Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2019, 11:53   #36
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Strażnik, płasko leżący na dachu dyliżansu, stuknął kolbą w dach, sygnalizując zbliżające się niebezpieczeństwo. Zgoła niepotrzebnie, bowiem napastnicy zbliżali się, strzelając i wrzeszcząc jak potępieńcy.
Dwa strzały z winchestera zlały się niemal w jeden. Czyiś krzyk, a potem podskok dyliżansu, jakby koła przejechały po czymś dość miękkim.
- Jeden mniej! - wrzasnął strażnik.
Co znaczyło, że zostało jeszcze sześciu lub siedmiu. Oględziny miejsc napadów nie dawały w pełni miarodajnych informacji.
Szyba pękła, zasypując pasażerów odłamkami szkła. James wysunął przez powstały otwór lufę winchestera i błyskawicznie opróżnił niemal połowę magazynku. Chociaż celne strzelanie z podskakującego wehikułu nie należało do rzeczy prostych, co najmniej jedna z kul dotarła do celu. Koń jednego z bandytów stanął się w pół kroku i zwalił się na ziemię, przygniatając jeźdźca.
Siedząca naprzeciw Jamesa postawna niewiasta we wdowich szatach, nie zważając na obecność mężczyzn, podwinęła do pół uda spódnicę i wyciągnęła dwulufowy pistolet, wielkością przypominający małą armatę. Podwójny wystrzał wstrząsnął dyliżansem, niemal ogłuszając Jamesa. Kolejny z bandytów, z krwawą miazgą zamiast twarzy, zwalił się z konia.
Siedzący obok niewiasty nobliwy dżentelmen, przypominający dobrodusznego pastora, po pierwszym strzale wyciągnął zza pazuchy zakazany w większości miasteczek pistolet Gatlinga. Trzy strzały rozległy się niemal w tym samym momencie. Sądząc z radosnego Yahaa!, jakie wydobyło się z gardła strzelającego, naboje się nie zmarnowały.
Dyliżans zatrzymał się gwałtownie, a James wylądował w objęciach wdowy, z ust której padły słowa zdecydowanie nie przystojące damie. Nie tracąc czasu na przeprosiny James otworzył drzwiczki dyliżansu i wyskoczył na zewnątrz.
Na efektownym szczupaku ucierpiał co prawda elegancki garnitur, ale za to wystrzelone w kierunku Jamesa kule przeszły górą. Colt Army, błyskawicznie wyciągnięty z kabury, wsparł swego właściciela. Wspomogły go kule padające z wnętrza dyliżansu. Mierzący w Jamesa bandyta padł na ziemię z zalanym krwią torsem. Dobiegające z drugiej strony dyliżansu okrzyki świadczyły o tym, że i tam akcja zakończyła się powodzeniem.
Ostatni bandyta, widząc klęskę swych kompanów, zawrócił konia i ruszył galopem przed siebie.
- James, on jest twój - zawołała ‘wdowa’, rzucając Jamesowi karabin. - Złap go!


Ostrożnie wyciął gałązkę, zasłaniającą mu widoczność. Opuściwszy kapelusz na oczy, by jak najbardziej zmniejszyć ryzyko wykrycia, obserwował, jak obiekt jego poszukiwań szykuje się do dość późnego noclegu.
Wreszcie go dogonił. Po trzech dniach tłuczenia się po wertepach i mozolnego sprawdzania śladów. Na szczęście nie zwiodła go sztuczka z jazdą po dnie potoku i nie stracił tropu gdy tamten skręcił między skały. Koń nie ptak, jakieś ślady zawsze zostawi. Tu rozgnieciony kopytem kamyczek, tam rysa zrobiona podkową, a tam włos z końskiego ogona.
Przez moment zastanawiał się, czy nie oszczędzić władzom Terytorium Kolorado kosztów procesu i (ewentualnego) utrzymywania więźnia, a sobie kłopotów podczas transportu, ale w końcu postanowił spróbować.
Klasycznym wyjściem w takiej sytuacji byłby okrzyk ‘Nie ruszaj się! Ręce do góry!’. Problem polegał jednak na tym, że jego przyszły więzień znajdował się o pół kroku od dość gęstych gałęzi. Jeden skok... i szukaj wiatru w polu. Rozsądek zatem nakazywał poczekać cierpliwie, aż tamten się położy spać. Potem podkraść się, po cichutku, po malutku... i dać gościowi w łeb, nie bawiąc się w zbytnie uprzejmości. Nigdy nie wiadomo, co wpadnie do łba komuś, kto ujrzy przed sobą wizję szubienicy lub wieloletni pobyt w więzieniu stanowym.
Czekanie jest jedną z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Wstrętne owady latają koło ucha, nie można podrapać się po nosie ani tym bardziej psiknąć, a zmiana pozycji z pewnością spowodowałaby gwałtowne poruszenie się zarośli, w które człowiek nierozsądnie się wczołgał.
Prawdziwi znawcy uczyli, że prawdziwe czołganie się nie polega na przebijaniu się przez wszystko, na co się natrafi na swej drodze i pozostawianie za sobą szerokiego, widocznego dla wszystkich, pasa stratowanej ziemi. Trzeba posuwać się do przodu na paluszkach (tak rąk, jak i nóg), trzymając klatkę piersiową i brzuch, a także i kolana, jak najdalej od Matki-Ziemi. Dzięki temu można było unikać gałązek, w złośliwy sposób trzaskających pod butami nieostrożnego wędrowcy. Ale spróbuj tak się poruszać przez piętnaście minut lub dłużej... Kręgosłup boli, w łokciach i kolanach strzyka... Makabra.
Unikając kolczastych krzewów, pękających gałązek, kamieni różnego kształtu i wielkości James ostrożnie przesuwał się w stronę obozowiska.
Bandyta spał. I pewnie dręczyły go koszmary, bo mruczał coś przez sen i wiercił się, jakby goniły go Mojry. Jamesowi było to nawet na rękę, bo świadczyło o tym, że pod kocem leży żywy człek, a nie kukła, którą bandyta podłożył, korzystając z chwili nieuwagi.
James wyprostował się. Jeszcze krok, drugi...
Starannie mierzony cios wysłał śpiącego w jeszcze głębsze otchłanie snu.
 
Kerm jest offline