30-11-2019, 15:12 | #141 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 13:30 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope” Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal George (por. M.Finney) Brytyjczyk ciężko poraniony przez to coś co go dopadło odkrył, że bycie ciężko rannym oficerem nie jest zbyt lekkie. Najpierw sprawa transportu na krążownika musiała zostać zgłoszona na mostku do niedawna niemieckiego frachtowca. Tam lampą aldisa wysłano zawiadomienie na krążownik skąd nadeszła odpowiedź, że wkrótce przyślą szalupę. Tą odpowiedź z mostka marynarz musiał przynieść do izby chorych w jakiej leżał porucznik Finney. Potem przyszedł po raz kolejny gdy obwieścił, że szalupa jest już w drodze. O ile wcześniejszymi etapami załatwiania transportu pomiędzy pełnomorskimi jednostkami George nie musiał się kłopotać no to już do szalupy musiał wsiąść osobiście. I tutaj znów dały o sobie znać boleści świeżo odniesionych ran. Samo wstanie z łóżka nie było lekkie. Kroki na korytarzu jeszcze jak cię mogę. Korytarz był w końcu płaski. Ze schodami było gorzej. A do pokładu głównego było kilka poziomów tych schodów. Widząc jak mu idzie marynarze grzecznie zaproponowali mu nosze do pomocy. Jeśli schody były trudne do pokonania no to sznurowa drabinka o kilkumetrowej długości okazała się istną próbą ognia. Pod tym względem mógł mówić o odpoczynku gdy nastąpił ten szalupowy etap pomiędzy jedną a drugą jednostką. Mimo, że zimna woda chlapała, zimny arktyczny wiatr wiał a poza tym bujało jak to podczas rejsu szalupą bywało. No a na końcu znów czekała kolejna mordercza drabinka… No ale w końcu znalazł się na pokładzie krążownika który opuścił kilka godzin temu. Gdy znalazł się na mostku krążownika kapitana na nim nie było. Była przerwa obiadowa więc poszedł na obiad a jego obowiązki przejął pierwszy oficer. Okazało się, że był nim ten podejrzliwy oficer jaki kazał się wylegitymować trójce jaka przyleciała łodzią latającą. - Wysłać wiadomość? Oczywiście, proszę ją napisać, wyślemy ją rano razem z resztą depesz. Jest pan głodny? Właśnie mamy przerwę obiadową. Może się pan do nas przyłączy? W mesie na pewno znajdzie się jeszcze jedno miejsce. - porucznik zgodził się bez większych oporów wysłać wiadomość porucznika - gościa ale widocznie potraktował sprawę rutynowo. Zapewne chodziło o zachowanie ciszy radiowej aby nie zdradzać swojej pozycji nasłuchowi radiowemu wroga. A na razie gospodarz zapraszał gościa na obiad jaki podawano w mesie. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 13:30 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster” Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit Przez jakiś czas Niemka stała w ambulatorium. Razem z jakimś pół tuzinem brytyjskich marines którzy też wcześniej zostali wyproszeni z izby chorych. I to wcześniej niż ona. Ale chociaż spoglądali na nią mniej lub bardziej ukradkiem to nie angażowali się w rozmowy z nią. Może i coś mówili do siebie ale tego przez ten ciągły pisk w uszach nie słyszała. Do niej chyba nie. W każdym razie nie wyłapała tego. Chociaż jeden gestem poczęstował ją papierosem. No i to właśnie głównie robili. Czekali i palili. Ponoć jedna z najczęstyszych czynności na tej i poprzedniej wojnie. I nie wiadomo ilu wcześniej. Ale drzwi się w końcu otworzyły i pojawiła się w nich kapitan Perry. Okazało się, że ciężko rannego porucznika trzeba odwieźć na krążownik czyli zorganizować szalupę czyli było z tym trochę biegania w jedną i drugą stronę. No i w końcu zanim lampą wysłano i odebrano wiadomość bo wydawało się, że Anglicy jak ognia unikają używania radia, zanim na krążowniku zorganizowano tą szalupę i ona przypłynęła po rannego oficera to znów było trochę chodzenia, gadania i czekania. Ale w końcu porucznika Finney’a zapakowano na szalupę chlupoczącą na stalowych falach kilka pięter w dół i można było zająć się czymś innym. Na przykład obiadem. Okazało się, że zrobił się środek dnia czyli obiadowa pora. I skoro były na pokładzie to zostały zaproszenie na ten obiad. A w mesie frachtowca marynarze okazali się dżentelmenami dla dwóch młodych kobiet i przepuścili je bez kolejki. Szczerze mówiąc to stołówka robiła trochę smętne wrażenie. Zwłaszcza dla Birgit która przez ponad tydzień jadała tutaj posiłki. I wtedy stołówka aż trzeszczała w szwach nabita marynarzami i żołnierzami desantu. Ale nawet dla pani kapitan było widoczne, że nawet większość skromnej załogi pryzowej jaką przyciągnął obiad była w stanie zapełnić niewiele stołów. Większość świeciła pustką. A pewnym zaskoczeniem mogło być odkrycie, że posiłki przygotowują Niemcy. Dokładniej oryginalna obsada kuchni. Dało się to poznać po mówionych półgłosem słowach jakie mówili do siebie. A ten co wydawał posiłki to chyba był bardziej zdziwiony widząc je obie niż one nim.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
03-12-2019, 19:25 | #142 | |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Na wieść o tym, że szalupa jest w drodze, Woods wstał z trudem z łóżka. Już wcześniej przygotował się do wyjścia. Założył z powrotem swój mundur i płaszcz. Ten ostatni by ukryć zniszczenia na koszuli i marynarce. Skinął tylko głową Noemie, po czym bez słowa udał się do wyjścia.
__________________ | |
05-12-2019, 14:51 | #143 |
Reputacja: 1 | Fragment współtworzony z MG
|
05-12-2019, 14:54 | #144 |
Reputacja: 1 | Praca zespołowa Noemie stała tuż za Birgit, powstrzymała towarzyszącego im marynarza ruchem ręki. Sama przysłuchiwała się rozmowie dwójki Niemców. |
06-12-2019, 17:51 | #145 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 37 - 1940.IV.12; pt; południe; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:30 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope” Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal George (por. M.Finney) George miał okazję pozwiedzać sobie lekki krążownik. To niby była najlżejsza z ciężkich kategorii okrętów ale i tak było się tutaj gdzie gubić. Stalowa szarość zdominowała barwą wystrój tego okrętu wojennego. Na początku “porucznik Finney” znalazł się w ambulatorium. Przypominało to z niemieckiego frachtowca. Tylko było większe i było więcej sprzętu. No i przede wszystkim miało swojego rezydenta. Porucznik - lekarz o nazwisku Hobbs nie był już młodzikiem. Ale właśnie on, z pomocą jakiegoś sanitariusza oglądał, przeczyszczał, zszywał a potem bandażował rany oficera jaki był gościem na jego rodzimej jednostce. - Co to było? Wygląda jak atak jakiegoś zwierzęcia. I co za partacz opatrywał te rany? - nie młody już lekarz nie mógł się nadziwić gdy oglądał te rany i opatrunki Georga. Na szczęście w ambulatorium były środki przeciwbólowe więc lekarz zaaplikował je pacjentowi podczas zabiegu więc ten mógł sufitować gdy lekarz dziergał jego tors. Niezbyt mógł się ruszyć i był dziwnie spokojny, pewnie od tej częściowej narkozy no ale przynajmniej słyszał co lekarz i sanitariusz ze sobą mówią. Chociaż dla laika brzmiało to jak podejrzany bełkot. Albo żargon kogoś o całkiem innej od niego specjalizacji. “Podaj szczypce.”, “Przetnij.”, “Sączek”, “Zaszyj to.”, “Przytrzymaj to.”. Nie brzmiało to zbyt przyjemnie ale jakoś nie szło się tym przejmować. Ale dzięki temu, że nie dostał całkowitej narkozy to po skończonym zszywaniu mógł wstać o własnych siłach i nawet nie czuł, żeby go coś bolało. Chociaż lekarz ostrzegł go, że może odczuwać przez jakiś czas zawroty głowy i odrętwienie póki anestetyk całkiem z niego nie wywietrzeje. A gdyby nie czuł się zbyt dobrze to zawsze mógł go odwiedzić ponownie. Więc zwiedził sobie ambulatorium. No i mesę gdzie wydawano i spożywano posiłki. Tam mógł skorzystać z tradycyjnej angielskiej kuchni. I mimo, że nawet przy spokojnym stanie morza wszystko się trochę kołysało no to pod względem menu kuchnia nie ustępowała jakiemuś przeciętnemu pensjonatowi, szkole czy koszarom. Hobbs zalecił mu na wszelki wypadek w najbliższym czasie oszczędzać swoje jelita które nieco ucierpiały w wyniku ataku stwora i spożywać lekkostrawne posiłki. Najlepiej zupy. Przynajmniej póki rany się nie zagoją. No i znów znalazł się na mostku. Tym razem był już tutaj dowódca okrętu czyli kapitan Bishop. Mostek zaś był całkiem przyjemnym miejscem tak tylko do zwiedzania. Umieszczony na szczycie nadbudówki na śródokręciu był z niego elegancki widok na dziób okrętu, na dwie dwulufowe wieże ulokowane właśnie na dziobie a także całą okolicę, zwłaszcza właśnie od frontu okrętu. A widać było też te kilka staktów jakie kotwiczyły w tej cichej i spokojnej zatoczce pośród gór. Fiord był w gruncie rzeczy zajętą przez morze doliną więc po obu stronach wznosiły się wzgórza porośnięte gęstym lasem. Ponure, stalowoszare chmury wisiały nisko. Bardzo nisko. Wydawało się jakby ich sklepienie opierało się na szczytach tych wzgórz. Co jednak mocno ograniczało widok bo poza ową zatoką w jakiej cumowali widać było tylko kawałek fiordu. Powinno to jednak utrudnić wykrycie tych alianckich jednostem przez jakiegoś wścibskiego U-Boota bowiem nie tylko musiałby “zajrzeć” do fiordu ale wpłynąć do niego i odkryć zatokę i to improwizowane kotwicowisko. A przy wejściu do tej zatoczki nieustannie patrolował jakiś niszczyciel który właśnie wypatrywał swoim ASDIC-iem takich podwdonych szpiegów. Więc atmosfera porządku, harmonii z typową wojskową organizacją była całkiem przyjemna do obserwacji. Uspokajała, że wszyscy tutaj są profesjonalistami, świetnie wyszkolonymi, znają się na rzeczy i są właściwymi ludźmi na właściwym miejscu. Dlatego gdy na mostek nadszedł meldunek który wszystkich zelektryzował to było jak chluśnięcie wiadrem zimnej wody. - Na oku słychać warkot samolotów! Latają gdzieś nad chmurami! - meldunek momentalnie pobudził całą obsadę mostka. - Obserwować i meldować. Nie wiadomo czyje to samoloty. - kapitan nie stracił zimnej krwi i wydał stosowne polecenia. Może i nad chmurami coś latało ale w świecie pod chmurami nic z tego latania nie było widać. - Panie poruczniku, czy spodziewa się pan jakichś gości od was drogą lotniczą? - dowódca okrętu zapytał z typowym angielskim spokojem a nawet flegmą swojego gościa. Pewnie skoro grupka gości przyleciała łodzią latającą to mógł przypuszczać, że znów ma ktoś czy coś do nich przylecieć. Chociaż “ich” Sutherland wciąż kołysał się na stalowych falach zatoki. Słysząc, że żadnych gości się nie spodziewają głos zabrał porucznik Thompson. - Panie kapitanie, sugeruję na wszelki wypadek ogłosić alarm przeciwlotniczy. - grzecznie zasugerował kapitanowi. Ten zastanowił się przez chwilę po czym skinął głową na znak zgody. - Dobrze, proszę tak zrobić. Ale zabraniam otwierać ognia bez identyfikacji celu. To może być ktoś od nas. A nawet jak nie to przez chmury widzą pewnie tyle samo co my. Więc może polecą gdzieś dalej. I proszę przekazać te polecenia na inne jednostki. - kapitan wydał rozkazy które jego pierwszy oficer niezwłocznie wprowadził w życie. Zaczął od przekazania rozkazu o alarmie przeciwlotniczym na własnym okręcie a następnie posłał gońca do Aldisa aby przekazał rozkazy na inne jednostki. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:30 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster” Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit Posiłek okazał się mieć równie zbawienny wpływ jak ciepło ogrzanych pomieszczeń. Przyjemnie ciepło rozgrzewało od wewnątrz i ogrzewało od zewnątrz. Aż się nie chciało opuszczać tego przyjemnego przybytku ciepła i wracać w ponure, stalowe korytarze w trzewiach frachtowca. Nawet nie licząć, że gdzieś tam się pałętało innowymiarowe coś. No ale trzeba było. Więc znów cała grupka pod wodzą kapitan Perry opuściła mesę i ruszyła już w miarę sobie znaną trasą. Kilka poziomów w dół, korytarzami i schodami w których na pewno nie było tak jasno jakby się ze względu na poczucie bezpieczeństwa chciało. W końcu ten główny korytarz jaki biegł wzdłuż osi statku. Kolejne zamknięte drzwi które otwierali Royal Marines bosmana Robinsona. I z każdymi kolejnymi, gdy zbliżali się do tego miejsca gdzie Schweinhund dorwał swoją pierwszą ofiarę atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Wydawło się jakby zbliżali się do strefy walk i z każdym krokiem rosły szanse na strzał zza węgła czy inny podstępny atak. Te naprzemienne plamy światła i ciemności, liczne strefy półmroków w których coś zdawało się poruszać gdy się patrzyło na nie kątem oka drażniły zmysły i szarpały nerwy. Zwłaszcza, że teraz już chyba wszyscy uwierzyli, że coś tutaj lata samopas i roszarpuje ludzi. Krwawe ślady na podłodze zostały już przez kogoś zmyte. Chociaż dość bylejak bo widać było smugi czegoś czerwonego na tej podłodze od ruchów szczotki z nawiniętą na nią szmatą. A ściany zostały wyczyszczone dość symbolicznie więc rozpryski krwi nieszczęsnego marynarza który padł ofiarą tego konstruktu wciąż były widoczne. A dalej była ta wnęka i schody jakie poszedł sprawdzić George. Tam marines i dwóch marynarzy z załogi pryzowej nie miało ochoty się zapuszczać. Marines wycelowali karabiny z nałożonymi bagnetami w te schody jakby byli gotowi zastrzelić lub zadźgać cokolwiek by stamtąd wyskoczyło. Zaś reszta miała okazję zająć się pomiarami na jakie tak nalegała Niemka. W korytarzu były trzy, sufitowe lampy, rozmieszczone względnie równomiernie. Sam korytarz miał ze 20 m długości więc lampy musiały być co jakieś 8 - 9 metrów biorąc pod uwagę, że te skrajne były umieszczone dość blisko drzwi. To dawało górny zasięg strefy zakłóceń jakie wytwarzał konstrukt. Birgit pamiętała, że nie gasły wszystkie jednocześnie tylko po kolei. Szybko. Ale po kolei. A szybkość była kolejnym atutem stwora. Jasne było, że na dłuższym dystansie nawet mistrz olimpijski nie miał z nim żadnych szans. Stwór był szybki jak to czworonogi miały w zwyczaju. Jak biegnący chart czy inny pies. Tylko taki co nigdy nie dostanie zadyszki więc może biec i biec i biec za swoją ofiarą. Po tych pomiarach korytarza przyszła kolej na odwiedzenie klatki jaka powinna być na jednej z ciężarówek w ładowni. Znów cała grupka zaczęła gęsiego albo parami przemieszczać się stalowymi korytarzami wiejącymi chłodem. Znaleźli się znów na galeryjce i drabinie jaka prowadziła na dół, do trzewi pogrążonej w mroku ładowni. Tej samej którą zaraz po przebudzeniu Birgit z takim mozołem pokonywała. Mężczyźni jacy im towarzyszyli popatrzyli z niechęcią na te zarysy kanciastych kształtów plandek i kabin ciężarówek. Poświecili latarkami na dół dość losowo oświetlając tą czy inną ciężarówkę ale w ładowni te świetlne promienie wydawały się rachityczne i wątłe jakby pochłaniała je ta ciemność. Dlatego pewnie alarm jaki nagle zawył przez jakieś głośniki zaskoczył wszystkich. Tak bardzo, że jednemu z marines który właśnie oświetlał latarką ładownię to stracił nad nią panowanie i poszybowała ona w dół aż gruchnęła o podłogę ładowni i zgasła. Jej właściciel zaklął krótko. Nawet Birgit która co prawda dalej nic nie słyszała ale dojrzała nagły chaos i poruszenie w całej grupce. Anglicy albo rozglądali się nerwowo jakby szukali zagrożenia albo coś mówili. Jeden z tych dwóch zwykłych marynarzy coś mówił szybko do tej brytyjskiej pani kapitan. Ale oczywiście nie miała pojęcia co. Za to pani kapitan miała całkiem dobre pojęcie. - Pani kapitan! To alarm przeciwlotniczy! Musimy lecieć, znaczy zająć nasze stanowiska! - McDowell zameldował się pani oficer i dało się odczuć adrenalinę i pośpiech jaka od niego biła. - Bo my jesteśmy z maszynowni! Musimy uruchomić tą szwabską landarę aby mogła robić jakieś uniki! - dodał szybko Dickens na co McDowell pokiwał twierdząco głową. Tylko ludzie bosmana Robinsona, cała uzbrojona siódemka wydawała się nie być przypisana do żadnego stanowiska podczas alarmu przeciwlotniczego więc nie musiała się nigdzie śpieszyć. No ale na miejscu dowodziła pani kapitan więc wszyscy czekali na jej decyzje.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
08-12-2019, 13:01 | #146 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 |
__________________ |
09-12-2019, 10:45 | #147 |
Reputacja: 1 | - Ruszajcie. - Noemi pozwoliła marynarzom się oddalić. Nic by nie wyszło z ich poszukiwań gdyby statek zatonął. A może to właśnie był sposób, na pozbycie się tego stworzenia? Tylko potrzebowała materiałów. Musiała się dowiedzieć co też wymyślili Niemcy. Od tego mogły zależeć losy wojny. Ważne że udało się przekonać George by wrócił na Penelope. |
09-12-2019, 11:35 | #148 |
Reputacja: 1 | Birgit, która początkowo na widok poruszenia w grupie żołnierzy nerwowo rozejrzała się wokoło i aż zacisnęła rękę na poręczy, w następnej chwili mogła wydawać się najspokojniejsza z nich wszystkich. |
11-12-2019, 02:47 | #149 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 38 - 1940.IV.12; pt; południe; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:40 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope” Warunki: galeryjka mostka, jasno, wilgotno, chłodno, lekki wiatr, bujanie fal George (por. M.Finney) Na zewnątrz było zdecydowanie mniej przyjemnie niż wewnątrz. Morski, wilgotny chłód arktycznego powietrza dawał się we znaki. Zwłaszcza, że chłodzący efekt był wzmacniany przez lekki wiatr który w letnie, angielskie południe miałby pewnie przyjemnie chłodzący efekt. Ale tu i teraz… właściwie też dawał chłodzący efekt. Chociaż to akurat nie było w obecnej sytuacji zbyt przyjemnym czynnikiem. Ale pogoda miała też szerszy aspekt w tej sytuacji. Na przykład ten niski pułap szaroburych chmur. Ten pułap utrudniał dojrzenie czegokolwiek co było powyżej. Na przykład samolotów. Podobnie jako zasłona dla wzorku działały okoliczne wzgórza. Dla pieszego było to pewnie dobry kawałek marszu gdyby tak chciał pokonać je w górę czy w dół. Ale dla samolotu to było tylko na jedno śmignięcie. Efekt z perspektywy obserwatora położonego na pokładzie któregoś z alianckich statków, że byli w wielkiej niecce którego dno stanowiły wody zatoczki a do tego ta niecka była przykryta przykrywką chmur tak ponurych jak otaczające te wody góry. Woda zresztą też wyglądała ponuro i odpychająco. Ale atutem tego miejsca było to, że było ono zakotwiczone nigdzie. Wśród tych wszystkich norweskich fiordów trzeba było wręcz przypadkiem nadziać się na tą zagubioną wśród nich zatoczkę. Od strony morza trzeba by wiedzieć w jaką odnogę fiordu należy wpłynąć i, że tam na jednej jego odnodze jest ta zatoczka. Podobnie rozpoznanie lotnicze musiałoby się mierzyć z tysiącami fiordów i zatoczek aby akurat natrafić na tą jedną gdzie są alianckie statki. A taka przykrywka chmur jaka obecnie przykrywała tą okolica powinna utrudnić odnalezienie czegokolwiek. Dlatego wydawało się, że są spore szanse na to, że samoloty nie przedrą się przez te wiszące chmury i polecą dalej. A przypadkowość tego miejsca mogło sugerować, że trzeba by mieć adres aby tutaj trafić. Więc może to jakieś alianckie samoloty które krążą nad chmurami nie będąc pewnym czy są tu gdzie trzeba bo te fiordy w swojej chmarze wydawały się wszystkie do siebie podobne na pierwszy rzut oka. Ale minuty mijały a te silniki lotnicze krążyły gdzieś ponad chmurami. Kilka razy zdawało się, że odlatują, cichną i oddalają się ale niedługo potem wracały. Jakby znały mniej więcej okolicę ale przez te chmury nie były się w stanie zorientować co jest co. Napięta i niejasna sytuacja przedłużała się. Marynarze siedzieli na krzesłkach przeciwlotniczych Boforsów albo stali z przygotowanymi zasobnikami amunicji. Wszyscy w hełmach i kamizelkach ratunkowych. Inni obsadzali różne miejsca na nadbudówkach, też z lornetkami aby próbować wypatrzyć o co chodzi z tymi samolotami. Pierwsze dwa samoloty dały się dostrzec tuż pod chmurami. Leciały z północnego krańca fiordu. Wyłoniły się za zbocza pobliskiej góry i wydawało się, że lecą prosto na południe. Wydawały się całkiem czarne, dwusilnikowe i jednoogonowe. Przez lornetkę dało się rozpoznać swastyki namalowane na ogonie. Przez lornetkę pewnie nie tylko George mógł rozpoznać bardzo znajome kształty Heinkli. Takie same jakie pamiętał z kampani w Polsce. Sądząc po reakcji marynarzy na pokładzie też je dostrzegli. Przeciwlotnicze, poczwórnie sprzężone, wkm-y* Vickersa, zaczęły obracać się w kierunku przeciwnika. Nakierowywać lufy gdy w tym czasie dwa niemieckie bombowce zaczęły wykonywać podniebny wiraż aby skierować się z fiordu w kierunku zatoczki z zakotwiczonymi jednostkami aliantów. Pierwszy otworzył ogień niszczyciel który był najbliżej szerokiego wyjścia z zatoczki. Jego wkm-y zaczęły odmierzać miarowy rytm a na ciemnym tle lasów wzgórz i szarości chmur widać było pojedyncze jasne kreski jakie szybowały w kierunku pary samolotów. Zdążyły też huknąć podwójne sprzężone działa z tylnej wieżyczki przeciwlotniczej krążownika. Na niebie wykwitły dwa obłoczki ale za daleko bo eksplodowały za samolotami które wchodziły właśnie w wiraż by nadlecieć nad zatoczkę. Ale było ich więcej! Kolejne dwa też wyskoczyły zza wzgórza. Tylko, że od południa. I leciały nisko, tuż nad wodą zaskakując tą część baterii przeciwlotniczych które już obrały za cel pierwszą parę Heinkli. Teraz wszystkie baterie krążownika i niszczycieli musiały rozdzielić swoje cele. A było tak mało czasu! Nowoczesny samolot pokonywał jakieś 2 kilometry jakie dzieliły środek fiordu od środka zatoczki gdzie zakotwiczył lekki krążownik w niecałe pół minuty. Ledwo dwa bombowce dały się zauważyć, ledwo wzięto je na cel i otworzono ogień a już zrzucały swój śmiertelny ładunek na alianckie jednostki. George widział jak samoloty z czarnymi krzyżami przelatują wcale nie tak wysoko ponad masztami Royal Navy. O wiele niżej niż latały w Polsce. A te dwa co leciały tuż nad wodą to zdawało się, że tylko śmignęły na wysokości nadbudówek krązownika albo niewiele wyżej. Zawyły przez moment ich motory ścigane przez grzechot broni maszynowej. Ale od bombowców spadły złowrogie, ciemne kształty. Szybowały w dół trafiając w taflę wody i moment później wzbiły się fontanny wody razem z nieco wytłumionym hukiem eksplodujących bomb. Z rufy krążownika rozległy się krzyki i dziwny, głośny, głuchy, metaliczny dźwięk jakby wygięła się jakaś blacha. Jedna z bomb spadła blisko burty nieruchomej “Penelopy”. Na tyle blisko, że ponad 150-metrowym stalowym, szarym cielskiem wstrząsnęło a George i marynarz który spadł obok niego musieli mocniej się złapać relingu by nie stracić równowagi. A walka powietrzno - morska trwała dalej. Pierwsza fala nalotu skończyła się gdy cztery maszyny znów nabierały wysokości już nad lądem. Scigały je głuche tąpnięcia średnich dział i miarowe dudnienie Vickersów. Cała zatoka zmieniła się w chaos. Te kilka widocznych jednostek próbowało się ruszyć z miejsca aby stanowić trudniejszy cel. Ale realne możliwości ruchu miał tylko dozorujący wejście zatoki niszczyciel. Statki i okręty to nie były osobówki więc zanim ruszyły z mozołem swoje stalowe cielska musiały upłynąć cenne chwile. Dla szybkości ataku lotniczego wydawało się to wieczne. A zaraz nastąpiła druga fala ataku. Niemieccy lotnicy zaatakowali ponownie. Jeszcze zanim pierwsza czwórka zdołała już nad lądem zniknąć w chmurach albo za wzgórzami. Dwie pary Heinkli tym razem nadleciały od strony lądu z przeciwnych kierunków. Wieże średniej artylerii i gniazda karabinów maszynowych próbowały ustawić się aby odeprzeć kolejną falę ataku. Ale na tak krótkich odległościach liczonych w setkach metrów dla samolotów i broni przeciwlotniczej to były prawie odległości kontaktowe. I ledwo się dostrzegło samolot a już był nad okrętem i zrzucał na niego bomby. Albo na największy w zatoce frachtowiec. Chroniący się za balustradą George miał jednak wrażenie, że marynarz który stał obok niego nie zwrócił uwagi na drobny detal tuż z przed ataku. Zanim jeszcze pojawiła się pierwsza para Heinkli. Może dlatego, że w tamtym momencie przeszukiwali przeciwne sektory. Miał właściwie fart, że akurat przepatrywał fragment nieba nad “Alsterem” w tym momencie. Bo chwilę wcześniej lub później pewnie nic by nie dostrzegł. A tak wydało mu się, że coś oderwało się gdzieś z okolic rufy frachtowca i poszybowało w górę aż zniknęło w tych nisko położonych chmurach. To coś sunęło za sobą słabo widoczną w tych szarościach smugę a chwilę potem ten fragment nieba rozbłysł żółtym kolorem. Jakby wybuchła tam jakaś raca. --- *wkm - wielkokalibrowy karabin maszynowy, w polskiej nomenklaturze z okresu wojny i przed, nazywany był nkm - najcięższy karabin maszynowy. Chodzi o broń maszynową w kalibrach ok. pół cala (.50 czyli ok 12,7 mm). Tego typu broń często używano do niszczenia względnie lekko opancerzonego sprzętu jak ciężarówki, lżej opancerzone pojazdy czy samoloty właśnie. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:40 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster” Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit No to dwaj marynarze tylko zasalutowali oficer a potem rzucili się biegiem do stalowych drzwi i po chwili zamknęły się one za nimi. A pozostali zostali w tej mrocznej ładowni. Bosman Robinson wiedząc już czego oczekuje po nim oficer dowodząca sprawnie wydał rozkazy. Marines po kolei schodzili po drabinie na dół. Gdy schodził pierwszy reszta stała na galeryjce świecąc w dół latarkami i trzymając karabiny z nałożonymi bagnetami aby go osłaniać. W końcu ten kto schodził po drabinie był właściwie bezbronny. Ale pierwszy z nich stanął na dnie łądowni i od razu zsunął karabin z ramienia i wycelował go w ciemność. Potem zaczął schodzić jego kolega i kolejny. Aż wreszcie na dole znalazła się cała szóstka szturmowców, razem z bosmanem. Ten zostawił dwóch ludzi na galeryjce tak na wszelki wypadek. Więc przyszła kolej na obie kobiety aby dołączyły do piątki mężczyzn którzy już byli na dole. Birgit miała porównanie do tego jak całkiem niedawno używała właśnie tej drabiny. Tylko w przeciwnym kierunku. Wtedy czuła się słaba i wyziębiona. Istniało ryzyko, że nie da rady. Teraz było lepiej. Na górze zdołała się najeść i ogrzać. Więc schodziło się łatwiej. No ale teraz słyszała głównie ten irytujący świst w uszach który zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Nawet po tej scenie na galeryjce musiała zgadywać co się dzieje bo nie słyszała. Wyglądało na to, że pani kapitan odesłała tych dwóch zwykłych marynarzy gdy ci do niej podbiegli i coś tłumaczyli krótko ale z przejęciem. A potem gdzieś pobiegli. No i zostały same z ósemką marines. Teraz musiała właśnie zejść ona i pani kapitan. A już na dole musiała zaprowadzić Brytyjczyków do tej ciężarówki. Jednej z wielu w tej ładowni. Ale ta chociaż zwyczajna jak wszystkie co tu były kryła w sobie nietypowy ładunek. Z przewodniczką zrobiło się nawet dość łatwe odnalezienie właściwej cieżarówki. Inaczej trzeba by sprawdzać każdą po kolei. A w tej ładowni stały w dwóch rzędach i chyba było ich ze dwadzieścia albo jakoś podobnie. Ale gdy Birgit ich zaprowadziła pod właścią ciężarówkę, klapę i plandekę marines wycelowali w nią karabiny i otoczyli ją ze wszystkich stron. Nawet jeden z tych żołnierzy co został na galeryjce wycelował światło latarki z góry na tą podjerzaną cieżarówkę. Zrobiło się dość groźnie. Napięcie rosło jakby spod plandeki nagle miało wypaść nie wiadomo co. Jeden z marines podważył bagnetem płachtę plandeki a drugi zajrzał do środka świecąc latarką. - Tu coś jest panie bosmanie! - zameldował po chwili oglądania ten z latarką. - Co takiego? - bosman chyba był zirytowany tak mało precyzyjnym meldunkiem. Nawet jak już byli na miejscu i zajrzeli do środka to nadal nie było nic wiadomo. - No nie wiem co to jest. - marynarz z latarką wzruszył ramionai i nawet odwrócił głowę aby spojrzeć na podoficera i także miną potwierdzić, że nie ma pojęcia na co patrzy. - Podnieście plandekę i opuśćcie klapę! - rozkazał bosman i marynarze szybko rzucili się wykonać polecenie. Dwóch stanęło na schodkach i odrzuciło płachtę na dach plandeki. A po chwili gmerania opuścili klapę więc dostęp zrobił się łatwiejszy. Ci dwaj “odźwierni” stanęli na brzegach tej klapy i oświetlali latarkami wnętrze. Dla reszty został właściwie zderzak albo maska sąsiedniego Opla bo ciężarówki stały prawie zderzak w zderzak. Więc po opuszczeniu klapy dało się swobodnie patrzeć do środka tylko z boku albo właśnie korzystając frontu sąsiedniej ciężarówki. Marynarze przyglądali się temu czemuś widocznemu w świetle latarek. To coś wyglądało jak pudło. Albo klatka. Wielkości niezbyt dużej szafy. Tylko położonej na płask bo była dłuższa niż wyższa. Do tego mocowana do burt ciężarówki aby zachowała stabilność. No i to tyle co wiązało wygląd tego czegoś z szafą, pudłem czy klatką. Na krawędziach widać było jakieś fikuśne wzory. Które wydawały się mienić jakby odbijały światło. Przez co wydawały się jakby miały jakąś poświatę. Chociaż nie jarzyło się to jak normalna świeca czy żarówka. Tylko jakoś tak… Samo z siebie… Żadnej żarówki nie było widać. Birgit wiedziała, że to nie złudzenie ani efekt odbicia światła latarek. Tylko to były niestandardowe efekty gdy cząstki immaterium reagowały z materią tego uniwersum. Podobnie jak to ledwo wyczuwalne buczenie. Wibrowanie. Jakiego właściwie nie było słychać. W końcu akurat ona nie słyszała teraz właściwie niczego. A jednak gdzieś w żołądku czuła te wibracje jakby stała tuż przy jakimś transflormatorze czy czymś podobnym. - Ja tego nie dotknę. - mruknął jeden z marynarzy którzy stali na krawędzi klapy. Chyba miało to być jako żart. Ale też pewnie nie tylko. Właściwie chyba większość z nich miała dość, mocno niewyraźne miny i jakoś żaden nie kwapił się aby podejść do tego czegoś. - Zróbcie miejsce dla pani kapitan. - rozkazał słowem i gestem bosman. Marynarze całkiem chętnie rozstąpili się aby zrobić miejsce dla dwóch kobiet. Marynarz na klapie cofnął się i założył karabin na ramię aby zrobić miejsce dla dwójki kobiet i może pomóc im wejść na górę. Ale nie zdążył. Bo z góry doszedł ich odgłos szczękających drzwi i zaraz na górze zaczęło się jakieś zamieszanie. Wydawało się, że jeden z marines co zostali na galeryjce rozmawia z jakimś innym marynarzem. I to dość nerwowo. - Co tam się dzieje?! - krzyknął do nich zirytowany podoficer bo z tej odległosci słychać było głosy ale nie słowa. - Panie bosmanie! Bo on mówi, że jest z maszynowni i przyleciał po Dickensa i McDowella! No to mu mówię, że oni już tam polecieli! - marines odkrzyknął w dół ładowni wskazując gestem na jakiegoś innego marynarza. - No może się rozminęliśmy! To jak pobiegli to pewnie już tam są! - odkrzyknął na dół ten co pewnie właśnie przybiegł na galeryjkę. - Cicho! Słyszycie? - jeden z marynarzy nagle syknął uciszając wszystkich. - Bomby… - szepnął na głos drugi z nich bo teraz gdy nikt nie rozmawiał to dało się słyszeć. Odgłosy eksplozji. Chyba niezbyt blisko. Ale jednak eksplozję. - No to złapali nas z łapą w nocniku… - mruknął trzeci z nich i nerwowym ruchem sięgnął pod kieszeń płaszcza z którego wyjął paczkę papierosów. I zaraz ją opuścił bo następna eksplozja była już bez problemu słyszalna i wstrząsnęła całym frachtowcem. Niektórzy zdołali się złapać czegoś by nie upaść inni pospadali na podłogę ładowni. Stal zatrzeszczała pod naporem tej siły, pasy, liny i łańcuchy przytrzymujące ładunek podobnie. Ludzie odruchowo krzyknęli z tego wszystkiego. Najbardziej ten co się odsunął aby zrobić miejsce dla pani kapitan bo nie mając się czego złapać spadł najpierw na maskę sąsiedniej ciężarówki a potem na podłogę. Wszystko jeszcze trzeszczało gdy ludzie poczuli jak podłoga zwiększa swój przechył a wszystko co tylko się da zaczyna się turlać albo zsuwać po tej podłodze. Ale przechył w końcu zastopował i w majestatycznym tempie zaczął wracać do względnego pionu. Chociaż fale wywołane eksplozją wstrząsnęły nawet tak sporym frachtowcem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-12-2019, 21:33 | #150 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | I tak oto Woods po raz drugi w życiu znalazł się na linii frontu. I znów w większości były to walki w postaci ataku sił powietrznych. I znów, co w tej sytuacji go irytowało najbardziej, znalazł się po stronie bombardowanych.
__________________ |