Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2019, 21:48   #2
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
- Niech Moc będzie z tobą… - wyszeptał starszy mężczyzna o pooranej bliznami i zmarszczkami twarzy. To były jego ostatnie słowa, które wypowiedział, leżąc na pryczy przykryty grafitowym kocem i ściskając dłoń czuwającej przy nim młodej kobiety.
Patrzył na nią swoimi niewidzącymi już oczami i po raz pierwszy i zarazem ostatni posłał jej uśmiech, zanim jego ciało zaczęło gasnąć, aż w końcu całkowicie zniknęło. Koc opadł miękko w miejscu, w którym przykrywał ciało.

Po policzku dziewczyny spłynęła samotna łza, kiedy siedziała tak na podłodze z wyciągniętą ręką, którą jeszcze przed chwilą ściskał Mistrz Arthlon Lorviss - wyrzutek, samotnik i Mistrz Zakonu Jedi, ale przede również mentor i przyszywany ojciec. Tym właśnie był dla Snow Stormchase, którą przygarnął lata temu pod swoje skrzydła, kiedy nie miała gdzie się podziać, choć prawdopodobnie nie zrobił tego z dobroci serca. Przynajmniej nie był to jego główny motyw, czego się domyślała, ale nigdy nie miała mu tego za złe.

Snow Stormchase w wieku dziewięciu lat jako jedyna przeżyła pożar w swoim rodzinnym domu. Sama niewiele pamięta z tego wydarzenia, jedynie tyle, co opowiedział jej Arthlon.
Wychowywana była przez samotną matkę, która, by zarobić, współpracowała z przemytnikami i podobnymi typami spod ciemnej gwiazdy, rozprowadzając towary na czarnym rynku. Miała też, chcąc czy nie chcąc, wiele długów, co jednocześnie przysporzyło jej kilku wrogów.
Ponoć to właśnie jeden z takich oprychów, któremu wisiała mnóstwo kredytów, by ją zastraszyć i zmotywować do oddania długu, wzniecił pożar pewnej nocy. Niestety, zamiast zastraszyć swoją dłużniczkę, ta nie zdążyła w porę uciec, jedynie w ostatniej chwili ratując swoją córkę przed śmiercią, zanim cały dom pochłonął ogień.

Jedyną rodziną, która pozostała dziewczynie, był nieznany ojciec, który równie dobrze mógł nie żyć lub znajdować się po drugiej stronie Galaktyki, zupełnie nieświadomy istnienia Snow. Bezdomnej sierocie nie pozostało nic innego, jak spróbować poradzić sobie samej. Głodna, zmarznięta, poobijana i półprzytomna została znaleziona na brzegu jednego z jezior przez Mistrza Lorvissa. Nie wzruszył go widok jej łez ani stanu jej zdrowia. Wyczuł w niej jednak coś, co pchnęło go do aktu dobroci i przygarnął dziecko pod swoją opiekę.

- Dam ci jeść, pić i dach nad głową - powiedział, kiedy przykląkł przy zapłakanej dziewczynce. Już wtedy wydawał jej się stary i dość dziwny. Do tego brzydko mu pachniało z buzi i miał wstrętną, poziomą bliznę na lewym oku. - W zamian będziesz dbała o porządek w mojej chacie i bez zająknięcia będziesz wykonywała moje polecenia. Zgoda?
Choć miał ponury wyraz twarzy, a jego głos był szorstki jak papier ścierny, to coś sprawiło, że Snow zaufała mu i zgodziła się na jego warunki. Coś, co później Arthlon Larviss nazywał Mocą.


Snow chwyciła za stary, poszarpany plecak podróżny, który najprawdopodobniej należał kiedyś do jej mentora i rzuciła go niedbale na łóżko, na którym jeszcze kilka godzin wcześniej leżał Arthlon Larviss. Rozsznurowała klapę i ją otworzyła, po czym zaczęła do niej wrzucać rzeczy, które uważała za cenne lub niezbędne.

- Nie mogę tu zostać - mówiła sama do siebie, wciskając byle jak do plecaka ubrania. - Co miałabym tutaj robić? Nie jestem jak Mistrz Larviss, nie wytrzymam tutaj sama ani dnia dłużej. Już zaczęłam mówić sama do siebie!
- To czysty obłęd, Snow. Gdzie niby chcesz się udać? Nawet nie masz statku, którym mogłabyś odlecieć z tej przeklętej i zapomnianej przez Galaktykę dziury - odpowiedziała samej sobie, po czym usiadła ze zrezygnowaniem na pryczy i ukryła twarz w dłoniach.
Westchnęła głęboko i rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu stanowiącym zarówno sypialnię z dwiema pryczami, kuchnię i salon. Osobno była jedynie łazienka z ubikacją. Omiotła spojrzeniem szarobure, obdrapane ściany i uśmiechnęła się blado. Chata, w której spędziła ostatnie dziesięć lat swojego życia w towarzystwie starego, zgryźliwego i od jakiegoś czasu ślepego Jedi, była paskudna, ale była jej domem. Nauczyła się kochać to miejsce, choć często szczerze go nienawidziła. Zupełnie jak Mistrza Larvissa.
- Będzie mi ciebie brakowało, Mistrzu - powiedziała, spoglądając na rękojeść miecza świetlnego, który należał do Arthlona Larvissa. Trzymała ją oburącz, jakby była najdelikatniejszym przedmiotem w całej Galaktyce.

- Już czas - rzekła po dłuższej chwili ciszy, po czym wstała i powoli wyszła na zewnątrz, przed chatę.
Podmuch rześkiego powietrza rozwiał kosmyki jej jasnych włosów. Wzdrygnęła się, bo przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz. To, co zamierzała zrobić, miało przypieczętować odejście Larvissa i być jej ostatnim pożegnaniem. Wiedziała, że bez tego nie będzie mogła opuścić tego miejsca, ale jednocześnie nie chciała tego robić. Nie chciała żegnać mężczyzny, który mimo tego, że nie potrafił okazywać uczuć, zastąpił jej ojca i nie wyobrażała sobie nikogo lepszego do tej roli. Zdawała sobie jednak sprawę, że już żadna siła go nie przywróci. Stał się jednością z Mocą.
Snow wykopała niewielki dołek w ziemi, w którym zakopała miecz świetlny swojego Mistrza.
- Żegnaj i niech Moc będzie z tobą - powiedziała, kładąc dłoń na kopczyku.


Kilka godzin później Snow Stormchaser chwyciła spakowany plecak i była niemalże gotowa do wyjścia. Jaki miała plan? Postanowiła zawierzyć Mocy, w końcu tego uczył ją przez tyle lat Mistrz Larviss. Być może wyruszy w poszukiwaniu innych Jedi? Może powinna dotrzeć do Zakonu Jedi? Ciekawe czy pozwoliliby jej dokończyć szkolenie, by mogła stać się pełnoprawnym członkiem Zakonu.
- Być może nawet mogłabym zostać Rycerzem Jedi - powiedziała, ściskając w ręce rękojeść swojego miecza świetlnego.
Ostatecznie schowała go do plecaka i ostatni raz omiotła spojrzeniem pomieszczenie, w którym się wychowała. Pożegnanie z tym miejscem nie trwało zbyt długo, bo już po chwili zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę miasta, a konkretniej - do portu gwiezdnego.

- Okej, co teraz? - mruknęła do siebie, kiedy już znalazła się na miejscu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że więcej w porcie było droidów niż samych podróżnych, co niestety nie wróżyło dobrze jej wielkiej podróży.
Sami podróżni też nie wydawali się zbyt skorzy do pomocy, szczególnie kiedy dowiadywali się, że Snow nie ma przy sobie żadnych kredytów, którymi mogłaby zapłacić za przejazd.
“Utknęłam tu na zawsze” pomyślała z przekąsem, kiedy nagle, jakby znikąd, wyrósł przed nią jakiś mężczyzna. Na oko był niewiele starszy od niej, miał średniej długości brązowe włosy zaczesane niedbale do tyłu i lekki zarost pokrywający brodę i policzki. W ustach trzymał źdźbło tutejszej trawy i przyglądał się jej badawczo.
- Hej, jak masz na imię? - wypalił nagle, posyłając jej głupkowaty uśmiech, wciąż żując trawę.
Bezpośrednie pytanie nieznajomego nieco zbiło dziewczynę z pantałyku i przez chwilę w ogóle nie wiedziała co ma zrobić. Odpowiedzieć? A może zdzielić gościa za nagabywanie i zniknąć mu z oczu? Ostatecznie postawiła na to pierwsze, choć postanowiła traktować go z pewną rezerwą.

- Czyli… jesteś szmuglerem? - spytała Kalena, bo tak okazał się mieć na imię brunet. Nie ukrywała, że to ją całkiem zaciekawiło. Szczególnie, że mógł być jej biletem z tej zapomnianej przez wszystkich planety.
Choć pomysł ten był nieco szalony, to mimo tego rozejrzała się dookoła, po czym chwyciła za rękę Kalena i odciągnęła na bok.
- Mógłbyś mnie stąd zabrać? Nie zajmuję dużo miejsca, nie wymagam wiele, choć nie mam również żadnych kredytów, by ci zapłacić… Ale jak tylko zdobędę, to na pewno oddam!

- A, i na twoim miejscu wyplułabym to z buzi. Jest toksyczne, choć nie śmiertelnie. Ale nabawisz się nieprzyjemnej biegunki - dodała, wskazując palcem na źdźbło trawy, które Kalen trzymał w ustach.


 
Pan Elf jest offline