Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2019, 13:16   #217
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Rozdzieleni w wyniku ciężkich bojowych warunków i gwałtownego naporu VDV, członkowie starej grupy mającej związek z kapitan Zawadą musieli podejmować własne decyzje w trakcie chaotycznego odwrotu – jak wybić sobie korytarz życia, jak przez niego przejść w jednym kawałku... wreszcie, co dalej? Dezercja, palenie SINów i shadowrunning przez resztę przewidywalnie krótkiego życia, w zamian za pewną dowolność (bo nie wolność), czy jednak dalsza służba w strukturach Wolnej Polski? Ściganie kilkunastu skurwieli, czy walka o wyzwolenie kraju spod okupacji sowieckiej i matactw rybokracji?

Edward Wiaderny nie miał takich dylematów. Osłonił swoich przy odwrocie, sprzątnął paru skurwieli, a następnie – dość poważnie ranny – wycofał się. Dołączył do swoich. Swoich, nie cudzych. I tam już pozostał. Nogę mu opatrzyli, infekcję zwalczyli. Nie brał już udziału w bitwie. Alkomanty nie było, inni magowie byli albo niebiezpiecznie blisko wypalenia albo martwi. Sprawę musiały załatwić normalne bandaże i medykamenty. Mógł jedynie obstawiać stanowiska obronne w okolicy.

Niedługo był „sam”, bo wkrótce dołączył do niego Artur „Kocur” Kotewski. Pogrążony w dylematach i przedłużających się walkach tyłowych, ledwo wydostał się z matni, pozbawiony wyrzuconego w trakcie walk FN HAR. Pełen goryczy, pragnął przedostać się Kumielą za miasto... średnio to wyszło. Wróg był już wszędzie. Mógł się mimo to dość łatwo prześlizgnąć. Miał skilla. Ale pobliskie niedobitki już niekoniecznie. Zwykłe chłopaki z sił regularnych Armii Wyzwoleńczej. Co, miał ich zostawić na pastwę losu? Dać Ruskim ich pozabijać? Wyprowadził ich z powrotem do swoich. Nie, nie do ich. Do „naszych”. Może jednak zdoła odwiedzić swoją rodzinę... i zrobi to w mundurze Wojska Polskiego, a nie we wstydzie dezertera.

Ryszard Kocięba, po eliminacji wrażejskiego snajpiera, dał dyla najszybciej z całej ekipy. Przepity mózg, parcie na ganianie za złoczyńcami i ogólny brak poszanowania dla autorytetów oraz starcze zdziecinnienie nie pozwalały mu podjąć innej decyzji. Zresztą, i tak się dusił pod dowództwem Lubomirskiego. Teraz, kiedy Czerwoni Druidzi i Czerwoni Magowie gryźli beton, mógł poszukać skurwieli z „jego” własnej strony barykady. A, że odpowiednio wcześnie zabrał się do dezercji, to nie miał już kontaktu z JWK i zdążył ujść z życiem, nim VDV skonsolidowało pozycje.

Wkróce potem dołączali kolejni. Pierwszym towarzyszem był Zbigniew Kowalik. Olbrzymia sylwetka trolla chyba tylko cudem nie została zauważona w płytkich rowach, stosunkowo niedużych gruzowiskach i w świetle dnia. Chyba tylko przeznaczenie ocaliło i pokierowało Adeptem do jego nowego życia. Życia w cieniu. Ale, miał dobry plan – wszak spłynął z trupami. Symbolicznie, jakby wyzbywał się swojego starego życia. Ruscy dali się nabrać... a może nie chcieli tak naprawdę sprawdzać, czy się mylą – i ponieść tego surowe konsekwencje. Czy miał dylematy, że wybrał shadowrun? Pewnie nie. Kowalik wolał proste rozwiązania prostych problemów. Poszedł za swoimi i chciał wpierdolić niegodziwcom.

Drugim okazał się Jan „Bebok” Rudy. Od dawna nie miał na tyle ogarniętych i... swoich kumpli, co grupa z czasów nawałnicy pod Krośnicami. Ci ludzie – i metaludzie – wielokrotnie udowodnili swą wartość. Po drugiej stronie było natomiast „normalne” życie. Normalne na tyle, na ile może być na wojnie, w szeregach wojskowych, przeciw skurwielom i pod dowództwem szemranych typów. Być może w tamtym momencie miał tego po prostu dość i chciał to złamać, albo jednak w krasnoludzkim umyśle przeważał argument za swojakami. Więc zwiał i dołączył do nich. Jakby symbolicznie, wkrótce potem utracił łączność ze swoim ostatnim dronem – wreszcie namierzonym i zestrzelonym przez wroga.

Na końcu była Zawada i Zawadzki. Ta pierwsza zmitrężyła najdłużej, bo póki miała akces, to nieco namieszała w sztabowych papierach. Przede wszystkim zebrała i posłała w eter pakiet danych o konspirze mającej na celu zniszczyć Port Elbląg by usunąć komercyjnego rywala, bez względu na cywili, przetrwanie miasta czy interesy „sojuszników” z WRP. Cokolwiek kombinował Lubomirski, Zawada na pewno mu tym wbiła szpilę, podobnie jak korpo-skurwielom. Tak przynajmniej się przekonywała. Ponadto zostawiła kilka „podglądaczy” i backdoorów do systemu wojskowego – aby potem zrobić „korektę” w aktach osobowych i dalej węszyć. Potem dołączyła do reszty.
Natomiast Zawadzki podjął inną decyzję. Krył pozostałych, ale nie potrafił od tak zostawić Wolnej Polski i zniszczyć sobie jakiejkolwiek szansy na normalne życie, aby ścigać paru skurwieli. Nie rozumiał Zawady. Mogli zostać w woju i lepiej się przysłużyć krajowi niż w rynsztokach i podziemiach. A sprawą tych kilku czarnych owiec mogli zająć się po wojnie. Może nawet oficjalnie, legalnie, w prawdziwym polskim trybunale przeciw zbrodniarzom wojennym. Być może Zawadzki był naiwny, możliwe też, że nie zauważał, że mogli po prostu umrzeć po drodze na tej wojnie... ale nie miał zamiaru poświęcać godności dla chorych wizji Martyny Zawady, anarchistki.

Wkrótce, klamka zapadła. Zawada i jej ekipa czekali jeszcze dłuższą chwilę pod wysadzonym mostem przy Elbląg Południe, a potem przekroczyli rzekę na Zawodzie. Tam zakomenderowali transport do Gdańska, posługując się fałszywymi tajnymi rozkazami, jakie deckerka spreparowała w systemie. Pozostali walczyli dalej.

A długo walczyć nie musieli.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vIfRpLSiMTQ[/MEDIA]

Jeszcze tego samego dnia cały pozostały czarciopyłowy sprzęt zaczął się rozpadać. Cały, naraz, natychmiast, w jednej chwili. Cały ten pułk szturmowy VDV był w całości wyposażony w ten właśnie syf. Eksperyment? Wiadomo było już, dlaczego tak usilnie próbowali odzyskać Elzam.

W ciągu kilku minut cały pułk został wyeliminowany z walki. Utracił praktycznie sto procent sprzętu, oprócz aprowizacji i umundurowania. Przeważająca i przerażająca większość błękitnych beretów została śmiertelnie zatruta i skonała w przeciągu kilku chwil tak, jak stała. Setki ludzi. Ocalało mniej niż dwustu, z czego jeszcze mniej zwiało „na waleta” i z buta do Malborka – inni się po prostu poddali, będąc w zbyt ciężkim szoku.

Straty były wysokie – dwustu zabitych po stronie Sprzymierzonych, głównie regularsów z AW, poległych w obronie południowej części Elbląga przed VDV. Ale tą krwią okupili zwycięstwo. Bitwa o Elbląg została wygrana.

Podobne sceny działy się gdzie indziej. Jeszcze wieczorem ogarnięto szybkie oddziały i posunięto front pod Tczew i Malbork, na zachodzie zaś pod Lębork i Kościerzynę, zajmując bez walk praktycznie całe Żuławy i kawał Kaszub. Nie udało się jednak wziąć tych miast z marszu, wróg – głównie NWP – przezornie miał na stanie także prawdziwy sprzęt, a czarciopyłowy trzymał w łatwych do odizolowania miejsc. Rybokraci nie byli głupi.

Czego nie można było powiedzieć o dowództwach sił na froncie wielkopolskim. Tam wydarzyła się totalna katastrofa. Wszystkie jednostki miały przewagę czarciopyłowego szrotu i stało się dokładnie to samo. Całe tysiące ludzi ginęło w jednej chwili straszną śmiercią, plus kolejne tysiące Czarnej Kompanii. Ta ostatnia w ogóle przestała istnieć – wszyscy jej siepacze w Wielkopolsce byli zintegrowani z cybernetyką pochodzącą z machin PV. Grubo ponad pięć tysięcy trepów-niewolników. Całe tumany pyłu unosiły się nad pozycjami, bazami, kolumnami i obiektami na i poza liniami frontu.

Pomimo tych chmur, AW wiedziało, że lepszej okazji nie dostanie. Uderzyło. Opór był daremny i znikomy. Poznań, Ostrów Wielkopolski, Kalisz w przeciągu półtora dnia były w rękach Armii Wyzwoleńczej. W ciągu raptem niepełnego tygodnia front posunął się jeszcze dalej, mając otwartą autostradę A2. Zdobyto Wrześnię, puszczono osłonowe uderzenie w górę drogą S5 na Gniezno i parto dalej aż pod Konin, od strony Kalisza natomiast waląc pod Turek. Dopiero właśnie w Gnieznie, Koninie i Turku pochód został zatrzymany przez „awaryjną” kontrofensywę sił ACz... wyposażonych w kolejny as w rękawie. Nanotech, owiany złą sławą, acz w jakiś sposób stabilny i kontrolowany przez kacapów.

Dalszy pochód sił AW został wstrzymany i okrzepł na nowych stanowiskach. Całe dzielnice zdobytych miast były skażone rozpadem czarciopyłu, który dopiero (a może raczej „dzięki Bogu, że w ogóle”) zaczął zanikać pod koniec grudnia. Do tego nadejście zimy, wyjątkowo ostrej, mającej sięgać nawet -20 stopni C u szczytu stycznia 2064, do kompletu z obfitymi opadami śniegu, burzami i zamieciami śnieżnymi. Ta zima miała być relatywnie spokojna.

Ale nawet jeśli pogoda, pył i nanotech sprawiały problemy, to jednak AW odniosło niespodziewane zwycięstwo. To, co nieudało się podczas ofensywy „Summer Drive”, udało się pod koniec roku. Dosłownie „udało” - samo się zrobiło.

Na innych odcinkach frontu było spokojnie. W Małopolsce trwała wypisz-wymaluj „dziwna wojna”, nikt nic nie robił prócz ognia na dystans. W Zachodniopomorskiem podobnie, a wokół Szczecina to już w ogóle spokój. Na papierze wojna, w realu pełne ugadanie i korupcja garnizonu szczecińskiego – ani chybi efekt działań generała Wysockiego. W Lubuskiem i na Ziemi Przemyskiej ponuro. Ukraińcy poczynali sobie coraz gorzej, nasyłając na cywili bojówki celem wyrugania poparcia dla AK. A, że te bojówki stanowili częstokroć ultranacjonaliści mający pretensje do „historycznie ukraińskich ziem przemyskich”, to sytuacja groziła „drugim Wołyniem”. Natomiast na Kaszubach i Żuławach co chwila rajdy, kontr-rajdy, starcia patroli i niskich lotów, lecz dynamiczna akcja. JWK i SOG pozostały na miejscach, uzupełnione i posłane do skutecznych rajdów, które miały być przygotowaniem na wiosnę i poskutkować kompletnym kolapsem obrońców w Malborku, Tczewie, Kościerzynie i Lęborku. Tam byli Kocur, Wiaderny i Zawadzki – po awansach, nawet. Starsi sierżanci i kapitan.

A co z Zawadą i jej grupą? W Gdańsku deckerka puściła ostatnie komendy nim się wylogowała z sieci wojskowej jako aktywny użytkownik (pozostawiając oczywiście ESPy-szpiony i backdoors) to oznaczenie jej i jej towarzyszy jako KIA w ostatnich starciach z VDV w Elblągu. Następnie, korzystając ze swoich kontaktów, załatwiła spotkania z Kaprami. Mieli być pierwszym punktem zaczepienia w shadowrunningu i przerzucić ekipę do Szczecina oraz Pomoryi – w celu śledztwa nad atakiem gazowym – a nawet przemycić ich do Czech, gdzie Zawada miała kolejne kontakty i gdzie atmosfera sprzyjała. Ale, nie tak hop. Kaprzy nie pracowali za darmo, a ekipa nie miała kasy. Więc tak zaczął się ich shadowrunning – od tak zwanych odd jobs i pierwszych zleceń w Trójmieście.

A w polityce przesadnie dużo się nie działo, ale głównie na korzyść WRP. Dowody na sabotaż Portu Elbląg puszczone w Matrix przez Zawadę były problematyczne chyba dla wszystkich, a pomocne propagandzie rybokracji i neosowietu. Spowodowały ochłodzenie stosunków na linii WRP – T-Korp, ale jak to swego czasu rzekł Juliusz Cezar: iacta alea est. TriCity opowiedziało się już po jednej ze stron i uzyskało z tego tytułu wymierne korzyści terytorialne oraz krok w stronę prymatu nad Morzem Bałtyckim. Królewiec i podporządkowana mu Litwa zachowały dalszą neutralność w konflikcie i usunęły komercyjnego rywala. WRP straciło jedyny port, który mogło samodzielnie kontrolować i użyć do otwarcia drugiego frontu – ale to akurat nie była wina Zawady, przeciwnie. Najwięcej chyba straciły na tym korporacje Maersk i Alstom – ta pierwsza, bo wprawdzie Port Elbląg dostała do rąk wraz z Przekopem, to jednak w ruinie; ta druga, bo ten port i przekop utraciła na rzecz konkurencji.

Interesujące były także tajemnice, jakie wynikały z przejętych papierów – i opublikowanych przez WRP na zasadzcie „patrzcie, jakie z nich skurwysyny”. Neosowieci w Warszawie i wspierające ich siłowiki na Kremlu uknuły co najmniej trzy plany, o nazwach jakże domyślnych: A, B i C. Plan A oznaczał umasowienie, rozszerzenie i ulepszenie Czarnej Kompanii, ściśle integrując ją z Projektem Veselago, i umieszczając tenże PV wraz z Czerwonymi Magami w „Polsze” celem testów. Najwyraźniej wstępne wyniki oraz silny opór AW w Wielkopolsce sprawiły, że partyjni decydenci zdecydowali się inkorporować w ten plan regularne siły ACz, NWP, a nawet jeden z pułków VDV całkiem przezbroić w sprzęt z machiny czasoprzestrzennej. Przy tym, jedną z wad PV było to, że wyciągane z machin sprzęty były z tymi machinami nierozerwalnie związane. Magiczne pierdolenie. Skrótowo: zniszczenie PV oznaczało rozpad sprzętów. Komuchy nawet to podkręciły, ucząc się w kontrolowany sposób „wyłączać” wybrany szpej, powodując jego rozpad. Możliwość kontroli każdej sztuki broni, amunicji i osprzętu musiał walić do głowy czerwonym i rybokratom jak woda sodowa.

I strzeliło im to prosto w ryj.

Plan B był raczej popłuczynami planu A i oddany bardziej marginalnym elementom. Wykonawcami byli Czerwoni Druidzi, którzy mieli w MRU i Gorzowie eksperymentować nad wykorzystaniem promieniowania jonizującego, czarciego pyłu i magii krwi do stworzenia broni masowego rażenia i wykorzystania jej w kontrolowany sposób przeciw AW... i innym wrogom ludu.

Plan C to plan awaryjny. Jakimiś nieznanymi jak dotąd metodami Neosowieci nauczyli się trzymać w ryzach nanity. Wybudowali tu i tam nanofaby, z których klepią szpej, w tym najnowocześniejszy – póki mają w kieszeni własne, kupione lub kradzione patenty. W szeregach wroga roiło się już od najprostszych konstrukcji – praktycznie niezniszczalnych i świetnie wykonanych AK-147. W dodatku, po śmierci właściciela lub na komendę jakiegoś kontrolera, nano-szpej zmieniał się w krwiożercze nanoroje, poszerzające swój „stan osobowy” o pożarty materiał... w tym biologiczny. Na szczęście mocne eksplozje, płomienie i magia pozwalały je niszczyć – acz nie było to łatwe i przyjemne.

Wracając do polityki: opublikowane papiery podniosły larum na arenie międzynarodowej i uniwersalne potępienie dla działalności Neosowietu i „tyrańskiej dyktatury warszawskiej”. Warszawa i Moskwa nie miały wyjścia – oficjalnie odcięły się od Projektu Veselago i czarnokompanijnej działalności, zwalając winę na kryminalistów/dysydentów/terrorystów/AK (zależało chyba od godziny i języku nadawania propagandy). Czarna Kompania, Czerwoni Druidzi oraz Czerwoni Magowie zostali oficjalnie wyklęci przez wierchuszkę. Stronnictwo wewnętrzne na Kremlu wyczuło krew w wodzie i uderzyło, zmuszając siłowików do kapitulacji w sprawie „Polszy”. Nie pomógł nawet lobbing ze strony Yamatetsu aby posłać do Polski posiłki. Były ważniejsze sprawy, które przeważyły szalę – pro-rosyjski bunt na Zabajkale przeciw władzy Przebudzonej Jakucji, oraz przygotowania do walnego wsparcia tychże patriotów przeciw „sybirackiej swołoczy”. Kto wie, czy z tego tytułu nie zostanie obcięty... a może nawet całkiem wycofany... kontyngent ACz w PRN?

W WRP natomiast zaostrzała się rywalizacja – a tym samym zwiększał udział – Saeder-Krupp i Shiawase. Wprawdzie ta druga korpo była w Polsce znacznie słabsza od S-K, to jednak grała ostro, niekonwencjonalnie, i miała chody pośród starej kadry WRP (wszak tylko dzięki jej pomocy Powstanie Męczenników było możliwe). Niektórzy obawiali się, że gra na dwa fronty i współpracuje z Japanacorps stojącymi po stronie Warszawy, ale na razie stanowiła dobrą alternatywę względem S-K, którą można się było lewarować względem ściskającego za jaja molocha pod władzą Lofwyra. Do tego były także kwestie „neutralności” KOBu i Małopolskiej Strefy Wolnego Handlu. Czy udałoby się wycisnąć dla WRP jak najlepsze kontrakty z korporacjami oraz otworzyć przeciw nieprzyjacielowi front południowy?

Czas pokaże. Rok 2064 stał dla wszystkich otworem.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 02-12-2019 o 13:28. Powód: Zmiana muzyki na bardziej halal.
Micas jest offline