Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2019, 22:40   #155
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Józef

Harald okazał się bardzo uważnym i wytrwałym słuchaczem. Choć niejeden mógłby przewracać oczami czy niecierpliwić się nad starczym gadaniem, u rycerza nie sposób było uświadczyć takiego zachowania. Gospodarskie życie zdawało się interesować szlachcica ponad miarę.
- Całe życie żem na wojaczce spędził. Ale dość już telepania rzyci w kulbace - oznajmił olbrzym nachylając się i uważnie obserwując jeden z uli. - Pora osiąść i zająć się tym, co ważne...

Kiedy znaleźli się w chłopskiej chacie, Harald z wielką ostrożnością usiadł na skrzypiącym krześle. Patrząc na gabaryty rycerza, miał pełne prawo obawiać się czy mebel utrzyma imponujący ciężar.
- Nie chcę was kłopotać, gospodarzu - oznajmił, kiedy upewnił się, że krzesło wytrzyma. - Jeno pogwarzyć chciałem o wsi i okolicy. Wyście tu najstarsi. Mój brat twierdzi, żeście go przed utonięciem za młodu ocalili. Dziwaczana to historia z całym tym pobytem Ottona w Drzewcach.
Harald pociągnął tęgi łyk z kubka.
- On zawsze pływak był pierwszorzędny, a tu nagle o mało co na dnie rzeki nie skończył. Jakby go utopiec jaki za jajca chwycił. Wrócił stąd mocno odmieniony. Ale może po prostu z młodzika przeobraził się w mężczyznę?

Rycerz poskrobał kilkudniowy zarost w zamyśleniu, a chwila ciszy sprawiła, że i Józef stał się skłonniejszy do zadumy. Ostatnie wydarzenia stopniowo przywoływały coraz więcej szczegółów tamtego zajścia. Józwa przypominał sobie, jak wyciągnął na brzeg młodziutkiego Ottona. Kiedy tylko chłopak oprzytomniał, wykrzykiwał niestworzone rzeczy. Twierdził, że ktoś go wołał i chciał czym prędzej powrócić do rzeki. Na szczęście Józef powstrzymał go wtedy w porę, zwalając wszystko na karb szoku i chwilowej utraty zmysłów.




Marysia

Patryk skinął głową, dając znać że zrozumiał polecenie. Marysia tymczasem udała się prosto do kurnika, by ratować cenny drób. Zanim jednak dotarła do drewnianych zabudowań, ptaki ucichły. Czyżby lis zdążył podusić je wszystkie? Ściskając drewnianą lagę, dziewczyna wspięła się, by zajrzeć do środka. Z powodu ciemności ciężko było dokładnie ocenić sytuację. Usłyszała jednak gdakanie niektórych kur - wydawały się podenerwowane, ale jakby już się uspokajały. Zastanowienie wzbudzać mogły jedynie drzwiczki. Dlaczego zostały otwarte? Mogła przysiąc, że zamykała kury jeszcze przed zmrokiem. Czyżby tylko tak jej się wydawało? Żaden lis nie zdołałby przecież otworzyć sobie drzwi.

Patryk nie nadchodził. Być może przez złamane ramię nie był w stanie poradzić sobie z kuszą. Tym bardziej, że napinanie cięciwy nie było takie łatwe, a nie dołączono w zestawie windy. Marysia uzmysłowiła sobie, że jeśli chce dokładniej zbadać kurnik, będzie musiała wrócić po kaganek i przyświecić nieco.

Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi chaty, dostrzegła postać siedzącą w kącie głównej izby. Mężczyzna znajdował się na tyle daleko od paleniska, że w pierwszej chwili Marysia miała problem z rozpoznaniem go - ale tylko z początku. Zaokrąglony brzuszek. Łysiejący czerep. Małe, świńskie oczka. W pomieszczeniu znajdował się Gaudenty i niestety nie był sam. Trzymał na kolanie przerażonego Patryka. Przy gardle brata błyskało ostrze sztyletu. Niezaładowana kusza leżała niedaleko, pod ścianą.
- Tylko bez gwałtownych ruchów, ty wiejska dziwko... Odsuń się od wyjścia, albo dorobię szczeniakowi drugi otwór gębowy.




Arnika, Horst, Jeremi

Pobieżne oględziny Światożara nie wniosły wiele ponad to, co było widać na pierwszy rzut oka. Młynarczyk był tak brudny, jakby pływał w smole. Zapadnięte policzki, wychudła sylwetka i rozbiegane oczy. Te ostatnie nadawały mu nieco szaleńczego wyglądu. Rozglądał się i wiercił, jakby nie mógł spokojnie usiedzieć. Nie kwapił się do tego, aby rozmawiać z kimkolwiek. Czasem tylko z przestrachem spoglądał na Horsta i Jeremiego.
- Tylko nie ojca tutaj... Ojciec nie może mnie zobaczyć... - mamrotał niewyraźnie, chwytając się za głowę. W pewnym momencie gwałtownie zerwał się z krzesła, biegnąc do wyjścia jak opętany. Najwyraźniej zmienił zdanie i postanowił dać nogę.




Bogna

Wołanie rozbrzmiewało coraz wyraźniej. Zasłanianie uszu w niczym nie pomagało. Starając się zagłuszyć dziwne głosy, Bogna biegła i powtarzała listę obowiązków niczym mantrę. Nagle głośne rżenie wyrwało dziewkę z obłędu. Omal nie wpadła na dosiadającego rosłego ogiera jeźdźca. Z ulgą dotarło do niej, że żaden dziewczęcy głos już jej nie nawołuje.
- Dość późno na spacer - rzucił mężczyzna z wysokości wierzchowca. Ciężko było rozpoznać spowitą mrokiem facjatę, jednak głos wydawał się znajomy. Szorstki, zimny, nieczuły. Czyżby natknęła się na Ottona? Chodziły co prawda słuchy, że lubi snuć się po zmroku, ale wielu chłopów temu nie dowierzało. Mało komu mieściło się w głowie, że mężczyzna mający władzę i piękną małżonkę, nie miał lepszych rzeczy do roboty nocą.
- Dokąd zmierzasz, dziewko? - zapytał rycerz, podczas gdy koń prychnął i niecierpliwie zarzucił łbem. Zupełnie tak jakby chciał ponaglić Bognę do odpowiedzi...




Luther


Nie udało się odnaleźć Racimira. We młynie nikt mu nie otworzył. Nie wiadomo czy wszyscy pijani czy też opuścili domostwo z jakiegoś powodu. Budynek zamknięty na głucho. W dodatku przez całe to skradanie się i całodzienne marsze, biodro młodego Grolscha zaczęło naprawdę nieznośnie boleć. Musiał przystanąć na chwilę i odpocząć. Wtedy właśnie dostrzegł podążającego udeptaną ścieżką jeźdźca. Ktokolwiek siedział w siodle, nie dostrzegł przyczajonego Luthera.
- Dokąd zmierzasz, dziewko? - dosłyszał słowa. Z miejsca, w którym się znajdował, wydało mu się że jeździec natrafił na kogoś. Jeśli zachowa ciszę i odpowiednio wytęży słuch, być może uda mu się nawet dosłyszeć całość rozmowy.
 
Bardiel jest offline