Maurice potarł czoło swojej maski mrużąc oczy pod wizjerami.
- Barca. To się nie kalkuluje.
Stał nad cholerną maszyną obliczeniowo-ekonomiczną. Spasły cogitator z data-skrzynkami i innymi cholerstwami łykał informacje jak pelikan i wypluwał pergamin zapisany w różne cyferki i informacje do których Zbrojny po prostu nie miał cierpliwości.
- Na cholerę nam karapaksy spod łapy rzemieślnika? Wiesz jakie to drogie? Dla całej świty? - Maurice był lekko nakręcony, bo jakby nie patrzeć kwestie uzbrojenia i walki były jego podwórkiem - Nie mamy tyle zasobów by rzucać takie zamówienie. Może karapaksy szturmowe, ale to też rzadkie cholerstwo. Tych najlepszych można poszukać, ale skupmy się na znalezieniu zwykłych poczciwych lekkich karapaksów. Każdy w to wejdzie i nie będziecie musieli chodzić w tych podszytych włóknem balistycznym i xeno-przędzą szmatkach. Pierwsza lepsza handkanona to przebija albo pocisk przeciwpancerny do broni ręcznej. Naprawdę, lepszy zestaw zwykłych karapaksów w garści niż cuda na patyku na papierze
Taki oto wykład walnął Arcy-zbrojny Seneszalowi w pomieszczeniu gdzie grupa adeptów lampiła się w cogitator wyliczając intratność różnych biznesów i transakcji.
***
Jak się okazało w ciągu pięciu dni Munitorum było chętne odsprzedać kilka pancerzy za rozsądną cenę. Maurice'a bardzo to ucieszyło, bo im pancerniejsza była świta tym większa była szansa że wyjdą z jakiejkolwiek potyczki cali.
Była to jednak jedna tylko sprawa. Drugą były odwiedziny Lady Kapitan na stacji i różnego rodzaju spotkania biznesowo-kulturalno-towarzyskie. Dziedziczka wymagała najlepszej obstawy więc Maurice nie ustępował jej na krok dbając o jej bezpieczeństwo.
Ciągle był jednak czujny.
Nie wiedział czy ich wrogowie nie mają już w PW jakiś swoich agentów.
Lepiej więc było dmuchać na zimne i mieć oczy dookoła głowy. |