| Nuln było drugim po Altdorfie ośrodkiem kultu Sigmara, ale jego wyznawcy rzucali się tu w oczy znacznie bardziej, niż w stolicy. Prawie na każdym rogu stał jakiś natchniony człowiek, nawołujący do pokuty w imię Sigmara czy głoszący koniec świata, a widok procesji na ulicach nie stanowił rzadkości.
Główna świątynia znajdowała się na wzgórzu, gdzie zbudowano też ośrodki wiary innych bogów, a przede wszystkim – pałac hrabiny Emmanuelli von Liebowitz. By dostać się do tej części miasta, bogatej, zadbanej, czystej, należało przejść przez jedną z bram w wewnętrznym murze oddzielającym ją od reszty Nuln. Każdą z nich strzegli gwardziści księżnej-elektorki, taksujący wzrokiem przechodniów i wyłapujący żebraków, awanturników i inne osoby o podejrzanej proweniencji.
Tak się złożyło, że udała się tam cała czwórka poszukujących Katriny Schetter. Pierwszy pojawił się w niej Konrad von Falkenberg, a po przedstawieniu sprawy młodemu kapłanowi został skierowany do poczekalni w bocznym skrzydle świątyni, gdzie mieściły się biura i komnaty ważniejszych hierarchów. Godziny mijały, gdy wreszcie drzwi otwarły się, a do środka wszedł Bladin Gladenson, któremu również nakazano oczekiwanie na osobę odpowiednią do zajęcia się ich prośbą. Upłynęła kolejna godzina, w trakcie której kompani wymienili się informacjami. W końcu do pokoju wszedł przyjmujący ich wcześniej kapłan. - Panowie, pozwólcie za mną. Ojciec Anzelmus przyjmie was teraz.
Wąską, kręta klatką schodową weszli na piętro. Prowadzący ich sygmaryta zapukał cicho do drzwi jednej z komnat, a po chwili otworzył je wpuszczając ich do środka. W pokoju, za potężnym dębowym biurkiem, w równie imponującym fotelu obitym czerwonym materiałem siedział kapłan, a przed nim stali Peter i Snorri. - Mamy już chyba komplet. – Anzelmus, tak jak wcześniej w kordegardzie, mówił cicho, ale można było wyczuć, że jest to człowiek nie znoszący sprzeciwu, przyzwyczajony do wydawania rozkazów. – Znam już waszą historię i, szczerze mówiąc, interesuje mnie ona tyle, co zeszłoroczny śnieg. Szukajcie sobie naszyjnika, skoro takie dostaliście zadanie, ale jeśli jeszcze raz będziecie bawić się w inkwizycję i dacie się złapać, sam was znajdę i utnę, co trzeba.
Przekaz był jasny. Hierarchy nie obchodziło ani to co robią, ani jak to robią. Liczył się jedynie obraz kościoła. Nie zostali wyciągnięci z celi, bo komuś zależało na nich. Anzelmus nie chciał tylko, by władze miasta postawiły na swoim. Z szuflady wyciągnął ich dokumenty z Wolfenburga i przesunął je po blacie. - Wasz więzień jest w naszych rękach. Jeśli wyciągniemy z niego coś, co dotyczy was, przekażemy wam wiadomość. Możecie odejść.
Gdy byli przy drzwiach, odezwał się jeszcze raz. - Aha, zwrócicie pieniądze karczmarzowi za zniszczone drzwi i przeprosicie go w imieniu kościoła.
__________________ Bajarz - Warhammerophil. |