Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2019, 02:47   #149
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - 1940.IV.12; pt; południe; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:40
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope”
Warunki: galeryjka mostka, jasno, wilgotno, chłodno, lekki wiatr, bujanie fal



George (por. M.Finney)



Na zewnątrz było zdecydowanie mniej przyjemnie niż wewnątrz. Morski, wilgotny chłód arktycznego powietrza dawał się we znaki. Zwłaszcza, że chłodzący efekt był wzmacniany przez lekki wiatr który w letnie, angielskie południe miałby pewnie przyjemnie chłodzący efekt. Ale tu i teraz… właściwie też dawał chłodzący efekt. Chociaż to akurat nie było w obecnej sytuacji zbyt przyjemnym czynnikiem.

Ale pogoda miała też szerszy aspekt w tej sytuacji. Na przykład ten niski pułap szaroburych chmur. Ten pułap utrudniał dojrzenie czegokolwiek co było powyżej. Na przykład samolotów. Podobnie jako zasłona dla wzorku działały okoliczne wzgórza. Dla pieszego było to pewnie dobry kawałek marszu gdyby tak chciał pokonać je w górę czy w dół. Ale dla samolotu to było tylko na jedno śmignięcie. Efekt z perspektywy obserwatora położonego na pokładzie któregoś z alianckich statków, że byli w wielkiej niecce którego dno stanowiły wody zatoczki a do tego ta niecka była przykryta przykrywką chmur tak ponurych jak otaczające te wody góry. Woda zresztą też wyglądała ponuro i odpychająco.

Ale atutem tego miejsca było to, że było ono zakotwiczone nigdzie. Wśród tych wszystkich norweskich fiordów trzeba było wręcz przypadkiem nadziać się na tą zagubioną wśród nich zatoczkę. Od strony morza trzeba by wiedzieć w jaką odnogę fiordu należy wpłynąć i, że tam na jednej jego odnodze jest ta zatoczka. Podobnie rozpoznanie lotnicze musiałoby się mierzyć z tysiącami fiordów i zatoczek aby akurat natrafić na tą jedną gdzie są alianckie statki. A taka przykrywka chmur jaka obecnie przykrywała tą okolica powinna utrudnić odnalezienie czegokolwiek. Dlatego wydawało się, że są spore szanse na to, że samoloty nie przedrą się przez te wiszące chmury i polecą dalej. A przypadkowość tego miejsca mogło sugerować, że trzeba by mieć adres aby tutaj trafić. Więc może to jakieś alianckie samoloty które krążą nad chmurami nie będąc pewnym czy są tu gdzie trzeba bo te fiordy w swojej chmarze wydawały się wszystkie do siebie podobne na pierwszy rzut oka.

Ale minuty mijały a te silniki lotnicze krążyły gdzieś ponad chmurami. Kilka razy zdawało się, że odlatują, cichną i oddalają się ale niedługo potem wracały. Jakby znały mniej więcej okolicę ale przez te chmury nie były się w stanie zorientować co jest co. Napięta i niejasna sytuacja przedłużała się. Marynarze siedzieli na krzesłkach przeciwlotniczych Boforsów albo stali z przygotowanymi zasobnikami amunicji. Wszyscy w hełmach i kamizelkach ratunkowych. Inni obsadzali różne miejsca na nadbudówkach, też z lornetkami aby próbować wypatrzyć o co chodzi z tymi samolotami.

Pierwsze dwa samoloty dały się dostrzec tuż pod chmurami. Leciały z północnego krańca fiordu. Wyłoniły się za zbocza pobliskiej góry i wydawało się, że lecą prosto na południe. Wydawały się całkiem czarne, dwusilnikowe i jednoogonowe. Przez lornetkę dało się rozpoznać swastyki namalowane na ogonie. Przez lornetkę pewnie nie tylko George mógł rozpoznać bardzo znajome kształty Heinkli. Takie same jakie pamiętał z kampani w Polsce. Sądząc po reakcji marynarzy na pokładzie też je dostrzegli.





Przeciwlotnicze, poczwórnie sprzężone, wkm-y* Vickersa, zaczęły obracać się w kierunku przeciwnika. Nakierowywać lufy gdy w tym czasie dwa niemieckie bombowce zaczęły wykonywać podniebny wiraż aby skierować się z fiordu w kierunku zatoczki z zakotwiczonymi jednostkami aliantów. Pierwszy otworzył ogień niszczyciel który był najbliżej szerokiego wyjścia z zatoczki. Jego wkm-y zaczęły odmierzać miarowy rytm a na ciemnym tle lasów wzgórz i szarości chmur widać było pojedyncze jasne kreski jakie szybowały w kierunku pary samolotów. Zdążyły też huknąć podwójne sprzężone działa z tylnej wieżyczki przeciwlotniczej krążownika. Na niebie wykwitły dwa obłoczki ale za daleko bo eksplodowały za samolotami które wchodziły właśnie w wiraż by nadlecieć nad zatoczkę.

Ale było ich więcej! Kolejne dwa też wyskoczyły zza wzgórza. Tylko, że od południa. I leciały nisko, tuż nad wodą zaskakując tą część baterii przeciwlotniczych które już obrały za cel pierwszą parę Heinkli. Teraz wszystkie baterie krążownika i niszczycieli musiały rozdzielić swoje cele. A było tak mało czasu! Nowoczesny samolot pokonywał jakieś 2 kilometry jakie dzieliły środek fiordu od środka zatoczki gdzie zakotwiczył lekki krążownik w niecałe pół minuty. Ledwo dwa bombowce dały się zauważyć, ledwo wzięto je na cel i otworzono ogień a już zrzucały swój śmiertelny ładunek na alianckie jednostki. George widział jak samoloty z czarnymi krzyżami przelatują wcale nie tak wysoko ponad masztami Royal Navy. O wiele niżej niż latały w Polsce. A te dwa co leciały tuż nad wodą to zdawało się, że tylko śmignęły na wysokości nadbudówek krązownika albo niewiele wyżej. Zawyły przez moment ich motory ścigane przez grzechot broni maszynowej.

Ale od bombowców spadły złowrogie, ciemne kształty. Szybowały w dół trafiając w taflę wody i moment później wzbiły się fontanny wody razem z nieco wytłumionym hukiem eksplodujących bomb. Z rufy krążownika rozległy się krzyki i dziwny, głośny, głuchy, metaliczny dźwięk jakby wygięła się jakaś blacha. Jedna z bomb spadła blisko burty nieruchomej “Penelopy”. Na tyle blisko, że ponad 150-metrowym stalowym, szarym cielskiem wstrząsnęło a George i marynarz który spadł obok niego musieli mocniej się złapać relingu by nie stracić równowagi.

A walka powietrzno - morska trwała dalej. Pierwsza fala nalotu skończyła się gdy cztery maszyny znów nabierały wysokości już nad lądem. Scigały je głuche tąpnięcia średnich dział i miarowe dudnienie Vickersów. Cała zatoka zmieniła się w chaos. Te kilka widocznych jednostek próbowało się ruszyć z miejsca aby stanowić trudniejszy cel. Ale realne możliwości ruchu miał tylko dozorujący wejście zatoki niszczyciel. Statki i okręty to nie były osobówki więc zanim ruszyły z mozołem swoje stalowe cielska musiały upłynąć cenne chwile. Dla szybkości ataku lotniczego wydawało się to wieczne.

A zaraz nastąpiła druga fala ataku. Niemieccy lotnicy zaatakowali ponownie. Jeszcze zanim pierwsza czwórka zdołała już nad lądem zniknąć w chmurach albo za wzgórzami. Dwie pary Heinkli tym razem nadleciały od strony lądu z przeciwnych kierunków. Wieże średniej artylerii i gniazda karabinów maszynowych próbowały ustawić się aby odeprzeć kolejną falę ataku. Ale na tak krótkich odległościach liczonych w setkach metrów dla samolotów i broni przeciwlotniczej to były prawie odległości kontaktowe. I ledwo się dostrzegło samolot a już był nad okrętem i zrzucał na niego bomby. Albo na największy w zatoce frachtowiec.

Chroniący się za balustradą George miał jednak wrażenie, że marynarz który stał obok niego nie zwrócił uwagi na drobny detal tuż z przed ataku. Zanim jeszcze pojawiła się pierwsza para Heinkli. Może dlatego, że w tamtym momencie przeszukiwali przeciwne sektory. Miał właściwie fart, że akurat przepatrywał fragment nieba nad “Alsterem” w tym momencie. Bo chwilę wcześniej lub później pewnie nic by nie dostrzegł. A tak wydało mu się, że coś oderwało się gdzieś z okolic rufy frachtowca i poszybowało w górę aż zniknęło w tych nisko położonych chmurach. To coś sunęło za sobą słabo widoczną w tych szarościach smugę a chwilę potem ten fragment nieba rozbłysł żółtym kolorem. Jakby wybuchła tam jakaś raca.


---



*wkm - wielkokalibrowy karabin maszynowy, w polskiej nomenklaturze z okresu wojny i przed, nazywany był nkm - najcięższy karabin maszynowy. Chodzi o broń maszynową w kalibrach ok. pół cala (.50 czyli ok 12,7 mm). Tego typu broń często używano do niszczenia względnie lekko opancerzonego sprzętu jak ciężarówki, lżej opancerzone pojazdy czy samoloty właśnie.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:40
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



No to dwaj marynarze tylko zasalutowali oficer a potem rzucili się biegiem do stalowych drzwi i po chwili zamknęły się one za nimi. A pozostali zostali w tej mrocznej ładowni. Bosman Robinson wiedząc już czego oczekuje po nim oficer dowodząca sprawnie wydał rozkazy.

Marines po kolei schodzili po drabinie na dół. Gdy schodził pierwszy reszta stała na galeryjce świecąc w dół latarkami i trzymając karabiny z nałożonymi bagnetami aby go osłaniać. W końcu ten kto schodził po drabinie był właściwie bezbronny. Ale pierwszy z nich stanął na dnie łądowni i od razu zsunął karabin z ramienia i wycelował go w ciemność. Potem zaczął schodzić jego kolega i kolejny. Aż wreszcie na dole znalazła się cała szóstka szturmowców, razem z bosmanem. Ten zostawił dwóch ludzi na galeryjce tak na wszelki wypadek. Więc przyszła kolej na obie kobiety aby dołączyły do piątki mężczyzn którzy już byli na dole.

Birgit miała porównanie do tego jak całkiem niedawno używała właśnie tej drabiny. Tylko w przeciwnym kierunku. Wtedy czuła się słaba i wyziębiona. Istniało ryzyko, że nie da rady. Teraz było lepiej. Na górze zdołała się najeść i ogrzać. Więc schodziło się łatwiej. No ale teraz słyszała głównie ten irytujący świst w uszach który zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Nawet po tej scenie na galeryjce musiała zgadywać co się dzieje bo nie słyszała. Wyglądało na to, że pani kapitan odesłała tych dwóch zwykłych marynarzy gdy ci do niej podbiegli i coś tłumaczyli krótko ale z przejęciem. A potem gdzieś pobiegli. No i zostały same z ósemką marines. Teraz musiała właśnie zejść ona i pani kapitan. A już na dole musiała zaprowadzić Brytyjczyków do tej ciężarówki. Jednej z wielu w tej ładowni. Ale ta chociaż zwyczajna jak wszystkie co tu były kryła w sobie nietypowy ładunek.





Z przewodniczką zrobiło się nawet dość łatwe odnalezienie właściwej cieżarówki. Inaczej trzeba by sprawdzać każdą po kolei. A w tej ładowni stały w dwóch rzędach i chyba było ich ze dwadzieścia albo jakoś podobnie. Ale gdy Birgit ich zaprowadziła pod właścią ciężarówkę, klapę i plandekę marines wycelowali w nią karabiny i otoczyli ją ze wszystkich stron. Nawet jeden z tych żołnierzy co został na galeryjce wycelował światło latarki z góry na tą podjerzaną cieżarówkę. Zrobiło się dość groźnie. Napięcie rosło jakby spod plandeki nagle miało wypaść nie wiadomo co.

Jeden z marines podważył bagnetem płachtę plandeki a drugi zajrzał do środka świecąc latarką. - Tu coś jest panie bosmanie! - zameldował po chwili oglądania ten z latarką.

- Co takiego? - bosman chyba był zirytowany tak mało precyzyjnym meldunkiem. Nawet jak już byli na miejscu i zajrzeli do środka to nadal nie było nic wiadomo.

- No nie wiem co to jest. - marynarz z latarką wzruszył ramionai i nawet odwrócił głowę aby spojrzeć na podoficera i także miną potwierdzić, że nie ma pojęcia na co patrzy.

- Podnieście plandekę i opuśćcie klapę! - rozkazał bosman i marynarze szybko rzucili się wykonać polecenie. Dwóch stanęło na schodkach i odrzuciło płachtę na dach plandeki. A po chwili gmerania opuścili klapę więc dostęp zrobił się łatwiejszy. Ci dwaj “odźwierni” stanęli na brzegach tej klapy i oświetlali latarkami wnętrze. Dla reszty został właściwie zderzak albo maska sąsiedniego Opla bo ciężarówki stały prawie zderzak w zderzak. Więc po opuszczeniu klapy dało się swobodnie patrzeć do środka tylko z boku albo właśnie korzystając frontu sąsiedniej ciężarówki.

Marynarze przyglądali się temu czemuś widocznemu w świetle latarek. To coś wyglądało jak pudło. Albo klatka. Wielkości niezbyt dużej szafy. Tylko położonej na płask bo była dłuższa niż wyższa. Do tego mocowana do burt ciężarówki aby zachowała stabilność. No i to tyle co wiązało wygląd tego czegoś z szafą, pudłem czy klatką.

Na krawędziach widać było jakieś fikuśne wzory. Które wydawały się mienić jakby odbijały światło. Przez co wydawały się jakby miały jakąś poświatę. Chociaż nie jarzyło się to jak normalna świeca czy żarówka. Tylko jakoś tak… Samo z siebie… Żadnej żarówki nie było widać. Birgit wiedziała, że to nie złudzenie ani efekt odbicia światła latarek. Tylko to były niestandardowe efekty gdy cząstki immaterium reagowały z materią tego uniwersum. Podobnie jak to ledwo wyczuwalne buczenie. Wibrowanie. Jakiego właściwie nie było słychać. W końcu akurat ona nie słyszała teraz właściwie niczego. A jednak gdzieś w żołądku czuła te wibracje jakby stała tuż przy jakimś transflormatorze czy czymś podobnym.

- Ja tego nie dotknę. - mruknął jeden z marynarzy którzy stali na krawędzi klapy. Chyba miało to być jako żart. Ale też pewnie nie tylko. Właściwie chyba większość z nich miała dość, mocno niewyraźne miny i jakoś żaden nie kwapił się aby podejść do tego czegoś.

- Zróbcie miejsce dla pani kapitan. - rozkazał słowem i gestem bosman. Marynarze całkiem chętnie rozstąpili się aby zrobić miejsce dla dwóch kobiet. Marynarz na klapie cofnął się i założył karabin na ramię aby zrobić miejsce dla dwójki kobiet i może pomóc im wejść na górę. Ale nie zdążył. Bo z góry doszedł ich odgłos szczękających drzwi i zaraz na górze zaczęło się jakieś zamieszanie. Wydawało się, że jeden z marines co zostali na galeryjce rozmawia z jakimś innym marynarzem. I to dość nerwowo.

- Co tam się dzieje?! - krzyknął do nich zirytowany podoficer bo z tej odległosci słychać było głosy ale nie słowa.

- Panie bosmanie! Bo on mówi, że jest z maszynowni i przyleciał po Dickensa i McDowella! No to mu mówię, że oni już tam polecieli! - marines odkrzyknął w dół ładowni wskazując gestem na jakiegoś innego marynarza.

- No może się rozminęliśmy! To jak pobiegli to pewnie już tam są! - odkrzyknął na dół ten co pewnie właśnie przybiegł na galeryjkę.

- Cicho! Słyszycie? - jeden z marynarzy nagle syknął uciszając wszystkich.

- Bomby… - szepnął na głos drugi z nich bo teraz gdy nikt nie rozmawiał to dało się słyszeć. Odgłosy eksplozji. Chyba niezbyt blisko. Ale jednak eksplozję.

- No to złapali nas z łapą w nocniku… - mruknął trzeci z nich i nerwowym ruchem sięgnął pod kieszeń płaszcza z którego wyjął paczkę papierosów. I zaraz ją opuścił bo następna eksplozja była już bez problemu słyszalna i wstrząsnęła całym frachtowcem. Niektórzy zdołali się złapać czegoś by nie upaść inni pospadali na podłogę ładowni. Stal zatrzeszczała pod naporem tej siły, pasy, liny i łańcuchy przytrzymujące ładunek podobnie. Ludzie odruchowo krzyknęli z tego wszystkiego. Najbardziej ten co się odsunął aby zrobić miejsce dla pani kapitan bo nie mając się czego złapać spadł najpierw na maskę sąsiedniej ciężarówki a potem na podłogę. Wszystko jeszcze trzeszczało gdy ludzie poczuli jak podłoga zwiększa swój przechył a wszystko co tylko się da zaczyna się turlać albo zsuwać po tej podłodze. Ale przechył w końcu zastopował i w majestatycznym tempie zaczął wracać do względnego pionu. Chociaż fale wywołane eksplozją wstrząsnęły nawet tak sporym frachtowcem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline