Jako, że przy ustawionej na moście barykadzie nie działo się nic groźnego, krasnoludy odstąpiły, pozostawiając tam zaledwie trzech strażników, którzy mieli mieć baczenie na okolicę. Pozostali khazadzi, na czele z Grimbinem i Bardakiem przyłączyli się do Sophie i Gwendoline w próbie zagonienia spanikowanych wieśniaków w jakieś w miarę bezpieczne miejsce.
W końcu się to udało i wszyscy znaleźli schronienie. A był na to najwyższy czas, bo kolejny pocisk z jazgotem wyfrunął zza wierzchołka wzgórza, zmierzając w kierunku Farigoule. Moment później z łomotem rąbnął w przylegający do zagrody Lagisquetów kurnik. Konstrukcja rozleciała się, a łomotowi towarzyszył przeraźliwy harmider czyniony przez kury i unosząca się w powietrzu chmura piór i pierza.
Nim grupka śmiałków zdecydowała się na atak, katapulta była gotowa. W tym momencie, nim szkielety zdołały odpalić pocisk, zaatakowali. Rorek, wywijając kilofem pognał wprost na machinę. Tuż obok niego biegli dwaj górnicy. Bracia Lierre natomiast towarzyszyli Grimmowi, który skierował się w stronę obsługi katapulty. Z tyłu został Caspar, szeptając słowa, z pomocą których tkał nici Wiatrów Magii. Szkielety dopiero w ostatnim momencie zorientowały się, że stały się celem ataku. Machina już trzęsła się pod uderzeniami górniczych kilofów, gdy nieumarły artylerzysta, niepomny okładającego go pałą Gottiego, zwolnił linę. Rozprężone ścięgna jęknęły i w górę poszybowała z wielką siłą kolejna chichocząca czaszka. Moment później szkielet rozpadł się na kawałki. Obok głowy Grimma coś przeleciało i rąbnęło w kolejnego szkieleta. To Caspar posłał magiczny pocisk w przeciwnika. Ogłuszony szkielet zachwiał się, z jego „ciała” wypadło kilka pomniejszych kości, a Grimm przyrżnął mu z całej siły toporem. Gnaty z grzechotem opadły na kamienistą glebę. Rorek potężnymi uderzeniami miażdżył magicznie sklecone kości. Były wytrzymałe niczym skała, w której wraz z innymi krasnoludami w kopalni poszukiwał kryształów. Ale górnik był zaprawiony. Zamachami zza głowy uderzał raz za razem. W końcu trzej górnicy zdołali na tyle osłabić konstrukcję, że ta z łoskotem zapadła się i zamieniła w kupę potrzaskanych, niezdatnych do niczego szczątków. Ostatni z trupich artylerzystów również padł. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.