Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2019, 18:58   #131
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ilu ich trzeba przewieźć? I dokąd mają trafić? - Karl zadał kolejne pytania.

- Tak, gnał, gnał, to dobrze, dobrze… Trzeba ich stąd zabrać, dobrze, że przyjechaliście, bardzo dobrze. Będzie tych biedaków miał kto zabrać. Rak, trzeba ich stąd zabrać i zrobić miejsce na kolejnych. Tak, tak, trzeba zrobić miejsce… dużo miejsca… - Hugo chyba nie do końca wyłapywał kto i o co go się pyta. Za to z lubością zaciągnął się skręconym przez krasnoluda skręcie. Wydawało się, że ten dziwny, ziołowy aromat go uspokaja. Zaciągnął się głęboko raz i przytrzymał dym w płucach. Po czym wydmuchał go powoli. I powtórzył operacje. A spokój zdawał się opanowywać ciało i umysł. Nawet dłonie którym dotąd palce drżały jak nieskoordynowane, każdy w swoją stronę teraz zdawały się wracać do normy.

- A miejsce jakieś sobie znajdźcie na nocleg. W budynkach wątpię by coś zostało. W tym na pewno. W innych pewnie podobnie. - Wskazał kciukiem na stodołę z jakiej pewnie wyszedł a która została przerobiona na lazaret. Przy takiej szczupłej puli budynków i ciżbie ludzkiej jaka opanowała okolice nie zapowiadało się by łatwo było się wcisnąć pod jakiś dach. Pewnie dlatego większość żołnierzy rozbiła się ogniskami i pałatkami na zewnątrz.

- Mogę sobie też jednego skręcić? - Tladin wskazał na woreczek.

Mężczyzna skinął głową na znak zgody i sam znów zaciągnął się głęboko palonym skrętem.

- Pokręcę się trochę po obozie, popytam - dodał do towarzyszy. - Zorganizujecie nocleg i coś na ząb?
Ruszył potem między brać żołnierską. Chciał nie tylko dowiedzieć się, co się właściwie dzieje, gdzie i z kim się bili. Chciał też wypytać o zaginiony bastion oraz pewnego złotowłosego krasnoluda.

Karl paleniem nie był zainteresowany, a co do reszty spraw...
Odprowadził wzrokiem Tladina, po czym zwrócił się do pozostałych.

- Wy trzej... - spojrzał na niziołki - zajmijcie się zaprowiantowaniem - zaproponował. - Znacie się na jedzeniu najlepiej z nas wszystkich. W razie czego powołujcie się na porucznika, z którym tu przyjechaliśmy. A nuż się uda wyciągnąć nieco zapasów od kwatermistrzów My w tym czasie - przeniósł wzrok na pozostałych - zorganizujemy sobie małe obozowisko nieco na uboczu. Mamy wozy, na których możemy się od biedy przespać, mamy koce, pałatki, siano. Przeżyjemy.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-12-2019, 14:40   #132
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - 2519.VIII.12; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); zmierzch
Warunki: zmierzch, nieprzyjemnie; pogodnie, hałas, zapach krwi, ognisk i ziemi



Tladin



Tladin przechadzający się między wojskowymi ogniskami, pałatkami ustawionymi w namioty, wozami, zwierzętami no i ludźmi zdecydowanie rzucał się w oczy. Chociaż jak to wśród ludzi bywało ci którzy byli w pionie przesłaniali mu widok na okolicę. Ale pod względem ilościowym było ich nie tak zbyt wielu. Większość głównie siedziała albo leżała przy ogniskach albo pod tymi pałatkami. Jak to w każdym wojsku bywało gdy była chwila odpoczynku. Tylko tutaj chociaż nicnierobienie wskazywało na to, że to jest pora odpoczynku to brakowało atmosfery odpoczynku.

Ludzie byli pochmurni i ponurzy. Śmiechów i żartów prawie się nie słyszało. Nad obozem wydawał się unosić zaduch przygnębienia. Jak po przegranej bitwie. Pewnie dlatego krasnolud właściwie nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Albo go zbywano, albo nie chciano w ogóle z nim rozmawiać ale najczęściej traktowano go po prostu obojętnie. Ludzie wydawali się przytłoczeni ponurym ciężarem jaki ich przygniatał. Tym co przeszli i co jeszcze na nich czekało. Khazad widział u nich wiele świeżych opatrunków. Zbyt drobne zranienia by kwalifikowały się do lazaretu w stodole do jakiej skierował ich na początku porucznik Cranz. Szczęście na razie im sprzyjało. W ile tych ran wda się zakażenie które zatruje najpierw krew a potem całe ciało trudno było zgadnąć. Pewnie sporo. Wojenna tradycja mówiła, że od ran po bitwie potrafi zemrzeć tyle samo osób co w trakcie bitwy. Albo i więcej.

Przynajmniej głodny nie chodził po tym obozie. Bo tak jak mówił na początku “oficerek” jak Tladin nazywał porucznika Cranza gdy tego nie było w pobliżu rzeczywiście trafili na porę obiadową. Więc Tladin i reszta nowych załapała się na obiad. Obiad wprowadził trochę ruchu i ożywienia w obozie. Ludzie wstawali, ustawiali się w długaśne kolejki a potem odbierali swoją porcję kaszy z sosem i kawałkami mięsa niewiadomego pochodzenia i wracali do swoich ognisk aby zjeść w towarzystwie swoich kamratów. Nie było bowiem żadnej stołówki ani gospody. A kuchnia była iście wojskowa. Więc o smakołykach rodem z “Włóczykija” czy nawet tej ostatniej co gościli jeszcze na śniadaniu, “Pod cepem i widłami” było jeszcze daleko. Zwykła kasza z niewielką ilością sosu do zwilżenia tej suchej masy oraz symboliczne kawałki mięsa. Przynajmniej każdemu do posiłku wydawano kufel piwa. Jak na krasnoludzką tradycję to był ten trunek w porywach dobroduszności może średni.

Posiłek więc chociaż wprowadził pewne ożywienie w obozie to jednak nie zmienił tego ponurego nastroju jaki zawisł między pałatkami i ogniskami. Razem z zapachem krwi i świeżo rozkopanej na groby ziemi, jękami chorych i rannych, beczeniem zwierząt. To i rozmowy Tladinowi w tak przybitej atmosferze szły jak po grudzie.

Dowiedział się tyle, że wojacy toczyli od wymarszu z Wolfenburga walki ze zwierzoludźmi. Tak im powiedziano przed wymarszem z miasta. Ale na miejscu okazało się, że owszem zwierzoludzie tutaj byli. Całkiem sporo. Cholera, były ich całe chmary! Co więcej byli dowodzeni przez jakiegoś potężnego minotaura. I miał on sporo swoich współplemieńców. A co taki potwór potrafił zrobić z człowiekiem! Rozedrzeć na strzępy w swych potężnych łapach, rozpruć swoimi rogami, zmiażdżyć kopytami, rozciąć na dwoje swoim toporem albo cisnąć z impetem jak ludzkie dziecko ciska małą piłeczką. W powszechnej opinii zwykłych żołnierzy to nie był przeciwnik dla nich. Jakieś armaty czy ciężkie rycerstwo mogło się mierzyć z czymś takim. Ale co mógł im zrobić zwykły człowiek ze zwykłą halabardą?

Najgorsze, że zaraz za symbolicznym rogiem był Kalkengard. A w Kalkengard działy się straszne rzeczy. Horda tego Rzeźnika zdobyła i opanowała miasto. Wolfenburczycy przybyli zbyt późno by temu zapobiec. Właściwie dopiero gdy tutaj przybyli zorientowali się z czym mają do czynienia. Teraz te miasto było opanowane przez te dzikie hordy. Wolfenburska wyprawa była zbyt słaba aby mierzyć się z taką siłą. Czekali na posiłki. Niestety dla zwykłych wojaków podobno większość hordy odeszła do swoich mateczników a to znaczyło, że dowództwo może pokusić się o odbicie splądrowanego i skalanego hordą miasta. A to znaczyło, że znów będą musieli wziąć swoje halabardy i ruszyć w bój. A to zdecydowanie nie podobało się przeciętnemu wojakowi który wciąż miał rany i odciski po poprzednim starciu. A teraz koczowali tutaj jak zwierzęta gdy horda zawładnęła miastem.

Pewnie dlatego rozmowy Tladinowi na inne tematy niezbyt się kleiły. Blondwłosy krasnolud? 10 lat temu? Paaanie no co pan… Nawet ten czy tamten mruknął, że kojarzy spotkanego gdzieś blondwłosego krasnoluda ale po prawdzie w perspektywie dekady przestrzeni to mogło chodzić o kogokolwiek. Nawet powiedziane na odczepnego. Zwłaszcza, że spora część wojaków była w takim wieku, że dekadę temu to nadal mogła biegać w krótkich majtkach.

Z wieściami o Bastionie poszło podobnie. Tylko jeden z wojaków kojarzył jakąś plotę. Podobno gdzieś w okolicy Lenkster jest stary cmentarz. Albo wioska ze starym cmentarzem. Sam już nie był pewny. I w każdym razie na tym cmentarzu nagrobki są z bardzo charakterystycznego kamienia. I ten kamień podobno kiedyś był na jeszcze innym cmentarzu którego już teraz nie było ale dawno temu sprowadzano ten kamień z pobliskich gór. Bo tam była jakaś kopalnia, kamieniołom czy co. Sam wojak tylko tak słyszał od znajomego który stamtąd pochodził i mu kiedyś opowiadał ale owego cmentarza na własne oczy nigdy nie widział więc nie był pewny jak to wyglądało naprawdę.

W międzyczasie południe przeszło w popołudnie a te w zmierzch. Wraz z końcem dnia zapanował nieprzyjemny chód a w nocy pewnie będzie jeszcze chłodniej. Z wilgotnej ziemi zaczynała podnosić się mgła. Jeszcze dość nieśmiało ale zapowiadało to nocne pełne zamglenie. Na razie jeszcze wieczorne niebo było czyste i bezchmurne. Tladin nadal nie był głodny bo niedawno znów swoje odstał w długaśnej kolejce po kolację ale ją w końcu dostał. Znów była kasza tylko tym razem w formie zupy. Więc chociaż kaszy było ilościowo mniej to przynajmniej nie było takie suche jak obiad.

Pod ten wieczór, gdy chyba jedyny krasnolud w tym obozie siedział przy ognisku wojaków i słuchał o czym rozmawiają. A mianowicie to o czym ogłoszono przy okazji kolacji. Dowództwo organizuje nocny wypad do Kalkengard. Szukają ochotników. Trzeba się rozejrzeć jak wygląda sytuacja w mieście. By zdecydować co robić rano. Nagrodą miało być wzmocnienie sakiewki oraz obietnica zatrzymania łupów z wyprawy dla siebie.







Karl



Trzech niziołków zgodziło się na pomysł Karla aby rozbić się gdzieś na skraju obozu. Czyli właściwie przy samej granicy mrocznego lasu. Ale za to mieli chociaż od tej strony lasu wolną przestrzeń. Bo wewnątrz obozu to prawie dosłownie na każdym kroku albo ktoś stał, leżał, siedział, szedł, jechał, trafiało się na jakiś oryginalny płot gospodarstwa, ognisko czy pałatki. Co przy skoncentrowaniu tak wielu osób na dość małej powierzchni było raczej naturalne. Właśnie dopiero przy krańcach obozu robiło się luźniej.

Z zaprowiantowanem wyszło trochę gorzej. Albo lepiej. Zależy jak na to spojrzeć. A więc lepiej bo tak jak na wjeździe mówił porucznik Cranz, niedługo po przyjeździe był obiad i nowym obozowiczom wydano go bez zbędnych ceregieli. Co było dobre bo widocznie uznano ich za część walczącej armii więc mogli się stołować za darmo. Co było już nie tak dobre, to to, że garkuchnia była jedna więc prowadziła do niej ogromna kolejka a strawa była powiedzmy, że strawna i nie umywała się do tej jaką zwykle serwowano w przydrożnych zajazdach o takim “Włóczykiju” nie wspominając. Wyglądało na to, że armijne zapasy są może i obfite ale raczej monotonne. Albo po prostu nie były obfite skoro serwowano głodnym i wymęczonym żołnierzom taką strawę. No i ta atmosfera…

W obozie panowało przytłaczające przygnębienie armii skazanej na walkę ale bez zbyt wielkiej nadziei na sukces. Atmosfera rozbitej i pokonanej armii. Takiej co musiała właśnie pochować wielu towarzyszy a równie wielu odniosło krwawe rany. Tak krwawe, że polowy lazaret urządzony w stodole wyglądał jakby rezydował tam rzeźnik. Rzeźnik ludzi. Ludzi wydawała się trzymać jeszcze w karbach wpojona dyscyplina i obecność oficerów. Oraz nadzieja. Nadzieja na posiłki jakie powinny wkrótce nadejść aby ich wesprzeć albo po prostu, że ich boscy patroni jakoś ułaskawią ten wojenny los.

I tak zeszło Karlowi, jego ochroniarzom, Ragnisowi, niziołkom i Uwe reszta dnia. Na jeżdżeniu po obrzeżach obozu aby znaleźć odpowiednie miejsce. A samo wyjechanie z tego kotłowiska ludzi, zwierząt, ognisk i płotów nie było takie łatwe. Potem jeszcze trzeba było wybrać miejsce na obóz i rozbić ten obóz. Teraz gdy nie obsługiwali ich stajenni z przydrożnych zajazdów dopiero wychodziło ile to roboty. Rozprzęc wozy, zdjąć ubrzęże ze zwierząt, wyczyścić je, napoić, nakarmić a następnie zorganizować sobie własne ognisko i namioty z koców i pałatek. To wszystko zajmowało całkiem sporo czasu i wysiłku. Zwłaszcza, że po wodę trzeba było iść do studni wewnątrz obozu co było sporym slalomem między innymi obozowiczami. A do tego każdy jak przyniósł dwa wiadra wody to było maksimum. A taki kopytny czwrononóg wypijał takie wiadro wody nie wiadomo kiedy. A trzeba było napoić wszystkie czworonogi no i jeszcze zostawić coś dla obsady wozów. Więc tych wycieczek do studni trochę było. Zwłaszcza, że mieli łącznie tylko ze cztery wiadra.

Nie lepiej było z rozpaleniem ogniska. Bo gdy ogień wesoło nie płonął w kominku rozpalony przez obsługę to te ognisko trzeba było sobie zorganizować samemu. A to oznaczało ściągnięcie opału z lasu. Problem był taki, że skoro wojsko obozowało tu w takiej ciżbie i pewnie nie od dzisiaj, to to co leżało w pobliżu skraju lasu dawno już było popiołem i żużlem pod ogniskami. Więc żeby zdobyć opał trzeba było wejść całkiem głęboko w las. W ten mroczny las. W którym miały się pętać hordy zwierzoludzi dla jakich ten mroczny matecznik był domem. A, że znów pojedynczy człowiek, krasnolud czy niziołek nie mógł zbyt wielkiego naręcza chrustu przynieść na raz to oznaczało po kilka wypraw w głąb lasu po ten opał. Zresztą nie byli w tym samotni. Całkiem sporo sylwetek kręciło się między drzewami. Większość też szukała opału chociaż niektórzy przychodzili tutaj za potrzebą. Więc między drzewami i krzakami snuły się sylwetki które odruchowo kojarzyły się ze zwierzoludźmi. Dobrze jak się trafiło na jakiegoś wojaka w narzuconą tuniką w ostlandzkich barwach. Bo chociaż czerń szachownicy zlewała się z mroczną zielenią prastarej puszczy to biel już dość wyraźnie odcinała się od niej. Ale po lesie chodzili też ci z ciżby obozowej a ci byli ubrani w szarobure ubrania które niechcący całkiem ładnie wtapiały się w ten leśny deseń więc słabo ich było widać w tych półcieniach wiecznego lasu. Więc znów było łatwo o pomyłkę ze zwierzoczłowiekem czy innym leśnym paskudztwem jakie tylko czyha na swoją ofiarę. Zwłaszcza, że atmosfera była taka nerwowa.

Dlatego gdy obozowisko na skraju obozu było gotowe to właściwie odezwał się gong wzywający na kolację. Kolacja wyglądała i smakowała podobnie jak obiad. Tylko kasza była w formie zupy a nie ciała stałego. No ale gdy jedna z pośród licznych grupek obozowiczów wróciła na swoje miejsce na obrzeżach tego obozu mieli o czym rozmawiać. A mianowicie o tej wyprawie do pobliskiego Kalkengard jakie chciało zorganizować dowództwo. Trzeba było rozpoznać sytuację w mieście. Bo chodziły plotki, że większość hordy ponoć odeszła. Trzeba było to sprawdzić. By wiedzieć jakie kroki podjąć rano. Nagrodą było pare groszy do sakiewki oraz możliwość swobodnego brania łupów na takiej wyprawy. Niespodziewanie wydawało się, że ta propozycja mocno zainteresowała trójkę niziołków. Bo rozprawiali o tym jakby mieli ochotę się zgłosić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-12-2019, 19:43   #133
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację
Pożegnawszy się przy ognisku z żołnierzami Tladin kręcił się chwilę po obozie, próbując odnaleźć towarzyszy. Pomógł mu w tym niewielki, ale jednak gwar, jaki dolatywał z ich strony. Na tle ponurego obozu nawet taka niewielka oznaka ożywienia wyróżniała go jak latarnia w nocy. Usiadłwszy z nimi zdał relację z tego, co dowiedział się o toczonych tutaj walkach. Opowiedział też o cmentarzu w okolicy Lenkster, gdzie nagrobki wykonane mają być z charakterystycznego kamienia. Trop prawie żaden, ale nie mając nic lepszego, będzie można go sprawdzić. Nizołki były jednak bardziej zainteresowane nocną wyprawą.

- Chcecie iść? - zagadnął ich krasnolud. - W sumie, mógłbym się i ja przejść zobaczyć. Trochę złota wpadnie, to i dobrze. Do kogo trzeba się zgłosić?

- Wszyscy iść nie możemy
- Karl spojrzał na pozostałych. - Kto nie ma ochoty iść?

- Chyba gdzieś tam do dowództwa czy jakoś tak to mówili
- Marlo podrapał się po policzku trochę nerwowym ruchem i popatrzył na swoich niziołkowych kompanów. Ci pomruczeli, pokiwali głowami więc chyba jakoś tak to szło. Obóz był spory ale nie aż tak by się nie dało znaleźć dowództwa, zwłaszcza ochotnikom na nocny patrol gdy został ogłoszony zaciąg ochotników na ten patrol. Na pytanie Karla zaś nastąpiła seria niepewnych spojrzeń, kręceń głową i jakoś nikt się nie kwapił do klarownej odpowiedzi czy deklaracji w tej sprawie. Wychodziło na to, że Tido i Barlo byli skłonni spróbować nocnego szczęścia.

- To chodźmy, bo ruszą bez nas - Tladin podniósł się z miejsca. - Ragnisie, nie masz ochoty trochę otrzepać się z nudy?

- Zapewne wystarczy, że pójdziemy w piątkę lub szóstkę
- powiedział Karl. - Uwe? Zainteresowany?

- Pisałem się na wycieczkę a nie na wojaczkę
- odparł Uwe dając znać, że nie jest zainteresowany tak ryzykownym etapem tej wycieczki.

- A ja się przejdę - Ragnis wydmuchał ostatni dmuch ze swojej fajki po czym nieśpiesznie zaczął ją czyścić by ją schować bezpiecznie do reszty akcesoriów do palenia. Zrobił się zwyczajowy tumult gdy każdy szukał co by tu zabrać na taki wypad a czego lepiej nie brać. Ludzie, niziołki i krasnoludy kręciły się pośród scenerii wozów, ogniska, namiotów i zwierząt aby się przygotować do tej wyprawy.

- Akurat twoje zdolności Uwe, mogłyby nam się przydać. Bądź co bądź, w las idziemy… Jeżeli złoto cię nie przekonuje, to może zagramy partyjkę? Ty wygrasz, to skracamy ci podróż z nami o jedną dniówkę i nie idziesz na nocną wyprawę. Ja wygram, idziesz z nami, a do tego dostaniesz złoto i łupy. Co ty na to?

- To trzeba iść w jakieś miasto a nie w las
- zauważył patykowaty mężczyzna ze szczeciniastym zarostem po którym się podrapał. Mówił mimochodem jakby zastanawiał się nad propozycją krasnoluda. W końcu machnął ręką i uśmiechnął się.

- Dobra! - zatarł ręcę z uciechy i sięgnął do przypinanej kieszeni do pasa aby wyjąć z nich woreczek z kośćmi. Widząc co się święci ludzie, krasnoludy i niziołki zebrali się zaciekawieni dookoła aby obserwować tą grę o nocną stawkę. Uwe jak to miał w zwyczaju podał gościowi kości aby ten mógł pierwszy rzucić o ten nocny los.

- Ragnis, masz ze sobą zapas rzeczy na opatrunki? - spytał Tladin. Sam zabierał swoje uzbrojenie. - Jeżeli nie, to poprosimy Hugo. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać.

- Chyba coś jeszcze mam
- odparł starszy z khazadów też z zaciekawieniem obserwując jak się potoczy ta gra między dwoma towarzyszami podróży.

Karl zabrał się za kompletowanie ekwipunku na wycieczkę, a że zamierzał wrócić na noc do obozu, to ograniczył się do broni, którą dokładnie sprawdził. No i popierał pomysł Tladina, jeśli chodziło o zabranie opatrunków. Lepiej mieć i nie potrzebować, niż na odwrót.

Na efekt gry między Tladinem a Uwe nie trzeba było zbyt długo czekać. Wydawało się, że Randal Gracz dzisiejszego wieczora jest bardziej przychylny krasnoludowi. Kości toczyły się po dnie odwróconego wiadra ale poza jedną czy dwoma partiami jakie wygrał Uwe pozostałe kilka zdecydowanie los bardziej sprzyjał krasnoludowi. Myśliwy więc westchnął tylko, schował kości do swojej przypinanej kieszeni i rozłożył ręce w geście bezradności na znak, że bogobojnemu człowiekowi nie jest po drodze sprzeciwiać się z wyrokami boskimi.

A atmosfera gry nawet pozytywnie wpłynęła na ich małe obozowisko. Dało wszystkim jakieś zajęcie i pozwoliło chociaż na chwilę oderwać się od niezbyt przyjemnej sytuacji i scenerii w jakiej się znaleźli. Więc nadszedł czas rozstania między tymi co zdecydowali się iść a zostać.
 
Gladin jest offline  
Stary 12-12-2019, 21:53   #134
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wkrótce więc przez wojskową ciżbę, ogniska i pałatki a także zdawałoby się przypadkowo rozstawione płoty które w tym obozowisku wydawały się zagubione jak z innej bajki. Mieszana i pstrokata grupka złożona z pół tuzina ludzi, krasnoludów i niziołków pytając o drogę przygodnych wojaków dotarła do chaty w której mieścił się sztab tej wojskowej ekspedycji. Była to zwykła, wiejska chata zbita z bali i kryta strzechą jakie były powszechne w ostlandzkich wsiach. Ale w tym obozowisku namiotów złożonych z osobistych pałatek i nieco większych przywiezionych przez wojsko i tak odznaczała się solidnością konstrukcji.

Przed tą chatą stali i rozmawiali inni. Głównie ci którzy też skusiła nagroda i zamierzali udać się na tą nocną wycieczkę lub przyszli dopiero się zdecydować. Większość stanowili halabardnicy z Byczych Głów, z Gebirgsjager albo jacyś niewiadomego pochodzenia, pewnie ciury obozowe.

- Dobra, więcej chyba nie ma co czekać. Idź po kapitana - rzucił jeden ze strażników przed drzwiami gdy uznał pewnie, że ci co mieli przybyć już przybyli i dłużej nie ma co czekać. Ten drugi skinął głową i wszedł do chaty. Strażnicy robili wrażenie bo byli to gwardziści w ciężkich napierśnikach i z wielkimi mieczami jacy zwykle stanowili gwardię przyboczną dowództwa albo element odwodowy jaki miał szansę przełamać szale bitwy. Dumnie się prezentowali w swoich krzykliwych barwach, bufiastych spodniach i podobnych rękawach i finezyjnych beretach ozdobionych jeszcze bardziej finezyjnymi piórami. Ale na całą, armijną ciżbę stanowili liczebny margines. W całym obozie podróżni spotkali ich dopiero tutaj, przy samym dowództwie.

Po chwili drzwi chaty skrzypnęły i przeszedł przez nie oficer a za nim ten gwardzista który po niego poszedł. Oficer zatrzymał się przed chatą aby w świetle blaknącego dnia i ognisk obejrzeć tą zbieraninę ochotników których było tutaj z tuzin albo i dwa. Oficer miał pięknie utrzymane bokobrody i pancerz typowy dla jeźdźców.

- Bardzo dobrze! Cieszy mnie, że przybyliście na wezwanie dobrych bogów i imperatora! - zakrzyknął gromkim, nawykłym do wydawania rozkazów głosem. Dało się wyczuć, że to zawodowy wojak i oficer który podobne słowa wygłaszał nie po raz pierwszy. Przedstawił się jako kapitan Richard Stempel. Przedstawił też, jak wygląda sytuacja. Podobnie jak to było ogłoszone przy kolacji. Trzeba było udać się do Kalkengrad i rozpoznać sytuację. Czyli zorientować się ile jest tych zwierzoludzi, gdzie i co porabiają. No i wrócić i zdać raport. Dobrze by było aby wrócić przed północą albo chociaż przed świtem. W zamian wojsko oferowało uczestnikom wycieczki trochę srebrników. Oraz nie miało zamiaru trzepać ich tobołów aby sprawdzić co w nich mają. Jedynie świętokradztwo nie będzie tolerowane.

Powstała chwila zamieszania gdy zebrani ochotnicy rozprawiali o tych warunkach i część się cofnęła albo rozeszła a zostało kilkanaście osób które postanowiły jednak spróbować szczęścia. Dało się wyróżnić cztery, kilkuosobowe grupki z których jedną była ta w której znajdowali się Tladin i Karl. Do Kalkengard było może z pół godziny marszu drogą więc nie można było się zgubić. Miasto okalały mury i miało trzy bramy. Więc kapitan sugerował by każda z grup sprawdziła jedną bramę. No i to co się znajdowało za nimi. Więcej o sytuacji w mieście powiedzieć nie mógł, bo od prawie tygodnia nikogo z ludzi nie było w mieście ani nikomu stamtąd nie udało się wydostać. Dlatego nie było wiadomo czego się tam można spodziewać.

- Umie się ktoś z was wspinać? - Tladin zapytał pozostałych, patrząc głównie na niziołków. - Bo jeżeli tak, to moglibyśmy wziąć trochę liny - dodał.

- Liny i kotwiczka - dorzucił Karl. - Drabiny nie weźmiemy, a akrobatami też nie jesteśmy, by piramidę zrobić. A nawet wtedy liny się przydadzą.

- No ja mam linę, ale bez kotwiczki. Samą linę
- odparł Tido wskazując na zwój liny jaką miał nałożony na siebie chociaż pod kamizelą nie było to zbyt widoczne. Pozostałe grupki które zdecydowały się na tą nocną wycieczkę zaczęły się rozchodzić mniej więcej w tym samym kierunku skoro do samego miasta i tak wszyscy musieli iść tą samą drogą.

- Ale ze wspinaniem to tak sobie. Wolałbym tego uniknąć - przyznał Barlo i sądząc po minie chyba było jak mówił. Pulchniutkie ciała niziołków nie sprawiały wrażenia przystosowanych do takich ekstremalnych wyzwań.

- Wystarczy, że jedna osoba znajdzie się na górze, to pomoże wejść pozostałym - zasugerował Karl. - Wchodzenie przez jedną z bram może być ryzykowne, więc lepiej się dostać do miasta mniej oficjalną drogą.

- Mam nadzieję, że znasz taką osobę, bo na nas możesz nie liczyć w tej materii.
- Tido uśmiechnął się lekko dając znać, że takie wygibasy to nie są mocną stroną niziołków.

- Słuchajcie, kotwiczka może być bardzo przydatna - powiedział Tladin. - Ruszajmy wszyscy w obóz się zorientować. Jeżeli się nic nie znajdzie, to wezmę jeszcze łom i kilof na wszelki wypadek.

- Kilof, przywiązany do liny, przy odrobinie szczęścia zastąpiłby kotwiczkę
- dorzucił Karl. - Ale lepiej się rozejrzeć i popytać.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-12-2019, 13:51   #135
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 35 - 2519.VIII.12; wieczór

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); wieczór
Warunki: noc, chłodno; pogodnie, cisza, zapach krwi, spalenizny i trupów



Tladin i Karl



Mannslieb był dobrze widoczny w tą chłodną ale pogodną noc. Był gdzieś w połowie drogi między pełnią jaka była w zeszłym tygodniu a nowiem jaki powinien być za kilka dni. Księżyc Mananna przypominał więc obecnie gruby, srebrzysty rogal. Ale był też widoczny księżyc Morra. Ten zielnił się niezdrową poświatą przypominając o swoim zgubnym wpływie na świat śmiertelnych.

Zanim grupka śmiałków stanęła pod murami Kalkengrad zrobił się tak późny wieczór, że właściwie dzień i zmierzch zdążyły się skończyć a zaczęła się ciemna noc. Z powodu niezbyt jasnego światła księżycowego niezbyt jasna. Chociaż niebo było prawie bezchmurne więc nie było jeszcze tak źle. No i wraz z końcem dnia temperatura spadła. Jeszcze nie pojawiały się obłoczki pary przy oddechach ale ten wczesny etap nocy zapowiadał się chłodno.

Udało się natomiast w obozie znaleźć kotwiczę. Tak dokładniej to Karl znalazł gruby drut który u wojskowego kowala udało się wygiąć mniej więcej w hakowaty kształt który z jednej strony mógł zostać przywiązany do liny a z drugiej mógł się dać o coś zahaczyć. Ale to z kilka pacierzy na to zeszło. Drugie kilka pacierzy zeszło na podróż drogą pod mury miasta. Droga po nocy zresztą też mogła przyprawić o ciarki.





W ciemnościach nocy jeszcze bardziej niż w dzień dało się odczuć, że to nie jest dla ludzi bezpieczna okolica ani naturalne środowiska. Dla krasnoludów i niziołków tym bardziej W dzień wydawało się, że ta pierwotna puszcza chce zadusić tą szramę na swoim ciele wyjeżdżoną przez koła wozów, kopyta zwierząt oraz przez imperialne nogi. A teraz w mrokach nocy wydawało się, że ten chłodny powiew sprawia, że drzewa i krzaki ożywają starając się capnąć podróżnych. Bez trudu dało się uwierzyć, że ten nocny mrok jest matecznikiem wszelkich, leśnych poczwar. Zwłaszcza, że w okolicy naprawdę mogły się tu czaić stada zwierzoludzi i nie wiadomo co jeszcze przy okazji. Spostrzeżenie zasadzki w tych warunkach zanim się by zamknęła nad podróżnymi graniczyłoby chyba z interwencją bogów. Ale czy bogowie będą sprzyjać śmiertelnym którzy nie zostawiali datków w ich świątyniach ani nawet do nich nie uczęszczali to stało pod wielkim znakiem zapytania.

No i prawie nikt z całej grupki śmiałków nie był obyty z leśnym życiem czy nocnymi wycieczkami. Ani Karl i jego ochroniarze co preferowali walkę w otwartym polu by użyć swoich łuków, ani Tladin czy Ragnis którzy również woleli walkę bezpośrednią ale niekoniecznie w nocy i w lesie, ani dwójka niziołków która znała się na handlu i gotowaniu. Jedynie Uwe wydawał się obyty z leśną dziczą chociaż raczej nie po nocy. Rozglądał się z wyraźną obawą po poboczach jakby w każdej chwili mógł stamtąd nadejść atak.

Zasadzce na ich grupkę sprzyjało też pancerze jakie mieli na sobie. Zwłaszcza kolczuga Tladina zgrzytała i brzęczała przy każdym ruchu obwieszczając okolicy swoje nadejście. Do czego dołączali swoją dawkę metalicznych stukotów i otarć chyba wszyscy poza Uwe i niziołkami którzy pancerzy nie mieli. I przy całej reszcie wydawali się poruszać bezszelestnie. W takiej scenerii bez trudu dało się odnieść wrażenie, że są ostatnimi cywilizowanymi obywatelami Imperium w tej nocnej głuszy. Zwłaszcza gdy za pierwszym zakrętem zniknęły światła ognisk, gdy minęli linię czat przy drodze i zanurzyli się drogą w ten nocny mrok. A z tego nocnego mroku dochodziły jakieś tajemnicze i niepokojące dźwięki. Z których każdy mógł być albo przejawem nocnego życia lasu. Albo nie wiadomo czego ale czegoś co noc pewnie nie przeszkadzała aktywności.

Ale do zasadzki nie doszło. Przynajmniej nie w tym momencie gdy wyszli z lasu na ściernisko jakie otaczło mury Kalkengrad. Tu było nieco jaśniej i wydawało się, że te mroczne drzewa wypuściły ich ze swoich objęć. W mroku nocy trudno było dostrzec detale. Ale mniej więcej kształt i bryłę miasta dało się rozpoznać jako ciemną, nieregularną masę. Tam i tu widać było wieże świątyń albo inne dachy budynków na tyle wysokie by wystawały ponad miejskie mury.

Stojąc na tej polanie grupka pod wodzą dwóch uczestników ratuszowej wyprawy nie mogła dostrzec żadnych innych grup zwiadowców. Ale raczej nie powinno to dziwić skoro tamci wyruszyli w drogę gdy Karl i Tladin ruszyli do obozu aby szukać kotwiczki na linę. Więc te trzy inne grupki miały pewnie dobre kilka pacierzy przewagi. Gdzie byli i co robili obecnie nie szło zgadnąć. Ale na polu otaczającym miasto nie było widać ani słychać żadnej aktywności.

Za to dało się wyczuć zapach. Drażniący zapach bitwy. Pobojowiska. Zapach spalenizny. Spalonego drewna i spalonego mięsa. Zapach krwi. Zapach trupów. Trupy też były. Na pierwsze natykali się już na drodze w pobliżu miasta. Niczym heroldzi złej nowiny. A na polach wokół miasta dało się dostrzec ciemne plamy. Ludzie, konie, zwierzoludzie, nawet jedna krowa i jeden jakiś spory kształt który trudno było po ciemku rozpoznać co to właściwie jest. Dobrze, że nie był to dzień to nie było tego irytującego brzęczenia much.

Drogę pod mur udało się przejść bez większych przeszkód. Nie licząc napiętych jak postronki nerwów i obaw, że przez odgłosy pancerzy obwieszczą swoje przybycie temu wymarłemu miastu. Po nocy, w tej nocnej ciszy, dźwięk metalu niósł się wyraźnie, czysto i daleko w tym chłodnym powietrzu i pod przejrzystym niebem. A przynajmniej tak się mogło wydawać każdemu z tej małej grupki. Ale mimo wszystko pod mury doszli spięci ale w komplecie.

Mur okazał się wysoki na jakieś 2 - 3 wysokości człowieka. Ale trochę więcej bo był otoczony fosą. W fosie zaś odbijały się ona księżyce od tafli stojącej wody. W niej też pływały różnorakie trupy. A może leżały. Trudno było zgadnąć jaki jest poziom tej wody. Albo była to głęboka fosa gdzie tafla wody była bardzo nisko albo byłą to sucha fosa która po ostatnich deszczach wypełniła się desczówką na niewiadomy poziom. Stojąc z góry trudno było zgadnąć od samego patrzenia jak to z nią jest. Ale też trudniej było dorzucić linę aby świeżo zrobiona kotwiczka miała szansę zaczepić się o krawędź muru. Po ciemku właściwie nie było nawet widać detali tego muru bo jawił się jako ściana stojącej czerni. To trudno było zgadnąć jak będzie pomocny albo nie przy wspinaczce. Zwłaszcza gdyby liny nie udało się zaczepić. Niedaleko była widoczna wieża bramna do jakiej prowadziła droga. Wieża miała rozwarte wrota co dało się poznać po kanciastym, jaśniejszym otworze przy gruncie.

Mur wydawał się kumulować liczbę zwłok. Im bliżej tym było ich więcej. Jak się chciało zrobić krok trzeba było wypatrywać w tych ciemnościach kawałka ziemi aby nie stąpnąć na jakieś truchło. Więcej chyba było ciał kopytnych ale i ciała ludzi się tutaj trafiały. Bił o nich odór świadczący, że pewnie leżą tutaj już dobre kilka dni albo i dłużej. Ale dało się wyczuć coś jeszcze. Usłyszeć. Gdy wiatr czasem powiał od strony miasta wydało się słyszeć jakieś dźwięki. Zawodzenie, jęki, wycie, śpiewy i bicie w bębny. Ale może nie? Może to tylko wiatr płatał figle napiętym jak postronki nerwom i zmysłom?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-12-2019, 19:55   #136
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nocą rozsądni ludzie zamykali okna i drzwi i nie łazili nigdzie, nawet do sąsiadów, a na myśl o wejściu do ciemnego lasu niektórzy dostawali gęsiej skórki.
Ale rozsądni ludzie nie wybierali się w dzikie góry w poszukiwaniu mitycznego Bastionu...

Karl do strachliwych nie należał, a chociaż myśliwym czy drwalem nie był, to zdarzyło mu się parękroć noc spędzić w lesie, tak że nocna wycieczka do lasu nie była dla niego niczym przerażającym.
Ten wieczór jednak był nieco inny, jako że wycieczkowicze w perspektywie (oby nie) spotkanie z hordą zwierzoludzi, którzy wcześniej starli się, w zasadzie z powodzeniem, z dzielnymi wojakami. Dzielni wojacy lizali właśnie rany... a co z ich przeciwnikami?
Była pewna szansa, że ci ostatni się wynieśli, ale to trzeba było sprawdzić... Na własnej skórze, dlatego też Karl bacznie rozglądał się na wszystkie strony, reagując na każdy niepasujący do lasu szelest.

Stosy trupów, jakie zalegały przedpola Kalkengardu, dobitnie świadczyły o tym, że walki były bardzo ostre i czasami dochodziło do prawdziwej rzezi. Po ciemku trudno było ocenić, czy więcej padło ludzi, czy zwierzoludzi, więcej cywilów niż żołnierzy, ale Karl bardzo się cieszył, że nie widzi wszystkich szczegółów. I że nie świeci słońce, dzięki któremu wątpliwej jakości zapach, unoszący się nad pobojowiskiem, był nieco ograniczony.
No i liczne obrażenia nie rzucały się w oczy, a taki widok zdecydowanie nie podnosił na duchu. Nawet bardziej zniechęcał, niż stosy trupów. Im mniej się widziało, tym lepiej.
Dziwny trochę był brak nocnych drapieżników, ale to można było jakoś wytłumaczyć. Chociaż i tak należało zwiększyć czujność.

Pewnym plusem było to, że szli jako ostatnia grupka.
Na logikę biorąc, gdyby w mieście lub jego okolicach przebywali zwierzoludzie, to ci, którzy szli jako pierwsi, powinni wywołać jakąś reakcję, a jakoś nic nie było słychać.

Miasto wyglądało na wymarłe.
Zwycięskie wojska zawsze urządzały uczty, świętując zwycięstwo. Czyżby zwierzoludzie mieli inne obyczaje? A może zapał już wygasł?
Skoro brama była otwarta, to może lepiej było wejść frontem? Bo dojście do muru było nieco utrudnione, jako że w fosie pływały stosy trupów.
Na dwoje babka wróżyła...
 
Kerm jest offline  
Stary 19-12-2019, 20:33   #137
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Las nie był domeną krasnoludów. Chociaż Tladin, przez lata walk na powierzchni, zdążył się już co nieco do nich przyzwyczaić, to nadal za nimi nie przepadał. Ponoć ten las był gorszy niż inne. Doświadczony krasnolud się nie bał, ale zdrowy rozsądek kazał mu być ostrożny. No i krew krążyła w nim szybko, a zmysły były wyczulone. Wiedział, że jego pancerz nie nadaje się do skradania i mógł go zostawić w obozie. Ale gdyby mieli się faktycznie zetrzeć z jakimś minotaurem, to jego krótkie nogi nie dawały mu żadnej nadziei na ucieczkę. Solidny pancerz mógł jednak zrobić różnicę. Nie zamierzał ginąć, ale mógł stawiać odpór gdy jego towarzysze będą się wycofywać. A potem będą go osłaniać pociskami, przynajmniej taką miał nadzieję. Jego rozmyślania przerwał w końcu charakterystyczny zapach pobojowiska, a niedługo potem mógł zobaczyć je własnymi oczyma, dla których nocne światła były wystarczająco jasne. Widok był paskudny, ale czego innego mogli się spodziewać. To, co widzieli w obozie dobitnie świadczyło o krwawej jatce, którą zostawiono w Kalkengardzie.

W końcu dotarli w pobliże fosy.
- Na początek dobrze by było, gdyby ktoś sprawdził bramę. Nie ma co hałasować tutaj, jeżeli można po prostu wejść do środka. To musi być ktoś cichy, jak Tido albo Barlo. Pójdziecie?

- Mmyy? Sami? - po ciemku nie można było być pewnym który z nich się odezwał ale chyba popatrzyli na siebie nawzajem zanim znów się odezwali. - A jak coś tam się na nas rzuci? - zapytali z wyraźną obawą o swoją skórę. W końcu po ciemku nie bardzo co było liczyć na strzelców a, żeby ich wspomóc reszta musiałby raczej do nich dobiec.

- To po co idziecie? Wspinać się nie potraficie, strzelać nie macie czym, do bramy się boicie podejść? Jak macie się do niczego nie przydać to wracajcie, zanim wam się krzywda stanie - zirytował się Tladin. - No, słucham, co proponujecie? - spojrzał na nich marszcząc brwi.

- Nie jesteście zbyt duzi - powiedział Karl - więc nikt nie powinien was zauważyć - wyjaśnił.

Sądząc po wymianie spojrzeń między niziołkami i ich krótkiej szeptanej naradzie to chyba byli innego zdania niż ci więksi, ciężsi i głośniejsi. Ale chyba zgodzili się na takie kalkulowane ryzyko.

- Dobra. Nie myślcie jednak, że będziemy za was nadstawiać karku. Coś będzie nie tak to dajemy dyla - mruknął Tido na odchodne i obaj ruszyli w stronę bramy. W tych ciemnościach było ich widać tylko wtedy jak się ruszali. Gdy tylko zamierali na chwilę to zlewali się z jakimiś nieruchomymi kształtami jakie zalegały na przedpolu miasta. W końcu zniknęli zupełnie gdy pochłonął ich toporny mrok wieży bramnej. Wydawało się, że nie ma ich całe wieki. Ale w końcu zaczął przemykać ku nim jeden kształt. Który dopiero z kilku kroków dał się rozpoznać jako jeden z niziołków. Obwieścił, że okolice bramy są puste i nikogo tam nie ma.
- Jak myślisz Karl, idziemy wszyscy przez bramę? - zastanawiał się półgłosem Tladin.
- Myślę, że nie ma na co czekać - odparł zagadnięty. - Zwierzoludzie do najcierpliwszych nie należą i gdyby jakieś siedziały w miasteczku, to już byśmy się o tym dowiedzieli.
-Dobra, ruszajcie. Niziołki przodem. Krasnoludy z tyłu. Nie chcemy, by hałas nas zbyt szybko zdradził. Jak będą kłopoty, to my z Ragnisem ich zatrzymamy, a wychowacie się za nas i osłaniacie nas bronią dystansową - zarządził Tladin.
 
Gladin jest offline  
Stary 26-12-2019, 20:11   #138
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - 2519.VIII.12; wieczór

Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); wieczór
Warunki: noc, chłodno; pogodnie, cisza, zapach krwi, spalenizny i trupów


Tladin i Karl



- Niby tacy duzi a chowają się za najmniejszymi. - prychnął Tido słysząc propozycję “dużych” co do szyku w jakim mieli się przemieszczać. Niziołek bynajmniej nie ukrywał, że do najodważniejszych nie należy i rola czaty jaka chyba najbardziej była narażona na niebezpieczeństwo mu nie odpowiada. Ale też chyba uznał, że ta ponura, nocna sceneria nie jest zbyt odpowiednim miejscem na targi i kłótnie. Więc niewielka grupka, podzielona na rasowe pary, podążyła za niewielkim i zwinnym cieniem baryłkowatej sylwetki.

Wydawało się, że im dalej się posuwają tym wszystko jest groźniejsze, ciemniejsze i straszniejsze. Przechodząc a czasem potykając się o nieruchome ciała, porzuconą broń, kamienie, belki i kto wie co jeszcze dotarli do wieży bramnej. Tam czekało ich przejście przez ową bramę. Co starając się zrobić po ciemku i względnie dyskretnie wcale nie było ani szybkie ani zgrabne. Okazało się co prawda, że brama została wyważona i jedna wierzeja była oparta o ścianę a druga była przymknięta. Ale w tym najciemniejszym fragmencie który nawet w nocy był skryty w jeszcze głębszym cieniu była istna rzeźnia.

Posadzkę zawalało jedno kłębowisko ciał. Ciał które sądząc po smrodzie zostały oblane wrzątkiem albo płonącym olejem bo dał się wyczuć specyficzny smród spalonego mięsa i sierści. Do tego obrońcy użyli także krajalnicy* która spadła z sufitu na tłum tłoczący się pomiędzy już rozwaloną bramą zewnętrzną a jeszcze pewnie wówczas całą bramą wewnętrzną. Powstała więc istna zawalidroga wysoka gdzieś do połowy wysokości dorosłego człowieka. Nie było tego jak ominąć więc trzeba było się na tą zawalidrogę się wspiąć na tą cuchnącą pogorzeliskiem barykadę. Tylko, że na tej krajalnicy leżały ciała kolejnej fali intruzów. Po ciemku co chwila ręce, kolana i nogi natykały się na odnóża, trzonki broni, strzały, rogi i kto wie co jeszcze.

Więc gdy w końcu mała gromadka znalazła się po wewnętrznej stronie bramy na pewno ktoś kto byłby w pobliskich budynkach na czatach raczej nie mógłby przegapić ich przybycia. Słysząc ich oddechy, stłumione jęki, przekleństwa, dzwonienie kolczug czy stukot broni. Pocieszające było to, że przy bramie zasadzki chyba nikt nie zastawiał bo mógłby się na obcych rzucić czy ostrzelać zanim by się uporządkował po pokonaniu tej przeszkody.

To, że nikt nie zaatakował grupki zwiadowców nie oznaczało, że nikogo tutaj nie było. Tido poprowadził ich do jednego z budynków który wyglądał na kanciasta plamę ciemności. Z bliska było widać jeszcze czarniejsze otwory po oknach i drzwiach. Też zalatywał spalenizną. Pewnie dlatego, że był spalony. Niedaleko bramy też trzeba było przeciskać się przez kolejną barykadę. Taką zrobioną z wozów, beczek i pewnie czego tylko się dało w pośpiechu obrońcom ustawić gdy już było yzyko, że brama puści. Ale albo mieli za mało czasu, zaczęli ją robić za późno albo potem została ona zdewastowana bo Tido poprowadził ich jakąś szczeliną pod kołem jednym z wozów. Trzeba było się pod nim przeczołgać znów idąc obok, pod i nad trupami.

Przy tej barykadzie walki musiały być zaciętę. Akurat gdy napastnicy już się przebili przez główną bramę ale jeszcze nie było pewne, że przebiją się przez kolejną barykadę. Na tej wciąż wąskiej przestrzeni, atakowani z murów, zza wozów, z pobliskich budynków byli w punkcie krytycznym tego natarcia. Ale widać bogowie odwrócili się od obrońców bo rogacze jakoś przedarli się przez tą linię obrony. Ale zanim to się stało padło wielu po obu stronach. Truchła przemieszały się w jedną plątaninę ciał. I tylko biel ostlandzkich uniformów dawała się w miarę łatwo dostrzec w tych ciemnościach. Ale przecież nie wszyscy obrońcy mieli ostlandzkie uniformy bo te miały tylko oddziały regularnego wojska.

Trochę dalej, główną ulicą jaka biegła od bramy widać było położone pokotem truchła rogaczy, jeźdźców, koni i czegoś jeszcze większego. Gdy pewnie w rozpaczliwym kontrataku kawaleria próbowała powstrzymać napór stworów Chaosu swoją desperacką szarżą. Może nawet im się udało a może i nie. Ale jak teraz było widać nie przesądziło to o losie miasta.

- I co teraz? - Uwe pierwszy odważył się zapytać cicho gdy wszyscy już przeczołgali się pod wozem, zebrali się w wypalonej skorupie budynku w którym chwilowo się wszyscy schonili. Miejsce wydawało się złowróżbne i ponure. Miejscem gdzie dominowała śmierć. A mnóstwo zmarłych nie zostało należycie odprowadzonych do Ogrodów Morra. Miejsce które samym swoim wyglądem i mieszaniną jaka drażniła nozdrza pobudzała wszelkie instynkty ostrzegawcze, że lepiej było być gdzieś indziej niż tutaj. Odór rozkładających się od kilku dni ciał przemieszany z zapachem spalenizny, krwi, strachu i strasznej, przedwczesnej, masowej śmierci oznaczał to miejsce jako pobojowisko. Nikt z nich nie był wcześniej w tym mieście więc kompletnie nie znali terenu. A każdy kierunek wydawał się jednakowo mroczny i straszny w jakim można było źle skończyć.

- Widzieliście to? - Barlo który został na miejscu i miał najwięcej czasu aby się rozejrzeć po okolicy czekając aż Tido wróci z pozostałymi wskazał coś. Gdzieś na wysokości pierwszego piętra sąsiedniego budynku. W pierwszej chwili nie było wiadomo co właściwie pokazuje. Ścianę? Okno? Dach? W potępieńczym blasku Morrslieba trudno było coś dojrzeć nawet w bezchmurną noc.

- Tam… Tam chyba coś wisi… Albo ktoś… - szepnął kucharz niziołkowego trio widząc, że pozostali mają trudności z namierzeniem tego co on dokładnie pokazuje. Gdy już wyjaśnił o co mu chodzi rzeczywiście dało się dostrzec podłużny kształt jaki chyba wisiał zaczepiony o belkę pod stropem czy coś takiego. Nieprzyjemnie przypominał ludzki kształt. Zawieszony jak tusza w wędzarni ludzi. Tylko, że właśnie na ulicy. Ale może nie? Może to jakiś wór albo szmata? W tych ciemnościach trudno z tych dwóch tuzinów kroków dostrzec jakieś szczegóły by to z miejsca rozstrzygnąć.

- Ciii! Słyszycie? - zanim oczy dostrzegły jakieś detale albo głowy zdecydowały co należy robić dalej cichy syk Tido uciszył wszystkie rozmowy. Gdy po tym ostrzegawczym syknięciu wszyscy się uciszyli by wsłuchać się w odgłosy wymarłego miasta rzeczywiście niekiedy wydawało się, że coś słychać. Tladinowi wydawało się, że jakby dochodziło go jakieś odległe dudnienie. Chociaż gdyby nie uwaga niziołka pewnie nie zwróciłby na to uwagi. Karl był pewny, że słyszy jakieś dudnienie. Jakby odległy odgłos bębnów. Może nawet coś jeszcze, ten szum co słyszał to mógł być odgłos jakiegoś rogu albo coś podobnego. Nie był pewny czy to dopiero teraz się zaczęło czy dopiero teraz po uwadze Tido zwrócił na to uwagę.


---



*Krajalnica - rodzaj kraty lub brony jaką umieszcza się w suficie i potem niczym brona może spaść na intruzów. Przygniata swoim ciężarem i szatkuje owymi bronami/kolcami przyszpilając do ziemi/podłogi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-01-2020, 21:29   #139
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Spróbuję przygotować nam zapasową drogę ucieczki - szepnął Tladin. - Bo gdyby trzeba było, to za wolno przez te wszystkie barykady. Spróbuję się wspiąć na górę i zaczepić linę. A wy sprawdźcie, co tam wisi - wskazał na intrygujący ich wszystkich kształt.

Linę? Karl był pełen wątpliwości co do słuszności tego pomysłu.
- Lina niewiele nam da - powiedział. - Tyle samo czasu stracimy przeciskając się między tymi wozami. A to coś, co wisi, pewnie jest zimnym trupem. Ale sprawdzić można... A potem musimy zobaczyć, co się dzieje dalej. Bo ja też coś słyszę - Spojrzał na Tildo.

- Ja tam wolę się zabezpieczyć - wzruszył ramionami khazad. - A jak nas odetną od barykady? A ostatni jak będzie uciekał? Z góry można go chociaż wesprzeć pociskami. A tak ostatni będzie stracony.

I zabrał się do oceny sytuacji. Szukał jakiegoś budynku stojącego w pobliżu murów, gdzie dałoby się wejść na dach i dalej wspinać z dachu. Dach byłby też dobrą pozycją obronną. Nie omieszkał też sprawdzić, czy nie dałoby się poszerzyć przejścia przez barykadę. Tak, by nie narobić zbyt wiele hałasu, ale też nie planował tego robić w całkowitej ciszy. Skoro do tej pory nikt się nie zjawił, to specjalnie nie pilnowali. A jeżeli się zjawią… no cóż, wtedy i tak trzeba będzie przez barykadę się wycofać.

Niestety, nic nie układało się po jego myśli. Rzucił w myślach parę przekleństw, potem poprosił o błogosławieństwo Myrmidię. Najpierw myśl, potem walcz, możnaby tak podsumować jej nauki. I zaczął powolutku oczyszczać barykadę tak, by zrobić przejście umożliwiające szybką ucieczkę. Z drugiej strony starał się przygotować tak, aby przejście można było szybko zawalić i odciąć się od przeciwników.

 * * *


Tladin tymczasem niestrudzenie rozglądał się za drogą ucieczki, gdyby taka była konieczna. Już miał dać za wygraną i wrócić do reszty, gdy do głowy przyszedł mu jeszcze jeden pomysł. Gdyby się dało zbudować rampę, po której możnaby wbiec i przeskoczyć na drugą stronę? Obejrzał się przez ramię na resztę wycieczki, która właśnie zaczęła się oddalać. Jeżeli zaraz czegoś nie znajdzie, będzie musiał porzucić ten pomysł. Co prawda w razie kłopotów sam dałby pewnie sobie lepiej radę niż idąc z resztą, ale… Myrmidia raczej by tego nie pochwaliła.

Rampa, rampą. Pomysł może i dobry. Ale z czego tu zrobić tą rampę? Coś w miarę płaskiego i stabilnego. Dość długie aby dało się po tym wbiec. A potem jeszcze coś drugie o podobnych gabarytach aby dało się zbiec z drugiej strony. A w tym rumowisku jakie powstało wokół barykady i częściowo wypalonych najbliższych budynków było całkiem sporo porozrzucanych przedmiotów. Ale niekoniecznie coś co by można użyć jako rampy. Albo za krótkie, albo za cienkie, albo za mizerne…

W końcu Tladin znalazł jakieś wyważone drzwi przy jednym z domów. Gdy je doszurał do wozu, oparł o jego krawędź powstała dość stroma bo dość krótka ale jednak rampa. Wydawała się na tyle mocna, że chyba powinna wytrzymać ciężar biegnącego i raczej powinno się na nią dać wspiąć. To dawało szansę wbiec na poziom wozu. Z drugiej strony już od biedy można było zeskoczyć na bruk. Chyba, że znów by czegoś poszukać na tą drugą stronę. Jednak gdy krasnolud skończył swoje rampowe manewry zorientował się, że nie ma komu pokazać ani powiedzieć o tej rampie. W zasięgu wzroku ani słuchu nie miał już nikogo ze swojej skromnej grupki. Z drugiej strony przecież nie był zwiadowcą ani jakimś skośnouchym więc w tych miejskich ciemnościach nocy jego towarzyszye wcale nie musieli być specjalnie daleko. Tylko nie wiedział gdzie. Podczas pracy nawet wydawało mu się przez chwilę, że coś słyszy. Ale gdy znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać nie usłyszał niczego innego niż do tej pory w tym spustoszonym mieście.

Pewnie jeszcze nie dali się zabić, bo za cicho - pomyślał Khazad. Postanowił pozostać na miejscu. Jego zbroja mogłaby niepotrzebnie ich zdradzić. Zresztą, nie chciał się przypadkiem z nimi rozminąć. Mając czas, zaczął ostrożnie przeszukiwać okolicę. Na wszelki wypadek. Żeby rozpoznać teren, przygotować go sobie tak, aby w razie walki mieć przewagę. I by nie dać się zaskoczyć. Jakąś beczkę czy skrzynię ustawić tak, aby flankowała ucieczkę. A inną odsunąć, aby nie dało się znienacka podejść. A jeżeli przy okazji znajdzie coś wartościowego, to przynajmniej nie wróci z pustymi rękoma.

Dość szybko khazad zorientował się, że te budowlane manewry zbyt wielkiego sensu nie mają. Raz, że wszelkie przesuwanie ciężkich przedmiotów było ciężkie właśnie a dwa dość głośne. Mogło mu ściągnąć na kark nie wiadomo co. A dwa to chyba by musiał zbydować drugą barykadę aby oddzielić się od ewentualnych napastników. A nawet dwie bo z każdej flanki. A na to nie miał ani sił, ani czasu, ani środków. Właściwie musiałby rozebrać tą oryginalną barykadę i ułożyć ją w nowy kształt. I pewnie jeszcze zwiedzić okolicę aby dobudować co trzeba. A pojedyncze skrzynie czy beczki no cóż… Może po ciemku ktoś by wbiegł na nie i potknął się czy przewrócił. Pewnie ci dla których mrok nocy był mrokiem nocy. A cienie takich bambetli mogły dać chwilową kryjówkę. Jednej czy drugiej stronie. Zwłaszcza jakby jeszcze nie było etapu walki i pogoni.

Do dupy z tym wszystkim pomyślał Tladin i machnął zrezygnowany ręką. Ani nie przygotował pola walki, ani nie znalazł nic wartościowego. Niechże już wracają i wynośmy się stąd...

 
Gladin jest offline  
Stary 10-01-2020, 16:33   #140
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Działania, jakie podjął Tladin, były (zdaniem Karla) pozbawione sensu, ale szlachcic nie zamierzał tracić czasu na dyskusje. Skinął na pozostałych i ruszył w stronę wiszącego kształtu.

Niewielka grupka wyszła ze spalonego, drewnianego domu w jakiego mrocznym wnętrzu się schronili. Pojedyncza, brzęcząca ogniwkami kolczugi, masywna sylwetka skierowała się w stronę bramnej barykady a pozostali w przeciwną, w głąb głównej ulicy jaka pewnie wiodła do centrum miasta.

Ale nie szli aż tak daleko. Wystarczyło przejść może jeden budynek dalej. To też był drewniany budynek i też spalony. Zalatywał spalenizną oraz zamiast dachu miał rozgwieżdżone niebo. Był jednak piętrowy i z okna piętra coś wisiało. Musieli podejść praktycznie do samej ściany i zadrzeć głowy do góry aby mieć szansę na zidentyfikowanie tego czegoś.

- Na rogi Taala - szepnął Uwe ze słyszalną obawą w głosie który może pierwszy rozpoznał co to tam wisi albo po prostu pierwszy to skomentował. Pozostali też sapnęli z wrażenia albo przeżegnali się na odgonienie złego losu. Z bliska już zapach padliny mieszał się z ostrym, drażniącym zapachem spalenizny, zdradzał co to może być tam zwisające z podsufitowej belki. Nawet parę kroków dalej spalenizna zagłuszała padlinę ale z bliska w nozdrza bił ten specyficzny, lepki zaduch śmierci. Z bliska też dało się rozpoznać humanoidalny kształt zawieszony głową w dół. Tylko bez głowy. I bez ramion. Wisiał jak połeć świńskiej tuszy u rzeźnika. Aż ciarki przechodziły po plecach. W tym widoku było coś niepokojącego. Coś straszniejszego niż po prostu zwykłe zwłoki obrońców jakie padły w bitwie.

Wszyscy drgnęli gdy doszedł ich jakiś zgrzyt od strony bramy. Ale to chyba pozostawiony tam Tladin pracował nad drogą ewentualnego odwrotu. Dzieliło ich może z pół setki kroków więc widzieli cień jego krępej sylwetki gdy coś tam przestawiał i przesuwał. Zgrzytliwy dźwięk wyrwał się w tej nocnej ciszy na tle już standardowych stuków, brzęków i zgrzytnięć jakie powstawały podczas tej pracy.

- On nam ściągnie na kark kłopoty. A nie jesteśmy w tym mieście sami. Chyba słyszałem bębny i jakieś wrzaski - szepnął trwożliwie Tido spoglądając na krępą sylwetkę jaka pracowała przy barykadzie.

W tym czasie Tladin zdążył obejść barykadę aby zbadać jej stan. Na tyle na ile po ciemku się dało. Doszedł do wniosku, że niziołki znalazły chyba jedyną drogę jaką można było w miarę dyskretnie dostać się pod barykadą. Może to przejście było już wcześniej a może udrożniły je niziołki. Poza tym do swobodnego przemieszczania nie było za bardzo opcji. Nie było szans aby ruszyć któryś z obciążonych i wyładowanych wozów zakleszczonych z innymi wozami. Chociaż znalazł jedno miejsce gdzie był tylko styk jednego z wozów z drugim. Przejście było zawalone skrzynkami i beczkami. Gdyby je usunąć byłoby przejście przez które powinno dać się przecisnąć.

Napastnicy zapewne wlali się przez te wypełnione wozy. Byli bardziej skoczni i mobilni. Chyba mogli wskoczyć na ten czy inny wóz bo niektóre były częściowo puste. A te worki, skrzynie i inne bambetle leżały na bruku ulicy. Teraz można było wspiąć się przez burtę takiego częściowo opróżnionego wozu. No ale zwłaszcza dla niziołka czy obciążonego pancerzem khazada nie byłoby to za bardzo szybsze niż czołganie się pod tunelem niziołków. Chociaż tego sposobu można było spróbować w więcej niż jedną osobę na raz. Ale w razie pościgu i tak trzeba było przez krytyczny moment wspinać się na tą burtę wystawiając na atak całkowicie bezbronne plecy. A potem czekało ich kolejne wąskie gardło w bramie gdzie była kolejna kumulacja pobojowiska. A po bramie dość długi jak na bieganie odcinek raczej otwartego terenu aż do mrocznej ściany lasu gdzie nie było raczej co liczyć na kryjówkę. Zresztą kryjówka w lesie przed zwierzoludźmi? Elf by się uśmiał.

- Ktoś kogoś bardzo nie lubił - powiedział, bardzo cicho, Karl. - Ale nie ma co tu stać i patrzeć. Musimy iść dalej i się przekonać, co jest źródłem hałasu.
Dając dobry przykład ruszył dalej, starając się zachowywać jak najciszej.

* * *

Po ciemku trudno było wyczytać grymas czyjejś twarzy czy niemą mowę spojrzenia. Ale krzątający się wokół częściowo rozwalonej barykady krasnolud brzmiał jak zaproszenie do kłopotów. Chyba dla wszystkich. Bo nikt nie zaprotestował na pomysł Karla aby ruszyć dalej. Już gdy nie widzieli Tladina słyszeli jeszcze za plecami jak coś tam przesuwa, gmera albo metaliczne odgłosy jego kolczugi.

Przed sobą mieli za to ulicę. Sądząc po odgłosach jakie wydawały buty pewnie wybrukowaną. Ale też skoro szła od bramy to pewnie była jakaś główniejsza w tym mieście. W nocy jak to w nocy, było ciemno. Nawet w mieście. Chociaż o tej porze to jeszcze powinny się świecić światła w gospodach, zamtuzach i tawernach nawet jeśli bogobojni obywatele miasta już spali odpoczywając po kolejnym znojnym dniu ku chwale dobrych bogów i imperatora. A teraz było tutaj przeraźliwie cicho. Panowała trupia cisza. I trupi zaduch wymieszany z drażniącym swądem spalenizny. Do tego mijane budynki nosiły ślady splądrowania, trupy ludzi, koni, zwierzoludzi i wołów leżały na ulicach a kto i co leżało w mrokach zdewastowanych domów nie szło zgadnąć.

Chociaż co niektórzy nie mieli oporów aby sprawdzić. Najpierw para niziołków przystawała aby przeszukać chociaż niektóre ciała ludzi leżące na ulicy a widząc, że co jakiś czas pakują coś do toreb czy kieszeni dołączył do nich i Uwe. Zaczęli też rozglądać się po mijanych domach. Czasem znikali w mroku jakiegoś domostwa. W końcu dołączył też do nich i Ragnis mrucząc coś, że przecież w końcu ich główna zapłata to właśnie miały być łupy.

Pozostali chyba starali się nie zwracać uwagi na te ciała ludzi których coraz więcej znajdywali zawieszonych. Na nielicznych przerwach, za okna, za belki stropowe, za jakieś haki i co tylko się dało. Niczym jakieś straszliwe, okrutne trofea albo makabryczne ozdoby. Właściwie to tych ciał mieszkańców tego miasta było jakby coraz mniej. A tych zawieszonych coraz więcej. Wisiały te ciała za ręce, za nogi, za głowy niczym jakieś tusze u rzeźnika. Jedne wyżej, pod samym dachem albo na piętrze. Te trzeba było sobie darować z przeszukaniem albo wchodzić na piętro by je przeszukać. Ale te niżej zawieszone były już w zasięgu ręki. Mimo wszystko było to dość odstręczające i nawet towarzysze Karla darowali sobie sprawdzanie każdego napotkanego ciała.

Inna sprawa, że się zbliżali. I do centrum miasta. I chyba do źródła dźwięków. Gdyż teraz już nie było wątpliwości, że słychać odgłosy jakiejś zabawy. Jakieś rogi, bębny, porykiwania. I krzyki. Niepokojąco ludzkie krzyki i wrzaski.

- Co to jest? - szepnął Tido zatrzymując się w pewnym momencie. To też zatrzymało pozostałych. Zaczęli nasłuchiwać i wpatrywać się w mrok. Ewidentnie już można było być pewnym, że nie byli w tym mieście sami. Ale nie było jeszcze pewne czy sąsiedzi już zorientowali się, że mają nocnych gości czy nie.

- Światło? - Barlo mruknął niepewnie po chwili wpatrywania się w głąb ulicy. Na ulicy było pełno gratów. Od trupów koni po przewrócone beczki i wyrzucone z mieszkań meble. Ale nie było nigdzie światła. A teraz na ścianie jednego z budynków chyba coś jakby był odblask ognia. Może z ogniska a może z czegoś innego. Pewnie gdzieś z bocznej ulicy skoro odbijał się na froncie jednego z domów przy ulicy jaką szli do tej pory. I odblask było dość słaby ale w tych ciemnościach dał się jednak dojrzeć. O ile to wzrok po nocy i w tej denerwującej sytuacji nie płatał figli.

- Może. - Uwe nie był chyba taki pewny. Ale też wpatrywał się w ten poblask. Po czym zaniepokojonym ruchem zaczął rozglądać się w głąb bocznych ulic i tej z jakiej przyszli. Tej bramy, barykady i Tladina już nie widzieli od jakiegoś czasu. Słychać też chyba już nie było tego krasnoluda.

- Tam się chyba coś rusza. - Tido przełknął ślinę i wskazał palcem przed siebie. Ale przed siebie to było wzdłuż ulicy więc niewiele to pomagało. Pozostali też starali się coś dojrzeć a Karl chyba nawet wiedział o co bystrookiemu niziołkowi chodzi. Też to widział. Jakiś ruch. Przy ścianie po prawej. Kilka domów dalej. Gdyby nie ten słaby poblask to pewnie by tego nie zauważył. Ale wyglądało jak jakaś ciemna plama. Niepokojąco podłużna w pionie. Jak człowiek czy coś podobnego. Tylko nie sięgała ziemi więc jakby się nad nią unosiła zaraz przy tej ścianie. Nie wyglądało na to by się przemieszczała. Ale też jaki ruch tam dał się dojrzeć.

- Może ktoś stanął na jakiejś skrzynce... - powiedział cicho Karl. - A nuż spotkamy kogoś, kto nie jest orkiem czy innym minotaurem... Chodźmy. A potem musimy się przekonać, kto się tak dobrze bawi - dodał z nieco mniejszym entuzjazmem.

- Nie widzę tam żadnej skrzynki - szepnął Tido. Reszta chyba miała jeszcze mniejsze pojęcie co tam na drugim krańcu ulicy się dzieje. Ale po chwili wahania ruszyli w stronę tego czegoś. Mijali kolejne domy, czerniące się otwory okien i drzwi, kolejne truchła i graty leżące na bruku. Ten się potknął, tamten, Karl coś rozgniótł a ktoś inny coś kopnął. Ale zbliżali się do narożnika. Po paru domach dało się zorientować, że po lewej jest chyba jakaś większa przestrzeń. Pewnie plac czy coś podobnego.

A to coś co było zawieszone chyba przy oknie na pierwszym piętrze. Więc wisiało razem z innymi kształtami wiszącymi podobnie. Chyba kolejne ciało sądząc po kształcie czarnej plamy. Po dwa z każdego okna budynku. Dół wisiał mniej więcej na poziomie okien parteru. Ale po nocy nie dało się rozpoznać szczegółów.

Za to na pewno dało się poznać szczegóły nocnej biesiady. Przynajmniej na słuch. Wyglądało na to, że gdzieś tam, po lewej, na tym placu czy co to tam było, ktoś sobie biesiadował. Palił ognisko czy było tam inne źródło światła które rozświetlało okolicę. Biły bębny, dęły rogi, wrzeszczały jakieś nieludzkie gardła. Ludzkie zresztą też. Sądząc po odgłosach właśnie ludzie byli przedmiotem jakiejś okrutnej zabawy. Ktoś tam się darł co chwilę jakby go żywcem obdzierano ze skóry.

No ale był pewien problem. By sprawdzić ten ruchomy kształt zawieszony między parterem a piętrem frontu domu trzeba by wyjść na ten plac. Chociaż to coś nie ruszało się cały czas. Zwłaszcza jak się szło to trudno było być pewnym czy to ruch czy tylko omamy. No a jakby tam podejść no to wtedy było ryzyko, że ci na placu mogą dostrzec takiego delikwenta. A odgłosy z placu były tak straszne, że nikt z grupki Karla nie kwapił się aby wyjrzeć za ten róg i sprawdzić co tam się dzieje.

- Bierzecie dupę w troki - powiedział bardzo cicho Karl. - Już wiemy, że w mieście są wrogowie. Nieważne, jakiej rasy. Ja tam rzucę okiem i ruszam za wami.

Miał zamiar poczekać, aż kompani odejdą parę kroków, a później ostrożnie wyjrzeć zza rogu. Bynajmniej nie po to, by godzinami przypatrywać się całej scenie, liczyć wrogów i zapamiętywać wszystkie szczegóły. Jeden rzut oka, a zaraz potem zrobić w tył zwrot i miarę cicho i w miarę szybko podążyć w stronę bramy.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172