Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2019, 09:30   #33
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Nie pamiętała o czym śniła jednak musiało to być coś paskudnego skoro obudziła się zlana potem. Oddech powoli wracał do normy jednak sen czmychnął gdzieś i miała niejasne wrażenie że po raz kolejny nie dane jej będzie przespać całej nocy. Zrezygnowana pochyliła się by podnieść koc, który zsunąwszy się z kolan, wylądował na podłodze. Cud prawdziwy, że w jego ślady nie poszedł rewolwer. Odgłosy z dołu świadczyły o tym, że wciąż ktoś trzymał się na nogach, aczkolwiek liczba takich herosów musiała znacznie zmaleć. Rozważała czy nie zejść i nie dołączyć do tych ocalałych. Kilka kieliszków whisky powinno jej skutecznie pomóc w odpłynięciu. Pomysł nie był najlepszy ale nie miała innego wziąwszy pod uwagę, że James spał, a ona nie miała zamiaru go budzić. Uniosła się ostrożnie z fotela i możliwie cicho przypięła pas z rewolwerami. Z butami w dłoni ruszyła na korytarz. Skrzypnięcie deski pod jej stopą przywitała z gniewnym grymasem.
- Wybierasz się gdzieś, Sam?
- Nie twój cholerny interes. -
warknęła, gniewem maskując ukłucie strachu. Była przekonana, że James śpi w najlepsze. Piekielna deska...
- Mówiłem ci, że ten fotel to niespecjalny pomysł. Chodź tu i połóż się lepiej. Tylko weź koc.
- Nie potrzebuje łóżka tylko butelki czegoś mocnego.
- wypaliła szczerze po czym odwróciła się i oparła plecy o framugę. - Najlepiej zaś żeby to były dwie butelki.
- No, dwóch to nie mam... -
odparł James. - Jesteś pewna, że jedna nie wystarczy? Czy może wolisz bajkę na dobranoc?
- Masz ochotę zabawić się w niańkę? -
Nie była pewna czy jedna wystarczy, jednak nie miała zamiaru zwierzać się mu z własnych problemów.
Usłyszała ciche skrzypnięcie szafy, a potem zbliżył się do niej cień ciemniejszy od otaczającego ją mroku nocy.
- Trzymaj.
Chwyciła podaną jej butelkę i nie myśląc o tym wiele przyłożyła do ust. James musiał po drodze ją otworzyć bowiem palący płyn natychmiast wypełnił jej usta, a w sekundę później przełyk. Przyjemne, znajome ciepło...
- Będziesz tego żałował... - oznajmiła spokojnie gdy odsunęła gwint od ust. Wyciągnęła butelkę w jego stronę.
Czego miałby żałować? Paru dolarów na butelkę, która zastąpi opróżnioną przez Sam?
- Pij spokojnie - powiedział. - Nie potrzebuję niczego na sen.
- Dzięki -
w jej głosie zabrzmiała szczera wdzięczność. Ponownie upiła łyk po czym, mimo iż nie widziała jego twarzy, uniosła lekko głowę. - Czy.. Czy coś mówiłam? - Zapytała przeklinając w duchu zająknięcie, które zdradzało jej marny w tej chwili stan.
- Przez sen? - spytał. - Nic ważnego. Chyba coś ci się śniło nieprzyjemnego.
- Nie pamiętam co... -
butelka ponownie powędrowała do ust. Z doświadczenia wiedziała, że jak piła szybko, to i działanie było mocniejsze.
Jak na osobę, która nie pamiętała nocnych koszmarów, Sam wykazywała zadziwiający pociąg do usypiacza i zapominacza w jednym. Ale to już była jej sprawa. Jeśli tak tylko umiała radzić sobie z problemami... On sam pewnie wolałby zapomnieć o kłopotach w objęciach jakiejś urodziwej i chętnej zarazem panienki.
Wyminęła mężczyznę i ostrożnie ruszyła w stronę fotela. Na szczęście po drodze nie było żadnych niespodziewanych przeszkód, a i fotel był na tyle szeroki, że bez problemu w niego trafiła. Zdjęcie pasa z rewolwerami okazało się ciut mniej prostsze. Trzymając w jednej dłoni butelkę i będąc zmuszona do radzenia sobie tylko za pomocą drugiej, w końcu nie wytrzymała i zaklęła siarczyście.
- Pomóc ci w czymś?
Nie czekając na odpowiedź James podszedł do fotela, na którym spoczęła Sam. Mimo ciemności widać było, z jakim problemem boryka się dziewczyna. Rozpięcie pasa zajęło Jamesowi zdecydowanie mniej czasu, niż potrzebowałaby na to jego właścicielka. W ostatniej chwili uchronił pas przed efektownym upadkiem na podłogę.
- Dzięki - pogłos jaki towarzyszył podziękowaniom świadczył o tym, że wypowiedziane zostały tuż nad gwintem. - Jesteś pewny, że nie masz ochoty mi towarzyszyć?
- W konsumpcji? Nie. Ale z chęcią posiedzę obok ciebie - odpowiedział. Zastanawiając się przy okazji, ile czasu potrwa, nim wysokoprocentowa whiskey zwali Sam z nóg.
Więcej dla niej... Ułożyła usta w rozleniwiony uśmiech. Powoli zaczynała odczuwać działanie alkoholu. Wciąż słabe, jednak wiedziała, że zbliża się chwila kulminacji. Picie takie jak w tej chwili stosowała, zawsze tak się kończyło. Z początku mała chmurka, po czym, nim się człowiek zdążył zorientować, co tak naprawdę się dzieje, już był cały mokry. W sumie zabawne i pieklo trafne porównanie. Zatem piła dalej, mając przy sobie przystojnego i nie zmuszającego jej do niczego, faceta. Miła to była odmiana, może częściej powinna znajdywać sobie takich jak on? Problem jednak polegał na tym, że ryzyko znalezienia tej przystojnej buźki na jednym z świstków zwanych listami gończymi było zwykle spore. Była jeszcze kwestia zaufania. Nie mogła powiedzieć żeby ufała James’owi. Sam nikomu nie ufała, jednak...
- Idź spać James, nie musisz mnie pilnować. - Samogłoski lekko się jej przeciągały jednak wypowiedź zabrzmiała prawie normalnie. Ile jeszcze to potrwa? Pociągnęła kolejny łyk.
James nie miał zamiaru tłumaczyć, że było to nie tyle pilnowanie jej, co dbanie o to, by jakimś głupim wyskokiem nie ściągnęła na siebie, a przy okazji na niego, jakichś kłopotów.
- Towarzyszenie ci to czysta przyjemność.
Może to i nie do końca była prawda, ale James aż tak daleko od prawdy nie odbiegał. Sam, pijąca czy nie, była w miarę sympatyczna, a to, że wolała spać na fotelu, zamiast jego tam wpakować, stanowiło dodatkowy plus. Nie mówiąc już o tym, że pokryła koszty kolacji i połowy noclegu.
Wymagać od niej więcej za dach nad głową - to już by była przesada. I z pewnością nie zamierzał ciągnąć jej na siłę do łóżka.
Kolejna chwila ciszy, która zapanowała po ostatnich słowach James’a przeciągała się w nieskończoność. Samantha skupiła się na własnych myślach i raczej nie zamierzała po pijaku dzielić się nimi z towarzyszącym jej facetem.
- Samantha... - odezwała się nagle.
Trudno było orzec, czy to było ponowne przedstawienie się, tym razem bardziej oficjalne, czy coś innego... Przechodzili na etap stosunków mniej towarzyskich?
- Tak, wiem... - odparł po chwili. - Podać ci coś, Samantho?
- Milton... -
dodała gdy James wreszcie przestał mówić. - W sumie to chyba tak... - orzekła po chwili. Przyjemne kołysanie poprawiało nastrój i odprężało.
- A zatem? - James zdecydowanie nie był jasnowidzem, zaś odgadywanie pragnień panienek, które właśnie wytrąbiły pół litra wyśmienitej whisky leżało poza jego możliwościami. Miał tylko nadzieję, że nie będzie to prośba o kolejną butelkę...
- Siebie... - oznajmiła z uśmiechem na ustach, którego pewnie i tak nie miał szansy dostrzec.
I jak się to niby miało do wymogu trzymania przy sobie rąk? Który to wymóg był jej osobistym pomysłem?
No chyba że źle rozumiał jej słowa...
Wyjął z rąk Sam butelkę, której zawartość stopniała do kilku kropel, i odstawił ją na stół. Podobnie postąpił z rewolwerami. Słowa słowami, propozycje propozycjami, ale kobieta zmienną jest, o czym wiedzieli wszyscy.
- Piękna księżniczko - powiedział - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Ucałował dłoń Sam.
- Dziwny jesteś. - stwierdziła całkiem poważnie, a przynajmniej taki miała zamiar, jednak głos zdradzał podszyte whisky rozbawienie. - Czy zatem powinnam teraz nazwać cię księciem? - zapytała jednocześnie próbując go przyciągnąć do siebie. Tracenie czasu na rozmowy było według niej głupotą, ale słowa jakoś tak same wypływały z ust...
- Ależ skąd. - James zajął się na moment wnętrzem drugiej dłoni. - Księżniczki mają najwyżej swoich rycerzy.
- Niektóre ich nie potrzebują. - Nie miała pojęcia po co on ciągnie ten bezsensowny temat. Księżniczki, rycerze... Co to ma do rzeczy... Wyrwała dłoń i zaczęła się podnosić. Była pewna, że w tym cholernym miejscu znajdzie się inny chętny z mniejszym zasobem słów.
Zanim zdążyła w pełni przybrać nieco niepewną pozycję pionową znalazła się w ramionach Jamesa.
- Łapy przy sobie - warknęła, wkurzona nie na żarty.
- Mogę ci nie pomagać. - James puścił ją natychmiast, a Sam straciła równowagę.
- Gnojek.. - Chwilowe zaskoczenie spowodowane ponownym znalezieniem się w fotelu, minęło z chwilą w której zdała sobie sprawę, że pas z rewolwerami nie znajduje się tam gdzie być powinien. - Cholera...
- Jasna -
dokończył uprzejmie. Błogosławiąc swojego anioła stróża, który natchnął go by odłożyć na bok jej broń. Ruch, jaki wykonała Sam był jednoznaczny,
Poczucie zagrożenia nieco rozwiało opary alkoholu które opanowały jej umysł. Nie miała pojęcia gdzie jest jej broń, zaś buty, w których miała ukryty nóż, stały w najlepsze pod drzwiami. Pozostało jej tylko jedno. Napięła mięśnie po czym wyprostowała lewą nogę mierząc w krocze.
- Nic sobie nie zrobiłaś? - zapytał James, kryjąc rozbawienie. Uderzenie, mające być powtórką akcji z baru, trafiło go w udo. Kolejny powód do zapalenia świeczki w podzięce. Wziął sobie do pokoju jakąś maniaczkę, wariatkę albo krańcową feministkę... Następną dziewczynę zostawi na dworze, choćby pioruny waliły.
- Odwal się.. - Warknięcie nie do końca wyszło tak jak powinno. Ból spowodowany nie do końca udanym kopnięciem dorzucił kolejną dawkę otrzeźwienia. Cholera chciała się zapić, a nie trzeźwieć... Podkuliła nogi pod siebie próbując jednocześnie przywołać tamto otumanienie trunkiem. - Wszystko szlag trafił.. - poskarżyła się szeptem, jednak słowa te skierowane były bardziej do oparcia fotela niż mężczyzny, który znajdował się w pokoju.
Powinien wrócić do łóżka, zostawiając ją samą sobie, ale Sam przypominała mu w pewien sposób Ann.
Przysiadł na oparciu fotela.
- Wszystko? Niemożliwe - powiedział. - Zamiast wywalić smutki w diabły rozczulasz się niepotrzebnie.
- Nic ci do moich smutków, James. Idź spać.
- Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała było pocieszanie czy pakowanie się z butami w jej sprawy.
- Bajanie. Los nas ze sobą zetknął po raz wtóry, a to znaczy, że to twoje ‘nic ci’ nie do końca jest trafne. - Związać i zakneblować? A rano wyjechać, nie czekając na dyliżans, i podrzucić barmanowi klucz? - Nie namawiam cię, żebyś mi się wypłakiwała na ramieniu.
- W takim razie czego chcesz? Historii parszywego życia? Opowiastki o wspaniałej i szczęśliwej rodzinie czy o bydlakach, którzy wszystko to spieprzyli? Jeżeli marzy ci się bajka na dobranoc to znajdź sobie lepiej inną panienkę. Ta ma tylko koszmary w zestawie.
- Poprawiła się na fotelu by nieco wygodniej ułożyć głowę.
- Jeśli ci to poprawi nastrój, to może być ponura historia z dreszczykiem - odparł. - A możesz też opowiedzieć jedną z ostatnich przygód. Co wolisz.
- Uparty jesteś.
- stwierdziła po chwili. Upór to moje drugie imię, pomyślał James. - Dobrze zatem. - Również jej kolejne słowa poprzedziła dłuższa cisza. - Słyszałeś może o braciach Revils?
- Obiło mi się co nieco o uszy. Ale nie słychać o nich od jakiegoś czasu.
- Ponieważ został już tylko jeden, Christofer Revils, najstarszy z czwórki braci. Pozostali zginęli w przeciągu ostatnich trzech lat. Dokładnie jeden na każdy rok. Gdyby nie to, że zabrałeś mi broń, pokazałabym ci z którego rewolweru zginął każdy z nich. Poluję na nich od dziesięciu lat... W ten czy inny sposób.

Zabrałeś, zabrałeś... Zabezpieczył i tyle. Wolał nie znaleźć się po nieodpowiedniej stronie lufy. Poza tym... Ile ona miała latek, gdy zaczęła to polowanie? Dziesięć? Widać była pamiętliwa. O czym warto było pamiętać.
- To z ich powodu obrałaś taki ciekawy zawód? - spytał.
- Zawód obrał się sam. Po zabiciu pierwszego z nich okazało się, że wystawiono na ich nazwisko list gończy. Na szczęście nie wymagano ciała, a jedynie dowód. - Zamilkła powracając wspomnieniami do tamtej nocy. Miała cholernie dużo szczęścia natrafiając na ślady. Frank nie krył się ze swoją obecnością na tamtym terenie. Co w sumie nie dziwiło biorąc pod uwagę fakt, że był znany jako ten najgłupszy z rodzinki. Zabicie go było łatwiejsze niż zabranie dziecku lizaka. Huk wystrzału, okrzyk zaskoczenia, łoskot padającego ciała i kwik wystraszonego konia. Niemal słyszała trzask polan, które pożerał ogień. Niemal czuła ciężar rewolweru w swojej dłoni. Wspomnienia nie zblakły i miała wrażenie, że nigdy tak się nie stanie.

Po zabiciu pierwszego... Miała więcej szczęścia niż on, bo jego nagroda za Jima Kentona ulotniła się, a jemu została rozbita głowa. I tak miał szczęście, jak powiedział doktor. No i poznał wtedy Ann.
Czyli miał jednak szczęście.
Usiadł trochę wygodniej.
Miał wtedy nawet cholerne szczęście. Farta, jak powiadali niektórzy.
Podobnie jak wtedy, gdy podczas napadu na dyliżans zastrzelił samą Szmaragdową Molly. Na szczęście nikt nie widział, że chwilę później rzygał w krzakach jak chory kot. Przez kilka kolejnych nocy widział jej zdziwione oczy. To spojrzenie, gdy dotarło do niej, że ktoś okazał się szybszy, że to już koniec. Ale w końcu przestała go straszyć.
Z kolei imiennik pierwszego z Revilsów, Frank Masterton, nigdy nie nawiedzał go w snach, chociaż był równie zdziwiony jak Molly, że jakiś młokos nie tylko szybciej wyciągnął colta, ale i strzelił celniej. Sam był sobie winien. Nikt mu nie kazał oszukiwał w kartach, ani sięgać po broń.

- To już niewiele ci brakuje - powiedział po kolejnej chwili ciszy. - Jesteś bliżej końca niż początku.
- Tak.. -
w głosie Samanthy brzmiała senność. - Został mi tylko jeden.. Najważniejszy...
Lista osób do odstrzału. Ciekawe. On sam nie mógłby się pochwalić taką listą. Ojciec zginął w przypadkowej strzelaninie, a jego zabójca parę chwil później. Nawet gdyby bardzo chciał, nie miałby na kim się mścić. Wendetta na niewinnych członkach rodziny? Głupota.
- Najważniejszy? - Stosowała jakąś gradację? Stopniowanie ważności wrogów? A może ten najbardziej zaszedł jej za skórę?
- Mhm.. - mruknęła na potwierdzenie po czym dodała. - Mój ojciec...
- Ojciec? -
powtórzył zaskoczony.
Wolałby, żeby nie było tak ciemno. Mógłby wtedy zobaczyć wyraz twarzy Sam. Ale nie wyglądało na to, że sobie z niego kpi. Polowała na własnego ojca? On za swoim też za badzo nie przepadał, ale żeby do takiego stopnia?
- Mhm... - zabrzmiało to bardziej sennie niż poprzednie “mhm”. - Gdy dopadnę Christofera rzucę to wszystko w diabli i znajdę sobie jakieś spokojne miejsce na świecie. Nie wcześniej...
Nie zamierzał wypytywać o skomplikowane stosunki rodzinne.
- Mały domek na prerii... - powiedział cicho. A może też powinien zacząć myśleć o miejscu w którym mógłby osiąść gdy odkryje, że palce nie są już tak sprawne? Jeśli starczy mu oczywiście czasu. W jego fachu niewielu dożywa późnego wieku. Czy warto zatem snuć jakiekolwiek plany?
- Z ogródkiem i niewielkim sadem. Śliczne, białe firanki w oknach i zapach świeżo upieczonego jabłecznika. Ktoś, na kogo warto czekać.... - Ostatnie słowa były już prawie niezrozumiałe. - Dom... - Było to ostatnie słowo łowczyni nim zapadła w twardy, spokojny sen.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline