Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2019, 14:15   #30
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie da się ukryć - Sam nie kłamała. Znała Jamesa bardzo, ale to bardzo dobrze.
Tak zresztą jak i on - ją.

Góra z górą się nie zejdzie, powiadano, a chociaż Dziki Zachód (jak ostatnimi czasy prasa zaczęła nazywać zachodnie tereny Ameryki) był nie tylko dziki, ale i zajmował sporą powierzchnię, to ich ścieżki co rusz się przecinały.

Uśmiechnął się lekko na wspomnienie ich pierwszego spotkania...


Okolice Gór Skalistych
(jakiś czas temu)

„A mówili, że grozi im wymarcie” - pomyślał z przekąsem James, wspominając artykuł sprzed kilku tygodni. - „I wierz tu człowieku pismakom...”
Ślady na śniegu nie spodobały mu się w najmniejszym stopniu. Te wilki były na czyimś tropie... I z pewnością ich przyszłą zdobyczą nie miało być jakieś zwierzę...
Odległy krzyk, mieszanka gniewu i strachu, sprawił, że przyspieszył kroku. Chociaż w śnieżnych rakietach kiepsko się biegało, to jednak tempo miał niezłe. Nie zatrzymując się ściągnął z pleców łuk.
Arcydzieło sztuki indiańskiej z pewnością to nie było i każdy szanujący się Indianin skrzywiłby się pewnie na widok tego łuku. Ale swoje zadanie, mimo niepozornego wyglądu, spełniał znakomicie.
Było rzeczą jasną, że jeden strzał z rewolweru napędziłby strachu i przegonił futrzaste bestie gdzie pieprz rośnie, ale akurat nie na tym Jamesowi zależało... Poza tym diabli wiedzieli, kto lub co mogło jeszcze siedzieć w tych górach. Lepiej było nie zawiadamiać nikogo o swej obecności.

Po chwili widział już całą sytuację.
Niezbyt wysoka postać oparta o rozłożyste drzewo, opędzała się od pięciu wilków kolbą winchestera. Na ziemi leżał, bez ruchu, potężny basior, ale pozostałe zwierzęta nie interesowały się nim. Wolały widocznie zająć się większą, chociaż bynajmniej nie bezbronną zdobyczą. Najwyraźniej zdawały sobie sprawę z tego, że mogą mieć dwa źródła pokarmu...
Łuk posłał w powietrze dwie strzały i dwie szare bestie padły na ziemię. Dopiero wtedy pozostałe zwróciły się ku nowemu wrogowi. Trzeci upierzony pocisk był celny, ale nie śmiertelny. Wilk, zwijając się z bólu i skowycząc, padł na ziemię.
James rzucił łuk i sięgnął po długi nóż. W ostatniej chwili uchylił się przed błyskawicznym atakiem. Kły wilka tylko rozdarły mu rękaw... W tym samym momencie długie ostrze noża wbiło się w bok bestii, która z wyciem runęła na ziemię.
Niedoszła ofiara wilków nie pozostała bierna. Potężny cios kolby zakończył życie trafionego wcześniej strzałą zwierzęcia.
Ostatni wilk, podwinąwszy ogon, uciekł.
James sprawdził, czy wszystkie zwierzęta nie żyją, a potem spojrzał na ocalonego.
A raczej - ocaloną...

- James - przedstawił się. Od dawna nie podawał nikomu swego nazwiska. Było... dość znane, a jemu ochy i achy nie były potrzebna. Podobnie jak wyzwania domorosłych rewolwerowców.
- Nelly - usłyszał odpowiedź.
Dziewczyna obejrzała swoje poszarpane w trzech miejscach ubranie.
- Żaden mnie nie dostał. Zabrakło mi nabojów... - wytłumaczyła się.
Ani dziękuję, ani pocałuj mnie w dupę. Ciekawe...
- Rozpalisz ognisko? - spytał. - Przyda się trochę ciepła. Tylko uważaj na dym.

James dorzucił do ognia kolejną gałąź, a potem sięgnął po plecak i wyciągnął igłę z nitką. W końcu musiał naprawić rękaw kurtki.
Potem podniósł głowę... i spojrzał wprost w lufę swego rewolweru.
- Ty frajerze - usłyszał. W głosie Nelly brzmiało lekceważenie. - Nie trzeba było mnie ratować.
Pociągnęła za spust. Potem drugi raz. I trzeci. W jej oczach pojawiło się zdumienie. A potem strach.
- Wyjąłem naboje - powiedział zimno.
Wstał. W jego dłoni błysnęła stal.
- Nie jestem na tyle głupi, by wierzyć we wdzięczność. Albo zaufać komuś w tych przeklętych górach tylko dlatego, że ma cycki i ładne oczy. Ale nie sądzę, by ta informacja jeszcze ci się na coś przydała.

***

Głupota to choroba zwykle kończąca się śmiercią. A on nie był głupcem i cenił sobie swoje życie. Dlatego też nie pozostawiał za swymi plecami żywych wrogów. Nawet jeśli były to pięknookie kobiety.

***

Informacja, którą biednej Nelly udzielił facet od łuku, może i nie przyda się dziewczynie, jednak Samantha uznała, że jej owszem. Mijał czwarty dzień od chwili w której wpadła na trop kobiety. List gończy, starannie ukryty w plecaku, wspominał coś o trzech napadach na bank, w trakcie których z jej drobnej rączki życie straciło dwóch mężczyzn. Kwota za jej głowę była niezbyt wysoka, jednak Sam nie miała akurat nic lepszego na oku. Włóczenie się po tym parszywym świecie wymagało pieniędzy. Nauczyła się tej zasady zanim dobrze zrozumiała do czego służą niektóre części ciała. Oczywiście jej wiedzę i o te sprawy w końcu uzupełniono jednak fakt pozostawał faktem. Liczyła się kasa, a im jej więcej tym w sumie lepiej. Byle, rzecz jasna, nie było jej za dużo.
Powróciła do obserwowania mężczyzny. Jeżeli po zlikwidowaniu Nelly pójdzie sobie precz, sprawa będzie wyglądała prosto. Samantha zgarnie zwłoki, dowiezie je do najbliższego miasta i zgarnie swoją nagrodę. Plan oczywiście uwzględniał tylko najważniejsze punkty bez wnikania w konieczność przyprowadzenia tu Łysego i ominięcia całej gamy zagrożeń, poczynając od reszty bandy Fergusona, do której panna od wilków należała. Biorąc pod uwagę plotki, że zgarnęła im sprzed nosa cały łup, bez wątpienia ktoś jej będzie szukać. Spotkanie z szóstką wściekłych facetów nie znajdowało się w tej chwili na szczycie listy pragnień Sam. W zupełności wystarczył jej ten jeden, którego miała przed sobą, a który w wielce skuteczny sposób rozprawiał się właśnie z dziewczyną. Trzeba będzie na wszelki wypadek wpakować w truchło kulkę lub nawet dwie i ułożyć bajeczkę na wypadek nadmiernej ciekawości stróżów prawa.
Przesunęła się ostrożnie, uważając przy tym by niechcący nie natrafić na gałąź lub nie strącić czapy śnieżnej. Tyłek zaczynał jej odmarzać. Przeklęła w duchu nieznajomego. Gdyby nie on, poczekałaby aż wilki .. W sumie może i dobrze, że się pojawił. Gdyby jeszcze mógł się pospieszyć...
O dziwo posłuchał, mimo iż swe myśli z całą pewnością zachowała dla siebie. Może umiał w nich czytać? Różne się rzeczy ostatnio słyszało... Gdy zniknął za pniem rozłożystego drzewa pozwoliła sobie na cichutkie westchnienie ulgi. Zaczęła się bardzo powoli podnosić nie spuszczając przy tym wzroku z miejsca w którym zniknął.
- Zadek ci nie zamarza w tych krzaczkach? Siedzisz tam i siedzisz... - usłyszała.
- Do diabła... - warknęła, zastanawiając się przy tym czy zdąży czmychnąć za najbliższy pień.
- Jeśli nie będziesz taki głupi, jak ta tu, to nic ci nie grozi - zapewnił.
Jak cholera nie zamierzała być “głupim”. Ufanie nieznajomemu nie było jednak niczym mądrym, nie w jej zawodzie. Pospiesznie oceniła sytuację. Do pnia miała dokładnie dwa kroki. Gdyby tak...
- Najlepiej będzie, jeśli wrócisz tam, skąd żeś przyszedł - powiedział typek zza drzewa. - Mam już dość kłopotów i kolejne mi niepotrzebne.
Cóż, była to jakaś myśl. Sam wątpiła jednak by pozwolił jej przy okazji zabrać ciało Nelly. Zamiast odpowiedzieć zaryzykowała pokonanie dystansu dzielącego ją od pnia.
- Tylko mi nie mów, żeś stamtąd przybył. Bym cię zauważył wcześniej. - W głosie tamtego mężczyzny brzmiała denerwująca ironia.
Mądrala z niego najwyraźniej była, jednak opierając się o pień, Samantha poczuła się znacznie pewniej. Wyciągnęła drugi rewolwer z kabury, sprawdziła naboje, poprawiła nóż. Licho wie czy się jej akurat nie przyda.
- I ja nie chcę kłopotów. Oddaj mi ciało Nelly i rozejdźmy się jak przyjaciele - odkrzyknęła.
- Kolejna baba? - Tym razem w głosie tamtego słychać było zaskoczenie. I zdawać się mogło, że nie jest zbyt szczęśliwy. - Po co ci ona? Siostra czy kochanka?
- Nie twój cholerny interes. - Odparowała natychmiast. - To jak będzie?
- Nie chcesz, nie mów. Wystarczy, że się odwrócisz na pięcie i pospacerujesz do domu. Czy dokąd tam chcesz. Ale ona zostanie tu. Znajdę jej jakąś zaciszną jaskinię.
- Nie ma mowy. Biorę ją ze sobą. Jak chcesz to możesz zabrać wszystko co ma przy sobie. - Propozycja była dość hojna i w sumie niezbyt dla niej opłacalna, jednak w razie spotkania kogoś z gangu, miałaby przynajmniej do kogo ich odesłać.
- Po co mi jej buty lub majtki? - w dość uprzejmy sposób zdziwił się jej upierdliwy rozmówca.
Zatem nie wiedział kogo zabił. W sumie było to jej na rękę.
- Słuchaj... Jestem głodna, zmęczona i jak słusznie zauważyłeś odmarza mi tyłek. Po cholerę chcesz się zajmować jej truchłem. Nie lepiej oddać je mi i mieć to z głowy? - Spróbowała nieco inaczej.
- A ty co? Grabarz? - Mężczyzna, uparty jak cały ten rodzaj, jakoś nie chciał ustąpić.
- Mam przy sobie nakaz wystawiony na jej nazwisko i z jej śliczną buźką wyrysowaną przez szeryfa okręgowego.
- Łowca nagród? Niech mnie diabli... Rzuć tu ten list, to pogadamy. Na piękne oczy to ja ci nie uwierzę. Mam złe doświadczenia w tej materii.
Wygrzebanie nakazu chwilę zajęło. Jak go jednak rzucić by śnieg nie rozmoczył papieru zamazując zarówno rysunek jak i kwotę jaką warta była Nelly?
- Rzucać nim nie będę, zapasowego nie mam. Wyjdźmy zza tych drzew i pogadajmy jak ludzie cywilizowani.
- Jaja sobie robisz? Cywilizowani? Na tym odludziu? Zawiń w coś nieprzemakalnego i rzuć. Albo w zapasową koszulę. Nie przemoknie tak od razu.
Jeżeli istniał na tym świecie bardziej upierdliwy facet, to nie miała okazji go spotkać od co najmniej tygodnia.
- Mam nadzieję, że się od jakiejś dziwki świerzbu nabawisz... - mruknęła pod nosem, jednocześnie owijając list wokół w miarę suchego kawałka konaru. - Leci! - oznajmiła głośno po czym wychyliła się ostrożnie i rzuciła celując w pień drzewa, za którym jegomość raczył się skryć.
‘Przesyłka’ o centymetry minęła pień i elegancko wylądowała w śniegu. Pech polegał na tym, że list gończy odwinął się ułamek sekundy wcześniej i spoczął w śniegu, tuż obok drzewa.
- Ubierasz się w sukienki z kory i łyka? - zdziwił się, zabierając równocześnie list. - Prawie nie zmókł - dodał. - Wyschnie bez problemów.
- Wolę biegać na golasa. - Nie zamierzała kryć swego niezadowolenia. - Zadowolony? - podobnie jak zniecierpliwienia.
- Nisko ją cenią - powiedział, machając listem w powietrzu - jak na trzy banki i dwa trupy. Proszę, jest twoja. Możesz ją zabrać.
Zerknęła by sprawdzić czy wyszedł ze swojej kryjówki. Nic z tego. Widziała go tylko częściowo jednak na więcej najwyraźniej nie było co liczyć. Ta zabawa zaczynała ją nużyć. Wychyliła się ostrożnie, nie chowając rewolwerów jednak w geście dobrej woli, nie kierując ich w jego stronę.
Ku jej zdziwieniu nie miał rewolweru w garści. W przeciwieństwie do niej. Z tym, że do kryjówki za drzewem miał teraz dużo bliżej, niż ona.
- Zamierzasz tam sterczeć cały wieczór? - Brak widocznej broni nie był dla niej wcale oznaką jego bezbronności. Zdecydowanie wolałaby widzieć go w pełnej krasie.
- Czekam, aż schowasz te pukawki, a potem, jako gość, zechcesz się przedstawić.
Miała niejasne wrażenie, że tłumaczenie mu iż to ona była tu wcześniej na niewiele się zda. Chowanie broni w tej sytuacji nie było całkiem rozsądne. Musiała minąć dłuższa chwila nim wreszcie się na to zdecydowała. Bez rewolwerów w dłoni czuła się dziwnie słaba, co jak cholera nie poprawiło jej humoru.
- Możesz mi mówić Sam. - Zdjęła z głowy kapelusz by choć na chwilę zająć czymś niespokojne dłonie. Długie, złociste włosy korzystając z chwilowej swobody rozsypały się na jej plecy. Gniewnie odgarnęła jeden z kosmyków, który przysłonił jej widok nieznajomego.
- James - przedstawił się. Wyszedł zza drzewa w chwili, gdy Sam schowała broń. - Miło cię poznać - powiedział. Uchylił kapelusza gestem, który bardziej by pasował do wielkomiejskich ulic, niż tej dziczy.
Przez chwilę zastanawiała się czy przypadkiem nie kryła się w tym kpina, jednak szybko porzuciła te nieistotne rozważania.
- Nie mogę powiedzieć tego samego. - Mimo słów zdobyła się na lekki uśmiech. - Zawsze biegasz z pustym rewolwerem? - zapytała odnosząc się do słów James’a.
- Niekiedy. Bardzo rzadko - powiedział. - Z pewnością nigdy nie w takiej głuszy. Ona po prostu nie była dość spostrzegawcza.
- Gdyby nacisnęła jeszcze kilka razy … ? - nie dokończyła pytania pozostawiając dopowiedzenie go swemu niespodziewanemu towarzyszowi. W międzyczasie ruszyła w stronę trupa. - W sumie jestem ci chyba winna podziękowania. Ewentualnie podział łupu. - Co jak co, ale miała swój honor i czasami nawet przestrzegała własnych zasad.
- Żadne naciskanie nic by nie dało. - Spokojnie wyprowadził ją z błędu. - Opróżniłem cały magazynek. Przy odrobinie wprawy i sprawnych palcach zajmuje to sekundy.
- Może niepotrzebnie wodziłem ją na pokuszenie - dodał.
- To już chyba nie jest takie istotne - stwierdziła pochylając się na Nelly by samej upewnić się, że nie było w niej już życia. Oczywiście nie było potrzeby dobijania kobiety więc pozostawało udać się po Łysego i pożegnać z Jamesem.
- Nie będę ci odbierać nagrody - powiedział James. - Wystarczy, że postawisz mi kolację - dodał, zanim zdążyła się zdziwić jego wielkodusznością.
- Postaram się spełnić twoje życzenie gdy wpadniemy na siebie następnym razem. - Było to bardzo wątpliwe więc niewiele ją kosztowało złożenie obietnicy.
- Trzymam za słowo - powiedział z nieco kpiącym uśmiechem. Najwyraźniej Sam nie wiedziała jeszcze, że świat jest bardzo, ale to bardzo mały.
 
Kerm jest offline