Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2019, 15:14   #159
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Entourage rzetelnie zabrało się do roboty. Palącym problemem był nie tylko pościg, ale także rodzące się zamieszanie, panika... bunt, na obydwu statkach. Część Odkrywców zajęła się właśnie tym problemem. Pierwszy oficer zasiał terror własnego autorstwa, ustanawiając swój autorytet pośród „nowych” z Szeptu Cieni i utwierdzając go u „starych” z Błysku Cieni. Na mostku Tempesta wydatnie wsparła go w tym naczelna astropatka, w dyskretny sposób inkantując i rozsyłając subtelne fale telepatycznych uczuć powiązanych z dumą, inspiracją i odwagą. Skorzystał na tym później seneszal, w odpowiedni sobie sposób słownie zagrzewając ludzi do walki, dodając im otuchy i takie tam.

Pozostała część ekipy zajęła się rozwiązaniem problemu pościgu. Lady-kapitan podejmowała decyzje i wydawała ogólne rozkazy, które następnie misjonarz „transmitował” i dopilnował ich wykonania. Nawigatorka wytyczyła kurs na kraniec systemu pozwalający trochę zmylić pościg. Eksplorator zadbał o to, aby napęd Tempesta działał bezpiecznie na pełnych obrotach. Sternik natomiast w pocie czoła pilotował okręt, pokazując, że presja mu jednak niestraszna.

Wreszcie, wyglądało na to, że im się udało. Dotarli na skraj systemu i czym prędzej skoczyli w Osnowę. Dzięki wciąż „obecnemu” prześwietleniu oczu głównej nawigatorki, skok ten był formalnością – tym bardziej, że raptem do sąsiedniego, bardzo blisko położonego systemu Rubycon I.

Skany nie wykazywały bezpośrednich zagrożeń. Ścigający z pewnością byli w stanie skoczyć za nimi i ich namierzyć... ale tutaj łatwo było ich zgubić. Wprawdzie Rubycon I był często patrolowany przez Imperial Navy w związku z aktywnością piratów, to akurat Ród Corax miał fuksa – nie wyglądało na to, by był tutaj ktokolwiek. A system był idealną kryjówką. Gdzieś w zamierzchłych tysiącleciach musiało tutaj dojść do supernowy – centrum układu stanowił malutki, zimny biały karzeł, wokół którego było mnóstwo martwych skał, głównie różnego rodzaju asteroid powstałych po strzaskanych planetach. A także chmury pyłu stanowiące prawie-że-mgławice. Tam obydwa statki wleciały i przeszły na „cichy bieg”. Moc do wszystkich suplementarnych komponentów i broni została zredukowana do minimum potrzebnego na podtrzymanie funkcji życiowych załogi (czyli atmosfera tak, ale już grawitacja czy światło niekoniecznie – załoga przytwierdzała lub chowała wszystko co mogła i korzystała z osobistych lamp), natomiast do esencjonalnych została zredukowana o połowę. Kwatery, SPŻ, mostek i Enginarium skryły się w półmroku które częściowo rozświetlały tylko pomarańczowe lub czerwone światła awaryjne. Wszędobylski szum, drżenie i inne przejawy życia Ducha Maszyny znacznie ucichły.
Teraz dopiero mogli usłyszeć jak wiele pisków, trzasków i metalicznego klangoru odbywało się na całej jego długości, szerokości i wysokości. Poddawany „naturalnym” naprężeniom okręt... trzeszczał. Jak legendarne statki z drewna pływające po morzach Świętej Terry.

Czekali, przyczajeni w mgławicy, wykonując jedynie niezbędne, krótkie i powolne ruchy lub manewrowe korekty. Wreszcie, kilka godzin później przybyli. Dwa ryfty w Osnowie, wyskok dwóch sygnatur, zamknięcie ryftów. Pasywne skanery nie mogły podać wiele więcej, tym bardziej w tej „zupie” z pyłu i kamieni. Ale te dwa statki były... uparte. Wleciały w mgławicę, badały skały. Trzeba było czekać – i się nie zdradzić.

A w międzyczasie było nieco spokoju. Chór astropatów z Tempesta odzyskał pełną sprawność i był gotów do pracy. Maurice de Corax trafił na dywanik u Lady Winter, plotka głosiła, że dostał opierdol za coś. Parę godzin później obydwoje trafili do sali narad, gdzie mieli zająć się tymi wiadomościami. Winter za pomocą kropli krwi odblokowała tekę dostarczoną przez kuriera. Były tam dokumenty handlowe. Listy przewozowe, umowy, faktury, weksle i inne. Wszystko sygnowane... przez Gunnara Coraxa, sięgające około trzech lat wstecz przed jego śmiercią.

Odczytali także wiadomość... która rzuciła dużo światła na sytuację i odpowiedziała na kilka pytań, w zamian zadając następne.

Tylko do Winter należała decyzja, z kim jeszcze pragnęłaby się podzielić tymi... rewelacjami.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=aH3eTbmNmWk[/MEDIA]

Do Lady Winter Corax, bądź innych żywych dziedziców Rodu RT Corax,

Na wstępie pozwólcie mi, milady, wyrazić me ubolewanie za tak... bezosobową formę kontaktu. Niestety, ciekawe czasy wymagają korzystania z dostępnych solucji. Me nazwisko to Kazik i mienię się baronem (czy też raczej „baronem”, nieobce jest mi ironizowanie w mej sytuacji) organizacji, którą zapewne Pani – i Pani entourage, w szczególności sternik – zna jako Kasballica.

Tuszę, że możemy pominąć dalsze kwieciste opisy i zbędne formalności. Wszak ostatecznie, po odarciu ze wszelkich ozdób, jesteśmy ludźmi interesu.

Interes Kasballiki dotyczył Pani nieodżałowanego ojca, Lorda Gunnara – a teraz w interesie mej organizacji jest ostrzec Panią przed niespodziewanymi konsekwencjami jego działalności. Podczas pobytu w Port Wander z pewnością otrzymała pani geno-zamkową tekę z dokumentami. Osobiście gwarantuję ich autentyczność. Na wielu z nich, szczególnie na mniej formalnych listach, znajdzie Pani także i mój podpis. Robiłem z Pani ojcem intratne interesy skupione na Peryferiach i dzikiej przestrzeni między sektorami Calixis a Scarus – terytoriami znanymi jako Front Skrętu, gdzie już od wielu lat Imperium zmaga się z secesjonistami i xenos. Kasballica i Ród Corax były tam obecne. W pewnym momencie nawiązaliśmy niebywale lukratywną współpracę. Pani nieodżałowany ojciec był jednym z niewielu Rogue Traders w okolicy i jednym z jeszcze mniej licznej grupy nie posiadającej moralnych obiekcji aby handlować ze wszystkimi zainteresowanymi. Logistyka, zwiad i transport dla sił i urzędów Imperium, kontrabanda dla naszej organizacji, a nawet podobne zlecenia wykonywane po cichu dla przedstawicieli Severańskiego Dominatu, niezrzeszonych Zimnych Handlarzy (do którego grona sam się zaliczał), a nawet – jak głosiła oszczercza plotka – kontakty z xenos. Część z tego to kłamstwa, część półprawdą jest, a wiele z tego to sama prawda.

Ubolewam nad ciosem, jaki Pani serce musiało w tej chwili otrzymać na wieść o tym, że Lord Gunnar nie posiadał nieskazitelnej reputacji, niemniej jednak nigdy w swym życiu – a długie ono jest i spędzone w całości w cieniach – nie spotkałem tak zręcznego negocjatora, tak sprytnego handlarza i tak skrytego człowieka. Potrafił przeprowadzić każdą transakcję i wypełnić dowolne zlecenie którego śmiał się podjąć, nie baczyć na żadne konwenanse ni uprzedzenia, przyczynić się do bajecznego bogactwa i wielu zadowolonych uśmiechów, jednocześnie zachowując twarz, honor rodu... i nieświadomość nawet jego wyżej postawionych pracowników. Nieskromnie powiem, że to ostatnie było aranżowane wspólnie z moją osobą.

Niestety, Lord Gunnar popełnił szereg drobnych błędów. W szczegóły wnikać nie będę, ale dał się wpierw zmanipulować, później zaś dopuścił do wycieku informacji w niepowołane ręce.

Manipulatorem jest Inkwizytor Ordinarius Wolfsey Kaarl. Niewiele mogę powiedzieć na jego temat oprócz tego, że on, ja i Pani ojciec jesteśmy pokrewnymi duszami... kolegami po fachu, można by rzec. Niemniej jednak Pan Kaarl grywa we własne gierki, prawo do których uważa iż posiada dzięki kawałkowi metalu dyndającemu mu na łańcuchu. Lord Gunnar pierwszy swój błąd popełnił, spiknąwszy się z nim. Nic dobrego nie wynika z kontaktów z takimi, jak Kaarl, możecie mi wierzyć na słowo.

Ludzie z niższych sfer mają powiedzenie, że komuś do głowy za mocno uderzył tranq (bądź rotgut, vel amasec, co kto lubi). Być może oszczercy mogliby tak określić Pana Gunnara. Dość rzec, że pewne szczegóły jego działalności wpadły w ręce von Sorillów, ludzi, z którymi nawet moja organizacja (a przynajmniej ten jej fragment pod mą komendą) nie preferuje miewać kontaktów. Von Sorillowie, jakkolwiek sami zamieszani w secesjonistyczne, heretyckie, buntownicze i zwyczajnie szemrane praktyki na Peryferiach, wykorzystali tą wiedzę w iście cwany i niespodziewany sposób – poszli z nią do Inkwizycji. Dosyć... odmiennej od poglądów reprezentowanych przez Pana Kaarla. Do tak zwanych „Purytanów”. I sprowadzili na głowę Lorda Gunnara, Wasz ród i Waszych zauszników hekatombę w postaci połączonych sił rywali i zawistników, Inkwizycji pod przewodnictwem Inkwizytora Ordinariusa Ivana Kirge'a (rywala Pana Kaarla), a nawet – o zgrozo – fregatę klasy Gladius należącą do zakonu Kosmicznych Marines znanego jako Krucza Gwardia, z pełną załogą... i całą drużyną marines. Okręt ten zdążał wraz z innymi na Krucjatę Pogranicza, acz został tymczasowo „wypożyczony” przez Pana Kirge'a, który musiał tamtejszym Adeptus Astartes różnych rzeczy nakłaść do głowy.

Ten niewydarzony „sojusz” zniszczył Pani Ród i o mały włos nie pozbawił życia Pani oraz Pani kuzyna. Jak zapewne wiecie, nie ocalał nikt inny. Nawet i moja organizacja musiała wycofać swe inwestycje z rejonu Peryferiów.

Jak na razie udało się Wam im uciec na skraj Calixis i Koronus. Mądry ruch, niemniej jednak nie macie wiele czasu. Szacujemy, że wraz z początkiem miesiąca martiusa Astartes i inkwizycyjny statek przybędą do Port Wander, przedtem eliminując to, co mogliście pozostawić za sobą w układzie Fydae. Wtedy aktywują komórkę akolitów oraz paru innych obwiesi z Peryferiów, których już przerzucili do PW.

Kiedy to się stanie, nie będziecie pozostawieni sami sobie. Moi pracownicy już operują w PW, mając oko na tych szpionów oraz na Was. Możecie liczyć na ich dyskretne wsparcie do czasu aż nie uciekniecie z PW. Niestety, nie będziemy w stanie wspomóc Was w Waszej ucieczce, milady. Radzę jak najszybciej dokończyć swoje sprawy po tej stronie Paszczy i udać się do Footfall. Jest to miejsce o mniej wystawnej reputacji oraz węższych rozmiarach, aniżeli Port Wander, niemniej jednak nie funkcjonuje tam Lex Imperialis, Imperial Navy zapuszcza się rzadko, Rogue Traders stanowią główną siłę... a siedzibę ma tam także odłam naszej organizacji, zwany Misją Kasballica.

Jeśli można coś milady poradzić: kiedy tam Państwo dotrą, bezzwłocznie skontaktujcie się z naszym przedstawicielem; na imię mu Vladaym Tocara. Ów mąż zapewni Wam informacje... a także z ochotą nawiąże lukratywną współpracę co do niewysłowionej mnogości kontraktów, okazji i potencjału, jakim wciąż pozostaje niezgłębiona Ekspansja Koronus.

Nie radzę przez następne kilka lat wkraczać ponownie na terytoria Calixis. Będzie to jedynie prowokowało Pana Kirge'a i jego „przyjaciół” oraz może ponownie wystawić Panią na manipulacje Pana Kaarla. Niech ich rywalizacja wróci do pierwotnego wymiaru, sojusznicy nawzajem pościerają na proch, a Krucza Gwardia ruszy do innych, bardziej naglących zadań na Krucjacie Pogranicza. Mogę Panią zapewnić, że ze swojej strony dołożę starań, aby tak się stało.

Raz jeszcze, kondolencje ode mnie i mych współpracowników za nieodżałowanego Lorda Gunnara i innych członków rodu. Ten mężczyzna wiedział, czym jest profit i nie bał się po niego wyciągnąć rękę. Tuszę, że Pani – uporawszy się z przejściowymi trudnościami i niewdzięcznymi osobami – wyniesie swą dynastię na jeszcze wyższy poziom.

Z wyrazami szacunku i nadziei na owocną przyszłość,
S. Kazik



Wreszcie... wyglądało na to, że sytuacja się poprawiła. Łącznie dzień pościgu w Materium i mikroskoku w Immaterium. Potem trzy dni czekania i dryfowania w chmurze pyłu, umykania przed augerowym wzrokiem bezlitosnych poszukiwaczy. Jednakże nawet im nie było w smak przebywać w Rubycon I tak długo. Ta szybsza sygnatura – ani chybi Gladius od Raven Guard – uszedł z systemu, zostawiając tylko czarny „pielgrzymkowiec”. To była szansa na łatwy dolot do punktu skoku i ucieczkę. Długi skok przez resztę tych „ziem” oraz całą Paszczę, naraz, do układu Furibundus, gdzie czekała na nich zbawienna przystań – stacja kosmiczna Footfall. Trudny skok, ale z (cofającym się już) „prześwietleniem” wzroku Alecto, współpracującej z uczniakiem z drugiego okrętu, był możliwy do wykonania bez odwiedzania Stacji Przejścia i Rubycon II.

Ucieczka z Imperium, tam, gdzie Inkwizycja, Adeptus Arbites i Imperial Navy nie miały takiej siły. Ucieczka, która była na wyciągnięcie ręki. Ten Jericho nie miał szans ich dogonić nim wejdą do punktu skoku, a Gladius nie miał prawa zdążyć zawrócić z własnej, już rozpoczętej podróży. Do samego końca Błysk i Szept pozostały od nich daleko i niewykryte, między innymi dzięki wysiłkom Tytusa Garlika, a także doskonale orientowały się w przestrzeni dzięki pracy Alecto Xan'Tai.

Ale po drodze trzeba było rozwiązać jeszcze dwie sprawy.

Pierwszą był pogrzeb zasłużonego oficera i pracownika Rodu Corax. Lucius McKak, Void-Master, Master of Gunnery, odszedł - aby spocząć w Próżni. Żył w niej, umarł w niej, w niej miał pozostać na wieki.

Następnie była msza dla Lady-kapitan, pierwszego oficera, reszty entourage i kadry oficerskiej w świątyni Boga-Imperatora, odprawiona przez Misjonarza. Zarazem pogrzebowa, dziękczynna, jak i błagająca Złoty Tron o dalsze wsparcie.

A kiedy się zakończyła, do środka wkroczyli strażnicy. Dużo więcej, niż było potrzebne. Zawarli drzwi. Na ich czele kompania Lifeguards dziedziczki kapitańskiego tronu. Kilkoro formalnie ubranych natychmiast do niej doskoczyło, otaczając ją szczelnym kordonem bodyguarding. Pozostali, uzbrojeni jak do walki, wydawali rozkazy. Tłum zastygał w bezruchu i schodził z drogi pod ściany. Oni nie byli celem.

Celem była trójka jednych z najwyżej postawionych oficerów, członków entourage. Przez szczekaczki wykrzykiwali imiona. Ahallion Cane Iss. Tech-Kapłan Ramirez. Christo Barca. Mieli się poddać z rozkazu Lady-kapitan Winter Corax i ponieść karę za bunt wobec niej.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 15-12-2019 o 17:17. Powód: Wzmianka o pogrzebie Luciusa przed mszą.
Micas jest offline