Polana nad Sołynką - obozowisko Arian
Wyjechali gromadnie, ale spokojnie. Choć było ich kilku tylko wjazd do obozowiska wywołal spore zamieszanie. Dzieci rozpierzchły się z krzykiem, niewiasty pospiesznie znikały z najmłodszymi latoroślami w prowizorycznych domostwach, mężczyzni skupili się na placyku - spoglądajac na przybyszy. Wkrótce przepchnął się przez gromadę człowiek w latach juz posunięty, ale widać, że persona to kiedyś znaczna musiała być, bo nawet i liche odzienie jakie teraz nosił nie moglo ukryć pańskiej i dumnej niegdyś postawy.
Za nim kroczylo dwóch młodzieńców. Jeden synem musiał byc starca owego, drugi zaś był to młody szlachcic( był to
pan Walenty ) z szablą przy boku i konia za uzdę prowadzący, widać było, że nie był innowiercą.
Marek Wróblewicz - przywódca Arian
Ozwał sie do nich w te słowa :
-
Witajcie Bracia jeśli przyjeżdżacie w pokoju. Ugościmy, czym chata bogata, choc strawa nasza uboga. Przed przeklętnikami co domostwa nasze mają najechać uciekliśmy w te Boże lasy, schronienia przed nimi szukając. O to mój syn Jan - wskazał na jasnowłosego młodzieńca -
a to gość co drogę zmyliwszy do nas zabłądził - wskazał na pana
Walentego.
Pan Niewiarowski głową skinął :
-
Jestem Tomasz Niewiarowski syn Sebastiana - na te słowa tłum zafalował i szmer rozszedł się po gromadzie -
pana na Chajnówce. To zas moi towarzysze, którzy pomoc mi po powrocie do domu obiecali - wskazał na pozostałych.
-
Nowinę zaś przynoszę, ktora jak myślę wszystkich uraduje. Oto choragiew znaku lekkiego rotmistrza Pobidzińskiego dzis rano z powrotem ku Smileńsku pociagnęła, gdzie wojska koronne i litewskie się kupią i wstręt maja Moskwie czynic. tedy zatem Sańsk pusty znowu.
Na te słowa radość wśród innowierców powstała i przyjezdnych jak przyjaciół gościć zaczęto. Posadzono przy ławach długich, przy których, gdy pogoda dopisywała wszyscy razem posiłek jedli jak im Zakon spisany nakazywał.
Ugoszczeni przeto zostali i półgęskiem i kiełbasą sańską z jałowcem wędzoną znaną w całym województwie i piwem ciemnym, na modłę czeską warzonym, ciemnym i goryczy dużo mającym, co lepsze bylo do przepijania tłustej i korzennej wędliny.
Chwile jeno jednak biesiadowali w spokoju, gdyz nowi gości sie objawili. Zza rzeczki opodal płynącej szedl ku nim mąż w lat już dobrze po czterdziestu, na modłę cudzoziemską ubrany, w półpancerzu jednak. Za nim postepowalo kilku hajduków tu sabatami zwanymi, w barwy błękitno-złote przybranych, znak widoczny, że pana
Bełzeckiego to ludzie byli, największego posesjonata w okolicy i właściciela
Sańska.
Pan Stefan Ligęza - przyjaciel i człowiek do specjalnych zadań Janusza Bełzeckiego.
Spojrzał bystro na
panów Braci, wzrokiem przenikliwym w duszę każdego zda sie wejrzał, na koniec wzrok na panu
Tomaszu skupił.
-
Witam Waszmościów. Wierzę , że jako przyjaciele pana Niewiarowskiego, któregom z serca rad widzę wstretów tu żadnych czynic nie będziecie. Nazywam sie Stefan Ligęza herbu Półkozic banita i infamis, człek przez Kościół wyklęty, ktoremu nikt ni jadła, ni napoju, ni dachu ni pomocy nie powinien udzielić - zacytował słowa z sądowego wyroku, po czym zasiadł bezceremonialnie przy stole i zaraz misę z parującym mięsiwem mu do ręki podsunięto, widać było, że arianie bardzo go szanują, a wyroki ludzkie mają za nic.
-
Boli mnie Twa strata pana Tomaszu, wiedz bowiem żeśmy sie z ojcem Twym, przed owymi moimi peregrynacjami po świecie znali dobrze, wiem tez co ludzie mówia o onej smierci.
Skinął na jednego z hajduków i szepnął mu kilka słów, ten zaś pomknął do lasu niczym jeleń przez wilki ścigany, widać było że pan
Ligęza posłuch ma znaczny.
Wkrótce pojawił sie znowu z kilkoma innymi sabatami prowadził ich zaś młodzieniec wysoki, szczupły, ciemny na obliczu jakoby Arab, albo inny pohaniec, co Ziemię Świętą okupują.
Pan Stefan wskazał na idącą grupkę trzymanym w reku uddzcem :
-
Oto i pan Dragan Michicz gość na dworze pana Bełzeckiego. Żołnierz to dobry, co swojej prywatnej krzywdy dochodzić na Turkach chce. Losy jego dziwne i jeśli opowiedzieć zechce zdziwicie sie Panowie niepomiernie jak to człek może łacno stać się igraszką w rękach boskich... - machnął ręką i dodał cicho jakby do siebie -
albo i też diabelskich, za jedno to.
Nastała chwila milczenia, wszyscy zebrani milczeli popatrując jeno bystro po sobie. Pierwszy ozwał się pan...
Herb Półkozic - rodowy znak Ligęzów.