Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2019, 19:23   #22
Rewik
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Karl zrobił ruch wstrzymujący Olfa - Pozwólcie ruszyć mi przodem na zwiad. - rzekł i wziął w dłoń włócznię - To może być zasadzka! - ostrzegł towarzyszy, a następnie ostrożnie ruszył w kierunku podejrzanego obiektu blisko trzymając się kryjówek przed potencjalnym ostrzałem z jego strony.

Kiedy Karl się oddalił, zapanowała nerwowa cisza. Jutlandczyk zbliżył się na odległość, z której wprawny łucznik mógł już myśleć o napięciu cięciwy. Jednak żadna strzała nie została posłana w twoim kierunku. Byłeś pewien, że widzisz tam wywrócony do góry dnem wóz, ale z tego dystansu trudno było mówić o jakichś szczegółach. Wydawało ci się także, że usłyszałeś kilkakrotnie stłumiony szczęk żelaza.

Usłyszawszy szczęk Karl szybko uskoczył za najbliższe drzewo, a następnie gestem wskazując na pobliskie drzewa polecił druhom, aby uczynili podobnie.

Instynkt przezornego Karla jednak zawiódł. Żaden pocisk nie poszybował w kierunku któregokolwiek z was. Olf jako pierwszy zareagował na gest Karla, patrząc na niego z niekłamanym podziwem. - Widać, że płynie w nim jutlandzka krew! - Ruszył przygarbiony, ze strzałą i krótkim łukiem w rękach.

Sarius ruszył za Karlem, również się skradając, ze strzałą na cięciwie łuku.

- Oby płynęła jak najdłużej - Gaius poniekąd przyznał rację Olfowi. Zdjął swój plecak podróżny. Nie widział by, coś się ruszało w otoczeniu wozu.

- Zobaczę, jak wygląda to z bliższej bogom perspektywy - Korzystając z tego, że był raczej poza zasięgiem (choć nie mógł wiedzieć tego na pewno) ewentualnych ukrytych strzelców, chwycił gałąź najbliższego drzewa i już wdrapywał się na jego koronę, z nadzieją, że zdoła tam dostrzec, coś czego nie widzi w obecnych tu wysokich trawach.

Septimus naciągnął cięciwę na łuk i ruszył za pozostałymi. Nie uśmiechało mu się zostanie zbyt daleko w tyle. To mogło być również zabójcze, co wysuwanie się za bardzo na szpicę. Podchodził uważnie, rozglądając się na boki.

Pewnie jacyś zbójcy napadli podróżnych, zbadajmy sprawę zamiast kryć się jak szczury - Kwintus wydobył miecz i również ruszył do przodu.

- A ja z chęcią się ukryję w tych wysokich trawach i popatrzę. Nie jestem wojownikiem - wzruszył ramionami i odpierając zdziwione spojrzenia towarzyszy - za to mogę was połatać, o ile cokolwiek z was zostanie, w razie kłopotów.

Drzew było coraz mniej, ale zaryzykowaliście i podeszliście bliżej. Na tyle, by stwierdzić, że odwrócony wóz przypominał bardziej cyrkowy, niż taki odkryty, którym kupcy czy chłopi zwykle przewozili towary czy produkty. Gajusz wspiął się na jedno z nielicznych drzew. Z wysokości łatwiej było dostrzec zakryte przez trawę obiekty: beczkę stojącą przed wozem, a z prawego boku oparte o niego koło i jakąś drewnianą skrzynię. Nagle, ciszę przerwało głuche, pojedyncze uderzenie. Spowodowało, że koło spadło z lewej osi i znikło w wysokiej trawie. Wydawało wam się, że od uderzenia lewy brzeg pojazdu przesunął się nieznacznie w waszą stronę.

Sarius zaczął po półkolu obchodzić wóz w odległości kilkudziesięciu metrów. Chciał zobaczyć, co jest za nim.

Septimus rozejrzał się po drzewach dookoła, by znaleźć jakieś, z którego gałęzi mógłby szyć do zwierza, jaki był według niego uwięziony w wozie. Wściekłego zwierza najpewniej. - To może być jakieś zdziczałe, zranione zwierzę, rzucił do towarzyszy, na tyle głośno, by usłyszeli.

Aurelius obchodzi wóz z Sariusem, rozglądając się za jakąś szczeliną albo otworem przez który można zobaczyć co jest w środku.

Im bliżej Sarius i Aurelius byli, obchodząc wywrócony wóz od prawej strony, tym więcej szczegółów widzieli. Na samym szczycie pojazdu, między pozbawionymi kół osiami zatknięto kij z kawałkiem czerwonego materiału - może flagą? Trudno było powiedzieć przy bezwietrznej pogodzie. Sama konstrukcja podziurawionego furgonu tu i ówdzie była wzmocniona, a to przybitą deską, czy zawieszoną tarczą. Kilka kroków dalej i usłyszeliście… trzask! Zastygnęliście w bezruchu. To trzasnęły drzwi wozu, z których wybiegł człowiek… człowiek czy nie-człowiek? Trudno było powiedzieć z takiej odległości. Tym bardziej, że obchodziliście obiekt od przeciwnej strony. Nie minęło kilka bić serca, a uciekający zniknął wam z oczu. Padł w trawę ze strzałą w plecach. Po chwili tajemniczy strzelec, albo jakiś jego równie tajemniczy kompan, nie wychylając się ze środka, zamknął z powrotem drzwi wozu. Znowu zapanowała martwa cisza.

Karl widząc nerwową reakcję Sariusa i Kwintusa rzucił się do wysokiej trawy i po schowaniu się w niej zaczął żwawo zachodzić wóz z strony przeciwnej niż harcownicy.

Lucjusz, schylony w wysokiej trawie podkradł się w pobliże drzewa, na którym znajdował się Septimus. - Masz może coś do rozniecenia ognia? - zapytał starając się nie podnosić głosu, aby tylko Septimus go słyszał. Przezornie jednak zmienił od razu pozycję, podkradając się za pień drzewa, aby oddzielało go od wozu obok traktu.

- Mam flaszkę oliwy i pochodnie, natomiast pytanie co się tam dokładnie dzieje. - Septymus zszedł z drzewa, by uwiązać osiołka przy drzewie, na którym przed chwilą sam się skrył.

- Co to się dzieje, na światło Ammonara? - Syknął cicho Kwintus, mając zamiar dalej podkradać się z prawej strony.

Sarius kontynuował okrążanie wozu, poza zasięgiem długiego łuku. Wypatrywał otworów strzelniczych, okien, drzwi.

Mniej więcej w tym samym czasie Karl i Olf zaczęli się czołgać w stronę zabitego strzałą, przekradający się Lucjusz dołączył do Septymusa pod drzewem, Kwintus i Sarius kontynuowali podchody, a Gajusz obserwował to wszystko z korony cedru. Przewrócony do góry nogami wóz miał drzwi po obu krótszych bokach, z czego jedne były obecnie zastawione skrzynią i kołem, a przez drugie właśnie przed chwilą strzelano do pechowego uciekiniera. Będący coraz bliżej furgonu Kwintus i Sarius zauważyli również przybitą gwoździem za ogon martwą łasicę. Trzy niewielkie okna, zasłonięte w znacznej części trawą, miały zamknięte i zabite dechami okiennice, za to nad nimi lub pomiędzy nimi wybito kilka małych otworów… Wtedy, kiedy wszystkie elementy - usłyszane szczęknięcia żelaza, głuche uderzenia dobiegające ze środka, zastrzelony uciekinier, zaimprowizowane wzmocnienia wozu, zatknięta na szczycie flaga i trofeum z łasicy - zaczęły układać wam się w jedną historię o nietypowej kryjówce zajętej przez bandę kłótliwych potworów, pomiędzy deskami błysnęły czerwone ślepia, a martwą ciszę przerwał... syk cięciw! Wystrzelony z kuszy bełt rozciął ramię Sariusa. Kilka kolejnych pocisków świsnęło koło uszu najbardziej wysuniętych naprzód drużynników. Skrzekliwy głos podniósł alarm w nieznanym, plugawo brzmiącym języku. Kryjcie się!

- Rzeczywiście! To zasadzka, a do tego jakiegoś plugastwa! - Karl syknął Karl do Olfa gdy usłyszeli złowrogi skrzek. A następnie podniósł się z trawy, dał Olfowi znak, aby sprawdził uciekiniera z pociskiem w plecach i zaczął skokami od drzewa do drzewa biec ku wozu wyglądając po drodze otworów, przez które da się strzelać.

- Schowajcie się, spróbuję podpalić wóz oliwą i może uda się te stwory wykurzyć! - Krzyknął Septimus, cisza i ostrożność były już zbyteczne. - Albo użyjcie trupa jako tarczy. - Dodał po chwili, szukając flaszki i odpowiedniej szmaty, by móc stworzyć namiastkę bomby zapalającej.

Usłyszawszy Septimusa Karl postanowił kontynuować zbliżanie się do wozu dopóki sam nie zostanie ostrzelany lub gdy nie dotrze do granicy traktu, a gdy się schowa zmienić broń na kuszę.

Sarius zawrócił i pobiegł z powrotem do miejsca, z którego nie widać było otworów strzelniczych, itp. Chciał się ustawić tak, by w razie wyjścia kogoś z “fortu” móc go ostrzelać, ale by być jednocześnie niemożliwym do ostrzelania przez rezydentów wozu. W ten sposób od jednej strony ubezpieczałby Septimusa.

Kwintus, chociaż wolał stawiać czoła wrogowi twarzą w twarz, dołączył do Sariusa, uznając że w takiej sytuacji sytuacji samotna szarza na osłoniętego wroga, byłaby szaleństwem a nie odwagą.

Nie bardzo znał powód, dla którego wszyscy nagle chcieli dorwać się do wozu, zamiast bezpiecznie go obejść.

- Rozstrzelają gamoni! Sarius już dostał. - Gajusz przeszedł na niższą gałąź i zeskoczył na ziemię. Uważając pomysł Lucjusza i Septimusa za udany, podał im również swoją oliwę, sam zaś był gotów pomóc im wzniecić ogień przy pomocy krzesiwa, ale wpadł na inny pomysł. Niedaleko była opuszczona chata, mijali ją po drodze i jeszcze ją widział. - Zaraz wracam.

Karl poderwał się z ziemi i popędził ile sił w nogach do drzewa. Schowałeś się za jego wąskim pniem. Byłeś już niespełna czterdzieści metrów od wozu. Trudno było powiedzieć, czy Olf zrozumiał twój znak, jednak, sądząc po ruchu trawy, Jutlandczyk wciąż czołgał się ku niczego nieświadomym strzelcom. Septymus przygotował flaszkę oliwy do rzutu, był jednak za daleko, by mieć nadzieję na trafienie. Zaś Gajusz wcielił w życie swój plan i pobiegł do porzuconej zagrody. Na jej tyłach, pod nędznym szkieletem dawnego budynku gospodarczego znajdował się czterokołowy wóz w stanie pozostawiającym wiele do życzenia, ale zdatny do takiego krótkotrwałego użytku, jaki miałeś na myśli. Oddalony od kompanów nie usłyszałeś świstu kolejnej salwy. Zanim Sarius zdążył zareagować, już z osłupieniem patrzył na wyrastający z jego ciała krótki pocisk o czerwonej lotce. Runął na ziemię. Kwintus zaś ryknął, kiedy grot rozciął jego łydkę. Reszta posłanych bełtów albo nie dolatywała, albo nie czyniąc szwanku trafiała ze stukiem w pnie nielicznych drzew. Jeszcze przed chwilą Kwintus zamierzał się wycofać, ale obecnie oznaczałoby to zostawienie kompana na pastwę losu. Czy paladynowi wystarczy odwagi, by mu pomóc? Nad tym samym zastanawiał się Lucjusz, obserwujący chaotyczną potyczkę zza pnia cedru. Był gotowy do działania.

Lekko drżącymi rękoma, Lucjusz zaczął rozpalać ognisko, używając do tego celu oleju do lamp, aby po chwili podsycać ogień wiechciami wyrywanej spod drzewa wysokiej trawy. Potem zaś planował odprawić metodycznie jeden ze swoich rytuałów, opisanych w księdze świątynnej, i skierować dym z ogniska wprost na wóz, a jeśli nie byłoby to możliwe, przynajmniej osłonić rannego, a być może umierającego towarzysza aby można było wyciągnąć go spod morderczego ostrzału.

Kwintus starał się odepchnąć od siebie ból zranionej łydki, jako paladyn Ammonara nie mógł pozostawić tak towarzysza na pastwę losu. Miał zamiar wycofać się w stronę gęstszych drzew, starając się nie być na prostej linii strzału.

Gdy Lucjusz ocenił odległość i stwierdził, że znajdował się za daleko, aby zaklęcie mogło się udać, przemknął między drzewami i dopiero wtedy, schowany za jednym z bliżej położonych pni, zaczął rozpalać ognisko oliwą zostawioną przez Gajusza. Kwintus zaś podbiegł i klęknął przy wykrwawiającym się Sariusie. Trafiony bełtem kompan był już sztywny jak posąg. Jeśli paladyn nie chciał podzielić jego ponurego losu, musiał się jak najszybciej wycofać.

Kwintus ze smutkiem spojrzał na martwego kompana, ale nie było teraz czasu na żałobę. Rzucił się w stronę gęściejszego zalesienia.

Olf czołgał się nadal, jeżeli trawa była na tyle wysoka i gęsta, by go ukryć.

Sytuacja stała się krytyczna. Po jednej stronie wozu Sarius i Kwintus są pod ciężkim ostrzałem, a po drugiej... Olf zmierza ku uciekinierowi, aby go sprawdzić i Karl, który mógłby zaszarżować na wóz, ale był pewny, że byłoby to samobójstwem. Zwiadowca postanowił zatem poczekać na realizację planu z podpaleniem pojazdu. W międzyczasie położył się w wysokiej trawie, gdzie do kluczowego momentu zamierzał udawać, że go nie ma. Ponadto poszukał kamyków czy innych przedmiotami, którymi można by rzucić w wóz dla odwrócenia uwagi wrogów od reszty towarzyszy.

Septimus z kolei rozlał część oliwy na kawałek urwanego płótna, by potem wsadzić tak nasączoną szmatę ponownie w butelkę. Przy okazji złorzeczył pod nosem jak tylko legionista czy doker potrafią, na zasadzkę, prawdopodobnie śmiertelną odwagę podchodzących pod wóz, swój brak rozsądku, by machnąć na wszystko ręką i obejść wóz z dala. Kiedy prowizoryczna bomba była gotowa, zaczął czołgać się do ogniska Lucjusza, tam miał już gotowe źródło ognia, a i mógł spokojnie poczekać na Gajusza.

Świstające strzały ścigały pięty wycofującego się Kwintusa. Żaden z wystrzelonych bełtów go jednak nie dosięgnął. Ammonar jeszcze miał go w opiece. Wtem usłyszeliście dudniący jazgotliwie dźwięk rogu. Sygnał dochodził z wozu, ale nigdzie nie było widać instrumentu. Dmiący musiał być z drugiej strony furgonu. Odwrócone do góry nogami drzwi otworzyły się po raz kolejny. Rzucający zza drzewa kamieniami Karl nie zdążył się poderwać, a już został otoczony przez wybiegającą jeden po drugim bandę. Cztery karłowate, łyse stwory o żółtawej skórze, spiczastych, długich uszach i czerwonych, zmrużonych od blasku słońca ślepiach pragnęły poćwiartować cię na kawałki tasakami, krótkimi mieczami i sztyletami. Co gorsza, ostrzał nie ustawał - zastanawialiście się, jak wiele tych potworów mógł pomieścić wóz?

[media][/media]

Fortel Karla się nie udał, a co gorsza ściągnął na siebie szarżę stworów. Śmiałkowi nie zostało nic innego jak podjąć walkę. Szybko chwycił leżąca obok włócznie i krzycząc: - Olf, pomocy! - wstał. Gdy już był na równych nogach przepuścił atak na najbliższego wroga, a następnie wykorzystując w miarę potrzeby drzewo jako podparcie starał się nie dopuścić goblinów za plecy.

Tymczasem Gajusz nieświadom tego, jak potoczyły się losy drużyny, aż zagwizdał widząc rozklekotany wóz. Nadałby się wyśmienicie, więc rychło zabrał się za jego przepchnięcie. Dopóki nie musiał przepchnąć go pod górę, sprawa wydawała się łatwa, ale już kilka metrów dalej doszedł do wniosku, że nie da rady samemu. Nie było jednak czasu wołać po pomoc. Porzucił pomysł przepchnięcia wozu i nerwowo rozejrzał się po budynku szukając czegokolwiek przydatnego. Do wyboru, do koloru, chciałoby się powiedzieć. Drzwi, okiennice, szafy, stoły, skrzynie... a wszystko mocno naznaczone przez ząb czasu.

Karl był szybszy. Zardzewiałe ostrza z trzaskiem zderzały się z jego włócznią, kiedy parował wściekły grad ciosów. Bicie serca później szczerbaty potwór klął przez dziurawą zagrodę zębną, leżąc i trzymając się za przeszyte włócznią udo aż nie znieruchomiał. Kolejnemu, jednookiemu włócznik przyrżnął drugim końcem trzonka w brzuch tak, że zwierzoludź zgiął się wpół i przez chwilę nie był w stanie złapać tchu. Kiedy się wyprostował, Jutlandczyk dokończył dzieła - ostrze przeszło na wylot i wyszło mu między łopatkami. Pozostałe dwa straszydła patrzyły na to szeroko otwartymi ze strachu ślepiami. Tak szeroko, że słońce - ich odwieczny wróg - im przestało na chwilę przeszkadzać. Już nie odważyły się zaatakować. Czekały tylko na odpowiedni moment do wycofania się… tylko gdzie? Drzwi do wozu zamknęły się z trzaskiem, a ostrzał chwilowo ustał. Brawurowa obrona Karla wobec przygniatającej przewagi przeciwników zasiała niepewność w czarnych, miniaturowych sercach stworów. Tylko jazgotliwy róg znowu się odezwał, mącąc ponownie ciszę…


Septimus, widząc odpowiedni moment, odpalił swoją bombę i popędził, by spróbować dorzucić do wozu a następnie paść na ziemię. Miał nadzieję, że stwory w środku będą nieco zdezorientowane i nie zwrócą na niego uwagi, bardziej martwiąc się niebezpieczeństwem znajdującym się pod ich nosami.

Olf rycząc zaszarżował na wrogie stwory, dopóki ich morale było niskie.

Kwintus kiedy tylko opuścił bezpośrednie sąsiedztwo wozu, wezwał moc swojego boga, by złagodzić doznaną ranę i móc wrócić do walki, która rozgorzała teraz na dobre.

Septymus dobrze ocenił sytuację. Kusznicy byli najwyraźniej zajęci szukaniem czystej linii strzału w Karla lub Olfa, gdyż żadna strzała nie padła w twoją stronę. Zajął pozycję, odpalił naprędce skonstruowaną bombę i szykował się do rzutu...

Olf szarżował jak byk. Dopiero kiedy wyszarpnął topór z czaszki drugiego zabitego przezeń goblina, poczuł krew cieknącą spomiędzy palców dłoni, którą zaciskał ranę. Zimnego żelaza wbijającego się moment temu w bok nie czuł wcale, tak szaleńcza była odwaga barbarzyńcy z północy. Para Jutlandczyków wkrótce stała nad zwłokami czterech pokonanych zwierzoludzi. Droga do drzwi kryjówki potworów zdawała się być wolna. Jeśli nie chcieli lec z dziurami od strzał jak Sarius, musieliście działać, i to szybko.

Septymus rzucił flaszką oliwy i padł na ziemię. Gliniana butelka rozbiła się nad otworami strzelniczymi. Wywrócony wóz powoli, acz nieubłaganie zaczął stawać w płomieniach. Najbliżej znajdujący się Karl i Olf usłyszeli kilka komend wyszczekanych w niezrozumiałym dla nich języku.


Karl widząc, że stwory niebawem będą musiały otworzyć drzwi do swojej twierdz postanowił przeprowadzić szturm i pognał do wozu, a następnie walnął ze trzy razy otwartą ręką w jego drzwi. Gdy to uczynił odskoczył w stronę, w od której one się otwierają i stanął przy skraju ściany, do której dobiegł starając się stanąć poza strefą, gdzie wystają różne otwory, z którego mogą wyskoczyć wrogie pociski czy włócznie oraz gdzie mógłby go dosięgnąć ogień. Zająwszy tą pozycję jął się szykować do ataku na wybiegających.

O wiele dalej, Gajusz chwycił za stolik z miarę grubym blatem i nie wiedząc, że już za późno, pognał z nim z powrotem na tyle szybko, na ile pozwalały mu jego wątłe ramiona.

Kiedy światło Ammonara zasklepilo otwartą ranę na jego łydce, Kwintus uznał, że trzeba pomścić kompana. Dobywając oręża dobiegł do wozu, starając się zająć pozycję na skraju obok Karla.

Biegnąc w stronę wywróconego wozu Karl zauważył, że wokół było porozrzucane wiele świeżo przekopanej ziemi. O tył wozu oparte było kilka łopat. Wyglądało to co najmniej podejrzanie, ale nie wpadł w żaden wilczy dół, a wokół kryjówki goblinów nie było żadnej fosy czy czegoś podobnego. Uderzył w drzwi i wspólnie z Kwintusem, który do niego dołączył, przygotowali się na prawdopodobnie najgorszą część tej nieprzemyślanej batalii.

Ku zaskoczeniu Karla, drzwi nie uchyliły się. Usłyszał jednak trzask. Okna z drugiej strony! Gobliny wypełzły przez nie i otoczyły go oraz Kwintusa. Wracający z zagrody Gajusz patrzył na to wszystko przerażony. Jeden, drugi, trzeci… aż siedem! Czerwone gały zwierzoludzi jarzyły się ślepą wściekłością, ale żółtawe ciała trzęsły się ze strachu. W ferworze walki rozwrzeszczane zbiegowisko walczyło nazbyt bezładnie i chaotycznie. Żaden cios ich nie dosięgnął, ale przy takiej przewadze liczebnej była to tylko kwestia czasu. Ciarki przebiegły wam po grzbietach, kiedy usłyszeliście jeszcze jakiś ruch w środku wozu.

Bo i było ich więcej! Ukryci pod płonącym drewnem wozu kusznicy zamiast ciągnąć za spusty kusz tym razem wypchnęli przez okno wozu jakąś złupioną beczkę. Piwem ugasiły pożar, wystawiając się w ten sposób przynajmniej na chwilę na atak.


Septimus zwinnie poderwał się z ziemi, dobywając miecza z pochwy przy pasie i sztyletu z cholewy buta. Jego szaleńcza szarża się jeszcze nie zakończyła. Teraz, kiedy stwory musiały decydować, czy wolą za niedługo zacząć się smażyć, strzelając do ludzi, czy wyjść ze swojej kryjówki, ponownie zaczął biec w kierunku przewróconego wozu.

Wywabieni z kryjówki potworni kusznicy pociągnęli za spusty zanim Septymus zdążył dobiec do wozu. Wiele amunicji zostało zmarnowanej w tej chaotycznej salwie i nie słyszałeś nawet świstu pocisków, tak niecelnie były posłane. Widząc chaos ogarniający pole walki Gajusz odrzucił znaleziony stołek i rzucił się do biegu na pomoc.

Karl wykonał dźgnięcie włócznią w stwora celując w odsłonięty bok. Pchnął w puste powietrze, które szybko wypełniło się wzmożonym ujadaniem goblinów. Karłowaci przeciwnicy przeszkadzali sobie nawzajem, przepychali się i szamotali we własnej strachliwej niezdarności. Zadawali ciosy albo zbyt wcześnie, albo za późno. Świst spathy Kwintusa i skega szarżującego Olfa również tym razem nie wywróżyły śmierci. Z daleka ręczny bój wyglądał jak jeden wielki, wirujący, warczący i wrzeszczący pierścień.

Lucjusz stwierdził, obserwując toczącą się walkę, że jego czarowanie zda się na nic, jeśli gobliny zdążą wykończyć wojowników zanim jego inkantacja zostanie zakończona. Postanowił przyspieszyć ceremonię, uwalniając mistyczne energie znacznie mocniej i szybciej niż początkowo planował. Poczuł jak krucha równowaga metafizyczna została zachwiana przez brak absolutnej koncentracji. Odprawiana ceremonia spełzła na niczym.

Nieudolne ataki goblinów pozwoliły Karlowi się szybko otrząsnąć. Korzystając z chwili, gdy akurat żaden ze stworów go nie atakował, zwiadowca wziął głęboki oddech. Gdy już Karl odzyskał równowagę ruszył z natarciem na najbliższe kreatury starając się przedostać przed ścianę, tak aby zejść z linii strzału kuszników i ograniczyć wrogom możliwość otoczenia. Jutlandczyk krzepko dzierżąc włócznię przebił grotem żółte ciało jednego i nie tracąc ani bicia serca doskoczył i skłuł drugiego goblina, przeszywając mu brzuch.

Wybijani zwierzoludzie odpowiedzieli rozpaczliwym atakiem. W agonii kąsali i rozszarpali nawet Kwintusa, krzepkiego wojownika. Jedynie jęk bólu od czasu do czasu oznajmiał, że jeszcze żył i leżał w pobliżu, słaby i zamroczony.


Były legionista rzucił się na uzbrojone w kusze gobliny, by zasiać chaos, panikę i śmierć. Miał nadzieję, że jego dwa ostrza dadzą mu przewagę. Nie miał zamiaru przebierać w środkach, byle rozpruć jak najwięcej stworów jak najszybciej. Septymus długim, prosty pchnięciem wbił ostrze w brzuch nosatego goblina. Potwór wydał wysoki, przeraźliwy pisk przechodzący w zduszony bulgot. Osunął się na ziemię jak zmięty łachman.

Jeszcze będąc daleko od wozu, Gajusz rozpoznał leżącą wśród traw sylwetkę Sariusa. Przerażenie zawładnęło jego sercem. Zwolnił na chwilę, ale tylko po to, by wydobyć sztylet i uzbrojonym dołączyć do walki, by uchronić w jego błędnym przekonaniu jeszcze żywego towarzysza od śmierci. Dołączył do wrzejącej, morderczej walki wręcz, która stawała się coraz bardziej zacięta. Gobliny chwiały się pod bezlitosnym naporem, ale nie ustępowały pola.

Lucjusz nie był wojownikiem, a widząc fiasko swojego czarowania zdecydował się jednak na pomoc towarzyszom. Powoli, używając wysokiej trawy jako zasłony i korzystając z faktu, że wszyscy zajęli się walką, młodzieniec zaczął skradać się w kierunku walczących, licząc, że dotrze chociaż do jednego rannego aby służyć mu pomocą.

Olf wycofał się z walki, by pomóc Kwintusowi. Jeden z jego towarzyszy już nie żył, nie mógł dopuścić do tego, by padł kolejny. Jutlandczyk pomógł zamroczonemu, krwawiącemu kompanowi tak jak mógł, jednak Kwintus mógł nie dożyć następnego ranka, jeśli ktoś nie udzieli mu profesjonalnej pomocy. Jego kolano było w naprawdę paskudnym stanie.

Karl szybko chwycił najbliższą z porzuconych broni i zorientował się, że Olf postanowił ratować ciężko rannego Kwintusa, a zatem z najbliższymi goblinami walczy sam jeden! Zatem ruszył na wrogów z ponurą determinacją, aby kontynuować masakrę, ale i przede wszystkim oddalić zagrożenie od bezbronnych towarzyszy.

Mawiało się, że Fortuna sprzyja odważnym. Septimusowi wydawało się, że zna dopisek do tej doktryny. Sprzyja tylko wtedy, jeśli odważni wiedzą co robią i upewnili się, że strona przeciwna, wie jak najmniej. Szybkie zabicie goblina, nieco podniosło mu morale, więc skupił się na jak najszybszej eliminacji wroga. Co prawda martwy potwór to najlepszy potwór, ale taki, który uciekł, pozwalając opatrzyć rannych, też wchodził w rachubę. Dlatego skoncentrował swoje ataki na otaczających go kusznikach, wrzeszcząc niczym opętany, byle te jak najszybciej dały nogę.

Lucjusz zbliżył się do ręcznego boju dopiero wtedy, gdy chylił się on ku końcowi. Karl stał się celem dźgająco-siekającego huraganu. Uniki i parowania go szybko zmęczyły. Nie zdołał już wyprowadzić ataku tak skutecznego jak poprzednie. Zaś pomagający Kwintusowi Olf nie mógł skupić się na obronie. Zimne żelazo wbiło się w jego ciało i o mały włos nie zemdlał z bólu. Coraz gorsza i coraz krwawsza sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy gladius Septymusa przeciął chudy kark kolejnego goblina aż po krtań. Tryskając krwią, potwór runął na piach, z niemal zupełnie odciętą głową. Wreszcie prawdziwy strach ścisnął serca zwierzoludzi swą kościaną pięścią. Krzyczały na odwrót, co można było wywnioskować nawet nie znając ich plugawej mowy.

Karl podczas służby zwiadowcy nie nawykł do takich batalii i w końcu stracił energię do efektywnej walki, jednak gdy już zaczął tracić nadzieję na pomyślny koniec walki usłyszał panicznie wrzaski wrogów, a ci podjęli ucieczkę. Zmotywowany tym podniósł okrzyk bojowy, aby spotęgować panikę goblinów, a następnie przezbroił się w kuszę i przypadając do najbliższej osłony jął kontynuować atak wybierając na cel ostrzału stwory dzierżące kusze.

- Tak! Uciekajcie! - uradował się Gaius, który praktycznie nawet nie dobiegł do wrogów, gdy ci zaczęli uciekać. Zaraz jednak przypomniał sobie o leżącym bez ruchu towarzyszu i popędził sprawdzić co z nim.

Tuż za nim podążał Lucjusz, wyciągając z torby swoje lekarskie utensylia i ziołowe preparaty, których woń drażniła nos i oczy ostrym zapachem.

Po pomocy towarzyszowi broni Olf zobaczył uciekające stwory. Barbarzyńca dysponował łukiem, którego zamierzał teraz użyć. W pierwszej kolejności, jęcząc z powodu bólu ran i obtłuczeń nie dających mu swobodnie oddychać, wycelował w najbliższego uciekającego kusznika.

Septimus odczekał tylko aż przeciwnicy zaczną uciekać, by wyrwać jedną z kusz z martwych łap zwierzoludzi, by posłać bełt za uciekającymi potworami. Nie można było pozwolić im na przegrupowanie, to musiała być pełna ucieczka, jeśli ludzie chcieli przeżyć.

Zanim pozbawione serca do walki gobliny zdążyły się wycofać, Karl jeszcze raz zamierzył się groźnie i nadział na włócznię jak żabę najtłustszego z bandy. Cięciwa Olfa jęknęła i po krótkim, błyskawicowym locie strzała ugrzęzła w plecach kluczącego między drzewami i krzewami kusznika. Ostatniego strzelca pozbył się Karl, wypuszczając bez zbytniego pośpiechu bełt ze zdobycznej kuszy goblińskiej roboty. Septymus posłał ostatni celny strzał. Goblin runął na łeb, przestrzelony na wylot. Pozostałych czterech zdołało uciec.
 
Rewik jest offline