Pobyt w przedstawicielstwie Domu Xan’Tai w Port Wander - wcale niewielkim, co tylko ukazywało niechęć Nomadów do utrzymywania nadmiernie rozbuchanych stałych siedzib… nawet na stacjach kosmicznych - z początku się przedłużał. Alecto dostarczyła raporty z pracy nawigatorskiej, przezornie napisane (i skorygowane) jeszcze przed wizytą. Ale i tak przeszła przez nudę - poczekalnię, wypełnienie paru bezwartościowych świstków, odpowiedź na parę niepotrzebnych pytań. A pomiędzy tymi każdorazowe czekanie w poczekalni. Mimo, iż nie było nikogo innego.
Wreszcie, uporała się z tym. Raport czekał na pełną akceptację przez Duchy Maszyn archiwów Domu. Regulamin oczywiście nakazywał czekać, aby dostać kolejny kwit z potwierdzeniem.
Wtem z jednego z biur wyszedł nie kto inny, jak… Spade. Nawigatorka przetarła oczy (acz może nie te trzecie). To rzeczywiście był on. Starszy, chyba nawet przedwcześnie postarzały - ale to był on. Jej brat. Albo raczej wuj? Był starszy. Może nie rodzony, ale w jakiejś 1/3 - procesy generacyjne Domów Navis Nobilite były skomplikowane i nie chciało jej się o nich teraz myśleć, więc z irytacją je przegnała.
Nie widziała go od kiedy ukończyła tutoring w xan’taiowej szkole.
Godwinne z Domu Xan’Tai. Przezwany “Spade” od czasów własnego szkolenia (i późniejszych okazyjnych wizyt w Domu) od namiętnych gier w karty, szczególnie antycznego terrańskiego pokera. Prawie zawsze przegrywał - i to dziwnie często z powodu różnych kombinacji kart, gdzie dominował as pik. Ace of Spades.
- Mała Alecto. - ucieszył się, w ten swój typowy sposób, pełen rezerwy i stonowania - Cóż za spotkanie. Czekamy na kwit, co?
Uśmiechnął się z przekąsem. Nosił się inaczej. Nie miał typowych szat nawigatora. Siwe włosy do ramion spięte z tyłu, na nich zawiązana po marynarsku ciemnoniebieska chusta zachodząca na czoło i zakrywająca trzecie oko. Biała, luźną koszula wpięta w granatowe bryczesy opięte szerokim, czarnym pasem ze srebrną klamrą. Na to narzucony rozpięty, granatowy płaszcz z symboliką Xan’Tai i… czegoś, kogoś jeszcze. Jakiś ród szlachecki? W herbie też ptaszydło jakieś, jak u Coraxów. Na nogach czarne oficerki, w krańcu ust czarna fajka ze srebrnymi zdobieniami, z której właśnie kopcił. A na głowie trójgraniasty kapelusz, acz może prostszego, schludniejszego kroju niż te w których paradował ich własny de Corax. Wyglądał bardziej jak oficer marynarki, niż Nawigator.
Przy nim Alecto wyglądała jak uboga krewna, owinięta w chusty, szale i w żaden sposób nie przypominająca kogoś z kadry oficerskiej, a jeśli już to wyjątkowo mało szlachetnej. Odruchowo otrzepała przód ubioru z niewidzialnych pyłków i roześmiała się wesoło, szybko pokonując dystans do starszego mężczyzny. Kojarzył się trójokiej miło, pozytywnie. Chyba nawet go lubiła, tak się jej wydawało… a przynajmniej nie potrafiła odnaleźć w pamięci negatywnych zdarzeń z nim powiązanych.
- Kwiaty przyciągają najróżniejsze owady - zaczęła w ramach powitania, zatrzymując się o krok od celu - Ten jest wielki, stary… okazały. Szkoda że Ducha też ma - skrzywiła się krótko, łypiąc na drzwi - Wiekowego… leniwego. Szybciej by było ten kwit samemu napisać. Albo namalować, ale nie mam farb. Zostały na statku - doburczała do siebie, marszcząc czoło, lecz zaraz na jej oblicze powrócił pogodny wyraz - Co tu robisz? Też czekasz na papier?
Pokręcił głową z uśmiechem, przypominając sobie najwyraźniej, jak w przeszłości Alecto także mruczała do siebie… różne rzeczy.
- Tak, ale inny. Dyspensę i przekierowanie. Zwerbował mnie pewien Rogue Trader. Vern Chorda-Myr, nowy w interesie. Typowa fregata, przerobiony Sword. Mówią na nią Voidfarer. Zebraliśmy resztę załogi i entourage. Lada moment lecimy w Paszczę, do niedawno odkrytego układu Magoros w Dominium Egariańskim. Przygoda, profit, takie tam. Trzeba się spieszyć, bo inny RT też chce, niejaki Hadarak Fel. Statek Fel Hand. Znasz go?
Mutantka pokręciła przecząco głową aż zafurkotały jasne włosy.
- Nie znam, dużo tracę? - spytała, mrużąc prawe oko i sapnęła - Paszcza… ja stamtąd wracam.
- Pewnie nie. - spoważniał - Byłaś już w Cieśninie? W Koronus? Z kim… na czym latasz?
- Oddano mnie rodowi Corax, służę teraz Lady-Kapitan Winter na Błysku Cieni - odpowiedziała, a humor jej się skwasił. Westchnęła - Wcześniej był Lord Kapitan, niestety… nie dotrwał do dziś.
- Chyba coś słyszałem. Uważaj na siebie mała siostro. Ktoś się na Coraxów uwziął. Wymietli ich z prawie całego Calixis, a przynajmniej stamtąd, gdzie bywali. Tak słyszałem. Ale wiesz pewnie więcej ode mnie. Kolejna zafajdana szlachecka wendeta? Na pewno nie my i nie Ród Chorda… od tej nadzianej RT, Aspyce Chorda. Wątpię by w ogóle ktokolwiek stąd. Coraxowie chyba byli z... Peryferiów?
Tym razem białowłosa głowa pokiwała twierdząco.
- Byli… teraz są tutaj - odpowiedziała cicho, spoglądajac na rozmówcę lekko spode łba, choć bez złości. Raczej ze zmęczeniem - Jeśli coś usłyszysz… przypadkiem, lub celowo, daj znać, dobrze? Lubię moją głowę, przyzwyczaiłam się do niej przez te wszystkie lata. Ilość oczodołów również mi wystarczy. Nie potrzebuje nowych dziur w czaszce...to by było niezbyt przyjemne zakończenie życia, nie sądzisz? - uśmiechnęła się połowicznie - Ty też uważaj, jednego Modara przywieźliśmy w metalowej trumnie z Paszczy. Piratów spotkaliśmy - wzruszyła ramionami - Masz ładny kapelusz… i pytałeś o Fela. Nie bez przyczyny pewnie. Zalazł ci za skórę?
- Mój Lord-Kapitan ma… Nie. *My* mamy z nimi już na pieńku. Będziemy się ścigać do tego Magoros. A jak po drodze te węże oberwą salwą czy dwoma, tym gorzej dla nich. Mają szemraną reputację, ten Fel i jego… felerna banda.
Westchnął.
- Zaraz wylatujemy, nie będę mógł powęszyć w twojej sprawie, potem trzeba będzie się skupić na nawigacji i reszcie obowiązków. I na wypalaniu frajerom podobizny trzeciego oka laserem. - mrugnął - Dam znać jak czegoś się dowiem.
Głośnik obwieścił nakaz zgłoszenia się Spade’a do biura.
- No, wzywają mnie.
Zniknął na kilka minut. Wrócił z kwitem, pakując go do kieszeni za pazuchą płaszcza.
- Zostałbym dłużej, siostra, ale mamy profit do zgarnięcia. Zanim te cwele Fele go zgarną sprzed nosa. Gelty się same nie zarobią, a niegodziwcy sami nie spoczną w trumienkach. - skrzywił się, ale zaraz uśmiechnął i pyknął dwa razy z fajki, zdradzając nerwowość - Miło było cię znowu zobaczyć, Alecto. Pływaj szybko i do celu.
- Powodzenia, nie daj się wyrugować... ani wyprzedzić. Lepiej być pierwszym, niż ostatnim. Najlepiej być żywym, więc bądź żywy - Alecto odpowiedziała z uśmiechem, a potem nagle skoczyła do przodu, obejmując go mocno. Na zapas, na szczęście. Każde spotkanie doprowadzało wszak do rozstania i tak zawsze będzie, dopóki życie jest śmiertelne.
- Następnym razem chcę usłyszeć o zgarniętych skarbach i cudach które widziałeś. - wymruczała mu w kołnierz eleganckiego wdzianka, zaciskając mocno palce na materiale. W każdym spotkaniu była część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu była też ta sama ilość radości ze spotkania, które mimo że krótkie, niosło ze sobą promyk światła.
- Niech Imperator cię chroni - dodała, odsuwając się na stosowną odległość. Pożegnawszy się, każde ruszyło w swoją stronę. Spade startować w wyścigu po profit i chwałę, Alecto zaś wciąż czekała na kwit, a gdy się doczekała, ruszyła raźno w miasto. Pogwizdując szła do przodu, a oczy chodziły jej równie intensywnie co głowa. Mutant, człowiek, xeno - nieważne. Każda samica, bez względu na gatunek, uwielbiała przecież zakupy.