Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2019, 14:33   #274
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Pojawienie się w obozie jasnowłosej konkurencji, mocno nadszarpnęło ego kurtyzany, która w myślach opluwała jadem tutejsze kanony piękna. Szczupłe, gibkie i umięśnione ciała, bardziej przypominały posturą ciała jej braci niźli prawdziwej kobiety zdolnej rodzić tuzin dzieci! Ot co! Nic dziwnego, że tak mało jest elfów w lesie, skoro ich baby nie nadają się do wydawania potomstwa. Nie to co ooona. O tak! Może do mocarnych nie należała i czołem muru by nie zburzyła, ale jej biodra są stworzone by kreować caaałe światy! Już ona się postara by populacja szpiczastouchych zwiększyła się dwukrotnie, a może nawet i trzy!
I choć z satysfakcją stwierdziła, że była delikatniejsza i bardziej urocza od białowłosej nieznajomej, to mina tawaif nieco zrzedła, gdy się dowiedziała, że elfka jest matroną plemienia i ma dwa razy tyle lat co Laboni.

Co by jednak nie gadać, Chaaya uważnie przyglądała się łuczniczce, by rozszyfrować na czynniki pierwsze wszelkie potrzeby jej męskich pobratymców. Jako tawaif umiała sprzedać się w każdej postaci i była pewna, że dorówna, a nawet wygra z ówczesnymi elfkami. Musiała jedynie zebrać odpowiednie informacje, przetworzyć je i porównać ze zdobytymi doświadczeniami, a następnie, po otrzymanym wyniku stworzyć produkt idealny.
Mężczyźni z pewnością będą nią zachwyceni. Wykaże się odwagą, rozwagą, zaradnością w posługiwaniu łukiem i w ogóle przekona ich, że będzie wspaniałą matką ich przyszłych dzieci, oraz , że dopilnuje by każdy był zadowolony z jej usług!


Podczas wspólnego posiłku, kiedy tancerka skupiona była na moczeniu sucharka w polewce, wyczuła na sobie palące spojrzenie ociężałe od wezbranych uczuć. Oho? Czyżby już jakiś pan poznał się na jej wspaniałych wdziękach? Czy może to Jarvis lub Axamander do niej wzdychał i próbował namówić ją na szybką zabawę w namiocie?
Rzeczywistość okazała się mniej ekscytująca, bowiem to Gamveel świdrował ją nienawistnym spojrzeniem człowieka, który nie umie odpuścić. Dholianka nie mogła go winić bo nawet ona, po wieloletnim szkoleniu u Laboni, miała problemy z przełknięciem porażki, czy odpuszczeniem potwarzy od którejś z sióstr.
Jej oponent jednak nie potrafił jej w żaden sposób zaimponować. Jego upór był ośli, jego siła pozostawała kwestią względną i głównie osadzoną w wyobraźni delikwenta, a wysoko postawieni „przyjaciele” nie robili na niej żadnego wrażenia.
Kamala uśmiechnęła się czarująco do nabrzmiałej purchawy, a w jej spojrzeniu była dzika drapieżność szaleńca, który za długo siedział na słońcu i odwaliła mu kita.
„No dalej złociutki” zdawała się mówić „Chodź pokaż na co cię stać, zawołaj swoich wysoko postawionych kolegów, zobaczymy jak długo ze mną wytrzymają.”

Tę jakże romantyczną chwilę przerwało mruczenie pyrausty, która ostatecznie zyskała całą uwagę bardki. No tak, jej ciało nieświadomie zabiegało o względy każdego samca w okolicy. Nawet takiego słodkiego, malutkiego, drobnego smoczka jak on. Sprawne paluszki musiały dotknąć czułego miejsca pod drobnym pyszczkiem, włączając u jaszczurki cichy śpiew zadowolenia.
Och haaai…
~ Jesteś mój i tylko mój… Nigdy cie nie puszczę i już zawsze będziemy razem… Zawszęęę… ~ Sundari oderwała rozczulone spojrzenie od gada i popatrzyła na mężczyznę po swojej lewicy. On też był jej i tylko jej… lepiej dla niego będzie, jeśli nie patrzy teraz na inną kobietę, bo wydłubie mu oczy i upiecze nad ogniskiem.
Szczęśliwie czarownik skupił się na odcedzaniu ości od rybiej wkładki w polewce, więc tawaif odetchnęła z ulgą. Na razie wszystkie jej skarby były bezpieczne.


Chaaya nigdy nie miała sposobności, by zaznać awanturniczego życia. Urodzona w złotej klatce, przez całe życie mieszkała pod bezpiecznym kloszem, a kiedy się spod niego wyrwała, wpadła w okrutną niewolę. Drugie życie jakie dostała w Kryształowej Jaskini, choć wydawać by się mogło, że powinno zahartować ducha żądnego przygód, w rzeczywistości wcale nie przygotował jej do walki do której za chwilę miało dojść.
Za życia Janusa, dziewczyna była pod stałą opieką rycerza, który chuchał i dmuchał na nią jak na drogocenny okaz antycznej porcelany. Po jego śmierci i po związaniu się z Nveryiothem, bardka wybierana była do drużyn, które w pokojowy sposób załatwiały wszelkie sprawy. Było tam dużo muzyki, tańców, alkoholu i szczerych przyjaźni. Były romanse, dramaty i spektakularne rozstania, a wszystko to okraszone wybujałymi plotkami.
Wszelkie zbrojne utarczki były tylko pokazówką, a jeśli już dochodziło do rozlewu krwi to kurtyzana i tak nie brała w tym udziału, zupełnie jakby wszyscy jej towarzysze zmówili się ze sobą, by ją chronić przed trywialnością tego świata.

Jarvis robił podobnie. Zresztą i nie bez przyczyny. Złotoskóra choć zgrywała hardą, była w rzeczywistości delikatnym kwiatkiem, którego nawet zmienne nastroje potrafiły dotkliwie zranić. Kamala nie radziła sobie ze swoimi wspomnieniami, z poczuciem winy, czy ze strachem przed całkowicie wszystkim - przed miłością, przed rozstaniem, przed walką, przed śmiercią, przed życiem, przed szczęściem, przed błędami, przed tradycją, przed nowością; można by tak wymieniać i wymieniać i życie na tym stracić, a nie wymieniłoby się wszystkiego.
Pomimo zawiłości charakteru oraz bujności jej przeżyć, nadal zdawała się być naiwną dziewuszką, która dopiero wkraczała w dorosłe życie. Jej wyobrażenia co do świata, choć często trafne i spostrzegawcze, wydawały się być… nieco… nierealne, jakby przeczytane z książki, która nie do końca była rzetelnym źródłem wiedzy. Sundari reagowała dziwnie i niespodziewanie… tak jak teraz.

Jako jedyna nie martwiła się demonami. Jako jedyna zachowała pogodę ducha i optymizm, jakby walka z demoniczną hordą była zwykłą drobnostką, szarą codziennością.
Jako jedyna też… zachwyciła się gigantycznym żywiołakiem powietrza, mało nie wypuszczając z rąk łuku, po czym… wystraszyła się piesków, które pojawiły się przy nodze czarownika. Kiedy pierwsze demony wyleciały z biblioteki, przywoływacz usłyszał za plecami jęk… rozczarowania, który utwierdził go w przeświadczeniu, by chronić Chaayę za wszelką cenę, ponieważ nie miała bladego pojęcia w co się wpakowała. W co się wszyscy wpakowali.

Na szczęście, chwilę po tym, do jego uszu doleciały słowa pieśni. Język był nieznany i szorstki, ale głos ciepły i kojący. Słuchającemu dodawał nadziei i otuchy. Może… może nie będzie tak źle. Może Dholianka sobie poradzi, umiała wszak walczyć i była zadziorną perliczką, która zagoniona w kozi róg walczyła zajadlej niż skorpion.

Pierwej furknęły strzały… dziesiątki pocisków pomknęło ku małym, zwinnym celom. Niestety, niewiele z nich było celnych. Otchłanne kulki mięsa były zwinne i szybkie, więc tylko trzy groty wbiły się w potworki. Jak na złość, jedna z nich pochodziła z łuku białowłosej matrony.
Potężny żywiołak próbował pochwycić, zbudowanymi z podmuchów, łapami, któregoś z wrednych demoniszczy… ale te były zbyt małe. Podobne problemy miał żywiołak ziemi, który był po prostu za wolny.
Co innego pieski przywoływacza. Te, migocząc jak płomyk świecy, podbiegły ku potworkowi zmierzającemu w kierunku Smoczych Jeźdźców. Podskoczyły… Szczęki jednego zacisnęły się na stworze ściągając go w dół, a drugi pies złapał z drugiej strony. Zwierzęta zaczęły szarpać, każde w swoją stronę, by rozerwać bestię na strzępy, niczym kawał płótna. Sądząc po przerażonych piskach stwora, mogło się im udać.

Kolejny potworek oberwał serią trzech magicznych pocisków, którą popisał się Gamveel używając magicznej różdżki. Jarvis zaś dotknął dłonią kochanki, szepcząc słowa magii i… świat wokół bardki nieco się spowolnił.
Wszystkie istoty poruszały się deczko ospale i dzięki temu, dziewczyna mogła lepiej się przyjrzeć sytuacji na polu bitwy i zobaczyć jednego demona lecącego ku Tharivolowi i jego obstawie, drugiego zmierzającego wprost na nią i kolejnego ruszającego ku bojaźliwemu arystokracie.

Sharima strzeliła z pistoletu, ale pomykająca kula, widoczna dla wzroku tawaif, minęła cel. Tymczasem obaj druidzi jednocześnie postawili ściany wiatru, mające powstrzymać drobnego przeciwnika przed bezpośrednim atakiem jak i ucieczką z pola bitwy.
Powietrze przed walczącymi zaczęło wirować, wić się i drżeć… jakby było pulsującą kurtyną.
O dziwo cztery pociski Axamandera, przeleciały przez nią bez problemu, a więc Dholianka mogła swobodnie strzelać. Trzeba tylko było wybrać wroga. Popisać się, czy się nie popisać? Oto było pytanie. Kamala nie miała czasu do zastanowienia, nie przerywając pieśni zrobiła to, co podpowiadał jej instynkt.
Musiała chronić miłość swojego życia. To właśnie dzięki niej widziała lecącego, w zastarszającej dla innych prędkości, potwora. Mogła wycelować, namierzyć… przewidzieć trajektorię lotu i strzelić.

Lecący w kierunku tancerka demon nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Dwie strzały wbiły się w niego z hukiem, jedna między oczy, a druga z boku i wybiły go z lotu. A potem nastąpił huk. Jarvis wystrzelił z pistoletu czerwonym promieniem i ciało przeciwnika pękło złotymi iskrami. Drugi uległ podobnej śmierci z głośnym skrzekiem rozerwany na strzępy przez dwa niebiańskie psy. Szło im zaskakująco dobrze. Dwa potwory przeżyły… jeden gnał by zjeść Gamveela, ale niestety zginął pod nawałnicą magicznych pocisków. Ostatni zatrzymał się przed ścianą wichrów i wydał z siebie głośny syk, jego oczy zamigotały ukrytym blaskiem i… nic się nie stało. Przez chwilę elfi druid wydawał się dziwnie zafascynowany tym widokiem. Przez chwilę tylko. Potem skinął dłonią i jego uzbrojony w falchion ochroniarz przedarł się przez ścianę wiatru, atakując niecelnie. Potwór uciekł przed ciosem, a łucznicy zaprzestali ostrzału… dwie ściany wiatru i jeden żywiołak powietrza utrudniały trafienie czegokolwiek. Przynajmniej od strony druidów.
Jak na razie… cała walka była nieco… rozczarowująca. To było to wielkie zagrożenie? Parę czerwonych kulek z zębami, które Chaaya mogła rozdeptać pod obcasem? Może…
może tak właśnie wyglądały przygody poszukiwaczy, a dopiero pisarze za pomocą słów nadają historii życia. Tak… z pewnością tak właśnie musi być. Walki takie jak prowadził Ranveer nie należały do codzienności. Czego się ona spodziewała? Że wyjdzie do niej szatan, władca któregoś kręgu piekieł, nadstawi swoją rogatą głowę pod ostrze jej miecza i da się ściąć?
Była kurtyzaną do cholery! Jej polem walki było łóżko, a przeciwnikiem nagi sułtan. Zachciało się kurwie awanturniczego życia i teraz ma, o… gorzkie rozczarowanie, niczym smak kaca o poranku.
~ Chcę do domu… ~ westchnęła cicho, dając pocieszyć się babce. ~ Chcę zapomnieć…

W tym czasie jej ukochany, wezwał… unoszącego się w powietrzu, białowłosego elfa o tak idealnej urodzie, że blakły przy nim inne elfy jakie już spotkała.
Ostatni wróg został rozwalony magicznymi pociskami, gdy desperacko próbował uciec z pułapki. Tharivol krzyknął nagle. - Są niewidzialne… użyj tornada szlachetny duchu powietrza!
I dotąd bezużyteczny żywiołak zaczął wirować wokół swej osi, zmieniając się w tornado porywające liście i pewnie i psy Jarvisa, gdyby te nie schowały się za lewitującym elfem, który również z trudem opierał się wiatrowi.
W leju tornada pojawiło się sześć kolejnych stworów, identycznych z tymi, które wymknęły się wcześniej i zginęły z rąk awanturników.

~ Znowuuu? Idźcie w cholerę... ~ pomyślała zniesmaczona Dholianka, obierając za cel jedną z kulek, wychodząc z założenia, że im wcześniej pozbędzie się przeciwnika, tym szybciej o nim zapomni i wróci do normalnego życia. Nawet nie dostrzegła nowego przyzwańca, co można było zrzucić na karb “przejęcia” bitwą. Tyle, że wiatr i prędkość z jakim biedne kuleczki wirowały, utrudniały trafienie w nie i choć reakcje Kamali były przyśpieszone magią i w teorii miała przewagę, to i tak wiatr porwał obie strzały. Jedynie pociski z różdżki Gamveela trafiły któregoś z potworów. Nic dziwnego, że inne elfy zaprzestały strzelania.

Głośny ryk od strony wejścia przyciągnął wszystkich uwagę. Tym razem nie były to małe, czerwone popierdułki, tylko prawdziwe demoniszcze wielkości dorodnego ogra. Pokraczna postać, przypomiająca karykaturę łysego, muskularnego anioła z nogami minotaura, wyszła przez wrota, a jej ryk mroził serca wszystkich zebranych. Na szczęście nie na tyle by sparaliżować ze strachu, choć za jego plecami już było widać podobne mu posiłki. Sundari pomimo wściekłości, nieco ożyła.
Pierwszy ku nowemu przeciwnikowi ruszył żywiołak ziemi przywołany przez Faela. Uderzył w potwora ciężką, kamienną pięścią, acz ten zasłonił się łapą przyjmując cios na opleciony drutem kolczastym karwasz.

“Nie da się strzelać w taką piździawicę! CO TO MA W OGÓLE BYĆĆĆ??!!”
No i pierwsza maska nie wytrzymała presji rozczarowania. Deewani szalała jak wściekła chmurka, furkocząc szatami i bijąc warkoczami każdego kto się napatoczył, więc to głównie smok obrywał, bo reszta wolała być pochowana.
“Po cholerę on tak wieje?! STARCZE! WYŁĄCZ GO!”
~ Ja? To ty się postaraj. Ja dam ci możliwość. ~ Westchnął gad obdarzając ulubienicę odrobiną swojej mocy w postaci rozproszenia magii.

Usta dziewczyny wymamrotały w smoczym smoczym słowa niczym klątwę. Czar został rzucony, bardka czuła opór jaki stawia gigantyczny żywiołak przeciw tak brutalnemu potraktowaniu, ale magia pochodząca od antycznego smoka przeważyła i stwór zaczął się rozwiewać uwalniając z wirówki jedyne dwa małe demoniszcza, które ją przetrwały.
Nikt dokładnie nie wiedział kto przedwcześnie zakończył istnienie żywiołaka powietrza, ale wszyscy podejrzewali pewnie nowe potwory wkraczające na pole walki. Na razie udało się to jednemu, bo choć żywiołak ziemi z nim walczył, to jego pięści już były popękane, a on sam kołysał się od ciosów. Oba psy przywołane przez Jarvisa pognały w kierunku nowego wroga. Zaś elf wystrzelił dwie strzały, jedna po drugiej, uformowane z mglistej materii owego łuku.
Tharivol wyciągnął do przodu dłoń i z jego palca wystrzelił promień światła trafiający potwora w twarz i sprawiający mu olbrzymi ból. Demon chwycił się za twarz okropnie rycząc. Niemniej tuż za nim zaczęła się pojawiać chmura mgły zakrywająca wszystko swoimi oparami i utrudniająca ataki dystansowe. Jak na złość, znów bardka miała kłopot z użyciem łuku, bowiem teraz nie widziała swojego celu.
Fael przywołał na wsparcie kolejnego sojusznika. Tym razem rogatego wojownika o o kozich nogach. Ten skupił swoją uwagę na małych poobijanych demoniszczach, które zostały zapomniane przez wszystkich, gdy pojawiły się ich więksi “bracia”.

“CO TO ZA BANDA NIEROBÓÓÓW!!!??” Chłopczyca, aż ziała nienawiścią do swoich towarzyszy. “CO ONI WYPRAWIAJĄ?! CHOLERNI, PIZDUSIOWACI TCHÓRZEEE!!! STARCZE CZY TO WIDZISZ??!!”
Deewani była typem małej barbarzynki. Jej potrzeby były proste. Jeśli mogła dać komuś w ryj, to dawała i nie bawiła się w wyszukane taktyki, czy trzymanie wroga na dystans. To było nudne i mało spektakularne. Tryskająca krew, trzask łamanych kości, ryki i wybuchający ogień to była PRAWDZIWA walka.
“Już ja pokaże tym wypucowanym białasom co to znaczy bitwa na śmierć i życieee… AHAHA-HAAA!! Starcze! Patrz! Patrz jak zaraz wszyscy zaczną płonąć!’
Krnąbrna emanacja spróbowała przejąć kontrolę nad ciałem w celu ciskania kul ognistych w kierunku druidów. W tym celu… nie była osamotniona, bowiem Udipti uwielbiała patrzeć jak świat wokół niej płonie. Zanim jednak cokolwiek się wydarzyło do akcji wkroczyła Laboni, która bez słowa zdzieliła pannę w łeb, owinęła ją warkoczami jak baleron sznurkiem, po czym złapała za kołnierz i zabrała do altany w którym ukrywała się Kamalasundari.
“Iiip! Staruszkuuu… ratuj!” biadoliła łobuzica, nagle jakoś tak pokorniejąc.

Chaaya opuściła łuk i na chwilę zapomniała by śpiewać. Musiała pomyśleć co zrobić dalej. Stała za daleko by zaatakować swoimi czarami, a poza tym i tak nie widziała przeciwnika. Wskakiwać w mgłę z mieczem w dłoni nie było dobrym rozwiązaniem, bo pewnikiem Jarvis pognał by za nią. Zresztą… co ona by takiemu demonowi zrobiła? Ledwo sięgała mu do kolana!
Mgła… czy była ona wywołana przez wroga, czy przez sojusznika? Sądząc po tym w jakim miejscu się pojawiła i kogo okryła kobieta obstawiała wroga, a więc… przeciwnik się schował… czy chciał się schronić przed atakiem, czy może planował zasadzkę? Czekanie na dalszy rozwój wypadków mogłoby się skończyć tragicznie, a więc pozostało rozwiać opar i przepuścić szturm na to co się w nim skrywało.
Mgłę można było rozwiać na dwa sposoby. Ogniem… lub wiatrem. Marnowanie ognistej kuli z łańcuszka mało się złotoskórej uśmiechało, ale jeśli smok nie miał na podorędziu innego rozwiązania trzeba będzie przeszukać torbę.

Na szczęście magik miał na podorędziu rozwiązanie, powiązane co prawda z przyzwaniem kolejnej bestii, ale ważne, że skuteczne. Kiedy olbrzymia kobra o rubinowych oczach i kołnierzu pokrytym kolcami, dorównująca wielkością gadowi przed którym obroniła ją Godiva, stanęła w pierwszej linii obrony, między parą a potworami. Jarvis rozkazał podniebnemu elfowi rozpędzić mgłę. Istota rozpłynęła się w powietrzu stając się wichrem, który powoli i systematycznie oczyszczał pole walki z mlecznobiałego dymu.
Jeszcze kilka chwil i widoczność wróci do normy, choć już teraz bardka mogła dostrzec, iż jeden z potworów całkowicie oślepł od rażącego promienia elfiego druida i zmuszony był do panicznej obrony przed żywiołakiem ziemi Faela.
Demon zatrząsł się jakby z zimna lub strachu obsypując kawałkami metalu przeciwników dookoła. Wprawdzie na ożywionej kupie kamieni nie zrobiło to wrażenia, ale jeden z anielskich piesków zaskomlał rozdzierająco w bólu. Drugi dzięki zdolności migania, w ostatniej chwili uchronił się przed straszliwym losem pobratymca.

Sytuację nieco zmienił fakt, gdy dwójka ochroniarzy Tharivola, przekroczyła ścianę wiatru… co prawda chroniącą dobrze druida, ale czyniącą im zbędną. Axamander postanowił zabawić się w bohatera i ruszył za nimi. Satyr zaś nie przestawał ostrzeliwać się z kulkami “mięsa”, do którego dołączyła białowłosa elfka. Kamala skupiła uwagę na wrogu. Nawet ślepy potrafił zadawać potworne obrażenia. Walka z nim może osłabić ich wszystkich, a trzeba było pamiętać, że kolejny taki sam delikwent już pchał się do wyjścia. Sundari mimowolnie wznowiła swą pieśń i uniosła łuk.
Tymczasem Tharivol z rękoma wysoko nad głową wzywał coś (już od paru sekund) płynnym, elfim językiem. Na niebie chmury zaczęły się zagęszczać i ciemnieć. Poczęło łyskać i grzmieć. Zanosiło się na potężną burzę. Podmuchy wiatru jakim była obecnie, rozrzedziły mgłę, a resztę dokończył “brat bliźniak” oślepionego daemona, wypychając go wprost na poranionego żywiołaka ziemi.
Kolejnym uderzeniem łapy odrzucił migopsa, który próbował mu odgryźć klejnoty koronne. W tym czasie, przyjemnie zadźwięczała cięciwa łuku tawaif i cudownie było patrzeć jak strzały wbijają się w ciało bestii, a rezonujący przy tym huk wprawia ranionego w drżenie. Ale… choć pociski raniły go boleśnie, to jednakże nie zabiły.

Jarvis załadowawszy swój pistolet, wystrzelił ku bestii. Powietrze rozdarł huk… potwór zaryczał pod ciosem, a jego skóra popękała wokół rany ujawniając jakieś dziwne światełko. W jego kierunku rzucił się półelf, a zaraz za nim podążył Axamander. Podczas gdy białowłosa łuczniczka z satyrem wykończyła ostatnią kulkę.
Do walki włączyły się też inne elfy, celując ponad powietrzne bariery i strzelając w kierunku demoniszczy. Nie wszystkie celne. Parę jednak wbiło się w barki i plecy obu potworów. Dholianka starała się oprzeć pokusie, by rywalizować o miano najlepszego wojownika w grupie. Chciała być najlepsza, najsilniejsza, najładniejsza (?) i w ogóle być NAJ od wszystkich innych, co nie bardzo jej wychodziło w tych warunkach. Zwłaszcza, że dwaj druidzi chyba postawili sobie za punkt honoru by przyćmiewać jej blask.
Ferragus mógł uśmiechnąć się pod nosem, dobrze wiedząc czyja to była frustracja. Chaaya nigdy wojownikiem nie była i do walki się nie paliła, ale jak widać… “widownia” obudziła w niej nowe zapędy. Przypadek?

Poruszająca się nadnaturalnie szybko tancerka, wymknęła się spod uwagi kochanka, minęła jego dużego węża i ustawiła się tak, by krzykiem porazić potwora. Wrzask ubodzonej dumy perliczki wypełnił powietrze świdrując uszy. Demon ryknął z bólu i pewnie skupiłby się na dziewczynie, gdyby nie natrętne psy. Uderzeniem odtrącił i zabił jednego z nich, zostając pokąsany w ramię.
Drugi z rogatych potworów, mimo, że oślepiony… zaszarżował, po podniesieniu się na nogi, powalając i depcząc żywiołaka ziemi, sunąc wprost na grupkę liczącą satyra, elfy i diablę. Trafił w satyra, powalając go i ciężko raniąc. Zahaczył też o białowłosą, która odniosła mniej poważną ranę, ale za to obficie krwawiącą.
I wtedy… piorun uderzył z nieba. Huk błyskawicy rozniósł się echem po lesie… zwłaszcza, że błyskawica była prawdziwym słupem energii. Rażony olbrzym zdawał się jej opierać, ale tylko przez chwilę, po czym padł na ziemię wyzionąwszy ducha.
Zraniona elfka posłała strzały w kierunku ostatniego przeciwnika, a strzelała równie celnie jak kurtyzana, boleśnie kąsając ciało potwora. W tym jego zadek.

W międzyczasie Fael wraz z Sharimą opuścił swoje stanowisko, podążając ku srebrzystowłosej.
Plan strategiczny trochę się sypał. Tym bardziej, że “szlachetny sponsor” postanowił jedynie przyglądać się całej walce.
Czarownik ponownie strzelił z dubeltowego pistoletu, nakazując wężowi przybliżyć się do tawaif, co by w razie kłopotów nie była sama. Zresztą ekipa, w postaci elfiego wojownika i Axa, zdawała się już pędzić w jej kierunku. Najwyraźniej diablik nie chciał wyjść na tchórza.

Kamala ponownie zaatakowała magią, zbyt skupiona na rywalizacji, by przejmować się takimi detalami jak pobudki niedoszłego amanta. Krzyknęła jakby jutra miało nie być, lub co najmniej chciała tym krzykiem powalić wszystkich pretendentów do miana najlepszego wojownika i tym razem skutecznie ogłuszając potwora, co ułatwiło atak elfowi i diablęciu. Pomimo prób obrony, ich miecze dosięgły celu. Wyglądało na to, że zaczynają wygrywać... do czasu…

Głośny ryk i stożek płomieni pochłonął zarówno przeciwnika jak i Axamandera, elfa, żywiołaka i migopsy… Przywołańce zginęły na miejscu, wojownik został poważnie poparzony, a Ax jak to diablę, wyszedł niemal bez szwanku.
Od wejścia wyłonił się kolejny wróg - olbrzymia, rogata małpa o ciemno rudym futrze. Tyle, że to nie była małpa… a daemon. Sundari doskonale wiedziała co ów potwór potrafi. Na pustyni Ceustodaemon był dość popularnym wyborem do roli magicznego strażnika wśród bogatych czarowników i wezyrów. Tańszym i łatwiejszym typem, jeśli by przyrównać do kapryśnych i rzadkich dżinów. Łatwiej dało się je “wytresować” i sprawiały kłopotów, choć jeśli nadarzyła się okazja potrafiły obrócić się przeciw swojemu przywoływaczowi. Chaaya znała szereg jego atutów i wiedziała o jego licznych odpornościach jak i słabości wobec srebrnej broni. Sułtan Dholstanu miał na służbie kilkanaście takich bestii, które służyć miały do straszenia nazbyt pewnych siebie petentów. Trzymał je na żelaznych łańcuchach przykutych do międzywymiarowej kotwicy i za każdą niesubordynację przywoływał je do porządku za pomocą pejcza ze srebrną końcówką.

Prawdziwe wejście smoka wywołało wśród drużyny odpowiednią reakcję. Gamveel znów użył różdżki, a srebrzystowłosa elfka zasypywała go gradem strzał. Dołączyła w tym i Sharima strzelając z pistoletu, zaś półelfi druid dotykiem uleczył jej krwawiącą ranę matrony. Satyr spudłował, potykając się o zdeptanego przez bestię demona, o którym wszyscy zapomnieli.
Tharivol wydawał się nie przejmować pojawieniem się nowego napastnika, posłał promień światła trafiając nim wprost w pysk mały, która zawyła z bólu i zatoczyła się oślepiona jego zaklęciem.
Jarvis ponownie sięgnął do swojej magii, by zająć się obecnie olbrzymem, którego braciszka zabił elfi druid. Pod wpływem jego czaru wokół konającego potwora pojawił się ruch skrzydlatych kłów atakujących bezlitośnie swój cel. Tawaif instynktownie wystrzeliła z łuku, zapatrzona w znajome stworzenie, jakby była nim oczarowana. Jej zapał jakby zmalał…

Ferragus przyzwyczaił się już do trzepotu pijawki. Ranveer-nie-człowiek był tylko robaczkiem, mięczakiem o motylich skrzydłach i łebku jak dziurka od klucza. Podglądacz potrafił zamrażać u dziewczyny wspomnienia, ale nie umiał nad nią panować. Niemniej trzeba było uważać, gdyż bardka zdawała się być w jakiś sposób podatna na jego nikłe wpływy, jakby niewidzialna nić zrozumienia łączyła ich dusze.
Póki Kamalasundari skrywała się w altanie wspomnień i póki Laboni trzymała w łapskach Deewani, potworny daemon nie miał szans… do czasu.
“Moje, moje, moje, moje…” pytlowała maska, chcąc wyrwać się z uwięzi. “Moje zwycięstwo, moja walka, mój przeciwnik, moja chwała…”
Wspomnienie babki zacmokało, powoli tracąc cierpliwość. Jej wnuczka miała jakąś obsesję na punkcie własności. Gdy była mała stawiała się nauczycielom, którzy zabierali JEJ czas. Biła braci, kiedy zjadali JEJ słodycze. Atakowała siostry, które patrzyły na JEJ klientów. Karciła służki dotykające JEJ rzeczy. Złościła się na Laboni, bo przyćmiewała JEJ talent, JEJ urodę, JEJ sławę…
Wszystko było jej, a jeśli należało do kogoś innego, to i tak należało się JEJ!
Jej dzieciństwo, jej marzenia, jej życie, jej ciało, jej cnota, jej potrzeby, jej miłość, jej, jej, jej…
Dało się to znosić i dawało ignorować, ale… smok poczuł głód nowej obecności. Głód tak potężny i niemal pierwotny, że aż przyprawiał o mdłości. A kiedy… wymieszało się go z maniakalną chęcią posiadania wszystkiego dla siebie, kobiecie coraz trudniej było trzymać się w ryzach.
Coś… coś się z nią działo, choć nie wiedziała jeszcze co. Czuła jakby jej plecy miały zaraz pęknąć pod olbrzymim ciężarem, jakby jakieś łapska rozrywały jej trzewia, jakby piekielne kły miażdżyły jej ciało.

Jeść… musi zjeść. Żąda bólu, żąda cierpienia, żąda słodkiej wiedzy, umartwienia, silnej duszy, jej płomienia. JEJ.
~ M O J E ~ Tancerka skierowała broń w kierunku towarzyszy. ~ M O J E ~ Musiała bronić swojego jedzenia, swojego daemona, którego zamierzała skonsumować.
~ Gówno prawda… MOJE. MOJA umowa, MOJE ciało i MOJE decyzje, dopóki siedzę w tym ciele ~ syknął gniewnie smok i zwrócił się do Laboni i Deewani. ~ Taka jest natura tego paktu. I nie pozwolę narażać MOJEGO ciała brawurowymi decyzjami. Jeśli będziesz słuchać MNIE Deewani, to Laboni mogłaby cię wypuścić. I żadnego rzucania kul ognistych. Demony zwykle są odporne na ogień.
Chłopczyca zamrugała oczkami, jakby obudzona z letargu. Powierciła się gniewnie, ale babka znowu pacnęła ją w łepetynę.
“Nie wiem czegoś się nażarł” odparła do gada “ale musiałoby mnie ostro przegrzać, by oddawać ci pod opiekę moją pociechę. Zresztą Deewani nie jest po to by się słuchać ciebie, a mojej wnuczki, więc pilnuj swojego nosa.”
~ A wy jesteście po to by słuchać tu MNIE ~ odparł gniewnie Starzec, choć miało się wrażenie, że groźba ta nie jest skierowana do Laboni czy innych masek. Tylko kogoś lub czegoś innego.
“Kto normalny chciałby się ciebie słuchać” burknęła rozrabiaka, przyjmując kolejne pacnięcie w głowę.

Tymczasem trafiona bestia wrzasnęła z bólu i “spojrzała” na elfiego druida, identyfikując go jako największe zagrożenie, ale będąc oślepioną mogła tylko na wyczucie wybrać kierunek. Pod wpływem magii poderwała się do lotu i pofrunęła do miejsca w którym zakładała, że go dopadnie. To był błąd, bowiem łucznicy ukryci wśród drzew mogli teraz wreszcie sięgnąć strzałami jego ciała. I choć nie wszystkie groty trafiły celu, to sześć z nich tak. Ceustodaemon lotem koszącym… rąbnął ciałem w druida i elfkę, powalając oboje na ziemię. To, że nie trafił w półelfiego druida, było tylko detalem, który mógł jednak poważnie zaważyć na jego innych planach.
Szarpany kłami kopytny ogr zdobył się na ostatni desperacki atak. Naprężył muskuły i wystrzelił z siebie grad żelaznych odłamków. Kobra stojąca przy Chaai osłoniła ją przed większością z nich, ale nie przed wszystkimi. Jeden boleśnie zranił jej udo, na szczęście niezbyt groźnie. Podobnie oberwał elf z falchionem i Axamander. Były to bowiem przedśmiertne podrygi, rozrywanego na strzępy stwora.
~ Jak poważna to rana? Mogę nakazać Azacie by cię uleczył. ~ Bardka usłyszała myśl czarownika, który strzałem z pistoletu dobił demoniczną pokrakę. Podmuch wiatru stał się zawirowaniem chmur, które potem znów stały się niebiańskim elfem. Tymczasem Fael zaczął gwałtownie porastać futrem i powiększać się… przemieniając w niedźwiedzia. Jego łapy rozbłysły niebieskim światłem, zapewne wcześniej przygotowanym zaklęciem. Białowłosa po wstaniu przerzuciła się z łuku na magiczny miecz.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 28-11-2019 o 19:49.
sunellica jest offline