Gdy było pewnym, że stwory im już nie zagrażają, przyszła pora na przeszukanie wozu, okolicy i spróbowanie ruszenia wozu z miejsca, co mogło być niełatwym zadaniem, ci, którzy pozostali w pełni sił, nie byli największymi osiłkami. - Trzeba spróbować postawić i ruszyć ten wóz. Jeśli pociągniemy wspólnie z osiołkiem, to jest szansa, że dostarczymy Kwintusa do jakiegoś medyka, zanim wyzionie ducha. Ciało Sariusa też można by godziwie skremować. - Ostatnie dodał rozważając czy nie lepiej pomyśleć nad bezimiennym grobem, chociaż nie chciałby sam w takim skończyć.
- Święta prawda! - odrzekł Karl, gdy odzyskał dech. - Pamiętajmy też o nieszczęśniku, którego gobliny dręczyły przed naszym przybyciem. - a następnie chwycił dwie łopaty i zaczął rozglądać się za tkaniną do zrobienia noszy.
Nieszczęśnik Karla okazał się być jednym z goblinów i to najroślejszym z tych, z którymi przyszło się mierzyć awanturnikom. Czarna jucha sączyła się z miejsca, w którym jego żółtawe plecy przebił bełt wystrzelony z kuszy. Nawet śmierć nie pozbawiła jego czerwonych ślepi okrucieństwa. Najwyraźniej pobratymcy wdali się z nim w kłótnię i postanowili rozprawić w szybki i brutalny sposób.
Widok truchła tak zdenerwował Karla, że aż na niego splunął. Mimo to szybko przy nim przykląkł i jął go przeszukiwać. Goblin zginął z małą, drewnianą szkatułką ściśniętą w rudnych łapskach. Gdy skończył oględziny i uwolnił szkatułkę z rąk wroga i wziął w swoje, wrócił do towarzyszy pomóc im w sprawie stawiania odbitego wozu z powrotem na koła.
Zanim odszedł, Karl zauważył na nadgarstku martwego ubrudzoną ziemią srebrną bransoletę z wygrawerowanymi drzewami, grzybami i ptakami. Była cienka, zdobienia kojarzyły się z infantylną scenką, a rozmiar pasował w sam raz na przegub dziecka.
Karl ze wstrętem wyrzucił oko, a jego miejsce zajęła dużo cenniejsza bransoleta. Gdy skończył z zdobyczami zwiadowca wściekle ruszył w kierunku wozu.
Zaś gdy Karl zajrzał do szkatułki, w pierwszym odruchu z obrzydzenia chciał ją zamknąć. W środku znajdowało się tylko… oko. Usmarowane krwią oko i niewielki skalpel.
Tymczasem Septymus zajrzał przez drzwi. W nozdrzach poczuł zwierzęcy smród. Wnętrze wywróconego do góry kołami wozu było brudną norą. W niewielkim kociołku było niedawno gotowane jakieś tłuste mięso, odpychający pokarm zabitych kuszników. Obok leżały czyjeś caligae pogryzione małymi, goblińskimi ząbkami. Oraz na wpół zjedzony mięsny placek, z którego wystawał dziób, pióra i kości jakiegoś pechowego ptaka. Po posadzce walało się kilka solidnie wykonanych włóczni, którymi pewnie broniono kryjówki wtedy, gdy ostrzał z kusz ostatecznie zawiódł. Awanturnik znalazł jeszcze porysowany, mosiężny pierścień, z którego wyrwano wszystkie kamienie szlachetne, a coś, co wydawało mu się rubinem, okazało się zaledwie truskawką zalaną jakimś syropem. Prawdziwym zaskoczeniem był widok zbitej z desek drabiny, prowadzącej gdzieś pod ziemię przez wąską, ciemną dziurę. To do jej kopania gobliny używały łopat…
Okład z żywokostu na kolanie Kwintusa zaczął działać. Ranny oprzytomniał. Po chwili był już w stanie ustać na własnych nogach, ale wyraźnie potrzebował odpoczynku. Może minąć wiele dni zanim będzie w stanie znowu walczyć czy dotrzymać pozostałym tempa w podróży.
- Przeklęte gobliny, plugawy pomiot chaosu, przynajmniej je stąd przepędziliśmy - syknął Kwintus, oglądając swoje będące w paskudnym stanie kolano. - Dostaliśmy lekcję od bogów, następnym razem musimy być ostrożniejsi… powinniśmy sprawdzić co robiły tutaj te gobliny i pogrzebać nieszczęsnego Sariusa - ja niestety potrzebuję pomocy lekarza zanim będę w stanie ponownie stanąć do boju.
- Ty lepiej niczego nie grzeb i się nie ruszaj za bardzo, bo też będziesz potrzebował grabarza. Żywokost działa, rana po jakimś czasie się zagoi, ale musisz wypoczywać i to dużo. No i wisisz mi paczkę dobrych ziół. Jak ci noga dojdzie, poćwiczysz na okolicznych polach zrywanie kwiatów - Lucjusz skończył swoją robotę. Zamierzał pomóc w grabieniu wozu i dobytku z pobojowiska, hołdując zasadzie, że trupom ekwipunek na nic, a biednym awanturnikom przyda się on nieporównanie bardziej.
- Tak… dziękuję za pomoc - odburknął Kwintus, który wydawał się zawstydzony sytuacją i słowami wykształconego młodzieńca.
Septymus schował pierścień i wyciągnął na zewnątrz zdobyczną broń, wydawała się całkiem dobra jak na coś, co posiadały gobliny. Caligae wskazywały na to, że był to łup po legionistach. - Te bezbożne pokurcze wykopały pod spodem tunel. - Rzucił były zwiadowca do reszty. - W środku jest drabina i wejście do jakiegoś tunelu, ale za to włócznie całkiem wartościowe. Trzeba zdecydować, czy chcemy go w ogóle badać, czy wracamy do miasta wydobrzeć, zasięgnąć języka czyj to mógł być wóz i co zwierzoludzie tak blisko fortu robili. - Mężczyzna systematycznie przedstawił wszystkie ważne punkty, które przychodziły mu do głowy na już.
- Jeśli macie jeszcze chęć, można zbadać tunel. Kto wie, jakich skarbów broniły zwierzoludy - Lucjusz zaproponował nieśmiało - zostawmy tylko kogoś na górze, aby w razie czego miał baczenie na gobliny. Mogą wrócić - ostrzegł młodzieniec.
- Ja jestem za powrotem, wykurowaniem się i dopiero wtedy zbadaniem tego miejsca - powiedział Olf i głośno syknął, gdy umieszczając topór za pasem, uraził sobie ranę.
- Lucjuszu, mógłbyś obejrzeć moje rany?- zwrócił się do towarzysza broni.
Ten kiwnął bez słowa głową i zajął się raną Olfa, grzechocząc swoją torbą z utensyliami medycznymi.
- To jeden z tych łajdaków! - gniewnie krzyknął Karl gdy wrócił. Gdy usłyszał o tunelu w wozie poczuł zew zwiadowcy - Powinniśmy zbadać tą dziurę, a następnie zgłosić sprawę do sztabu. Niech ludzie legata martwią się co dalej z tym zrobić - klarował gdy włączył się do dyskusji.
- Idziesz, czy tylko gadasz? - Gaius podrażnił się z Karlem - użyczy ktoś pochodni? - zapytał z wyraźnym zamiarem niezwłocznego wejścia do środka. - Później weźmiemy Sariusa do tej chaty za nami i tam odprawię pochówek. - Gaius może i nie był pełnoprawnym kapłanem Calefy, ale wiedział, jak należy godnie odprawić duszę przyjaciela.
- Jak chcesz możesz iść pierwszy. - odrzekł Karl, a następnie oparł plecak o skrzynie i zaczął szukać materiałów do zrobienia kilku pochodni.
- W takim razie ja wejdę trzeci, na wypadek, gdyby tunel się odgałęział pod spodem. Może tylko czegoś szukali, ale z jakiegoś powodu na pewno kopali. - Powiedział Septimus rozdzielając swój ekwipunek tak, żeby zabrać ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Łuk w wykopanym tunelu raczej na wiele by mu się nie przydał. Trzeba było tylko jeszcze osiołka sprowadzić w pobliże wozu, nie lubił zostawiać go samego na zbyt długo jeśli nie musiał.
- Środkowy trzyma pochodnię, mamy sześć sztuk, jeśli zużyjemy wszystkie, to się zdziwię. - Powiedział Septimus, kiedy osiołek Salami był już uwiązany przy przewróconym wozie.
Wąski i niski tunel prowadził przez zwłoki kilku goblinów, które musiały zginąć w bratobójczej sprzeczce, do nory wyłożonej kocami i skórami. Pośród nich wznosił się prymitywny, drewniany tron sklecony z tego, co akurat było pod ręką. Za nim znajdował się drugi korytarzyk. Niedługi, bo światło pochodni rozświetlało jego rozszerzający się koniec, będący składowiskiem złupionych skrzyń i beczek. Awanturnicy będą mieli trochę roboty z ich wynoszeniem.
- Chcieli tu założyć królestwo czy co? - zapytał szeptem kompanów Karl, gdy ujrzał tron. Dokładniej mu się przyjrzał, a następnie dał ręką sygnał, aby pójść do pieczary ze skarbami i ostrożnie ruszył przodem.
- Kto je tam wie, te przeklęte stwory, ale wydaje się, że będzie trzeba jakiejś liny, żeby to powyciągać. Nie wiadomo też co w środku, czy to zboże, piwo, klejnoty, czy ludzkie kości. - Rzucił ponuro Septymus.
- Sprawdźmy, co tam jest! - zniecierpliwiony Gaiusz, obiegł chciwym wzrokiem po każdej ze skrzyń i wrócił się po swoje spinki, łomiki i wytrychy.
Pułapka! Kiedy Gajusz wszedł w drugi korytarzyk, jeden z jego ostrożnych kroków po nierównym, zaśmieconym podłożu - nieróżniącym się na pierwszy rzut oka od tego w „sali tronowej” - uwolnił kilka napiętych jak sprężyny gałęzi. Ostre, żelazne groty, którymi były prostopadle zakończone, wbiły się w brzuch i pachwinę młodzieńca. Zgiął się w pół, jęknąwszy z bólu ustami złożonymi w „o”. Karl i Septymus popędzili mu na pomoc, jeszcze zanim osunął się na ziemię. Pani Litości widocznie miała go w opiece, bo rana nie wróżyła śmierci. Jednak sądząc po czerwonej plamie krwi na kroczu, mógł na dobre zapomnieć o posiadaniu potomstwa…
Gajusz długo dochodził do siebie, nie mogąc pogodzić się z tym co mu się przytrafiło. Strach i niepewność odebrały mu jakąkolwiek chęć do przeglądania łupów. Przez cały ten czas leżał blady i zszokowany.
Łup goblinów był pokaźny, to musieliście przyznać. Z niemałym trudem wynieśliście wszystko na zewnątrz. Dwie skrzynie najróżniejszego rodzaju aurańskiego rynsztunku były warte z czterysta pięćdziesiąt złotych słońc. Do tego dwie beczki piwa, pięć galonów oliwy do lamp i trzy beczki zasolonej ryby. Na jednej ze skrzyń leżała też sakiewka z dwudziestoma złotymi monetami, z których skrwawionych, ale ostatecznie zwycięskich awanturników pozdrawiał tarkaun Aury, a na rewersie widniało skrzydlate słońce.
Na samym dnie skrzyni z orężem i pancerzami znajdowała się spatha na pozór nie różniąca się od innych mieczy. Jednak po wyjęciu ze skórzanej pochwy poczuliście się jak gdyby podczas ceremonii w ammonarskiej świątyni, tak intensywny był zapach kadzidła. Domniewaliście, że oręż musiał drażnić goblińskie nozdrza, dlatego znajdował się pochowany pod stertą rynsztunku.
- Wspaniała klinga. - Westchnął Septymus, patrząc na spathę. - Trzeba będzie zdecydować czy ktoś zrobi z niej użytek, czy lepiej nam pójdzie sprzedawanie jej. - Dodał po chwili, a teraz chyba zostało chyba tylko wrócić do miasta, ale nie wiem czy Salami wszystko udźwignie. Widzieliście gdzieś jaki inny wóz, czy próbujemy ten postawić? - Były legionista sceptycznie spojrzał na wóz broniący pustej już kryjówki. - Mogę jeszcze sprawdzić, czy nie ma tam jakiegoś dodatkowego przejścia, ale wątpię. - Powiedział spokojnie, zastanawiając się, czy warto narażać swoją skórę, skoro mieli tyle łupu i rannych do przetransportowania.
- Hmm… - mruknął Karl podziwiający posrebrzany sztylet - Jeśli chodzi o magię tego miecza, mogę zapytać kronikarza. Może jeśli sam się na tym nie zna może skierować do tego się w tym specjalizuje. A jeśli chodzi jego sprzedawanie - tu zwiadowca się zamyślił - Raczej się nie zdarza się, żeby obwoźni handlarze wozili magiczne bronie. Może ten miał zlecenie komuś go dostarczyć?
- A może być, z takimi rzadkimi przedmiotami trzeba się zastanowić, żeby komuś nie zachciało się na nas napaść, żeby ją zdobyć. - Septymus miał na myśli to, że muszą bardzo uważnie zadawać pytania.
- Zanim się zorientujemy, kto zamówił ten miecz musimy się zorientować kto jechał tym wozem i skąd. Tak czy siak cała ta sprawa zdaje się nie kolidować z wyprawą Maguriusa. - nagle Karl zaczął dokładnie oglądać wóz i skrzynie oraz inne pojemniki jakie wokół niego były - Trzeba znaleźć coś co może być charakterystyczne dla tego kupca! - krzyknął, gdy dopadł do skrzyni, która stała przed nim. Zastał w niej tylko smród po pożartych rybach. Jednak niedaleko, pod jednym z krzewów, leżała skórzana opaska na nadgarstek, do której przymocowano miniaturowy zegar słoneczny w niewiadomym celu. Pewnie jakiś kolejny, wymyślny, krasnoludzki wynalazek. Gdy urządzenie wylądowało w szkatułce znalezionej przy zbiegłym goblinie zwiadowca dla pewności przyjrzał się ścianom i wieku skrzyni, a następnie zaczął prowadzić podobną inspekcję pozostałych skrzyń i beczek. Nic ciekawego już nie znalazł. Mimo zniechęcenia postanowił kontynuować poszukiwanie znaków szczególnych poczynając od konstrukcji wozu, poprzez deski prowadzące do dołu i na tronie "króla goblinów" kończąc. Jego wysiłki spełzły na niczym.
Karl widząc, że poszukiwania okazały próżnym trudem ze złości przewrócił tron na bok, a następnie energicznie wszedł na górę i wychodząc z wozu podszedł do miejsca, gdzie spodziewał się dobrego chwytu do przewrócenia pojazdu z powrotem na koła. Gdy się tam powiedział do reszty - Nic tu po nas! Pomóżcie z tym wozem!
- I głowy zwierzoludzi, może ktoś je kupi, może tylko miejscowym morale podbudują. - Dodał zamyślony Septymus.
W trakcie, gdy inni łupili jamę goblinów, Olf uważnie lustrował okolicę, trzymając łuk gotowy do strzału. Ktoś musiał czuwać nad tymi wszystkimi rozbieganymi nagle ludźmi.
- Olaf, jest przynajmniej piwo w takiej ilości, jakiej trzeba. - Zaśmiał się ponuro były legionista do Jutlandczyka, a następnie ruszył pomóc z wozem, szukając odpowiedniego podparcia.
- Podkurowałeś mnie tą wieścią, już czuję się lepiej - zarechotał Olf, wciąż rozglądając się po okolicy.
Lucjusz również stał na górze, wsparty na swoim kijku, otulając się szczelnie płaszczem. Zamyślił się głęboko. Cała ta eskapada kosztowała ich za wiele i choć zwierzoludzi padło całkiem sporo, to jednak śmierć i rany, które spowodują, że przyjdzie bezczynnie siedzieć tygodniami w forcie to nie był najprzyjemniejszy koszt. Miał nadzieję, że towarzysze znajdą pod wozem coś naprawdę wartego uwagi.
Wywrócony wóz obróciliście z powrotem na koła… To znaczy, jedno koło, które właśnie pękło z trzaskiem. Drugie, całe, leżało nieopodal. Gdzie było trzecie, czwarte? Przednia oś wymagała też drobnych napraw, a nie mieliście nawet młotka i gwoździ. Wnętrze wozu było teraz całe w potrawce przyrządzonej przez goblinów.
- Szlag by to trafił! - warknął Karl gdy stało się jasne, że sami wozu nie ruszą. Następnie oparł się zmęczony o jego ścianę i zaczął rozważać - Pewnie rzemieślnik z Turos pewnie załatwiłby sprawę. Ale trzeba załatwić jakiś inny transport przynajmniej dla Gajusza i Kwintusa.
Po krótkim odpoczynku zwiadowca wyszedł na środek traktu i zaczął uważnie przeglądać okolicę. Po kilku sekundach krzyknął: - Tam jest jakaś chałupa! - i wskazał ręką na porzucony budynek. - Może tam znajdziemy jakieś wozidło dla naszych rannych.
Zajęliście się karkołomną próbą stworzenia jednego solidnego wozu z dwóch niesolidnych. Gobliny nie wracały. Pytanie, jak długo miało to potrwać. Po pewnym czasie zmontowaliście coś, co miało komplet kół i potrafiło jeździć. Załadowaliście cały zdobyty łup. Okazało się, że Salami Septymusa nie pociągnie tego ładunku nawet o centymetr. Zmęczony i zawiedziony Lucjusz usiadł i westchnął ciężko. Po niebie szybował majestatyczny, biały orzeł. Wiedzący śledził wzrokiem lot. Ptak przysiadł w pewnej oddali. Zdawało ci się, że wypuścił ze szponów coś błyszczącego zanim ponownie wzbił się w górę.
- Wygląda na to, że trzeba beczki schować z powrotem do dołu... a następnie sprowadzić po nie tragarzy, albo kogoś z kilkoma zwierzętami jucznymi. - wysapawszy to Karl wszedł na improwizowany wóz jął szykować się do zsuwania nadmiernego ciężaru.
- Szlag by to. - Zaklął upocony już Septymus, który nie przepadał za ciężkimi pracami fizycznymi. Czuł się jak magazynier, a nie zwiadowca. - Jak trzeba, to trzeba, a w drodze z powrotem do Ślimaków, kupimy jakiś wóz i woły albo konia, zapasy zawsze się przydają i coś mi się widzi, jakieś miejsce na rannych, albo mała grupka pomagierów. - Na myśl o ostatnim westchnął przeciągle, szykowały się koszta.
- Się nie martw przyjacielu. Wszak najwięksi bohaterowie zaczynali od ciężkiej harówki. Dojdziemy do czegoś… ale trzeba się nieco napocić - Lucjusz zasępił się - ale w tych poematach heroicznych mogliby kurwa jego mać uwzględnić taki szczegół, jak oni ładowali te łupy… - mruknął i podrapał się po gęstej od loków głowie i zakasał rękawy, oceniając wagę przedmiotów i dystans do Ślimaków.
- Kwintus na Salami, dajcie mi trochę tych pancerzy, poupycham po torbach. Oliwę też wezmę, zawsze jest jej za mało jak się okazuje. Olf, bierz juki z osiołka i idziemy, beczki się odkopie jeśli znajdziemy wóz, wystarczy jutro na jeden dzień wynająć, albo dostarczymy zapasy do Ślimaków później, chociaż pewnie będą bardziej chętni na oliwę i piwo niż ryby. Jedną beczkę ryb możemy spróbować porozrzucać po workach, ale wolałbym te łby wziąć niż ryby, żeby nikt nas nie podejrzewał o wyrżnięcie jakiejś karawany. - Przedstawił swój pomysł Septymus i zajął się odrąbywaniem łbów.
- Widzisz tych spryciarzy? - Karl serdecznie się zaśmiał, a następnie zwrócił się Lucjusza - Luciuszu, chyba nie masz wyboru. Musisz pomóc mi to targać! - i zaczął pchać pierwsza beczkę ku krawędzi podłogi wozu.