Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2019, 19:21   #3
Ketharian
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Eshaton. Takim mianem został ochrzczony koniec świata. Dzień, w którym ogień spadł z niebios paląc ziemię i ludzi. Cała planeta dygotała w spazmach agonii. I chociaż tę agonię przetrwała, zmieniła się na zawsze.

Kiedy nadszedł Eshaton i Dawni Ludzie wyginęli, zabrali ze sobą do grobu dziesięć tysięcy lat rozwoju cywilizacyjnego. Nieliczni ocalali rozpierzchli się po świecie walcząc ze sobą o żywność i czystą wodę. Pozbawieni nadziei, wędrowali pośród rdzewiejących wraków pojazdów na ulicach zrujnowanych miast. Uwolnieni od dawnych pojęć moralności i etyki, naiwni niczym dzieci spoglądali na nowy świat, zniszczone krajobrazy torturowane żywiołami natury, na skażone toksyczne krainy. Szybko zyskiwali świadomość tego, że muszą nauczyć się w tym środowisku żyć albo ulegną zagładzie.

Czas mijał. Opary wydobywające się z kraterów rozwiał wiatr, a ludzie ponownie zbudowali podwaliny kultur społecznych - kruche i podatne na zniszczenie. Co rusz jakiś naród upadał, ale fundamenty pozostawały. Po dziesięcioleciach zapaści następowało odrodzenie.

Mamy rok 2595. Europa jest podzielona pomiędzy kilka wojowniczych związków kulturowych. Lud Borki przywiązany jest do reliktów Przeszłości. Frankowie walczą o przetrwanie w feromonowej sieci Wynaturzeń. Purgare to kraina na poły spustoszona, na poły żyzna, ale jednakowo rozdarta konfliktem z psychokinetami. Pollanie wędrują między oazami i lasami fraktali ścigani przez Sepsę i plagę biokinetów. Hybrispania cierpi z powodu dziesięcioleci wojen wyzwoleńczych oraz rosnącej anomalii czasowej. A daleko na południu, za Morzem Śródziemnym, Afryka lśni złotem i lapis lazuli zmagając się jednocześnie z dziwną agresywną formą roślinności.

Siedem kultur, trzynaście kultów, niezliczone klany. Które ludy, filozofie i wierzenia przetrwają próbę czasu? Czy ci, którzy oddają cześć Minionym Czasom? Czy ci, którzy dzielnie budują nowy świat na gruzach ludzkiej pychy?

W mroku kraterów coś się dzieje. Czy tam należy szukać przyszłości ludzkiego rodzaju?

Degenesis opowiada o nadziei i rozpaczy. Opowiada o ludziach i dzielących ich odmiennych priorytetach pozwalając zadać pytanie, jak daleko nasz gatunek dotarł po zejściu z drzewa. Świat Degenesis jest niczym zniszczony ogród Edenu, ukrywający sekrety dobra i zła, ignorancji i oświecenia, barbarzyństwa i cnót charakteru.


* * *


2073. Rok Apokalipsy. Jedna noc, podczas której bombardowanie asteroidów wprawiło w dygotanie całą planetę.

Europa została trafiona jako pierwsza. Płyta tektoniczna kontynentu uległa pęknięciom, najpierw w Skandynawii, później poprzez Alpy ku Włochom i Północnej Afryce. Ziemia zaczęła się zapadać, w niebo wzbijały się gigantyczne chmury pyłu wielkości miast. Tryskająca z czeluści planety lawa spopielała wszystko na swej drodze obracając żyzne ziemie w wyjałowione cmentarzysko. Ludzkie metropolie zostały unicestwione przez tsunami i trzęsienia ziemi.

Rząd Brazylii zdążył wysłać w eter ostrzeżenie przed tsunami, ale chwilę później łączność radiowa została zerwana, całkowicie zakłócona falami elektromagnetycznymi towarzyszącymi kosmicznemu bombardowaniu. Moskwa została obrócona w pogorzelisko. Północna Ameryka utonęła w popiołach. Półwysep Indyjski oderwał się od kontynentu. Sydney zniknęło pod falami oceanu.

Kiedy nadszedł nowy dzień, przestworza planety zasnute były grubym całunem wulkanicznego pyłu i popiołu. Ziemię oświetlała upiorna czerwona poświata, jedyny dowód na istnienie próbującego się przebić przez popielne chmury słońca. Nienaturalny półmrok rozjaśniały ognie pożarów i iskry sypiące się z zerwanych przewodów energetycznych. Słychać było strzały, wybuchy i krzyki. Te ostatnie przeszły w pozornie nieustającą kakofonię, kiedy z gęstych chmur lunął żrący niczym kwas deszcz. Planeta zaczęła cuchnąć odrażającym smrodem śmierci.

Tego dnia dokonała się zagłada znanego porządku świata. Dziesięć tysięcy lat ludzkiej cywilizacji uległo unicestwieniu. Nieliczni ocaleli nadali temu pamiętnemu dniu różne nazwy. Apokalipsa. Globalna pożoga. Armageddon. Przywołane z pamięci określenia mogące pomóc im zaakceptować to, co już się nieodwracalnie stało. Dopita do końca butelka wina, dotyk zimnego metalu na skroni, palec naciskający na spust. I koniec.

Lecz ludzkość to uparty gatunek - bynajmniej nie dobiegła wówczas kresu. Tak, stary świat przepadł i nikt i nic nie mogło już przywrócić utraconych dobrych starych czasów. Ludzie szukający odpowiedzi znaleźli je w duchowości. Czyż wszystkie religijne doktryny świata nie przepowiadały takiego właśnie końca? Upadku cywilizacji? Nowego początku? Wbrew wszystkiemu zaczęło odczuwać nadzieję na przetrwanie. Asteroidy nie przyniosły apokalipsy, przyniosły Eshaton. Nowy początek.

Trzeba było tylko przetrwać długą noc.

Epoka lodowcowa

Po gigantycznych pożarach zapanowała ciemność. Nieprzenikniona kurtyna czarnych chmur wisiała nisko nad ziemią, rozświetlana sporadycznie blaskiem błyskawic. Popiół unosił się na wietrze, opadał na ziemię wsiąkając w nią uparcie. Czasami gdzieś pokrywa chmur ulegała na chwilę podmuchom wiatru rozdzierając się bez ostrzeżenia. Kolumny oślepiającego słonecznego światła dotykały wówczas powierzchni planety. Tysiące ubrudzonych popiołem twarzy wpatrywały się w nie z urzeczeniem.

A potem pewnego dnia wraz z popiołem zaczął padać śnieg. Nadeszła zima, która postanowiła nie odchodzić.

Z biegiem czasu zaczął się zmieniać klimat. Lodowce na biegunach zyskiwały na rozmiarze, przeistaczając w lód coraz większe połacie mórz. Północna Europa utonęła w śniegu. Ludzie ukrywali się głęboko pod ziemią, wychodząc na jej powierzchnię tylko w poszukiwaniu opału. Morza cofnęły się w efekcie ruchów tektonicznych na całej długości szelfu kontynentalnego i dawne portowe miasta zaczęły górować nad jałowymi nizinami.

Podczas gdy Europa pogrążała się w zimowej hibernacji, a południowa Afryka znikała pod masami lodowców sunących od strony Antarktydy, północna część Afryki zaczynała rozkwitać. Równikowe wiatry szybko usunęły z atmosfery chmury pyłu, uchroniły Czarny Ląd przed późniejszymi konsekwencjami Eshatonu. Śródziemnomorski klimat przesunął się na południe, obejmując we władanie obszary transsaharyjskie. Ciepłe wilgotne wiatry znad Atlantyku niosły ze sobą deszcze będące odrodzeniem życia. Kiedy reszta planety konała w lodowym uścisku, Sahara stawała się coraz bardziej zielona.


* * *


FRANKA

Piekło Eschatonu

13 marca 2074 roku. Ostatni dzień życia Dawnych Ludzi, ostatni dzień istnienia rozwiniętej technologicznie cywilizacji. Tego dnia na powierzchnię Ziemi spadł deszcz asteroidów, który przeszedł później do historii pod nazwą Eschatonu - Dnia Gniewu Bożego. Jeden z nich, gigantyczna bryła skał i lodu, uderzył w Central Massif, serce Francji. Fala uderzeniowa zrodzona z upadku kosmicznego pocisku dotarła do Paryża po zaledwie kilku minutach zrywając dachy, równając z ziemią budynki i wywołując liczne pożary. Pchane nią pojazdy wpadały na ściany budowli, zgniatały się wzajemnie pośród zgiełku syren. Rozpętało się straszliwe pandemonium, które przybrało na mocy, kiedy na północnym horyzoncie zapłonęły kule ognia, a morze wystąpiło z brzegów. Jeden za drugim, kolejne asteroidy rozpalały ziemską atmosferę unicestwiając bezbronną Europę. Dymy gigantycznych pożarów i chmury popiołów zasnuły szczelnie przestworza pogrążając dogorywający świat w ciemności niekończącej się nocy.

Słońce nie potrafiło przebić się przez nieprzeniknioną czarną zasłonę. Roślinność oszczędzona w wielkich pożarach szybko zginęła w ciemności wiecznej nocy i strugach kwaśnych deszczy. Ponad wierzchołkami Massif Central wielka biała czasza pyłu wznosiła się w przestworzach ku górnym warstwom stratosfery, przez długie miesiące opierając się podmuchom wiatrów. Kiedy pozaziemskie drobiny pyłu spadły w końcu na ziemię, wżarły się w udręczoną glebę, wrosły w nią głęboko. Na powierzchni gruntu pojawiły się po jakimś czasie malutkie rzęski ukształtowane w nienaturalnie idealne kręgi. Dojrzewające owoce pękały uwalniając zarodniki niesione wiatrem i wodą. Mikroskopijne cząsteczki infekowały niepostrzeżenie owady i zapychały coraz mocniej ludzkie płuca. Sepsa podbiła upadłą Francję.

Kontynentalna płyta trzeszczała i pękała pod wpływem niszczycielskich ruchów tektonicznych. Trzęsienia ziemi obalały górskie masywy i przeistoczały równiny w zapadliska. We wschodniej części kraju rzeki wyschły, za to w rejonie Ile-de-Paris poziom wód gruntowych ciągle się podnosił. Kiedy pokrywa popielnych chmur w końcu popękała i Francję ponownie rozświetliły życiodajne promienie słońca, uprawne niegdyś ziemie przeistoczyły się w bagniska, a drogi zniknęły bezpowrotnie w grząskiej mazi.

Ludzie, którzy przetrwali potworność długiej nocy, grozę kanibalizmu i odsłonę wszelkich możliwych wynaturzeń człowieczeństwa teraz musieli uciekać przed powodziami i chmarami krwiożerczych insektów. Karaluchy pochłaniały zapasy żywności. Termity niszczyły prowizoryczne schronienia. Dziwne owady, wabione odorem ludzkiego potu, wlewały się chitynowymi strumieniami do domostw wpychając się pod pachy ocalałych bądź w ich pachwiny, wysysając łapczywie krew. Niektóre z nich roiły się w ludzkich włosach. Frankowie wycofali się na pokłady rzecznych łodzi, pokryli swe ciała grubą warstwą zapewniającego ochronę przed insektami błota. Blisko dwieście lat po Eschatonie szósta generacja ocalałych porzuciła ostatecznie Paryż wydając dawną stolicę europejskiego mocarstwa na pastwę nieprzeliczonych chmar owadów. Zniszczona metropolia zmieniła się w bagnistą wylęgarnię żywej plagi.

Narodziny Wynaturzonych

Emigrujący na południe i zachód Frankowie przezornie omijali region Central Massif, przez wzgląd na ogromną koncentrację populacji owadów stanowiących śmiertelne zagrożenie dla wszelkich innych form życia. Lecz w roku 2300 wszystko się zmieniło za sprawą niepokojącego naukowego odkrycia Szpitalników. Borkańscy medycy odnotowali w północnej części kraju Franków rosnące stężenie metanu, szczególnie silne w obrębie krateru Souffrance. Badania ujawniły, że źródłem gazowych emisji stała się mutująca w nieznanym kierunku gigantyczna populacja insektów, zwłaszcza mrówek - miliony lat ewolucji poszły w zapomnienie w przeciągu zaledwie dwóch wieków po Eschatonie. Uświadamiając sobie zachodzące w atmosferze zmiany Szpitalnicy powiązali je w końcu z fenomenem Sepsy i rozpoczęli swą trwającą po dziś dzień wojnę z komórkami pozaziemskiego Primera.

Sześć lat później, w 2306, dziwne istoty opuściły zniekształcony uderzeniem asteroidu Central Massif - nagie człekokształtne stworzenia pokryte wielkimi owrzodzeniami, nabrzmiałymi guzami dowodzącymi istnienia jakiejś nieznanej dotąd choroby. Poruszały się niezgrabnie, ale wibrowały życiową energią. Nie przejawiając śladu złej woli człekokształtni obcy wkraczali do nękanych plagami insektów frankońskich osad, stając naprzeciw uzbrojonych we włócznie i pałki ludzi. I wtedy wydarzył się cud. Gestami swych kończyn obcy odpędzili chmary owadów. Insekty wydawały się w niezrozumiały sposób posłuszne woli przybyszów, uległe ich woli i rozkazom. Zdumieni i podejrzliwi, Frankowie z nieufnością ujęli wyciągnięte dłonie Wynaturzonych. Ich nieufność szybko zniknęła bez śladu, zastąpiona bezrozumną miłością i poczuciem absolutnego zjednoczenia w harmonijnej społeczności. Ostrzeżenia wypędzonych z ziem Franków Szpitalników okazały się wołaniem na puszczy.

Nie tylko insekty wpadły wówczas w niewidzialną sieć feromanserów.

Łupieżcy z południa

Ponad dwieście lat po Dniu Sądu Ostatecznego na południowym widnokręgu Morza Śródziemnego pojawiły się rosnące w oczach ciemne sylwety. Z niewyraźnych początkowo kształtów wyrosły maszty, wysokie nadbudówki, dźwigi okrętowe i platformy. Frankowie żyjący na południowym wybrzeżu kraju byli zaznajomieni z łodziami rybackimi i tratwami, ale te metalowe fortece przerastały ich najśmielsze wyobrażenia. Rzygające słupami spalin morskie kolosy zatrzymywały się tysiące metrów przed plażami kontynentu, rzucając kotwice i opuszczając na przybrzeżne płycizny łodzie. Z ich pokładów zeszli na suchy ląd ludzie o czarnej jak smoła skórze. Afrykanie dotarli w końcu do kraju Franków.

Czarnoskórzy przybysze złupili ruiny nadmorskich miast, zdemontowali portowe instalacje przewożąc je statkami do Tripolu i Bedainu. Frankowie nie próbowali się temu sprzeciwiać, nie widząc żadnej wartości w starym złomie. Podążając poprzez Montpellier Afrykanie plądrowali miasto za miastem. Podróżując w czołgaczach wielkości kilkupiętrowych budynków wywozili zdemontowane przemysłowe maszyny z industrialnych dzielnic Lyonu i Grenoble, składając je ponownie w całość w Qabisie i Tunisie. Neolibijczycy natrafili na prawdziwą żyłę złota. Powszechnie zatrudniali Franków jako przewodników, przekupując ich korzennymi przyprawami i kolorowymi tkaninami, nagradzając tych autochtonów, którzy lojalnie im pomagali. Po dziś dzień członkowie najstarszych frankońskich klanów znajdują się w posiadaniu afrykańskich karabinów z tamtych lat.

Afrykanie okradli Franków z całej spuścizny Minionych Czasów. Kiedy opuścili wyjałowioną z technologicznych łupów krainę, feromancerzy zarzucili ponownie swe wyrafinowane sieci. Powierzchnia mokradeł wciąż się powiększała, zgnilizna toczyła coraz większe połacie lądu. Dopiero po wielu latach nielicznie mieszkańcy tych ziem uświadomili sobie, że czasy afrykańskiego najazdu były w rzeczywistości tymczasowym wyzwoleniem od słodkiej niewoli Wynaturzonych.
 
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem