Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2019, 13:27   #37
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Pociąg kompanii Black River



Nagły wstrząs spowodowany gwałtownym hamowaniem sprawił, że filiżanka, po którą właśnie sięgała Sam, zakołysała się, wylewając połowę smoliście czarnej zawartości na obrus.
- Cholera by to... - warknęła gniewnie. Pomysł by wybrać się w podróż pociągiem przestał się jej wydawać dobrym po pierwszych minutach jazdy. Teraz była to już tylko czysta męka i wyczekiwanie na dotarcie do najbliższej stacji gdzie będzie mogła wysiąść i resztę drogi pokonać na grzbiecie Łysego.
- Jaki ten świat jest mały! Witaj, Sam! - Znajomy głos zza pleców pełen był radości, jakby mężczyzna po latach niewidzenia spotkał zaginionego przyjaciela. Ale w końcu to nie jemu kawa uciekła tuż sprzed ust.
Los najwyraźniej się na nią uwziął...
- James... - Bynajmniej nie było to ciepłe powitanie. Raczej jedno z tych mówiących - idź do diabła. - Faktycznie, zdecydowanie za mały...
I okaż tu kobiecie dobre serce... Widać Sam miała zły dzień. Albo też ‘te’ dni. Czyli lepiej było ominąć ją z daleka. Nim jednak zdążył coś powiedzieć, do wagonu jadalnego wkroczył konduktor.
- Przepraszamy bardzo, przepraszamy - powiedział szybko. - Mała awaria, zaraz ruszamy dalej. Kelner zaraz zmieni obrus - zwrócił się do Sam. - I poda nową kawę.
Nim skończył mówić pociągiem znów szarpnęło, tym razem słabiej. Podwójny gwizd... i ruszyli.
- Miłego dnia, Sam. - James dotknął uprzejmie ronda kapelusza, po czym ruszył dalej, by zająć miejsce przy wolnym stoliku.
- Dziękuję. - Samantha uśmiechnęła się przyjaźnie, aczkolwiek diablo nieszczerze do konduktora. Czekając, aż podadzą jej nową kawę i zmienią obrus, zajęła się obserwowaniem James’a. Bynajmniej się przy tym nie kryjąc.

Mężczyzna nie zwracał na nią większej uwagi, zajęty rozmową ze szczupłą brunetką, która - chociaż wolnych miejsc było jeszcze dużo - usiadła naprzeciw niego. Widać szybko znaleźli wspólny temat, bowiem niemal nie zwrócili uwagi na kelnera, który postawił przed nimi tace z jedzeniem. Widać i ona doczekała się wzmianki, bowiem brunetka obróciła się na moment i obrzuciła Sam taksującym wzrokiem
Łowczyni odpowiedziała bezczelnym uśmiechem i, naśladując nieco ruch jaki zwykle przy powitaniach wykonywał James, dotknęła ronda kapelusza.
Uśmiech brunetki był uosobieniem towarzyskiej uprzejmości, po czym nastąpiła wymiana paru zdań z Jamesem i wybuch szczerego śmiechu.
Dłoń Samanthy powędrowała w stronę rewolweru. Szczerze nienawidziła takich zachowań i takich damulek, które myślą sobie że są nie wiadomo jakie wspaniałe. Hardin powinien mieć nieco więcej oleju w głowie... Nie czekając na kawę, wstała z zamiarem udania się do przedziału sypialnego. Wolała nie ryzykować, że wybuchnie i zrobi coś głupiego. Właśnie dlatego zawsze podróżowała sama.
Jak daleko czasem jest od planów do ich realizacji przekonała się, gdy drzwi wagonu otworzyły się z trzaskiem i pojawiła się w nich zamaskowana sylwetka.
- Niech nikt się nie rusza, to jest napad! - dobiegło do uszu Sam z dwóch stron jednocześnie.
Zdawać by się mogło, że to kiepski czas na tego typu działalność, ale mimo dość wczesnej pory kilka dam było wystrojonych, a ich biżuteria raczej nie wyglądała na fałszywą.
Posłuszna nakazowi ponownie zajęła swoje miejsce rzucając przy okazji nieco złośliwe spojrzenie na damulkę James’a, która wedle jej mniemania przypominała bożonarodzeniową choinkę. Sama nie nosiła biżuterii, która była w jej mniemaniu niepraktycznym dodatkiem przyciągającym kłopoty.
Bandyta widziany przez Sam ruszył powoli do przodu. W jednej ręce trzymał rewolwer, żelazny argument w ewentualnej dyskusji, w drugiej - otwartą torbę, do której mijane niewiasty wrzucały posiadane precjoza, zaś panowie - portfele i zegarki.
Odgłosy dobiegające zza pleców Sam dobitnie świadczyły o tym, że jego wspólnik również nie próżnuje.
Samantha zastanawiała się w międzyczasie co takiego zabiorą jej. W portfelu miała dokładnie czternaście dolarów. Niezbyt ciekawy łup dla w porównaniu z błyskotkami zabranymi tym pięknisiom. Pozostawały jej zabawki, jednak w owym przypadku radziłaby im trzymać się jednak z daleka. Pieniądze nie miały dla niej znaczenia, nikt jednak nie miał prawa tykać rewolwerów i ujść z życiem.
Czekała cierpliwie aż przyjdzie jej kolej. Wyprostowała dla wygody nogi, nasunęła kapelusz nieco głębiej na oczy, kciuki zatknęła za pas. Ciekawiło ją trochę jak na ów napad zareaguje James...
Bandyta, który zbliżył się do stolika, przy którym siedzieli James i jego towarzyszka, pochylił się i wyciągnął rękę w stronę biustu brunetki, na którym (jeśli Samantha dobrze pamiętała) wisiała bursztynowa gwiazda warta... z pewnością więcej, niż ona zarabiała na jednym czy nawet dwóch bandziorach.
Brunetka odpowiedziała coś, proszącym szeptem, na co bandyta tylko się roześmiał szyderczo. Był to w zasadzie ostatni dźwięk, jaki wydał w życiu, bowiem nim śmiech przebrzmiał, rozległ się, niezbyt głośny w gruncie rzeczy, wystrzał.
Bandyta wybałuszył oczy, wypuścił rewolwer, lecz nim ten upadł na wykładaną dywanem podłogę wagonu padł kolejny strzał, tym razem oddany przez Jamesa. Jego towarzyszka obróciła się błyskawicznie, trzymając w dłoni nieduży rewolwer, zwany popularnie ‘pieprzniczką’.
No i się przekonała. Damulka najwyraźniej miała pazurki. Słodko... W dłoniach Sam pojawiły się rewolwery. W tej chwili szczytem głupoty byłoby pozostawanie we wcześniejszej pozycji.
- Ładne strzały... - mruknęła, jednocześnie wstając i zbliżając się do drzwi przedziału. Wyjrzała ostrożnie chcąc sprawdzić czy za nimi nie czają się aby koledzy tej dwójki.
- Siadaj... - Brunetka machnęła beztrosko rewolwerem. - Chyba że masz ochotę pobiegać po pociągu. Tylko uważaj, by cię nie ustrzelił któryś z kolejarzy.
- James, obawiam się że twoja partnerka mogła ucierpieć podczas tego starcia. Może byłbyś tak miły i wlał jej nieco oleju do tej ślicznej główki?
- Sam nawet nie raczyła się odwrócić w stronę mówiącej. Mając nadzieję że Hardin da sobie radę z brunetką, sięgnęła w stronę klamki i lekko uchyliła drzwi dzielące wagony.
- Zatrudniono cię do służby ochrony kolei? - spytała brunetka. W jej głosie zabrzmiało rozbawienie. - I nie jestem jego partnerką. Mój mąż nigdy by mi nie pozwolił na takie szaleństwa.
- Pogratulować mężusia... - Pogarda w głosie Sam była aż nazbyt słyszalna. - Państwo wybaczą, idę się zabawić. - dodała, po czym pchnęła drzwi.
- Ona tak zawsze? - Brunetka była szczerze rozbawiona, a nie obrażona czy choćby dotknięta. - Musisz mi o niej, James, więcej opowiedzieć. Przyjemnej zabawy - rzuciła w stronę odchodzącej.
Odpowiedziało jej trzaśnięcie drzwi.

Samantha nie tak od razu przeszła do drugiego wagonu. Zanim to zrobiła wzięła głęboki wdech by się uspokoić i dopiero gdy była pewna, że nie odwróci się i nie strzeli kobiecie między oczy, ruszyła dalej. W wagonie sypialnym nie było nikogo, gdy jednak chciała przejść dalej omal nie została stratowana przez konduktora, który wyglądał jakby zabrał ze sobą połowę sklepu z bronią. Na szczęście zanim ją zastrzelił zdążył rozpoznać. Przekazała mu informację o dwóch bandytach, po czym ruszyła dalej. Pozostali napastnicy najwyraźniej nie należeli do zbytnio odważnych albo po prostu ich nie było. Bez większych przygód dotarła do wagonu, w którym przewożono wierzchowce pasażerów. Znajome rżenie przywitała z uśmiechem. Tu również, poza czterema wierzchowcami nie było żywej duszy. Schowała rewolwery na powrót do kabur, po czym ruszyła w stronę Łysego.
- Nie, nic dla ciebie nie mam, łakomczuchu. - Pogładziła czule łeb zwierzęcia. Żałowała trochę, że jednak nie zabrała ze sobą kilku kostek cukru. - Gdy tylko dojedziemy do najbliższej stacji, wyniesiemy się z tej piekielnej maszyny. Co byś powiedział na długi galop? Może znajdziemy sobie jakąś ustronną łąkę pełną soczystej trawy? Brzmi dobrze jak dla mnie... - Zdecydowanie możliwość pobycia przez jakiś czas z dala od ludzi była opcją wręcz nieprzyzwoicie kuszącą.




Culver City
Cztery dni później



- Przyjdą tu! - Zamknięty za kratkami mężczyzna był wprost dziwnie zadowolony. - Przyjdą tu, a wtedy wiesz, co z tobą zrobię?
Jego wzrok skierowany był wprost na Sam.
Samantha nie zwracała uwagi na gadanie Zaharego Collinsa. Jej myśli niemal w całości pochłaniało wkładanie i wyjmowanie naboi z rewolweru. Sędzia okręgowy powinien pojawić się następnego dnia, a wtedy ona będzie mogła opuścić to zawszone miasteczko. Do tego jednak czasu należało zadbać o to by pozostali członkowie jego bandy nie wpadli i nie pozbawili jej przyjemności oddania tego dupka w inne ręce.
- Denerwujesz się, co? - natrętny głos Zaharego znów dobiegł do jej uszu. - Przyjdą po mnie. Jeszcze wieczorem. A te pieprzone dupki nic ci nie pomogą. A wtedy.... - Zatarł ręce i uśmiechnął się obleśnie.
- Wiesz, w sumie masz chyba rację. Trzymanie cię tu żywego to niepotrzebne ryzyko... - Wymierzyła w stronę więźnia i odciągnęła kurek.
Zahary cofnął się gwałtownie, po chwili przywołał na twarz uśmiech.
- Nie odważysz się. Nie mam broni. Wszyscy poświadczą. Zawiśniesz.
Odwzajemniła uśmiech.
- Zapewne... - zgodziła się uprzejmie. - Co jednak się stanie gdy przypadkiem dłoń mi zadrży i trafię powiedzmy w... - Obniżyła lufę rewolweru, która teraz celowała mniej więcej w miejsce poniżej jego pasa. - Myślisz, że wtedy też zawisnę....? - Spojrzała mężczyźnie w oczy.
Pukanie do drzwi wybawiło Zaharego od udzielenia odpowiedzi.
Szeryf zerwał się z fotela i ruszył w stronę drzwi.
Samantha przestała mierzyć w więźnia i zwróciła baczniejszą uwagę na to co działo się przy wejściu. Broń trzymała w pogotowiu i na wszelki wypadek sięgnęła również po drugiego colt’a.
- Szeryfie! Szeryfie! - Głos był bardzo młody, a mówiący - zdyszany. - Pan Barney pana prosi. Jakaś awantura w saloonie...
- Zaraz idę, Johny
- odparł szeryf.
Wyciągnął ze ściennej szafki winchestera, otworzył małe okienko w okutych żelazem drzwiach i sprawdziwszy, że nikt w okolicy się nie czai, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz.
- Pani zamknie! - powiedział. - Zaraz wracam.
- No i zostałaś sama, głupia dziwko
- zarechotał Zahary.
Awantura w saloonie? Miała nadzieję, że faktycznie chodzi o paru miejscowych, którzy dali sobie po pyskach. Posłusznie zamknęła drzwi za szeryfem i odwróciła się w stronę więźnia.
- Faktycznie, zostaliśmy sami... Mały Zahary i moje słodkie, śliczne zabawki... Co byś powiedział na zabawę w uciekającego więźnia?
- A co byś powiedziała na to, że mnie wypuścisz, a ja zapomnę o wszystkim? Jeszcze na tym zarobisz...

Pewnie że zarobi... Kulkę w łeb. Ponownie usadowiła się na biurku szeryfa. Ciekawiło ją trochę, czy gdyby cztery dni temu nie wysiadła z pociągu i nie wpakowała się w ten cały galimatias, ktoś inny byłby na jej miejscu. Po cholerę połakomiła się na te kilka dolców więcej za żywego Collinsa.. Mogła spokojnie wpakować w niego nieco ołowiu, zamiast gnić zamknięta z nim sam na sam i oczekiwać, aż dopadną ją jego kumple.
- Co byś powiedział na to, żeby się zamknąć? Twój głos działa mi na nerwy, a jak robię się nerwowa, to różne rzeczy trafiają się tym co przez przypadek znajdują się za blisko...
- Pięćset dolarów
- zaoferował Zahary.
- Ty mnie chyba nie słuchasz... Miałeś się zamknąć. - I pomyśleć, że gdyby nie ten cholerny James i jego paniusia byłaby teraz setki mil stąd....
- Sześ... O cholera! - wrzasnął Zahary i rzucił się na podłogę, gdy kula, która rozbiła szybę w niewielkim okienku wpadła do środka.
Również Samantha znalazła się na podłodze. Chroniona przez biurko i trzymając w dłoniach rewolwery czuła się w miarę bezpiecznie.
- Przesuń się w moją stronę, idioto... Biurko cię zasłoni - warknęła w stronę więźnia. Gdzie do diabła podział się szeryf...
Zahary nie miał zamiaru słuchać mądrej rady i zamiast zbliżyć się do Sam i jej biurka zanurkował pod pryczę.
Kolejne dwie kule rozprawiły się z następną szybą. Leżenie na podłodze oraz czołganie się po niej mogło się stać zajęciem bardzo ryzykownym...
Po raz kolejny przeklęła swoją głupotę. Wychyliła się ostrożnie i poderwała do biegu by wylądować oparta o ścianę przy oknie. Ostrożnie wychyliła głowę by rozeznać się w sytuacji.
Gwizd przelatującej kuli wnet ją poinformował, że pomysł był średniej jakości. Wystawiła dłoń z rewolwerem i na ślepo oddała strzał. Czego jak czego, ale w biurze szeryfa nie brakowało amunicji. Za to z jedzeniem i piciem z pewnością było troszkę gorzej. Tym jednak będzie się martwiła jeżeli uda się jej przeżyć większy kawałek doby...
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-12-2019 o 20:24.
Grave Witch jest offline