Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2007, 09:43   #31
 
Szarik's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłośćSzarik ma wspaniałą przyszłość
Michicz dotarł do małej polanki, gdy spomiędzy drzew wyjechało czterech konnych. Jeden z nich prowadził luzaka. Zatrzymali się gdy zobaczyli Dragana.
- Dobrze, że już jesteście. - Michicz podbiegł do luzaka chowając broń, po czym sprawnie wskoczył na grzbiet konia. - Obcy jadą w stronę obozu. Nie wyglądają groźnie, ale mogą mieć coś wspólnego z wojskiem, które zajęło miasteczko. Wracamy w stronę polany, ale zostajemy w lesie. Zrozumiano? Wyjedziemy na polanę dopiero za plecami obych co by ich zmitygować gdyby chcieli jakieś wstręty czynić. Teraz za mną!
Michicz i sabaci zawrócili w stronę obozu. Zatrzymali się tak by osłaniały ich drzewa i wysokie krzewy. I czekali obserwując ruch w obozie. Michicz dostrzegł, że jakiś nowy szlachcic w obozie już się znajduje, ale ten chyba nie ma nic wspólnego z obcymi, którzy się zbliżają do polany.
 
Szarik jest offline  
Stary 05-08-2007, 13:07   #32
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Polana nad Sołynką - obozowisko Arian

Wyjechali gromadnie, ale spokojnie. Choć było ich kilku tylko wjazd do obozowiska wywołal spore zamieszanie. Dzieci rozpierzchły się z krzykiem, niewiasty pospiesznie znikały z najmłodszymi latoroślami w prowizorycznych domostwach, mężczyzni skupili się na placyku - spoglądajac na przybyszy. Wkrótce przepchnął się przez gromadę człowiek w latach juz posunięty, ale widać, że persona to kiedyś znaczna musiała być, bo nawet i liche odzienie jakie teraz nosił nie moglo ukryć pańskiej i dumnej niegdyś postawy.

Za nim kroczylo dwóch młodzieńców. Jeden synem musiał byc starca owego, drugi zaś był to młody szlachcic( był to pan Walenty ) z szablą przy boku i konia za uzdę prowadzący, widać było, że nie był innowiercą.




Marek Wróblewicz - przywódca Arian


Ozwał sie do nich w te słowa :

- Witajcie Bracia jeśli przyjeżdżacie w pokoju. Ugościmy, czym chata bogata, choc strawa nasza uboga. Przed przeklętnikami co domostwa nasze mają najechać uciekliśmy w te Boże lasy, schronienia przed nimi szukając. O to mój syn Jan - wskazał na jasnowłosego młodzieńca - a to gość co drogę zmyliwszy do nas zabłądził - wskazał na pana Walentego.

Pan Niewiarowski
głową skinął :

- Jestem Tomasz Niewiarowski syn Sebastiana - na te słowa tłum zafalował i szmer rozszedł się po gromadzie - pana na Chajnówce. To zas moi towarzysze, którzy pomoc mi po powrocie do domu obiecali - wskazał na pozostałych.

- Nowinę zaś przynoszę, ktora jak myślę wszystkich uraduje. Oto choragiew znaku lekkiego rotmistrza Pobidzińskiego dzis rano z powrotem ku Smileńsku pociagnęła, gdzie wojska koronne i litewskie się kupią i wstręt maja Moskwie czynic. tedy zatem Sańsk pusty znowu.

Na te słowa radość wśród innowierców powstała i przyjezdnych jak przyjaciół gościć zaczęto. Posadzono przy ławach długich, przy których, gdy pogoda dopisywała wszyscy razem posiłek jedli jak im Zakon spisany nakazywał.

Ugoszczeni przeto zostali i półgęskiem i kiełbasą sańską z jałowcem wędzoną znaną w całym województwie i piwem ciemnym, na modłę czeską warzonym, ciemnym i goryczy dużo mającym, co lepsze bylo do przepijania tłustej i korzennej wędliny.

Chwile jeno jednak biesiadowali w spokoju, gdyz nowi gości sie objawili. Zza rzeczki opodal płynącej szedl ku nim mąż w lat już dobrze po czterdziestu, na modłę cudzoziemską ubrany, w półpancerzu jednak. Za nim postepowalo kilku hajduków tu sabatami zwanymi, w barwy błękitno-złote przybranych, znak widoczny, że pana Bełzeckiego to ludzie byli, największego posesjonata w okolicy i właściciela Sańska.



Pan Stefan Ligęza - przyjaciel i człowiek do specjalnych zadań Janusza Bełzeckiego.


Spojrzał bystro na panów Braci, wzrokiem przenikliwym w duszę każdego zda sie wejrzał, na koniec wzrok na panu Tomaszu skupił.

- Witam Waszmościów. Wierzę , że jako przyjaciele pana Niewiarowskiego, któregom z serca rad widzę wstretów tu żadnych czynic nie będziecie. Nazywam sie Stefan Ligęza herbu Półkozic banita i infamis, człek przez Kościół wyklęty, ktoremu nikt ni jadła, ni napoju, ni dachu ni pomocy nie powinien udzielić - zacytował słowa z sądowego wyroku, po czym zasiadł bezceremonialnie przy stole i zaraz misę z parującym mięsiwem mu do ręki podsunięto, widać było, że arianie bardzo go szanują, a wyroki ludzkie mają za nic.

- Boli mnie Twa strata pana Tomaszu, wiedz bowiem żeśmy sie z ojcem Twym, przed owymi moimi peregrynacjami po świecie znali dobrze, wiem tez co ludzie mówia o onej smierci.

Skinął na jednego z hajduków i szepnął mu kilka słów, ten zaś pomknął do lasu niczym jeleń przez wilki ścigany, widać było że pan Ligęza posłuch ma znaczny.

Wkrótce pojawił sie znowu z kilkoma innymi sabatami prowadził ich zaś młodzieniec wysoki, szczupły, ciemny na obliczu jakoby Arab, albo inny pohaniec, co Ziemię Świętą okupują.

Pan Stefan wskazał na idącą grupkę trzymanym w reku uddzcem :

- Oto i pan Dragan Michicz gość na dworze pana Bełzeckiego. Żołnierz to dobry, co swojej prywatnej krzywdy dochodzić na Turkach chce. Losy jego dziwne i jeśli opowiedzieć zechce zdziwicie sie Panowie niepomiernie jak to człek może łacno stać się igraszką w rękach boskich... - machnął ręką i dodał cicho jakby do siebie - albo i też diabelskich, za jedno to.

Nastała chwila milczenia, wszyscy zebrani milczeli popatrując jeno bystro po sobie. Pierwszy ozwał się pan...

Herb Półkozic - rodowy znak Ligęzów.

 

Ostatnio edytowane przez Arango : 05-08-2007 o 13:13.
Arango jest offline  
Stary 06-08-2007, 23:44   #33
 
Bood Master's Avatar
 
Reputacja: 1 Bood Master nie jest za bardzo znany
Biesiada

Walenty Algiert Rokutowski

Jadła sobie nie skąpiąc a i napitkiem przednim nie gardząc przemawiać miał już zaczynać, a by sie udławił prawie. Opanował się i spokojnym tonem, acz nieco zaciekawionym do jednego z biesiadników co w imieniu pierwszych przybyszy przemawiał rzekł w te słowa:
-"Powiadacie panie, żeście spod Sańska przybyli. Zapytanie mam takowe, czy aby nie zdał by się wam szermierz sprawny, a i rozkazom z natury posłuszny? Kiedym to z północy wyruszał z domu rodzinnego pod herbem Działosza będącego w zamiarze wspomóc rodaków przy szabli miałem."
Tu pan Walenty oprzytomniał i trafiło do niego, że niegrzecznie się zachował nazwiska swego przybyszom nie podając.
-"Wybaczcie panowie mój nietakt"- tu pociągnął łyk piwa i rzekł- "Jestem Walenty Algiert Rokutowski herbu Działosza."
I znów ku swemu rozmówcy się kierując kontynuował swój wywód.
-"To jak będzie? Przyjmniecie mnie między swoich?"
 

Ostatnio edytowane przez Bood Master : 06-08-2007 o 23:46.
Bood Master jest offline  
Stary 22-08-2007, 18:50   #34
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Mariusz spokojnie obserwował cały rozgardiasz wywołany ich przybyciem, nie spodziewał się niczego innego, gromada zbrojnych wjeżdżająca do obozowiska uciekinierów. Co stało się z tym całym poważaniem i szacunkiem jakie niegdyś plebs żywił do szlachty?? Nie musiał sobie odpowiadać, w ostatnich czasach takie widoki były niemal regułą i na próżno było szukać odpowiedzi.
Po przywitaniu, jakże gościnnym, na nowo rozbudziła się w nim nadzieja do ludzi. Nigdy nie dbał o to jak kto Boga jedynego nazywa. Dopóki do niego się zwraca, a nie do czeluści piekielnych.
Przy biesiadzie wreszcie poczuł jak wracają mu siły. Dawno już nie jadł tak obfitego posiłku, czuł przyjemność rozpływającą się po całym ciele z każdym kęsem.
Przyjrzał się też Ligęzie, miał wrażenie, ze słyszał już to nazwisko i właśnie chodziło chyba o jakiegoś sławnego infamisa,.
Chmm zbieżność nazwisk, czy tylko mi się wydaje?

Gdy przedstawiony został nowy towarzysz podróży, ucieszył się z nowego towarzystwa, bo któżby mógł odmówić pomocnej dłoni i szabli wyciągniętej ku szlachetnej sprawie?

- Witaj Panie Bracie Walenty, Jam jest Mariusz Leszczyński Herbu Belina, pozwól, że jako pierwszy przywitam Waszmościa w gromadzie, myślę, że każda pomoc z otwartością przyjęta zostanie, choć ostatnie słowo naszemu przywódcy w tej sprawie zostawiam.
Skoro sam Pan Ligęza poleca Waszmościa to nie wątpię, iż prawdę rzecze i tym bardziej rad będę usłyszeć Waszmościa opowieść, choć kiedy, to już od Waszmościa zależy.
 
Eliasz jest offline  
Stary 26-08-2007, 11:47   #35
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- A tymczasem ja Waszmoscią historyję opowiem, mniemam, że radości nieco wniesie:

- W sądzie się z tą historyją spotkałem, gdy już cała sprawa na jaw wyszła.
W Lublinie wciąż mieszka jeszcze szlachcianka pewna wieku sędziwego i majątku niemałego. Mecenasem sztuk śmiało ją nazwać można, ileż to koncertów zorganizowała, ileż to obrazów u niej wisi, w czwartki przyjęcia na dworku gdzie sami poeci, pisarze, muzycy.
Wśród służby swej licznej okazało się, iż miała jednego szelmę. Bogdan - bo tak mu na imię było, mieszczanin z pochodzenia przez rok cały pracował u szlachcianki a że ona stara już była a służby bez liku toć go nie poznała, gdy przebrany przyszedł i za muzyka z bardzo dalekich stron się podając na jej dwór się nie jako służba, lecz jako gość wprosił.


Mariusz uśmiechnął się szeroko na wspomnienie dawnej rozprawy.

- Z tego, co świadkowie mówili to i wysmarował się czymś cały, co by skóra ciemniejsza była a jeśli o ubiór pytacie to wiedzcie Panowie, że pierwszy z brzegu chłop wyglądałby przy nim na modnego Sarmatę.

Uśmiechając się szeroko, podniósł kielich i wypił trochę, co by gardło zwilżyć.
Po czym kontynuował

- Otóż Bogdan pokazał się w falbaniastych łachmanach. Kolorowych i poprzeplatanych ze sobą tak, że i sam diabeł ( splunął siarczyście Pan Mariusz na ziemię) pewnie by tego nie odplątał. W to wszystko jakowe kwiaty, gałązki i inne takie powsadzał, przewiesił się bębenkiem i fletem i tak egzotycznie wyglądając niemałe wrażenie na szlachciance zrobił.
Normalnie nie doszedłby do drzwi, gdyż by go służba - łachmaniarza jednego przegoniła, lecz że pracował on u szlachcianki toć wiedział jak się na posesję dostać i z samą Panią, czym prędzej widzieć zanim go niedawni kamraci rozpoznają i wyrzucą.
Gdy tylko oświadczył szlachciance, że światowej klasy muzyk, nieznany w tych stronach, lecz na wschodzie ceniony tak zachwycił tą nowiną szlachciankę, że ta, czym prędzej pozostałym gościom go przedstawiła jako wielkiego muzyka. A czwartek był wtedy - dzień nie bez kozery na akcję takową wybrany, gdyż szlachcianka w kozi róg sama się wpędziła. Po słowach pochwały przyszedł czas na zaprezentowanie umiejętności. A że Bogdan muzykiem był żadnym, to straszne rzępolenie jeno słyszeć się dało.
Goście oniemieli, no, ale po "koncercie”, jaki im Bogdan zapodał, co niektórzy klaskać mu poczęli - sami nie znając się ni w ząb na muzyce, ale gustowi szlachcianki - gospodarza domu urazić nie chcieli. Przeto jak jedni zaczęli klaskać tak i inni również, co by ich o ośli słuch nie oskarżono - zresztą myślał, co który pewnie, że skoro inni klaszczą to może on sam racji nie ma i nie rzępolenie właśnie słyszał, ale jakową dziwną muzykę z daleka.
Sama Pani szlachcianka - tu wybaczcie, że jej nazwiska ni imienia nie podam bom o sprawie z sali sądowej się dowiedział i nie uchodzi to takich rzeczy przekazywać. Tak, więc sama pani szlachcianka, mimo, że na beztalenciu rozpoznała się zaraz to głupio się jej zrobiło, gdy goście klaskać poczęli - musiała i ona przyklasnąć, aby nie urazić nikogo.
Bogdan tymczasem obwieścił, że prosi o noclegi i w zamian koncerty oferuje, tak długo dopóki 100 złociszy na dalsze kształcenie i podróż nie zarobi. Nie mogła ta pani - znana ze swej filantropii odmówić prośbie muzyka, bo i by wyszło, że wcale ona takim wielkim mecenasem sztuki nie jest. Przecie goście klaskali - musi być, więc, że komuś przypadła do gustu muzyka. Zgodziła się, więc i na kolejny dzień koncert zamówiła myśląc, że może i rację mają goście i trzeba mu dać drugą szanse lub samemu słuch i wyczucie muzyki poprawić. Gdy jednak kolejnego dnia jazgot jeszcze gorszy mu wyszedł to goście jak poprzednio urazy gospodarzowi okazać nie chcieli, więc tak jak i poprzedniej nocy bili mu brawo i o bis jeszcze nawet prosili.
Zlękła się szlachcianka, bo na uszy jej już niemal padło, zawrotów głowy jak zeznała poczęła dostawać od takiego bezczeszczenia muzyki - no, ale jak żem już powiedział sama w kozi róg się zapędziła. Na przyznanie się do błędu za późno już było, więc rada nie rada tolerować Bogdana musiała.
Po trzecim koncercie jednak, dość mając już rzępolenia, przy gościach za "wspaniałą muzykę” całą kwotę, o jaką prosił mu wręczyła, by czym prędzej się niechcianego gościa pozbyć i tak by każdy widział, że to, co chciał już dostał i że wyruszyć już dalej może. Pękata to była sakwa i na gościach nie małe wrażenie zrobiła - w duchu dziwił Sie jednak każdy. Przecie nikomu muzyka jego się nie podobała a całe 100 złociszy właśnie przy nich dostał. Musicie wiedzieć, że wolała ona 100 złota wydać niż dalej męczyć się z nijakim muzykiem - bo juz niemal szału dostawała słysząc jak wali w swe bębny i nieumiejętnie dmucha na flecie, co mu na myśl przyjdzie.
I tak oto szelma mając, co chciał, czym prędzej dwór opuścił. Długo jeszcze po nim opowieści okoliczni artyści toczyli - każdy niemal, bowiem go widział i słyszał i z zdumienia wyjść nie mógł, że taka znana i ceniona mecenas sztuki takiego łachmytę przyjęła i doceniła jeszcze tą kocią muzykę.
Dopiero później sprawa na jaw wyszła, gdy okazało się, że Bogdan do pracy nie przyszedł. Służba poczęła sie zastanawiać, co też z nim się stało i gdy się dowiedzieli, że wyjechał i że widziany był jak z domu własnego w dziwnych szmatach wychodził skojarzyli wtenczas, że ów gościu, co go ich Pani przyjęła Bogdanem być musiał. I tak oto stanął ten człowiek przed obliczem ojca mego - który sędzią jest z zawodu i powołania.
Trzeba przyznać, ze fantazją ów Bogdan się wykazał. Ojciec jeno na miesiąc w wieży go skazał za oszustwo szlachcianki a złota odebrać już mu nie mógł. Zdziwiona była szlachcianka, lecz jak to w wyroku usłyszała sama z własnej nieprzymuszonej woli Bogdana gościła i sama też pieniądze mu dała. A że robiła to z takich czy innych motywów to już dla wyroku znaczenia nie miało. Długo jeszcze po tym krążyły plotki na jej i muzyka temat. Śmiał się z niej cały zaścianek, gdy na jaw wyszło, jakie to gusta muzyczne owa szlachcianka posiada. I ja żem się uśmiał gdym słyszał o całym zdarzeniu na sali i gdym pojął koncept Bogdana i pułapkę, w jaką sama siebie szlachcianka się wpędziła.

Tu zakończył, śmiał się jeszcze na wspomnienie całego tego bałaganu, tym bardziej, że świeża mu jeszcze w pamięci była facjata szlachcianki, gdy wyrok usłyszała. Ba przez cały czas rozprawy ze spuszczoną głową i twarzą czerwoną od wstydu siedziała - patrząc się jeno czasem na niedawnego sługę, który ją tak zakołował.
 
Eliasz jest offline  
Stary 31-08-2007, 13:23   #36
 
Bood Master's Avatar
 
Reputacja: 1 Bood Master nie jest za bardzo znany
Pociągając kolejnego sowitego łyka Walenty na słowa Pana Leszczyńskiego odrzekł:
Ładnie waszmość prawisz, a i zabawne i pouczające są twe słowa. Przyznać ci trzeba, żeś człek co językiem wprawnie władać potrafi.
Po tych słowach spojrzał w niebo i widząc, że wieczór już nie tak młody jakby się zdawać mogło wstał od stołu i w te słowa odrzekł do zebranych:
Waszmościowie wybaczą, że im dłużej przy wieczerzy towarzyszyć nie będę, ale długie dni drogi na mych plecach czóć jeszcze i wypocząć mi trzeba. Miejmy nadzieję, że nazajutrz dzień piękny wstanie i słońcem nas powita. Dobrej nocy wam takrze życzę.
I pytając mieszkańców wioski udał się do jednej ze stodół, by na sianie snu zaznać, a noclegu w łożu odmawiał, bo nawyk ten w krew mu się tak już wdarł, że i walczyć z nim przestał, to więc śpi na sianie.
 

Ostatnio edytowane przez Bood Master : 31-08-2007 o 13:29.
Bood Master jest offline  
Stary 31-08-2007, 14:07   #37
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Banici, arianie i cała ich, zapewne dopiero się rozpoczynająca, przygoda- to nie było dobre miejsce dla Daniłłowicza. W jego zachowaniu próżno było szukać pobudek szlachetnych- bał się o swój zad, który zbyt łatwo uszkodzić podczas wieczerzy z banitami. I chociaż szabelką robić jako-tako umiał, to brak Władysławowi było ludzi- dwójka Ukraińców, co pół Rzeczpospolitej z nim przemierzyła, ostatnio w nocy z mieszka go obrabowała i w las nogę dała. Ot, hołota, plebs i swołocz!

- Za strawę i wino dzięki wam wielkie, szanowni panowie, lecz i ja na nocleg udać się zamierzam, bowiem jutrzejszy dzień ciężkim być może.- wymamrotał dość mocno już wstawiony Daniłłowicz, po czym odszedł (w drodze potykając się dwukrotnie) i podobnie jak pan Walenty, w stodole wskazanej przez chłopską żonę na siano padł, by śnić o bogactwie, przygodzie i dziewkach.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 01-09-2007, 13:12   #38
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Obóz uciekinierów z Sańska - wieczór

Toczyła się jeszcze przy stole dysputa dość długa w której pan Niewiarowski zgoła prawie udziału nie brał. Pan Ligęza bowiem podpiwszy srodze mówił za dwóch albo i trzech. Wspominał dawne swe wojaże.

- Widzisz Tomaszku powiem Ci w czym rzecz. Powiadają to, że Cię Maryna do siebie przypuściła, żeś był jej najwiernirjszym sługą i kochankiem. I że ważne zadania Ci powierzała, a tyś jej miłością szczerą odpłacał. Ale powiem Ci ja że miłość furda. Wiesz za com infamis i banita na gardło skazany ? Wiesz? - pytał dolewając sobie i jemu.

- No to Ci powiem. Kochałem ja pannę jedną , ale na wojnę pociągnąwszy lat trzy mnie nie było. Wracam i cóż ? Ano panna moja w klasztorze się zamknęła i wnet śluby złożyć miała. Co było robić zebrałem kupę żołnierzów dobrych - puszke prochową pod brame podsadziłem i hajda po pannę. Alem nie wiedział, że u niej siostra starsza nocuje co przejazdem była. Cóż było robić porwałem i drugą.

- Za to wiesz jak sądzą - rapt na pannie i zbeszczenie klasztoru - w krainy dalekie jechać było trza. Ligęzowie bogaci o pieniądz się nie bałem.

- Za to moja panna łoża mi odmówić chciała, że niby ona mniszka już. Druga natomiast oczami strzelała do mnie i usmiechała się i wabiła. Człek nie z kamienia przeto w łożnicy drugiej wylądowałem. Zaczeły się swary między siostrami pierwsza zdanie zmieniła o powołaniu zapomniała i skończyło się tak, żem z obiema sypiał. We Francji wtedy gdzie bylismy zaraza wybuchła i w Paryżu co ją dawniej Lutecją zwali obie pomarły.

- Ja zaś przez lat 30 po dworach obcych sie tułałem, ludzi dla tego żeby mojego imienia się bali zabijałem. Ha z trzema siostrami Visconti na raz byłem, uwierzysz -
zmienił temat - z trzema na raz. Tam jest miłość, tam Ariosta słowa się sprawdzają. Chcesz powiem wiersze po ichniemu, chcesz ?

Niewiarowski potrząśnieciem głowy odmówił.
Ligęza widząc to zrobił minę obrażoną.

- Nie wiesz co tracisz. Ale Twa wola. Przez pamięć na ojca Twojego któregom w młodości znał w gościnę Waszmościów do siebie zapraszam. Mam namiociki trzy w sam raz wystarczą.

- A Ty -
pochylił się ku Tomaszowi - ludzi zbieraj ilu dasz radę. Znam ja pewne sprawy, słyszało się tu i o Mniszchu, ojcu Twej Carowej Maryny i od Januszka (Bełzeckiego - mój dopisek) i od ojca Twego jak żył. Zbieraj żołnierzy bo Ty dla mnóstwa ludzi niewygodny tutaj, dlatego wszyscy w śmierć Twoją uwierzyć chcieli.

Wyprostował się , kiwnął po pijacku i krzyknął :

- Przyjaciele pana Tomasza moimi proszę tedy do mnie w gościnę zapraszam. Jest i gąsiorek tokaju i wyspać gdzie.
- Hassan przyjacielu wartę spraw jak należy -
poprosił młodzieńca.
Udali się tedy za Sołynkę do oboziku pana Ligęzy gdzie wypili ów antałek zacnego węgierskiego kordiału po czym do snu ułożyli w namiocikach onych co je pan Stefan zachwalał.

Jedynie pan Daniłłowicz z panem Algiertem z gościny nie skorzystali poszli bowiem spać wcześniej do stodół. Cisza wkrótce zapadła nad Sołynką i tylko chrapanie końskie się odzywało co czas jakiś.



Mały szkic sytuacyjny

Nie dane im było spać jednak spokojnie. Tuż przed świtem hałłakowanie jakieś i wystrzały z pistoletów zbudziły ludzi w obozie pana Ligęzy. Zerwali się tedy wszyscy i przed wozy wypadli patrzec co się dzieje. Tylko pana Stefana co w osobnym namiociku spał wśród nich nie było. Ciemno jeszczebyło i tylko wśród blasku jednej czy dwóch szop zapalonych widć było jezdzców między stodołami przelatujących, palących z pistoletów w powietrze i ludzi zaganiających w jedno miejsce.

Pana Algierta larum jakoweś obudziło, tedy zerwał się szybko i w ciemnościach za bronią macać zaczął.

Pan Daniłłowicz choć sen miał mocny zbudził się krzyki jakieś i strzelania. A że zrywany ze snu nie lubił bardzo być tedy zły strasznie powstał i rozglądać się po szopie zaczął.
__________________________________________________ _________________________

PS W obozie znajduje się 6 wozniców, 8 sabatów - tak tu nazywają hajduków( w tym podoficer) uzbrojonych w broń palną i szable, Ligęza, Niewiarowski i reszta panów Braci. Obozowisko składa się z 6 wozów ustawionych tak jak widać. Po drugiej stronie Sołynki w szopach pan Algiert i Daniłłowicz. Liczbę napastników mozna określić na 20 - 50 jest jest ciemno i ciężko coś bliższego powiedzieć.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 03-09-2007 o 13:39.
Arango jest offline  
Stary 03-09-2007, 12:52   #39
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Mariusz obudził się, gdy tylko zaczął się pierwszy harmider. Sen miał czujny, nawykły do nagłych przebudzeń i ciągłego czuwania. Gdy tylko usłyszał pierwsze oznaki walki, był już na nogach, nieco przykucnięty, z wyciągniętą szablicą w jednym ręku i półhakiem w drugim czekał na agresorów sam nie oddalając się zanadto od towarzyszy. Wolał mieć przy boku wsparcie niż samemu odciętym i zasieczonym zostać, wiedział, że rozdzielenie może jedynie chaos i przegraną przynieść. „Nie dane nam było odpocząć od trudów wojennych ledwo przystań bezpieczną znaleźliśmy to nawet nocy spokojnie przespać się nie dało by zawierucha na nowo przywiała krew i śmierć.” - pomyślał

Z obozowiska dobiegały krzyki, wystrzały, z rzadka zderzenia szabli, ogólny rumor. Jedynie przy wozie można było obrać miejsce na punkt strzelniczy, gdyż wroga i tak dojrzeć nie można było. Momentalne błyski chwilowo rozjaśniały scenerię, lecz na zbyt krótko by można było się przymierzyć do celu. Mimo to Mariusz kucną, broń podniósł do strzału i począł wypatrywać wroga.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 03-09-2007 o 18:39.
Eliasz jest offline  
Stary 03-09-2007, 14:06   #40
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Wnet po przyjeździe do obozu Mateusz, niesiony na fali innych zasiadł do stołu. Uczta pod gołym niebem, na lące rzec trzeba nie należała na najprzedniejszych. Ale towarzystwo ciekawe i absorbujące. Lecz młody szlachcic znużony był wielce podróżą i jakoś nie skory do zabawy. Tedy siedział pochmurny wpatrując się w kolo i zdawkowo tylko uwagi wypowiadając.

Trwało to kiedy zjawił się wraz ze swym orszakiem mości Stanisław Ligęza. Mateusz z początku ostrożny, nie skąpił uwadze sławnemu infamisowi. Z czasem i chmurny nastrój opłynął niesiony rzeką alkoholu co to Mateusz dawkował sobie sowicie.

Nie upłynęło wiele kiedy Mateusz objawił się jako słuchacz i kompan do wypicia, nie kryjąc zainteresowania historią Ligęzy. Sam przy tym chętnie komentował, dopytywał i co rusz „a to ci historia!”, „toż waszmości się stało, trza napić się na wspomnienie historyji” i jako mówił tak chętnie nalewał. Sam przy tym jednak nie mówił na swój temat, jakby nie chcąc się narzucać. Z czasem jednak zmęczenie długą drogą i późna godzina dala znać o sobie i biesiada co to dopiero rozpoczynać się mogła, przerwana została przez coraz liczniejszych co to zamiast o biesiadowaniu, o śnie zaczęli prawić…

Mateusz zbudził się z ciężkim westchnieniem. Z razu usłyszał rżenie i postępowania koni. Chwilę jeszcze leżał na w poły uświadamiając sobie że coś musiało się zdarzyć że zwierzęta poruszone. Zaledwie kilka uderzeń serca później słyszał i wystrzały i kotłowaninę w kolo. Zdawało się że w obozie Ligęzy wszyscy zrywali się zaalarmowani. Zerwał się i Mateusz stwierdzając że spal w przyodziewku oparty o siodło końskie. Szybko rozeznawal się w w sytuacji, gdy…
- Panowie razem, w stronę koni – ktoś zakrzyknął.
Mateuszowi nie trzeba było wiele. Ścisnął w ręku bandolet, co to leżał nieopodal. Nie był jego, stąd mógł tylko zgadywać czy nabity. Poprawił szabelkę i gotów był ruszyć. Ale gdzie? W stronę koni? Przyjrzał się swemu siwkowi, który zdenerwowany przebierał w miejscu, wznosząc szyję i strzygąc w koło uszami. Raz jeszcze ocenił sytuację szukając w mroku przywódcy, co to komenderował.
 
Junior jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172