Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2019, 19:29   #34
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James przez chwilkę jeszcze siedział przy Sam, potem dopiero wstał. Dokonał paru drobnych poprawek, by dziewczynie spało się nieco wygodniej, a potem wrócił do łóżka. Nie miał zamiaru marnować nocy, przynajmniej tego kawałka, który jeszcze został do świtu.
Mały domek... Uśmiechnął się lekko.
Jak na razie najbliżej takiego luksusu był w Reedwood. Co prawda pokoik nad biurem szeryfa szczytem luksusów nie był, ale był to pierwszy własny dach od... policzył szybko w myślach... od dobrych sześciu lat. Mieszkańcom nie przeszkadzało to, że zastępcą szeryfa został jakiś młodzik, byle tylko potrafił utrzymać porządek.
W końcu jednak rzucił to w diabły. I to nie dlatego, że pieniądze były psie, ani z powodu tego ‘czegoś’, co tkwiło w nim, ciągnąc na prerię czy w góry. Te cholerne pretensje, jakby jego winą było to, że podczas napadu na bank zginęły dwie osoby. Co z tego, że po tygodniowym pościgu odzyskał łup, że posłał do piachu całą czwórkę napastników, że wcześniej ostrzegał Barney’a Stone’a, że bank jest słabo chroniony. Wszystko było jego winą.
Rzucił burmistrzowi gwiazdę pod nogi i wyjechał.
Sławy starczyło na zdobycie ‘posady’ u Rogera Clifforda. Ranczer miał od cholery problemów z koniokradami i bydłokradami i z otwartymi ramionami przyjął kogoś, kto umiał definitywnie wybić z głów rabusiów myśli o dalszych napadach.
Owocna współpraca zakończyła się nie z powodu słodkich oczu, jakie do Jamesa robiła Mia Clifford. Ranczer jakoś nie potrafił zrozumieć, jaka jest różnica między porządnym rewolwerowcem a płatnym mordercą. Nie on pierwszy, nie ostatni.
Sława dogoniła Jamesa w Moreno, gdzie młody dureń ubzdurał sobie, że jest lepszy od osławionego Hardinga. Gdy to samo powtórzyło się w Hayward, James postanowił zmienić nieco wygląd i przedstawiać się tylko z imienia. Zdecydowanie nie podobały mu się spojrzenia mówiące ‘ciekawe, czy on jest naprawdę tak dobry?’

Obudziły ją promienie słoneczne wpadające przez otwarte okno. A może nie one, tylko zamieszanie, jakie nagle wybuchło na ulicy. Podeszła do okna.
- Hardin! Ty kundlu!
Zdecydowanie mało przyjazne słowa najwyraźniej nie robiły wrażenia na Jamesie, który stał swobodnie, z ręką spoczywającą na kolbie rewolweru. Szare oczy spokojnie spoglądały spod szerokiego ronda nasuniętego głęboko na czoło Stetsona.

Sam z zaskoczeniem spoglądała na swego (niezbyt w gruncie rzeczy dobrego) znajomego. James Hardin? Jej podświadomość nie bardzo mogła w to uwierzyć. Gdyby dać wiarę plotkom, to tymi, których posłał do Parku Sztywnych można by zaludnić spore miasteczko. W dodatku wszystko w majestacie prawa. A raczej - zgodnie z prawem.

Szare, nieruchome oczy obserwowały stojącego o dwadzieścia jardów mężczyznę.
Fachowcy od siedmiu boleści powiadali, że należy bacznie obserwować oczy przeciwnika, czekać na zwężenie źrenic i inne tego typu głupoty. Cmentarze pełne są tych, co w te bzdury wierzyli. Podobnie jak w obserwowanie dłoni.
- Jestem lepszy! I udowodnię ci to, śmierdzący skunksie!
Przeciwnik najwyraźniej się rozgrzewał.
Ponoć dawnymi czasy rycerze, zanim wymienili śmiertelne ciosy, obsypywali się komplementami. Jamesowi ten zwyczaj był obcy. Nawet jeśli chodziło o to, by przeciwnika wyprowadzić z równowagi. No i, jak się często okazywało, spokój i opanowanie nieźle potrafiło wkurzyć przeciwnika...
Cierpliwie czekał na ten, widoczny tylko dla niektórych, dla wybrańców, sygnał oznaczający początek ataku. Tego nie można było się nauczyć, z tym trzeba było się urodzić.

Samantha oderwała się od okna tylko na tą krótką chwilę, której potrzebowała by sięgnąć po pas z rewolwerami. Jeżeli bowiem wiedziała coś o tego typu pojedynkach to było tym to, że zwykle pojawiał się ktoś, kto korzystając z chwilowego skupienia oczu uczestniczących w nim mężczyzn na osobie przeciwnika, chciał załatwić własne porachunki. Facet taki jak James Hardin musiał mieć niejednego wroga. Wolała się upewnić, że pożyje wystarczająco długo, by zapłacić swoje pięćdziesiąt pięć procent.
Zdążyła wrócić na swoje miejsce na czas. Niemal fizycznie odczuła to skupienie napięcia w jednej sekundzie tuż przed padnięciem strzałów. Po raz kolejny doszła do wniosku, że marny z niej byłby rewolwerowiec. Widząc z jaką szybkością James dobywa broni i pociąga za spust. Cholera... Zdecydowanie wolała stać w oknie zamiast być na miejscu idioty, który go wyzwał. W sumie nie powinna tu stać tylko zbierać się do wyjścia. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę przystojnego rewolwerowca po czym zaczęła zbierać swoje graty. Nim zdążyła pokonać schody na zewnątrz rozległy się kolejne wystrzały. Korciło ją by biegiem pokonać resztę drogi i zobaczyć co się dzieje. Zamiast tego wzruszyła ramionami i w miarę normalnym krokiem pokonała ostatnie stopnie. Dopóki właściciel nie będzie się dopominał by zapłaciła całość za pokój, to co stanie się z James’em nie powinno jej obchodzić.
Zapłaciła równą połowę należności za jedną nockę i kolację. Wyszło więcej niż się spodziewała jednak i tak taniej niż gdyby musiała płacić całą należność za pokój. Nim wyszła tylnymi drzwiami, dokupiła butelkę tutejszej whisky i znalazła tego samego chłopaka, który przyniósł im wczoraj kolację.
- Zaniesiesz to do pokoju pana Hardina, jak ten skończy się bawić. Zrozumiałeś? - upewniła się, bo chłopak sprawiał wrażenie jakby miał pewne problemy z tym ostatnim. Może nie powinna się pochylać w jego stronę... Posłała dzieciakowi słodki uśmiech i wsunęła monetę w wolną dłoń.

Niemal poczuł, jak wystrzelona rogu kula przelatuje mu koło głowy. Tamten dureń na szczęście niepotrzebnie się pospieszył. I zgoła niepotrzebnie wyskoczył zza rogu ułatwiając trafienie. Mania jakaś czy co? Otwarto sezon polowania na Jamesa Hardina? Dwóch idiotów w jednym niezbyt dużym miasteczku to chyba nieco więcej, niż zakłada statystyka. Najął ich kto czy co? Miła i spokojna mieścina... Niech to diabli...
Pusta przed sekundą ulica nagle się zapełniła. Jak zwykle, jakimś cudem, jako pierwszy pojawił się grabarz, wietrzący kolejny interes. Dopiero potem przydreptał szeryf, którego jakimś cudem nie było, gdy mógł powstrzymać strzelaninę. Po minie tego pajaca widać było, że najchętniej zamknąłby Jamesa w celi i przetrzymał do przyjazdu sędziego... tyle tylko, że zabrało mu odwagi.
Zabije się idiotę i zamiast gratulacji ma się kłopoty, jakby nie wyświadczyło się światu przysługi. Samo życie.
- Szeryfie, pan patrzy! - odezwał się grabarz. - To jakiś obcy. Miał ze sobą tylko to... - Na dłoni mężczyzny w czarnym garniturku i takimż cylindrze pojawiły się trzy złote monety.
- Pójdzie do depozytu - zadecydował szybko szeryf. - Po odliczeniu kosztów pogrzebu - dodał jeszcze szybciej, widząc minę grabarza. - A pan, panie Hardin... Pan rozumie, to spokojne miasteczko. I nie chcemy żadnych kłopotów.
Kłopoty to moja specjalność, pomyślał James
- Jutro mnie już tu nie będzie - obiecał, obdarzając szeryfa pełnym zrozumienia uśmiechem.
Twarz zastrzelonego mężczyzny nie była Jamesowi znajoma. Podobnie jak i tego drugiego.
- Panie Hardin… - Szeryf stał się nagle uosobieniem kurtuazji. - Pozwoli pan do mojego biura? Musimy spisać...
Cholerna biurokracja, pomyślał James. Nawet tu zawędrowała.
 
Kerm jest offline