Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2019, 22:48   #112
Ketharian
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ III - OKOPCONY SZLAK

"Współudział w zapewnieniu bezpieczeństwa na Osmalonym Szlaku nigdy nie był w Montpellier postrzegany za frakcyjny priorytet. Odległość dzieląca tę linię tranzytową od Rubinu, konkurencyjne sąsiedztwo Tulonu oraz brak doraźnych korzyści dla rodów Sanglierów sprawiały, że tylko nieliczni Vertebre roztrząsali temat włączenia się w wojnę o wpływy na wschodzie wybrzeża. Fakt ów nie powinien dziwić, jeśli zważy się na bliskość Perpignanu, otwarty szlak do Tuluzy oraz bezpośrednie połączenia morskie Montpellier z Afryką. Niektóre rody Sanglierów od pokoleń stawiały wyłącznie na współpracę handlową z Bordenoir i klanami z Hybrispanii, umiejętnie lawirując pomiędzy interesami Trypolisu i białych Iberyjczyków stawiających zawzięty opór kolonizatorom półwyspu. Inni Vertebre pośredniczyli w handlu między Neolibijczykami i Bretonami z Brestu albo wiedli niekończącą się walkę z tulońską konkurencją.

Dopiero obdarzony wizjonerskim umysłem Emmanuel Geoffroy Sanguine podjął w '95 ambitną próbę otwarcia Montpellier na Purgare, dążąc do zawarcia pierwszego w historii Monpellier sojuszu z rodziną Lombardich w Bergamo. Uchodzący nie bez powodu za spichlerz Franki Rubin mógł stać się we właściwym momencie doskonałym partnerem handlowym dla mieszkańców wyjałowionej krainy. W opinii Neolibijczyków Purgare przestało się liczyć dekady wcześniej jako źródło potencjalnego bogactwa, ale myślący dalekosiężnie Emmanuel Geoffroy Sanguine dostrzegł przeoczone przez rywali korzyści wejścia na purgaryjskie rynki. Zubożała kraina sąsiadów wciąż miała coś do zaoferowania.

Dzieła sztuki znajdowane ciągle jeszcze na bagnach Wenecji, uszkodzone uzbrojenie odzyskiwane przez szabrowników na pobojowiskach Niziny Adriatyckiej, rzadkie artefakty zdobywane podczas zuchwałych rajdów na nękane przez Wynaturzonych ziemie na południe od Rzymu. Do tego helweckie pogranicze. Alpejczycy nie uprawiali płodów rolnych ani nie hodowali stad bydła. Całą potrzebną żywność kupowali od sąsiadów. Bliższy im geograficznie Tulon stanowił w '95 naturalnego partnera handlowego Helwetów, z czego Trypolis bezwzględnie i w pełni korzystał. Emmanuel Geoffroy Sanguine zamierzał to zmienić, połączyć Montpellier i Bergamo bezpośrednią linią zaopatrzeniową mogącą złamać monopol Neolibijczyków na helweckim rynku.

A przynajmniej takimi motywami kierował się oficjalnie
" - Casimir Lavelle, Pamiętniki cichego doradcy.



Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży

Powóz podskoczył na kamieniach, zadygotał tak silnie, że dziedzic z trudem uchronił swą głowę od uderzenia w ramę bocznego okienka. Siedzący po przeciwnej stronie Barthez zachował beznamiętne oblicze udając, że nie widzi błyszczącego w oczach Abdela poirytowania. Odwracając wzrok, Alpejczyk zerknął na zewnątrz ciągniętego przez dwie pary koni pojazdu, omiótł spojrzeniem jałowe skaliste ziemie za futryną. Krajobraz nie zmieniał się od trzech dni, swoją monotonią coraz bardziej frustrując trójkę szlachetnie urodzonych Montpellierczyków. Haftowane firanki w oknach powozu chroniły pasażerów przed przygnębiającym widokiem ogołoconego z drzew wybrzeża, ale w najmniejszym stopniu nie powstrzymywały unoszącego się w powietrzu silnego odoru chemikaliów.

Okopcony Szlak cuchnął ropą. Pochodzące z Afryki paliwo wsiąkało w ziemię, nawarstwiało się w gruncie, chlupotało w płytkich zbiornikach na poboczach szerokiego traktu. Wyglądając z powozu można było co chwilę ujrzeć krzątających się przy zabezpieczeniach ludzi, najemnych białych i Afrykanów pospołu, opłacanych za swą znojną pracę ze szkatuł Neolibijczyków. Jeden rzut oka na pryzmy przełożonych szmatami szczap zdradzał niezawodnie, dlaczego w zasięgu wzroku podróżnych nie widać było żadnego rosnącego drzewa. Wszystkie rośliny wyższe od trawy trafiały pod ostrza siekier i maczet, lądując koniec końców w rowach opałowych. To na nie odpowiedzialni za bezpieczeństwo Okopconego Szlaku ludzie wylewali tysiące kanistrów ropy, utrzymując kilometry rowów w gotowości do natychmiastowego podpalenia.

Nathan spróbował sobie wyobrazić mijany krajobraz w tak dramatycznych okolicznościach. Kłęby gęstego duszącego dymu waliłyby wówczas w niebo tak wysoko, że dostrzec by je można było z redy Tulonu. Ktokolwiek podróżowałby w okolicach podpalonych umocnień, bez maski gazowej najpewniej zginąłby w przeciągu kilkunastu minut.

Dbający o gościniec Neolibijczycy oraz współpracujący z nimi Helweci najpewniej bez zmrużenia oka zapłaciliby taką cenę za odpędzenie owadzich rojów przenoszących pod chitynowymi pancerzykami niewidoczny pocałunek białej śmierci. Barthez nie pamiętał, aby w ostatnich pięciu latach trzeba było podpalać północną stronę Szlaku, ale wcześniej, przed rokiem '90, pogranicze między Tulonem i ziemiami Alpejczyków było ustawicznie nękane przez czarne chmury bzyczących intruzów. Nathan nie miał pojęcia, ile prawdcy kryło się w szeptanych po kątach plotkach, jakoby to Hamzie i jego czarnym czarodziejom należało zawdzięczać spokój ze strony Wynaturzonych, ale jego informatorzy nie kłamali: podczas gdy Tuluza i Montpellier nieustannie walczyły z plagami zsyłanymi przez bagiennych mutantów, Tulon pozostawał od nich zastanawiająco wolny.

Trzy dni podróży minęły bez żadnych niespodzianek, chociaż ludzie Bartheza nawet na chwilę nie tracili czujności. Na cuchnącym wyziewami paliwa trakcie panował ożywiony ruch w obu kierunkach. Od strony Tulonu ku Alpom ciągnęli niezliczeni handlarze żywnością, skórami i minerałami, złomiarze, myśliwi i drobni rzemieślnicy oraz dostatniej odziani neolibijscy urzędnicy i kupcy. Barthez nie miał wątpliwości, że gdzieś w szeregach tych ludzi kryli się złodzieje i przemytnicy mogący nie tyle zagrozić zdrowiu i życiu szlachty, co ich sakiewkom i to od właśnie trzymali na dystans od wozów ochroniarze Helwety.

Podobny żywy strumień zmierzał w przeciwną stroną, ku delcie Rhone. Tutaj przeważali inni przybysze, choćby maszerujący równym krokiem ludzie w czarnobiałych neoprenowych kombinezonach Szpitalników, świeżo po swoich lekarskich ślubowaniach w siedzibie Szpitala w borkańskim Protektoracie. Obok nich - ale nie razem - na zachód ciągnęli obładowani dobytkiem całego życia anabaptyści z Purgare, wabieni niczym muchy miodem opowieściami o prawdziwym królestwie swego kultu na ziemi, w odległej Bretonii. Wielu z nich przez całe lata walczyło na rozkaz Katedralnego Miasta z bałkańskimi jehammedanami, przeistaczając żyzne ziemie Niziny Adriatyckiej w masowe cmentarzyska ofiar brutalnej i pełnej nienawiści wojny. Teraz, pozbawieni sensu egzystencji w efekcie zaskakującego dla wielu zawieszenia broni, zmierzali do Brestu, gdzie opromieniony glorią pogromcy Wynaturzonych Vicarent budował anabaptystyczny Eden.

Wszyscy oni, podróżni zmierzający na wschód i na zachód, jedli, spali, myli się i załatwiali swe potrzeby fizjologiczne na Okopconym Szlaku. Karawana rodu Sanguine co chwilę mijała prowizoryczne postoje, na których złomiarze oferowali wędrowcom mięso z grilla nieznanego pochodzenia, mocno sfermentowane trunki własnej roboty i płatny seks. Nieco lepsze zajazdy, wzniesione z kamienia, bloków betonu i aluminiowych arkuszy, były dosłownie oblegane przez zamożnych podróżnych i już pierwszego dnia podróży szlachetnie urodzony Abdel Sanguine przekonał się ku swemu ogromnemu rozczarowaniu, że nazwisko Ventricule i spora sakiewka mogą nie wystarczyć, aby przebić się przez mur walczących o czyste łóżko bogaczy.

Dwa kolejne dni okazały się dla nawykłych do wygód arystokratów prawdziwą mordęgą i kiedy majaczące od pewnego czasu na horyzoncie wysokie góry znalazły się wreszcie na wyciągnięcie ręki, nie tylko dziedzic rodu musiał poczuć na ich widok prawdziwą ulgę.


Mamy sobotę 16 czerwca 2595. Ekspedycja wyruszyła z Tulonu w czwartkowe popołudnie i w sobotę wczesnym wieczorem dotrze do helweckiego punktu granicznego w Morvant. Większość atrakcji na tym etapie podróży wymieniłem w części fabularnej. Dość powtórzyć, że dla tych BG nawykłych do wygody to były ciężkie trzy dni. Suchy prowiant, z rzadka jakaś ryba z rożna, sikanie w obskurnych toaletach albo za wozem, niewygodne podskakiwanie powozu, wszechobecny smród ropy oraz przeraźliwa nuda. O braku możliwości zażycia kapieli nie wspominam. Gdybyście mieli jakieś szczegółowe pytania, piszcie w wątku technicznym. Ja miałbym natomiast prośbę, aby każdy z Was napisał krótką scenkę z udziałem własnego bohatera opisującą jego wrażenia z podróży po Okopconym Szlaku.
 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem