Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2019, 14:40   #132
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - 2519.VIII.12; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); zmierzch
Warunki: zmierzch, nieprzyjemnie; pogodnie, hałas, zapach krwi, ognisk i ziemi



Tladin



Tladin przechadzający się między wojskowymi ogniskami, pałatkami ustawionymi w namioty, wozami, zwierzętami no i ludźmi zdecydowanie rzucał się w oczy. Chociaż jak to wśród ludzi bywało ci którzy byli w pionie przesłaniali mu widok na okolicę. Ale pod względem ilościowym było ich nie tak zbyt wielu. Większość głównie siedziała albo leżała przy ogniskach albo pod tymi pałatkami. Jak to w każdym wojsku bywało gdy była chwila odpoczynku. Tylko tutaj chociaż nicnierobienie wskazywało na to, że to jest pora odpoczynku to brakowało atmosfery odpoczynku.

Ludzie byli pochmurni i ponurzy. Śmiechów i żartów prawie się nie słyszało. Nad obozem wydawał się unosić zaduch przygnębienia. Jak po przegranej bitwie. Pewnie dlatego krasnolud właściwie nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Albo go zbywano, albo nie chciano w ogóle z nim rozmawiać ale najczęściej traktowano go po prostu obojętnie. Ludzie wydawali się przytłoczeni ponurym ciężarem jaki ich przygniatał. Tym co przeszli i co jeszcze na nich czekało. Khazad widział u nich wiele świeżych opatrunków. Zbyt drobne zranienia by kwalifikowały się do lazaretu w stodole do jakiej skierował ich na początku porucznik Cranz. Szczęście na razie im sprzyjało. W ile tych ran wda się zakażenie które zatruje najpierw krew a potem całe ciało trudno było zgadnąć. Pewnie sporo. Wojenna tradycja mówiła, że od ran po bitwie potrafi zemrzeć tyle samo osób co w trakcie bitwy. Albo i więcej.

Przynajmniej głodny nie chodził po tym obozie. Bo tak jak mówił na początku “oficerek” jak Tladin nazywał porucznika Cranza gdy tego nie było w pobliżu rzeczywiście trafili na porę obiadową. Więc Tladin i reszta nowych załapała się na obiad. Obiad wprowadził trochę ruchu i ożywienia w obozie. Ludzie wstawali, ustawiali się w długaśne kolejki a potem odbierali swoją porcję kaszy z sosem i kawałkami mięsa niewiadomego pochodzenia i wracali do swoich ognisk aby zjeść w towarzystwie swoich kamratów. Nie było bowiem żadnej stołówki ani gospody. A kuchnia była iście wojskowa. Więc o smakołykach rodem z “Włóczykija” czy nawet tej ostatniej co gościli jeszcze na śniadaniu, “Pod cepem i widłami” było jeszcze daleko. Zwykła kasza z niewielką ilością sosu do zwilżenia tej suchej masy oraz symboliczne kawałki mięsa. Przynajmniej każdemu do posiłku wydawano kufel piwa. Jak na krasnoludzką tradycję to był ten trunek w porywach dobroduszności może średni.

Posiłek więc chociaż wprowadził pewne ożywienie w obozie to jednak nie zmienił tego ponurego nastroju jaki zawisł między pałatkami i ogniskami. Razem z zapachem krwi i świeżo rozkopanej na groby ziemi, jękami chorych i rannych, beczeniem zwierząt. To i rozmowy Tladinowi w tak przybitej atmosferze szły jak po grudzie.

Dowiedział się tyle, że wojacy toczyli od wymarszu z Wolfenburga walki ze zwierzoludźmi. Tak im powiedziano przed wymarszem z miasta. Ale na miejscu okazało się, że owszem zwierzoludzie tutaj byli. Całkiem sporo. Cholera, były ich całe chmary! Co więcej byli dowodzeni przez jakiegoś potężnego minotaura. I miał on sporo swoich współplemieńców. A co taki potwór potrafił zrobić z człowiekiem! Rozedrzeć na strzępy w swych potężnych łapach, rozpruć swoimi rogami, zmiażdżyć kopytami, rozciąć na dwoje swoim toporem albo cisnąć z impetem jak ludzkie dziecko ciska małą piłeczką. W powszechnej opinii zwykłych żołnierzy to nie był przeciwnik dla nich. Jakieś armaty czy ciężkie rycerstwo mogło się mierzyć z czymś takim. Ale co mógł im zrobić zwykły człowiek ze zwykłą halabardą?

Najgorsze, że zaraz za symbolicznym rogiem był Kalkengard. A w Kalkengard działy się straszne rzeczy. Horda tego Rzeźnika zdobyła i opanowała miasto. Wolfenburczycy przybyli zbyt późno by temu zapobiec. Właściwie dopiero gdy tutaj przybyli zorientowali się z czym mają do czynienia. Teraz te miasto było opanowane przez te dzikie hordy. Wolfenburska wyprawa była zbyt słaba aby mierzyć się z taką siłą. Czekali na posiłki. Niestety dla zwykłych wojaków podobno większość hordy odeszła do swoich mateczników a to znaczyło, że dowództwo może pokusić się o odbicie splądrowanego i skalanego hordą miasta. A to znaczyło, że znów będą musieli wziąć swoje halabardy i ruszyć w bój. A to zdecydowanie nie podobało się przeciętnemu wojakowi który wciąż miał rany i odciski po poprzednim starciu. A teraz koczowali tutaj jak zwierzęta gdy horda zawładnęła miastem.

Pewnie dlatego rozmowy Tladinowi na inne tematy niezbyt się kleiły. Blondwłosy krasnolud? 10 lat temu? Paaanie no co pan… Nawet ten czy tamten mruknął, że kojarzy spotkanego gdzieś blondwłosego krasnoluda ale po prawdzie w perspektywie dekady przestrzeni to mogło chodzić o kogokolwiek. Nawet powiedziane na odczepnego. Zwłaszcza, że spora część wojaków była w takim wieku, że dekadę temu to nadal mogła biegać w krótkich majtkach.

Z wieściami o Bastionie poszło podobnie. Tylko jeden z wojaków kojarzył jakąś plotę. Podobno gdzieś w okolicy Lenkster jest stary cmentarz. Albo wioska ze starym cmentarzem. Sam już nie był pewny. I w każdym razie na tym cmentarzu nagrobki są z bardzo charakterystycznego kamienia. I ten kamień podobno kiedyś był na jeszcze innym cmentarzu którego już teraz nie było ale dawno temu sprowadzano ten kamień z pobliskich gór. Bo tam była jakaś kopalnia, kamieniołom czy co. Sam wojak tylko tak słyszał od znajomego który stamtąd pochodził i mu kiedyś opowiadał ale owego cmentarza na własne oczy nigdy nie widział więc nie był pewny jak to wyglądało naprawdę.

W międzyczasie południe przeszło w popołudnie a te w zmierzch. Wraz z końcem dnia zapanował nieprzyjemny chód a w nocy pewnie będzie jeszcze chłodniej. Z wilgotnej ziemi zaczynała podnosić się mgła. Jeszcze dość nieśmiało ale zapowiadało to nocne pełne zamglenie. Na razie jeszcze wieczorne niebo było czyste i bezchmurne. Tladin nadal nie był głodny bo niedawno znów swoje odstał w długaśnej kolejce po kolację ale ją w końcu dostał. Znów była kasza tylko tym razem w formie zupy. Więc chociaż kaszy było ilościowo mniej to przynajmniej nie było takie suche jak obiad.

Pod ten wieczór, gdy chyba jedyny krasnolud w tym obozie siedział przy ognisku wojaków i słuchał o czym rozmawiają. A mianowicie to o czym ogłoszono przy okazji kolacji. Dowództwo organizuje nocny wypad do Kalkengard. Szukają ochotników. Trzeba się rozejrzeć jak wygląda sytuacja w mieście. By zdecydować co robić rano. Nagrodą miało być wzmocnienie sakiewki oraz obietnica zatrzymania łupów z wyprawy dla siebie.







Karl



Trzech niziołków zgodziło się na pomysł Karla aby rozbić się gdzieś na skraju obozu. Czyli właściwie przy samej granicy mrocznego lasu. Ale za to mieli chociaż od tej strony lasu wolną przestrzeń. Bo wewnątrz obozu to prawie dosłownie na każdym kroku albo ktoś stał, leżał, siedział, szedł, jechał, trafiało się na jakiś oryginalny płot gospodarstwa, ognisko czy pałatki. Co przy skoncentrowaniu tak wielu osób na dość małej powierzchni było raczej naturalne. Właśnie dopiero przy krańcach obozu robiło się luźniej.

Z zaprowiantowanem wyszło trochę gorzej. Albo lepiej. Zależy jak na to spojrzeć. A więc lepiej bo tak jak na wjeździe mówił porucznik Cranz, niedługo po przyjeździe był obiad i nowym obozowiczom wydano go bez zbędnych ceregieli. Co było dobre bo widocznie uznano ich za część walczącej armii więc mogli się stołować za darmo. Co było już nie tak dobre, to to, że garkuchnia była jedna więc prowadziła do niej ogromna kolejka a strawa była powiedzmy, że strawna i nie umywała się do tej jaką zwykle serwowano w przydrożnych zajazdach o takim “Włóczykiju” nie wspominając. Wyglądało na to, że armijne zapasy są może i obfite ale raczej monotonne. Albo po prostu nie były obfite skoro serwowano głodnym i wymęczonym żołnierzom taką strawę. No i ta atmosfera…

W obozie panowało przytłaczające przygnębienie armii skazanej na walkę ale bez zbyt wielkiej nadziei na sukces. Atmosfera rozbitej i pokonanej armii. Takiej co musiała właśnie pochować wielu towarzyszy a równie wielu odniosło krwawe rany. Tak krwawe, że polowy lazaret urządzony w stodole wyglądał jakby rezydował tam rzeźnik. Rzeźnik ludzi. Ludzi wydawała się trzymać jeszcze w karbach wpojona dyscyplina i obecność oficerów. Oraz nadzieja. Nadzieja na posiłki jakie powinny wkrótce nadejść aby ich wesprzeć albo po prostu, że ich boscy patroni jakoś ułaskawią ten wojenny los.

I tak zeszło Karlowi, jego ochroniarzom, Ragnisowi, niziołkom i Uwe reszta dnia. Na jeżdżeniu po obrzeżach obozu aby znaleźć odpowiednie miejsce. A samo wyjechanie z tego kotłowiska ludzi, zwierząt, ognisk i płotów nie było takie łatwe. Potem jeszcze trzeba było wybrać miejsce na obóz i rozbić ten obóz. Teraz gdy nie obsługiwali ich stajenni z przydrożnych zajazdów dopiero wychodziło ile to roboty. Rozprzęc wozy, zdjąć ubrzęże ze zwierząt, wyczyścić je, napoić, nakarmić a następnie zorganizować sobie własne ognisko i namioty z koców i pałatek. To wszystko zajmowało całkiem sporo czasu i wysiłku. Zwłaszcza, że po wodę trzeba było iść do studni wewnątrz obozu co było sporym slalomem między innymi obozowiczami. A do tego każdy jak przyniósł dwa wiadra wody to było maksimum. A taki kopytny czwrononóg wypijał takie wiadro wody nie wiadomo kiedy. A trzeba było napoić wszystkie czworonogi no i jeszcze zostawić coś dla obsady wozów. Więc tych wycieczek do studni trochę było. Zwłaszcza, że mieli łącznie tylko ze cztery wiadra.

Nie lepiej było z rozpaleniem ogniska. Bo gdy ogień wesoło nie płonął w kominku rozpalony przez obsługę to te ognisko trzeba było sobie zorganizować samemu. A to oznaczało ściągnięcie opału z lasu. Problem był taki, że skoro wojsko obozowało tu w takiej ciżbie i pewnie nie od dzisiaj, to to co leżało w pobliżu skraju lasu dawno już było popiołem i żużlem pod ogniskami. Więc żeby zdobyć opał trzeba było wejść całkiem głęboko w las. W ten mroczny las. W którym miały się pętać hordy zwierzoludzi dla jakich ten mroczny matecznik był domem. A, że znów pojedynczy człowiek, krasnolud czy niziołek nie mógł zbyt wielkiego naręcza chrustu przynieść na raz to oznaczało po kilka wypraw w głąb lasu po ten opał. Zresztą nie byli w tym samotni. Całkiem sporo sylwetek kręciło się między drzewami. Większość też szukała opału chociaż niektórzy przychodzili tutaj za potrzebą. Więc między drzewami i krzakami snuły się sylwetki które odruchowo kojarzyły się ze zwierzoludźmi. Dobrze jak się trafiło na jakiegoś wojaka w narzuconą tuniką w ostlandzkich barwach. Bo chociaż czerń szachownicy zlewała się z mroczną zielenią prastarej puszczy to biel już dość wyraźnie odcinała się od niej. Ale po lesie chodzili też ci z ciżby obozowej a ci byli ubrani w szarobure ubrania które niechcący całkiem ładnie wtapiały się w ten leśny deseń więc słabo ich było widać w tych półcieniach wiecznego lasu. Więc znów było łatwo o pomyłkę ze zwierzoczłowiekem czy innym leśnym paskudztwem jakie tylko czyha na swoją ofiarę. Zwłaszcza, że atmosfera była taka nerwowa.

Dlatego gdy obozowisko na skraju obozu było gotowe to właściwie odezwał się gong wzywający na kolację. Kolacja wyglądała i smakowała podobnie jak obiad. Tylko kasza była w formie zupy a nie ciała stałego. No ale gdy jedna z pośród licznych grupek obozowiczów wróciła na swoje miejsce na obrzeżach tego obozu mieli o czym rozmawiać. A mianowicie o tej wyprawie do pobliskiego Kalkengard jakie chciało zorganizować dowództwo. Trzeba było rozpoznać sytuację w mieście. Bo chodziły plotki, że większość hordy ponoć odeszła. Trzeba było to sprawdzić. By wiedzieć jakie kroki podjąć rano. Nagrodą było pare groszy do sakiewki oraz możliwość swobodnego brania łupów na takiej wyprawy. Niespodziewanie wydawało się, że ta propozycja mocno zainteresowała trójkę niziołków. Bo rozprawiali o tym jakby mieli ochotę się zgłosić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline