Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2019, 17:51   #145
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - 1940.IV.12; pt; południe; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:30
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope”
Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal



George (por. M.Finney)



George miał okazję pozwiedzać sobie lekki krążownik. To niby była najlżejsza z ciężkich kategorii okrętów ale i tak było się tutaj gdzie gubić. Stalowa szarość zdominowała barwą wystrój tego okrętu wojennego. Na początku “porucznik Finney” znalazł się w ambulatorium. Przypominało to z niemieckiego frachtowca. Tylko było większe i było więcej sprzętu. No i przede wszystkim miało swojego rezydenta. Porucznik - lekarz o nazwisku Hobbs nie był już młodzikiem. Ale właśnie on, z pomocą jakiegoś sanitariusza oglądał, przeczyszczał, zszywał a potem bandażował rany oficera jaki był gościem na jego rodzimej jednostce.

- Co to było? Wygląda jak atak jakiegoś zwierzęcia. I co za partacz opatrywał te rany? - nie młody już lekarz nie mógł się nadziwić gdy oglądał te rany i opatrunki Georga. Na szczęście w ambulatorium były środki przeciwbólowe więc lekarz zaaplikował je pacjentowi podczas zabiegu więc ten mógł sufitować gdy lekarz dziergał jego tors. Niezbyt mógł się ruszyć i był dziwnie spokojny, pewnie od tej częściowej narkozy no ale przynajmniej słyszał co lekarz i sanitariusz ze sobą mówią. Chociaż dla laika brzmiało to jak podejrzany bełkot. Albo żargon kogoś o całkiem innej od niego specjalizacji. “Podaj szczypce.”, “Przetnij.”, “Sączek”, “Zaszyj to.”, “Przytrzymaj to.”. Nie brzmiało to zbyt przyjemnie ale jakoś nie szło się tym przejmować.

Ale dzięki temu, że nie dostał całkowitej narkozy to po skończonym zszywaniu mógł wstać o własnych siłach i nawet nie czuł, żeby go coś bolało. Chociaż lekarz ostrzegł go, że może odczuwać przez jakiś czas zawroty głowy i odrętwienie póki anestetyk całkiem z niego nie wywietrzeje. A gdyby nie czuł się zbyt dobrze to zawsze mógł go odwiedzić ponownie.

Więc zwiedził sobie ambulatorium. No i mesę gdzie wydawano i spożywano posiłki. Tam mógł skorzystać z tradycyjnej angielskiej kuchni. I mimo, że nawet przy spokojnym stanie morza wszystko się trochę kołysało no to pod względem menu kuchnia nie ustępowała jakiemuś przeciętnemu pensjonatowi, szkole czy koszarom. Hobbs zalecił mu na wszelki wypadek w najbliższym czasie oszczędzać swoje jelita które nieco ucierpiały w wyniku ataku stwora i spożywać lekkostrawne posiłki. Najlepiej zupy. Przynajmniej póki rany się nie zagoją.

No i znów znalazł się na mostku. Tym razem był już tutaj dowódca okrętu czyli kapitan Bishop. Mostek zaś był całkiem przyjemnym miejscem tak tylko do zwiedzania. Umieszczony na szczycie nadbudówki na śródokręciu był z niego elegancki widok na dziób okrętu, na dwie dwulufowe wieże ulokowane właśnie na dziobie a także całą okolicę, zwłaszcza właśnie od frontu okrętu. A widać było też te kilka staktów jakie kotwiczyły w tej cichej i spokojnej zatoczce pośród gór. Fiord był w gruncie rzeczy zajętą przez morze doliną więc po obu stronach wznosiły się wzgórza porośnięte gęstym lasem. Ponure, stalowoszare chmury wisiały nisko. Bardzo nisko. Wydawało się jakby ich sklepienie opierało się na szczytach tych wzgórz. Co jednak mocno ograniczało widok bo poza ową zatoką w jakiej cumowali widać było tylko kawałek fiordu. Powinno to jednak utrudnić wykrycie tych alianckich jednostem przez jakiegoś wścibskiego U-Boota bowiem nie tylko musiałby “zajrzeć” do fiordu ale wpłynąć do niego i odkryć zatokę i to improwizowane kotwicowisko. A przy wejściu do tej zatoczki nieustannie patrolował jakiś niszczyciel który właśnie wypatrywał swoim ASDIC-iem takich podwdonych szpiegów.

Więc atmosfera porządku, harmonii z typową wojskową organizacją była całkiem przyjemna do obserwacji. Uspokajała, że wszyscy tutaj są profesjonalistami, świetnie wyszkolonymi, znają się na rzeczy i są właściwymi ludźmi na właściwym miejscu.

Dlatego gdy na mostek nadszedł meldunek który wszystkich zelektryzował to było jak chluśnięcie wiadrem zimnej wody. - Na oku słychać warkot samolotów! Latają gdzieś nad chmurami! - meldunek momentalnie pobudził całą obsadę mostka.

- Obserwować i meldować. Nie wiadomo czyje to samoloty. - kapitan nie stracił zimnej krwi i wydał stosowne polecenia. Może i nad chmurami coś latało ale w świecie pod chmurami nic z tego latania nie było widać.

- Panie poruczniku, czy spodziewa się pan jakichś gości od was drogą lotniczą? - dowódca okrętu zapytał z typowym angielskim spokojem a nawet flegmą swojego gościa. Pewnie skoro grupka gości przyleciała łodzią latającą to mógł przypuszczać, że znów ma ktoś czy coś do nich przylecieć. Chociaż “ich” Sutherland wciąż kołysał się na stalowych falach zatoki. Słysząc, że żadnych gości się nie spodziewają głos zabrał porucznik Thompson.

- Panie kapitanie, sugeruję na wszelki wypadek ogłosić alarm przeciwlotniczy. - grzecznie zasugerował kapitanowi. Ten zastanowił się przez chwilę po czym skinął głową na znak zgody.

- Dobrze, proszę tak zrobić. Ale zabraniam otwierać ognia bez identyfikacji celu. To może być ktoś od nas. A nawet jak nie to przez chmury widzą pewnie tyle samo co my. Więc może polecą gdzieś dalej. I proszę przekazać te polecenia na inne jednostki. - kapitan wydał rozkazy które jego pierwszy oficer niezwłocznie wprowadził w życie. Zaczął od przekazania rozkazu o alarmie przeciwlotniczym na własnym okręcie a następnie posłał gońca do Aldisa aby przekazał rozkazy na inne jednostki.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:30
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



Posiłek okazał się mieć równie zbawienny wpływ jak ciepło ogrzanych pomieszczeń. Przyjemnie ciepło rozgrzewało od wewnątrz i ogrzewało od zewnątrz. Aż się nie chciało opuszczać tego przyjemnego przybytku ciepła i wracać w ponure, stalowe korytarze w trzewiach frachtowca. Nawet nie licząć, że gdzieś tam się pałętało innowymiarowe coś.

No ale trzeba było. Więc znów cała grupka pod wodzą kapitan Perry opuściła mesę i ruszyła już w miarę sobie znaną trasą. Kilka poziomów w dół, korytarzami i schodami w których na pewno nie było tak jasno jakby się ze względu na poczucie bezpieczeństwa chciało. W końcu ten główny korytarz jaki biegł wzdłuż osi statku. Kolejne zamknięte drzwi które otwierali Royal Marines bosmana Robinsona. I z każdymi kolejnymi, gdy zbliżali się do tego miejsca gdzie Schweinhund dorwał swoją pierwszą ofiarę atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Wydawło się jakby zbliżali się do strefy walk i z każdym krokiem rosły szanse na strzał zza węgła czy inny podstępny atak. Te naprzemienne plamy światła i ciemności, liczne strefy półmroków w których coś zdawało się poruszać gdy się patrzyło na nie kątem oka drażniły zmysły i szarpały nerwy. Zwłaszcza, że teraz już chyba wszyscy uwierzyli, że coś tutaj lata samopas i roszarpuje ludzi.

Krwawe ślady na podłodze zostały już przez kogoś zmyte. Chociaż dość bylejak bo widać było smugi czegoś czerwonego na tej podłodze od ruchów szczotki z nawiniętą na nią szmatą. A ściany zostały wyczyszczone dość symbolicznie więc rozpryski krwi nieszczęsnego marynarza który padł ofiarą tego konstruktu wciąż były widoczne. A dalej była ta wnęka i schody jakie poszedł sprawdzić George. Tam marines i dwóch marynarzy z załogi pryzowej nie miało ochoty się zapuszczać. Marines wycelowali karabiny z nałożonymi bagnetami w te schody jakby byli gotowi zastrzelić lub zadźgać cokolwiek by stamtąd wyskoczyło. Zaś reszta miała okazję zająć się pomiarami na jakie tak nalegała Niemka.

W korytarzu były trzy, sufitowe lampy, rozmieszczone względnie równomiernie. Sam korytarz miał ze 20 m długości więc lampy musiały być co jakieś 8 - 9 metrów biorąc pod uwagę, że te skrajne były umieszczone dość blisko drzwi. To dawało górny zasięg strefy zakłóceń jakie wytwarzał konstrukt. Birgit pamiętała, że nie gasły wszystkie jednocześnie tylko po kolei. Szybko. Ale po kolei. A szybkość była kolejnym atutem stwora. Jasne było, że na dłuższym dystansie nawet mistrz olimpijski nie miał z nim żadnych szans. Stwór był szybki jak to czworonogi miały w zwyczaju. Jak biegnący chart czy inny pies. Tylko taki co nigdy nie dostanie zadyszki więc może biec i biec i biec za swoją ofiarą.

Po tych pomiarach korytarza przyszła kolej na odwiedzenie klatki jaka powinna być na jednej z ciężarówek w ładowni. Znów cała grupka zaczęła gęsiego albo parami przemieszczać się stalowymi korytarzami wiejącymi chłodem. Znaleźli się znów na galeryjce i drabinie jaka prowadziła na dół, do trzewi pogrążonej w mroku ładowni. Tej samej którą zaraz po przebudzeniu Birgit z takim mozołem pokonywała. Mężczyźni jacy im towarzyszyli popatrzyli z niechęcią na te zarysy kanciastych kształtów plandek i kabin ciężarówek. Poświecili latarkami na dół dość losowo oświetlając tą czy inną ciężarówkę ale w ładowni te świetlne promienie wydawały się rachityczne i wątłe jakby pochłaniała je ta ciemność.

Dlatego pewnie alarm jaki nagle zawył przez jakieś głośniki zaskoczył wszystkich. Tak bardzo, że jednemu z marines który właśnie oświetlał latarką ładownię to stracił nad nią panowanie i poszybowała ona w dół aż gruchnęła o podłogę ładowni i zgasła. Jej właściciel zaklął krótko.

Nawet Birgit która co prawda dalej nic nie słyszała ale dojrzała nagły chaos i poruszenie w całej grupce. Anglicy albo rozglądali się nerwowo jakby szukali zagrożenia albo coś mówili. Jeden z tych dwóch zwykłych marynarzy coś mówił szybko do tej brytyjskiej pani kapitan. Ale oczywiście nie miała pojęcia co. Za to pani kapitan miała całkiem dobre pojęcie.

- Pani kapitan! To alarm przeciwlotniczy! Musimy lecieć, znaczy zająć nasze stanowiska! - McDowell zameldował się pani oficer i dało się odczuć adrenalinę i pośpiech jaka od niego biła.

- Bo my jesteśmy z maszynowni! Musimy uruchomić tą szwabską landarę aby mogła robić jakieś uniki! - dodał szybko Dickens na co McDowell pokiwał twierdząco głową. Tylko ludzie bosmana Robinsona, cała uzbrojona siódemka wydawała się nie być przypisana do żadnego stanowiska podczas alarmu przeciwlotniczego więc nie musiała się nigdzie śpieszyć. No ale na miejscu dowodziła pani kapitan więc wszyscy czekali na jej decyzje.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline