Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2019, 22:28   #111
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Rezydencja w Terres Putain, Tulon

Rządca rezydencji przez nieznośnie długą chwilę wpatrywał się w podsunięty mu talerz, a na jego pobladłej twarzy widniał jakiś wieloznaczny grymas, który niezbyt przypadł Nathanowi do gustu. Alpejczyk odniósł wręcz wrażenie, że poczciwy Frank napina mięśnie gotów porwać się na szaleńczy i niezrozumiały czyn, jakim byłoby rzucenie się dziedzicowi do gardła. Nie zdołałby rzecz jasna zwieńczyć tego planu, bo Barthez zawsze nosił w kaburze na biodrze załadowany pistolet, więc nie owe zagrożenie troskało Helwetę, a prawdopodobieństwo tego, że będzie musiał uczynić Danielowi krzywdę.

Cyrk urządzony przez Abdela przy wczorajszej kolacji niewątpliwie zszargał nerwy rządcy, ale w zachowaniu mężczyzny Barthez wyczuwał coś jeszcze, znacznie poważniejszą nutę od publicznego upokorzenia przy stole. A płynące z tego wrażenia wnioski jednoznacznie wiązały się z nieobecnością córki rządcy w kuchni.

Mężczyzna zgarbił się w końcu, jego ramiona oklapły, a widelec zagłębił się w kawałeczku jajecznicy, której w opinii Bartheza absolutnie nic nie brakowało. Helweta zdusił w sobie uczucie współczucia dla rządcy, powrócił do niezobowiązującej rozmowy z Angeline obserwując jednocześnie kątem oka przygnębionego rządcę.

Reszta śniadania przebiegła w wyczuwalnie niezręcznej atmosferze, chociaż dziedzic próbował zabawiać resztę domowników wyszukanymi anegdotami. Barthez wstał od stołu przeświadczony o tym, że mieszkańcy rezydencji przyjmą wyjazdu Abdela z głębokim żalem.

Wręcz przeciwnie, niektórzy z nich będą młodemu arystokracie życzyć wszystkiego najgorszego.


Na tym wpisie proponuję zakończyć wątek tuloński. Abdel z właściwym sobie czarem narobił sobie nowych wrogów, reszta drużyny jakoś przetrwała zderzenie z pokusami portowej metropolii. Leon kupił trzy pakiety części uniwersalnych oraz trzy części do elektryki. Z tych pierwszych może próbować zbudować jakieś małe proste urządzenia (latarka na dynamo, etc). Może też spróbować zrobić upgrade broni lub pancerza swojego lub towarzysza (ale to w przyszłości, na razie nie ma na to czasu). Asortyment elektryczny to inwestycja w dalszą przyszłość.



* * *

Rezydencja w Terres Putain, Tulon

Kiedy liczny orszak gości opuścił w końcu rezydencję, w murach posiadłości zapadła długa ciężka cisza. Poczciwy rządca winien był okazywać ogromną radość z faktu pozbycia się uciążliwego nad wszelką miarę dziedzica, wszelako na jego przygnębionym obliczu nie malowały się żadne ślady wesołości. Krążąc pod zamkniętymi drzwiami pokoju swej córki, mężczyzna wzdychał w bezsilnej desperacji i zaciskał pięści, nie mając odwagi, by ponownie wejść do środka.

Płacz skrzywdzonego dziecka odbierał rządcy zmysły, a rozpacz mieszała się w jego głowie z bezsilną wściekłością i szczerą nienawiścią.

Odgłos cichych kroków za plecami wyrwał Daniela z czarnej zadumy, zwrócił uwagę na idącego środkiem korytarza rosłego Polanina z grupy najemników pana Bartheza. Zaskoczony widokiem człowieka, który winien był właśnie przemierzać z resztą wyprawy przedmieścia Tulonu, rządca stężał pod wpływem złego przeczucia. W jego myślach pojawiło się natychmiast wyobrażenie bezszelestnego zabójcy oraz wyludnionego domu z zakrwawionymi ciałami w zamkniętych na klucz pokojach. Arystokracja Montpellier rządziła się własnymi prawami, częstokroć równie okrutnymi jak plemienne reguły pirenejskich klanów albo Wynaturzonych z góry delty. Dla ludzi takich jak Abdel Sanguine uciszenie niewygodnych świadków swej słabości mogło być czynem równie pospolitym, co zabicie irytującej muchy.

Wielki Polanin kilkoma krokami pokonał dzielącą go od rządcy odległość, a potem zgodnie z oczekiwaniami struchlałego mężczyzny sięgnął za pazuchę podróżnego prochowca.

- Nie waż się! - wyrzucił z siebie bezradnie Daniel, doskonale świadomy tego, że w żaden sposób nie zdoła zatrzymać czy nawet spowolnić dybiącego na życie Jeanne polańskiego zbira.

Najemnik wyciągnął spod płaszcza niewielki przedmiot, w niczym nie przypominający wyglądem narzędzia zbrodni. Było to płaskie pudełko z ciemnego drewna, pokryte wzorami wykonanymi przez mistrza snycerki.

- Dla twojej córki - powiedział Polanin wręczając rządcy pudełko - Od dziedzica rodu Sanguine. Jego miłość Sanguine dowie się, czy prezent został przekazany, więc nie próbuj go zagarnąć dla siebie, człowiecze.

Poprzestając na złowróżbnej przestrodze, najemnik zawrócił i zniknął z oczu Daniela, najpewniej śpiesząc się z zamiarem dołączenia do opuszczającej Tulon ekspedycji. Rządca stał przez dłuższą chwilę na pustym korytarzu, wpatrując się we wręczony mu przedmiot. Oblizując niepewnie wargi, otworzył w końcu pudełko i westchnął na widok wpiętych w satynową podpinkę srebrnych kolczyków, masywnych i przykuwających wzrok matową barwą wprawionych w nie wielkich pereł.

Scenka napisana pod życzenie Suriela, definitywnie zamykająca wątek tuloński.
 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20-12-2019, 22:48   #112
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ III - OKOPCONY SZLAK

"Współudział w zapewnieniu bezpieczeństwa na Osmalonym Szlaku nigdy nie był w Montpellier postrzegany za frakcyjny priorytet. Odległość dzieląca tę linię tranzytową od Rubinu, konkurencyjne sąsiedztwo Tulonu oraz brak doraźnych korzyści dla rodów Sanglierów sprawiały, że tylko nieliczni Vertebre roztrząsali temat włączenia się w wojnę o wpływy na wschodzie wybrzeża. Fakt ów nie powinien dziwić, jeśli zważy się na bliskość Perpignanu, otwarty szlak do Tuluzy oraz bezpośrednie połączenia morskie Montpellier z Afryką. Niektóre rody Sanglierów od pokoleń stawiały wyłącznie na współpracę handlową z Bordenoir i klanami z Hybrispanii, umiejętnie lawirując pomiędzy interesami Trypolisu i białych Iberyjczyków stawiających zawzięty opór kolonizatorom półwyspu. Inni Vertebre pośredniczyli w handlu między Neolibijczykami i Bretonami z Brestu albo wiedli niekończącą się walkę z tulońską konkurencją.

Dopiero obdarzony wizjonerskim umysłem Emmanuel Geoffroy Sanguine podjął w '95 ambitną próbę otwarcia Montpellier na Purgare, dążąc do zawarcia pierwszego w historii Monpellier sojuszu z rodziną Lombardich w Bergamo. Uchodzący nie bez powodu za spichlerz Franki Rubin mógł stać się we właściwym momencie doskonałym partnerem handlowym dla mieszkańców wyjałowionej krainy. W opinii Neolibijczyków Purgare przestało się liczyć dekady wcześniej jako źródło potencjalnego bogactwa, ale myślący dalekosiężnie Emmanuel Geoffroy Sanguine dostrzegł przeoczone przez rywali korzyści wejścia na purgaryjskie rynki. Zubożała kraina sąsiadów wciąż miała coś do zaoferowania.

Dzieła sztuki znajdowane ciągle jeszcze na bagnach Wenecji, uszkodzone uzbrojenie odzyskiwane przez szabrowników na pobojowiskach Niziny Adriatyckiej, rzadkie artefakty zdobywane podczas zuchwałych rajdów na nękane przez Wynaturzonych ziemie na południe od Rzymu. Do tego helweckie pogranicze. Alpejczycy nie uprawiali płodów rolnych ani nie hodowali stad bydła. Całą potrzebną żywność kupowali od sąsiadów. Bliższy im geograficznie Tulon stanowił w '95 naturalnego partnera handlowego Helwetów, z czego Trypolis bezwzględnie i w pełni korzystał. Emmanuel Geoffroy Sanguine zamierzał to zmienić, połączyć Montpellier i Bergamo bezpośrednią linią zaopatrzeniową mogącą złamać monopol Neolibijczyków na helweckim rynku.

A przynajmniej takimi motywami kierował się oficjalnie
" - Casimir Lavelle, Pamiętniki cichego doradcy.



Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży

Powóz podskoczył na kamieniach, zadygotał tak silnie, że dziedzic z trudem uchronił swą głowę od uderzenia w ramę bocznego okienka. Siedzący po przeciwnej stronie Barthez zachował beznamiętne oblicze udając, że nie widzi błyszczącego w oczach Abdela poirytowania. Odwracając wzrok, Alpejczyk zerknął na zewnątrz ciągniętego przez dwie pary koni pojazdu, omiótł spojrzeniem jałowe skaliste ziemie za futryną. Krajobraz nie zmieniał się od trzech dni, swoją monotonią coraz bardziej frustrując trójkę szlachetnie urodzonych Montpellierczyków. Haftowane firanki w oknach powozu chroniły pasażerów przed przygnębiającym widokiem ogołoconego z drzew wybrzeża, ale w najmniejszym stopniu nie powstrzymywały unoszącego się w powietrzu silnego odoru chemikaliów.

Okopcony Szlak cuchnął ropą. Pochodzące z Afryki paliwo wsiąkało w ziemię, nawarstwiało się w gruncie, chlupotało w płytkich zbiornikach na poboczach szerokiego traktu. Wyglądając z powozu można było co chwilę ujrzeć krzątających się przy zabezpieczeniach ludzi, najemnych białych i Afrykanów pospołu, opłacanych za swą znojną pracę ze szkatuł Neolibijczyków. Jeden rzut oka na pryzmy przełożonych szmatami szczap zdradzał niezawodnie, dlaczego w zasięgu wzroku podróżnych nie widać było żadnego rosnącego drzewa. Wszystkie rośliny wyższe od trawy trafiały pod ostrza siekier i maczet, lądując koniec końców w rowach opałowych. To na nie odpowiedzialni za bezpieczeństwo Okopconego Szlaku ludzie wylewali tysiące kanistrów ropy, utrzymując kilometry rowów w gotowości do natychmiastowego podpalenia.

Nathan spróbował sobie wyobrazić mijany krajobraz w tak dramatycznych okolicznościach. Kłęby gęstego duszącego dymu waliłyby wówczas w niebo tak wysoko, że dostrzec by je można było z redy Tulonu. Ktokolwiek podróżowałby w okolicach podpalonych umocnień, bez maski gazowej najpewniej zginąłby w przeciągu kilkunastu minut.

Dbający o gościniec Neolibijczycy oraz współpracujący z nimi Helweci najpewniej bez zmrużenia oka zapłaciliby taką cenę za odpędzenie owadzich rojów przenoszących pod chitynowymi pancerzykami niewidoczny pocałunek białej śmierci. Barthez nie pamiętał, aby w ostatnich pięciu latach trzeba było podpalać północną stronę Szlaku, ale wcześniej, przed rokiem '90, pogranicze między Tulonem i ziemiami Alpejczyków było ustawicznie nękane przez czarne chmury bzyczących intruzów. Nathan nie miał pojęcia, ile prawdcy kryło się w szeptanych po kątach plotkach, jakoby to Hamzie i jego czarnym czarodziejom należało zawdzięczać spokój ze strony Wynaturzonych, ale jego informatorzy nie kłamali: podczas gdy Tuluza i Montpellier nieustannie walczyły z plagami zsyłanymi przez bagiennych mutantów, Tulon pozostawał od nich zastanawiająco wolny.

Trzy dni podróży minęły bez żadnych niespodzianek, chociaż ludzie Bartheza nawet na chwilę nie tracili czujności. Na cuchnącym wyziewami paliwa trakcie panował ożywiony ruch w obu kierunkach. Od strony Tulonu ku Alpom ciągnęli niezliczeni handlarze żywnością, skórami i minerałami, złomiarze, myśliwi i drobni rzemieślnicy oraz dostatniej odziani neolibijscy urzędnicy i kupcy. Barthez nie miał wątpliwości, że gdzieś w szeregach tych ludzi kryli się złodzieje i przemytnicy mogący nie tyle zagrozić zdrowiu i życiu szlachty, co ich sakiewkom i to od właśnie trzymali na dystans od wozów ochroniarze Helwety.

Podobny żywy strumień zmierzał w przeciwną stroną, ku delcie Rhone. Tutaj przeważali inni przybysze, choćby maszerujący równym krokiem ludzie w czarnobiałych neoprenowych kombinezonach Szpitalników, świeżo po swoich lekarskich ślubowaniach w siedzibie Szpitala w borkańskim Protektoracie. Obok nich - ale nie razem - na zachód ciągnęli obładowani dobytkiem całego życia anabaptyści z Purgare, wabieni niczym muchy miodem opowieściami o prawdziwym królestwie swego kultu na ziemi, w odległej Bretonii. Wielu z nich przez całe lata walczyło na rozkaz Katedralnego Miasta z bałkańskimi jehammedanami, przeistaczając żyzne ziemie Niziny Adriatyckiej w masowe cmentarzyska ofiar brutalnej i pełnej nienawiści wojny. Teraz, pozbawieni sensu egzystencji w efekcie zaskakującego dla wielu zawieszenia broni, zmierzali do Brestu, gdzie opromieniony glorią pogromcy Wynaturzonych Vicarent budował anabaptystyczny Eden.

Wszyscy oni, podróżni zmierzający na wschód i na zachód, jedli, spali, myli się i załatwiali swe potrzeby fizjologiczne na Okopconym Szlaku. Karawana rodu Sanguine co chwilę mijała prowizoryczne postoje, na których złomiarze oferowali wędrowcom mięso z grilla nieznanego pochodzenia, mocno sfermentowane trunki własnej roboty i płatny seks. Nieco lepsze zajazdy, wzniesione z kamienia, bloków betonu i aluminiowych arkuszy, były dosłownie oblegane przez zamożnych podróżnych i już pierwszego dnia podróży szlachetnie urodzony Abdel Sanguine przekonał się ku swemu ogromnemu rozczarowaniu, że nazwisko Ventricule i spora sakiewka mogą nie wystarczyć, aby przebić się przez mur walczących o czyste łóżko bogaczy.

Dwa kolejne dni okazały się dla nawykłych do wygód arystokratów prawdziwą mordęgą i kiedy majaczące od pewnego czasu na horyzoncie wysokie góry znalazły się wreszcie na wyciągnięcie ręki, nie tylko dziedzic rodu musiał poczuć na ich widok prawdziwą ulgę.


Mamy sobotę 16 czerwca 2595. Ekspedycja wyruszyła z Tulonu w czwartkowe popołudnie i w sobotę wczesnym wieczorem dotrze do helweckiego punktu granicznego w Morvant. Większość atrakcji na tym etapie podróży wymieniłem w części fabularnej. Dość powtórzyć, że dla tych BG nawykłych do wygody to były ciężkie trzy dni. Suchy prowiant, z rzadka jakaś ryba z rożna, sikanie w obskurnych toaletach albo za wozem, niewygodne podskakiwanie powozu, wszechobecny smród ropy oraz przeraźliwa nuda. O braku możliwości zażycia kapieli nie wspominam. Gdybyście mieli jakieś szczegółowe pytania, piszcie w wątku technicznym. Ja miałbym natomiast prośbę, aby każdy z Was napisał krótką scenkę z udziałem własnego bohatera opisującą jego wrażenia z podróży po Okopconym Szlaku.
 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20-12-2019, 23:20   #113
 
8art's Avatar
 
Reputacja: 1 8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację
Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży

Na szlaku czuł się niemal jak w domu i jakby rozpierała go dziwna radość, że ruszyli w drogę. W zasadzie nie miał zbyt wiele do roboty, jego ludzie dobrze wiedzieli co mają robić i Barthez zasadniczo mógł się ograniczyć do luzowania poszczególnych najmitów. Nie miał jednak zamiaru wyjść na lenia lub ignoranta przed dziedzicem i bardziej dla zabicia czasu niż z rzeczywistej potrzeby kręcił się pomiędzy swoimi. Po za tym Helweta starał się spędzać jak najmniej czasu pośród członków rodziny Sanguine. Choć potrafił się odnaleźć w ich towarzystwie, to pośród wojennych ludzi przebywał, bo lubił, a pośród arystokracji, bo musiał.

Zastanawiał się czy uda mu się zebrać jakieś plony z zasianego jeszcze podczas odprawy w Toulnie ziarna. Tuż przed wyjazdem zebrał wszystkich Sangów, najemników i zaproszoną wcześniej dziedziczkę Angelinę. Wraz z Jacquesem profesjonalnie nakreślili plan działania na czas podróży, rozdzielili przydziały i omówili wspólnie potencjalne scenariusze kryzysowe, tak aby każdy wiedział co robić jeśli na trakcie doszłoby do jakiś incydentów. Perrault i Barthez zgodnie twierdzili, że nie powinno się zostawać w takich sytuacjach ze wszystkim jedynie na pastwie chaotycznej improwizacji. Ale i jeden i drugi wyga dobrze wiedzieli, że ogniu walki nie dało się niczego przewidzieć. Pozostawały jednak ogólne plany, improwizacje zostawiano szczegółom. Helweta poprzez odprawę chciał osiągnąć jeszcze coś więcej. Wierzył, że misje taka jak ta do Purgare były najlepszym poligonem szkoleniowym, toteż otawrcie zachęcił Sangów, aby w wolnym czasie korzystali z okazji i za zgodą kapitana uczestniczyli w zadaniach ludzi Bartheza, celem podnoszenia kwalifikacji. Tego nie można się było nauczyć na bagnach Franki.

Jak do tej pory tylko jeden z Montpelierczyków zgłosił się Helwety i Barthez osobiście przekazał mu trochę swego doświadczenia. Chłopak był wyraźnie zainteresowany i zadowolony z tego co się dowiedział. Barthez zresztą temu nie wątpił, dobrze wiedział, że to co mówił było kompletnym novum na Sanga.

Ale na tym stanęło. Ku swemu zdziweniu nawet nastawiona entuzjastycznie Angelina póki co nie wydawała się zainteresowana ofertą Alpejczyka. Może Perrault czekał aż przejdą przez strefę celną, a może nie mogli znieść cuchnącego ropą szlaku, choć w to szczerze wątpił: Mokradła na północ od Montepllier śmierdziały wcale nie lepiej.

Cóż Alpejczyk nie miał zamiaru się narzucać. Zrobił co mógł zrobić, ale nie będzie nikogo przymuszał albo prosił. Przecież kiedy będzie składał raport koncowy szacownym Lavelle i Ventricule nadmieni, że złożył takową ofertę. To, że została bez odpowiedzi nie było już jego problemem.
 
8art jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-12-2019, 00:09   #114
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Ukochana Loretto


Zaiste podróż z dziedzicami Ventriculle wydaje się bezpieczną i dobrze zorganizowaną, rejs do Tulonu przebiegł tak spokojnie, że nie bałbym się zabrać Ciebie najdroższa. Delta Rhone zdaje się być w świetnej kondycji, co czyni mnie spokojnym o nasz dom. Na morzu prawie nie czuliśmy zapachu ropy, a już zupełnie gdy tuliłem twarz szalem od Ciebie. Brakowało tylko kojącej muzyki skrzypiec mojej żony, którą niezdarnie naśladował wiatr szarpiący fale i nasze odzienie.

Tulon w rzeczywistości jest dużym miastem, ale nie wszystko stąd przeniósłbym do wymarzonej Franki. Wykorzystawszy niewielkie opóźnienie eksplorowałem kramy grzebaczy, ale nie zobaczyłem nic co by mnie zaskoczyło.
Zarządca domu o imieniu Daniel jest uczynnym i uczciwym choć nieco nierozgarniętym człowiekiem. Wykorzystując kolację kuzyn Abdel udzielił wszystkim mistrzowskiej lekcji kultury podawania posiłku i etykiety jedzenia, byłabyś zachwycona. Nie chwaląc się wszystko pojmuję w lot i z pewnością nie przyniosę Ci wstydu na uroczystości nadania imienia, o ile ktoś popatrzy na mnie, przyćmionego Twą kochana urodą.

Ruszamy na Okopcony Szlak, wciąż czuję Cię między oczkami szala, a patrząc na wełniane sploty myślę o Twoich zwinnych jasnych dłoniach. Wędruję wyżej ku szyi, którą pieszczę, na koniec utonąć w ustach.

Twój Leo


Okopcony Szlak

Duszna atmosfera wnętrza powozu kojarzyła się Leonowi z cyrkową klatką, w której obwozi się zdeformowane dziwadła. Z tego też powodu wyzyskał pierwszą okazję, nadarzającą się przy popasie i dosiadłszy wierzchowca kontynuował podróż konno. Chciwie chwytał wszystkie ciekawskie skierowane na niego spojrzenia, często bezczelnie przyglądając się pracy ludzi przy dołach z ropą, a podczas postojów krzątaninie służby i żołnierzy.



Podręczny szkicownik zapełniał się twarzami nieznajomych, zarysami linii brzegowej, opisami próbek skał. Wyglądając łapczywie na ciemne chmury kryjące niebo wyjmował wiatromierz na tyczce, ale nic nie wróżyło burzy. Skłamałby gdyby ktoś spytał dlaczego owija się szalem, uparcie wierzył w pozostawiony tam zapach Loretty, ale czuć było tylko pot i paloną ropę. Szczęśliwie wypełniwszy pracą pierwszy dzień podróży, a zakończony niespodziewaną kąpielą, zasnął mocno i spokojnie i przespałby tak całą noc, gdyby nie szarady kuzyna przymuszającego Leona Thibauta do pojenia się w połowie snu.

Wprawdzie młody szlachcic przespał noc spokojnie, ale jakby nic mu się nie śniło. Wzbudziło to delikatną nieufność w stosunku do poczynań Abdaela, który na domiar nie przestawał przypominać o drobiazgu, który jakoby Leon przyobiecał mu wykonać, choć sam wynalazca podobnej obietnicy nie mógł sobie przypomnieć. Z czasem prośby owe zmieniały swój ton i zdawały się być pretensją, na którą rzecz jasna nie można było zaradzić w warunkach podskakującego powozu.

Kolejny dzień nie przyniósł zmiany, a tylko pogłębienie samotności na morzu bezimiennego ludzkiego tłumu. Podczas przymusowych postojów sanitarnych Leon szacował ile to dobrego gówna marnuje się rozbryzganego w rowach, składowanie tak cennego materiału pomogłoby rekultywować florę zmęczonego eksploatacją kraju. To też zapisał. Szukając punktu zaczepienia dla swego nie cierpiącego pustki umysłu obserwował najemników Barteza, zmiany wart, kto dba o broń, kto czyści konie, jak długo pozostają strażnicy na szpicy, w jakiej liczbie. Nocleg w terenie poprawił mu nastrój, był bowiem jakimś urozmaiceniem. Chętnie dołączyłby do najemników w ich niespiesznych, a wywarzonych obowiązkach, ale nazwisko kazało zostać z kuzynostwem. Ku wielkiej uldze Abdel zasnął snem sprawiedliwego, zaś wynalazca usiadł przy niewielkim ogniu z żołnierzami by raz w milczeniu, raz wśród niewybrednych żartów oddać się namiastce kobiecych pieszczot jakimi była na Okopconym Szlaku konserwacja własnej strzelby. To samo chciał uczynić z bronią dziedzica, lecz ten dzierżył ją jak starożytny władca laskę władzy. Oby nie zawiodła w decydującym momencie.

Trzeciego dnia postanowił dotrzymać towarzystwa kuzynostwu, okraszając nieznośną ciszę dowcipami zasłyszanymi wieczorem przy ogniu, czy nawet spostrzeżeniami zmian wyglądu i litofacji skał na szlaku, co wywoływało melancholie Addela i ziewanie Angeline Lei. By poprawić kuzynowi nastrój zaprezentował kilka szkiców owego zamówionego pierścienia, tłumacząc, że to jubilerska robota wymagająca spokoju i narzędzi.

- Istotnym jest oczywiście czemu ów przedmiot ma służyć, im lepiej opiszesz mi to drogi kuzynie, tym lepiej dopasuje efekt do działania. - zwrócił się do Abdela będąc pewnym, że nikt ich nie słyszy.

Kiedy nagle dookoła powozu zrobiło się ciemniej Leon Thibaut licząc na zmianę pogody, już sposobił się użyć wiatromierza, wtedy powóz niespodziewanie zatrzymał się. To nie były ciężkie masywy chmur burzowych, ani naturalna skalna przeszkoda. Drogę przegradzał wielki betonowy mur. Wynalazca wielokrotnie słyszał o podobnych bastionach, ludzie wznosili je od tysiącleci, ale to co zobaczył przerosło wyobrażenia. Tłumaczył sobie, że tak z natury bywa nawet najbardziej fantastyczne wytwory naszej wyobraźni bledną wobec rzeczywistości. Rzeczywistość przytłaczała, tak że Abdel wysiadł pierwszy, jakby chodziło o wybór jednej ze stu pięknych afrykanek. Leon wychynął zaraz za dziedzicem, na równi pragnąc cieszyć oczy egzotycznymi cudami.
Już wyciągał dłoń by pomóc kuzynce, ale w tej sztuce wyręczył go Bartez, jednak wobec monumentalnej konstrukcji uszło to uwagi wynalazcy.

Szkic autorstwa Tadeusza Kulisiewicza

 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-12-2019, 09:29   #115
 
Surelion's Avatar
 
Reputacja: 1 Surelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputację
Okopcony Szlak, pierwszy dzień podróży Abdela

- Jak to nie ma wolnych apartamentów? Tylko jeden pokój i to w dodatku czwórka? Nie będę spał jak jakiś nędzarz w pokoju z kimś.- rzucił rozzłoszczony Abdel i ruszył w kierunku właściciela karczmy by osobiście przemówić mu do rozsądku. Jednak wraz z kolejnymi tłumaczeniami, które zdawały się nie robić wrażenia na tłustym właścicielu o rybim spojrzeniu i podejrzanych tatuażach, dziedzic tracił impet coraz bardziej i bardziej. Ostatecznie, jedyne co osiągnął to mocno przepłacony czteroosobowy pokój, który ostatecznie musiał dzielić ze swoją siostrą, kuzynem i kapitanem ochrony. Na szczęście w zajeździe była bieżąca woda, która pozwalała pozbyć się śmierdzącego ropą zapachu z ciała po trzęsącej i nudnej podróży, co nieco podniosło dziedzica na duchu. Nie na długo wszakże bo tylko do czasu ułożenia się do snu.

Leon chrapał. Głośno wciągał powietrze, charczał lub świszczał na przemian doprowadzając dziedzica do pasji. Co ciekawe pozostałym współlokatorom zdawało się to nie przeszkadzać, spali bowiem jak dzieci. Abdel wytrzymał dzielnie aż do północy nie zmrużywszy wszakże ani na chwilę oka. Potem stanął nad swym kuzynem z morderczymi zamiarami, niczym ponury żniwiarz nad swą ofiarą, której zostało już ledwie kilka oddechów. Chrapliwych oddechów. Dziedzic zastanawiał się. Czy lepiej rzucić się jak jastrząb na swą ofiarę i z pasją udusić kuzyna poduchą, czy może jednak przyjemniej będzie na chłodno włożyć mu w te rozdziawione usta pistolet, otulić poduszką broń i... Te wyobrażenia, które w całej rozciągłości i swych szczegółach przedstawił mu w tym momencie wyobraźnia, wywołał złośliwy uśmieszek przyjemności na twarzy dziedzica.

- Kuzynie obudź się, chrapiesz, musisz się napić... - kopnięcie w łóżko obudziło zdezorientowanego Leona - Pij do cholery! - Warknął nie znoszącym sprzeciwu głosem podsuwając mu pod nos szklankę mętnej wody. Na bogów, Abdel gotów był zastrzelić kuzyna tu i teraz, jeśli by tylko ten nie posłuchał polecenia. Leon najwyraźniej zdezorientowany ale podskórnie czujący, że właśnie zanosi się na coś mocno nieprzyjemnego pochłonął w kilku haustach zawartość szklanicy i zaległ na boku.

W ten oto sposób Abdel zyskał lichy kawałek spokojnej nocy, kosztem zaledwie połowy pigułki kordyliny. Rozluźniony w ten sposób Leon przespał do rana jak dziecko. O poranku zaś kuzyn okazał się nad wyraz rześki i wypoczęty w porównaniu do pozostałych.



Okopcony Szlak, drugi dzień podróży Abdela

Następnego dnia było już tylko gorzej. Kolejne rzesze mijanych ludzi przygnębiały Abdela i przypominały mu, iż jako rodowy veine, musiał rekrutować nowy narybek dla swego rodu spośród choćby tego brudnego motłochu. W tym płynącym ludzkim błocie, dziedzic nie wypatrzył jednak żadnych pereł, które mógłby bez uszczerbku dla swej nienagannej reputacji zaprosić w progi swego rodu. Szczerze mówiąc odkąd zaczął piastować szczytne miano veine kilka lat temu, ta sztuka udał mu się tylko raz. To wspomnienie przygnębiało go dodatkowo.

Problemów było więcej. Niewygody przemieszczania w twardej karecie sprawiały, że bolał go kręgosłup oraz miejsce w którym kończy się szlachetna część pleców panicza. Nastroju nie poprawiał też fakt nie mógł pokpić z szefa ochrony jak pierwotnie zamierzał. Jeszcze wcześniej przyszykował bowiem niecny plan. Przed wyjazdem z Toulonu naopowiadał Polaninowi jak bardzo cenne były kolczyki które miał dostarczyć. Co oczywiście rozmijało się nieco z prawdą, kupione były bowiem za wcale nie duży pieniądz od przydrożnego kramarza. Abdel liczył na to że klanyta zbiegnie z nimi, co pozwalało by drwić mu bezkarnie z szefa ochrony i doboru jego oddanych ludzi przez całą drogę do Bergamo. Ku olbrzymiemu zdumieniu dziedzica, to posłuszne dwumetrowe Polańskie bydlę, przylazło za karawaną informując o wypełnieniu zadania. Abdel długo patrzył na barbarzyńcę z niedowierzaniem i podziwem. Od tego czasu w wyraźny sposób zaczął ufać zwalistemu Polańskiemu najmicie i wyraźnie lubił mieć go blisko siebie. Wieczorem kiedy okazało się, że będą musieli stajać noc na trakcie Abdelowi nastrój pogorszył się całkiem. Miał lęki i przypominał chodzącą gradową chmurę, której przezornie wszyscy schodzili z drogi. Nawet obecność słowiańskiego klanyty nie potrafiła go tym razem uspokoić. Ciągle wyobraźnia podpowiadała mu scenę w której przez moskitierę przekracza rzesza zarażonych owadów kiedy on nieświadomy śpi. Nie potrafił samodzielnie uspokoić skołatanych nerwów, nigdy bowiem nie spał na otwartym terenie a świadomość rozlicznych zagrożeń potęgowała jeszcze lęki. Dopiero kiedy sam zażył specyfik, podawany poprzedniej nocy Leonowi, udało mu się w końcu na parę godzin zmrużyć oko.

Spał sztywno i boleśnie. Ze skrzyżowanymi ramionami na piersi niczym jakaś neolibijska mumia, do samego końca dzierżąc w jednej dłoni klapkę na muchy w drugiej zaś pistolet. W przeciwieństwie do kuzyna, po zażyciu spał bardzo źle. W nocy wyśnił koszmar, że jest jakaś burza a wesoły Leon za pomocą swego metalowego parasola z sukcesem ściąga na nich piorun. Uderzenie gromu zapala zebraną w okolicy ropę i chwilę po tym Abdel wraz całą karawaną ginie skwiercząc w płomieniach.
Tak Abdel Sanguine spędził swą pierwszą noc na trakcie, poza jakimikolwiek bezpiecznymi murami.



Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży Abdela

Od rana był nieznośny i wszyscy go unikali. Bolał go kark od niewygód poprzedniej nocy i tylko szukał pretekstu by wywalić na kogoś całą złość, za nocne koszmary, za wory pod oczami i wszelakie inne lęki. Tylko Polanin zdawał się być poza zasięgiem rażenia gromów ciskanych wzrokiem przez panicza.
Kiedy dojechali do posterunku Abdel szeroko otworzył usta na widok żelbetonowego bloku jaki potrafili wylać Helweci. Bezpieczny i silnie uzbrojony budynek zrobił imponujące wrażenie na dziedzicu. Całe miejsce przypominało oazę spokoju pośród zniszczonej, zdziczałej okolicy przez jaką musieli się przedzierać.

Abdel zeskoczył z karety lądując centralnie w sam środek rozległej ropnistej kałuży, która topiła jeden jego bucik, aż po kostkę. Zaklął cicho lecz na jego zmęczonej niedospaniem twarzy po chwili znów zagościł wyraz zadowolenia z faktu, iż jakimś cudem są w końcu u celu. Barthez obserwujący dyskretnym okiem całe niefortunne zejście z karety upewnił się, że dziedzic za grosz nie posiada instynktu survivalowego. Posyłanie dziedzica gdziekolwiek samego, choćby aby się wyszczał za tabor wozów już rodziło szereg zagrożeń dla jego zdrowia. I tak na przykład gdyby dzień wcześniej nie refleks nie odstępującego go nawet na krok Polanina, dziedzic szybko zjechał by po błocku wprost w wypełniony ropą dół. A tak, mógł ostatecznie zrobić w miarę spokojnie swoją kupę, podczas gdy cała karawana czekała aż jaśnie panicz raczy skończyć. Oczywiście przez cały czas defekacji nie wypuszczał z dłoni nierozłącznej klapki na owady.
Na szczęście dla dziedzica szczegółów tego kalibru nie znała reszta karawany, dzięki czemu nie dane było pozostałej części karawany poznać dziedzica z tej gorszej, oraz co by nie powiedzieć bardziej wypiętej strony.

- Fascynujące... i imponujące za razem. -Powiedział oparty o wóz Abdel strząsając z buta to, w co właśnie wskoczył.

Pierwszego dnia podróży Abdel prosi kuzyna o wykonanie pierścienia z ruchomym oczkiem w którym mógłby trzymać sproszkowaną porcję kordyliny.

 
__________________
"Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein
Surelion jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-12-2019, 21:47   #116
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży

Bastien Langlois wypluł z ust kawałek zbyt twardego chleba, obejrzał się ponad ramieniem w tył Okopconego Szlaku. Ponad głowami maszerujących na wschód podróżnych widział kanciaste kształty dwóch zamkniętych powozów, którymi podróżowali szlachetnie urodzeni Montpellierczycy oraz ich najbliższa świta. Czerwone płaszcze siedzących obok woźniców Sangów zdradzały niezawodnie tożsamość pasażerów ukrywających się za firankami okien, chociaż i tak niewiele to zmieniało w świetle panującego na trakcie ruchu. Powozy oraz towarzyszące im z tyłu odkryte zaprzęgi wlokły się w niemiłosiernie wolnym tempie, grzęznąc pośród bezliku pieszych wędrowców.

Trzej myśliwi wysforowali się znacząco do przodu, dołączyli do kilku najemnych zbirów z Tulonu opłacanych przez lojalnego wobec Sanguine Alpejczyka. Szpica ekspedycji szła z wyprzedzeniem wypatrując zawczasu zatorów, wypadków albo innych zdarzeń mogących wpłynąć na tempo podróży szlachetnie urodzonych. Milkliwy z natury, Bastien tym bardziej nie odzywał się do obcych w służbie dziedzica. Obojętne mu były maniery błękitnokrwistych, ale sam też pozostawał w pewnym stopniu niechętny ludziom z Tulonu, z racji samego pochodzenia mniej znaczącym od rodowitych mieszkańców Rubinu. Sanglierowie szanowali swe dziedzictwo.

Prawdę mówiąc, Langlois najchętnie spędziłby całą podróż na jednym z otwartych wozów wiozących prowiant i bagaże członków ekspedycji; zniechęcił go jednak do tego dziedzic we własnej osobie, który zdybawszy sługę na wozie dwukrotnie polecił Bastienowi odpędzać natrętnych gapiów mogących podejrzeć jego miłość podczas opróżnienia pęcherza. Nie czekając na trzeci raz, gruboskórny Frank czmychnął na piechotę daleko przed powóz Abdela i tak właśnie znalazł się pośród najemnych oprychów Bartheza.

Okopcony Szlak cuchnął ropą, potem, fekaliami, resztkami gnijącego jedzenia, brudem. Bastien wdychał te zapachy bez większego niesmaku, nawykły do odoru wypełniającego kwartały nędzarzy w Montpellier. Jego wzrok kierował się nieustannie ku coraz bliższym górom, rysującym się na wschodnim widnokręgu strzelistą czarną ścianą. Apeniny, naturalna bariera odgradzająca Frankę od Purgare.

I zarazem najdalej na południe wysunięty fragment terytorium Alpejczyków.

Langlois nie lubił Helwetów. Ta wieloletnia animozja sprawiała, że nawet na Bartheza patrzył z niechęcią, chociaż szef ochrony od dawna pracował dla Ventricule Sanguine i skoro ród wciąż go trzymał na żołdzie, to musiał być dobry w swoim fachu. Langlois nie lubił Helwetów nie wiedząc właściwie do końca, skąd brała się ta niechęć. Nie lubił ich podobnie jak natrętnych i hałaśliwych czarnych z Trypolisu oraz upierdliwych do granic wytrzymałości w kwestii higieny Szpitalników.

Będąc w gruncie rzeczy zatwardziałym ksenofobem, Langlois nie lubił nikogo, kto nie wywodził się z Montpellier. Będąc urodzonym Sanglierem szanował swoje dziedzictwo.
 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-12-2019, 10:43   #117
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Morvant, trzeci dzień podróży

Najpierw pojawił się zator na wschodniej nitce Szlaku. Wozy ekspedycji coraz częściej stawały w miejscu, w upiornie długiej kolejce ciągnącej się ku zboczom gór. Podróżni nadchodzący od strony Apeninów przelewali się tuż obok nieprzerwanym wartkim strumieniem, spoglądając na uwięzionych w ciżbie nieszczęśników ni to z współczuciem, ni to z radością, że im samym zostało to oszczędzone. Wyglądający przez okienko powozu dziedzic wodził zniesmaczonym spojrzeniem po grupach śpiewających podniosłe pieśni anabaptystów, postukiwał w drewnianą ramę okna palcami. Opóźnienie ewidentnie go frustrowało, w przeciwieństwie do zachowującego stoicki spokój Bartheza.

Potem zmieniła się droga. Długie kilometry Okopconego Szlaku po tulońskiej stronie pokryte były ubitą ziemią, żwirem, czasami blokami kamiennych płyt. Tuż przed górami żwir i ziemia znienacka zniknęły, przeszły w równą utwardzoną powierzchnię pokrytą warstwą ciemnego sztucznego tworzywa, na którym nie podskakiwały już koła powozu. Wyglądający ze swego okienka Leon Thibaut nie zdołał powstrzymać przypływu dziecięcej ekscytacji i nie bacząc na swą szlachecką godność wyskoczył z pojazdu studiując na klęczkach wygląd i strukturę nawierzchni. Utwardzona droga biegła przez kolejne kilometry, tym razem wijąc się już pomiędzy początkowo łagodnymi, ale z każdą godziną rosnącymi w górę zboczami Apeninów.

Abdel Sanguine zachował wyniosły wyraz oblicza, ale nawet on poczuł przyjemny dreszcz emocji. W skrytości ducha dziedzic nie potrafił się pozbyć zaciekawienia helwecką granicą. Widoczna daleko w przodzie wyrwa w skalnej ścianie wydawała się go przywoływać w magnetyczny sposób, kusić zupełnie nowymi estetycznymi doznaniami. Abdel nie miał dotąd sposobność przebywać na ziemiach Alpejczyków, ale odebrał staranne wykształcenie i wiele wiedział o sąsiadach Montpellier. Plebs zwykł fantazjować na temat Helwetów, postrzegać ich wręcz za nadludzi albo przybyszów z innej planety. Młody Sanguine wiedział, że mity te rodziły się w efekcie konfrontacji maluczkich Franków z ogromną przewagą cywilizacyjną Helwetów, a Alpejczycy byli w rzeczywistości ludźmi z krwi i kości, na dodatek teoretycznie gorszego sortu od śmietanki Sanglierów.

Lecz mimo tej wiedzy oraz poczucia oczywistej wyższości nad szwargoczącymi nieprzyjemnie w swoim szorstkim języku Helwetami, Abdel Sanguine nie zdołał powstrzymać cichego westchnięcia na widok granicznego przejścia w Morvancie.

Okopcony Szlak dochodził do ogromnej szczeliny w górskim masywie, tak nienaturalnie symetrycznej w swych proporcjach, że uczynić ją mogły wyłącznie narzędzia w rękach obeznanych z fachem ludzi. Abdel nie potrafił sobie wyobrazić ani takich narzędzi ani ilości czasu niezbędnego do wyrąbania w litej skale dostatecznie szerokiego wąwozu, aby mogły nim jechać burta w burtę cztery albo i pięć konnych zaprzęgów. Ani umiejętności ludzi, którzy w wylot tego przejścia wkomponowali żelbetonowy posterunek graniczny.

Utwardzona nawierzchnia Szlaku rozwidlała się na wysokości fortu na osiem pasów przegrodzonych bramkami z betonu i stali, na dodatek zadaszonych jeszcze od góry. Dwoma z tych pasów z głębi apenińskich trzewi wylewali się podróżni z Purgare i Borki, przez nikogo nie niepokojeni i przechodzący przez granicę w swoim tempie.

Sześć pozostałych pasów zajętych było przez tych wędrowców, którzy chcieli wejść na ziemie Alpejczyków. Nie widząc zbyt wiele zza okienka powozu, Leon Thibaut ponownie nie wytrzymał napięcia i pomimo karcących posykiwań kuzyna wspiął się na kozioł pojazdu stając pomiędzy woźnicą i sierżantem Blanchardem. Pośród kolorowej rzeki ludzi i wozów dostrzec już można było białe sylwetki Helwetów, noszących dobrze dopasowane kompozytowe pancerze i chroniące całe głowy hełmy. Strażnicy Alp, Gromowładni, Płomieniste Kije - pospólstwo miało na Alpejczyków wiele przydomków. Rozstawieni na całej szerokości terminalu, panowie gór skrupulatnie kontrolowali każdego człowieka zamierzającego przejść przez Morvant na jego wschodnią stronę.

Kapitan Perrault wysiadł ze stojącego ponownie powozu, poszedł szybkim krokiem do drugiego z dwóch zakrytych pojazdów szukając skarbnika Dumasa. Nie musząc sobie zawracać głowy finansowymi aspektami odprawy, Leon Thibaut całą swą uwagę poświęcał coraz bliższemu posterunkowi i pełnemu spektrum technologicznych cudów Morvantu.

Ponieważ w międzyczasie słońce zsunęło się już za skalne granie i na Szlak zaczął wpełzać półmrok wieczoru, w jednej chwili bez ostrzeżenia i ku oczarowaniu młodego wynalazcy załoga terminalu włączyła elektryczne oświetlenie. Zapłonęły pionowe lampy wprawione w słupki bramek, zapaliły się jarzeniowe światła zadaszenia i żarówki w oknach żelbetonowych budynków. Ukryci pod identycznymi pancerzami Alpejczycy sprawiali szokujące wrażenie obcością swego wyglądu, swą identycznością w oczach ludzi, którzy nie potrafili odnajdywać w ich postaciach detali takich jak oznaczenia rang lub przydziałów.

Leon Thibaut rozumiał, że w hełmy pograniczników wbudowane były jakieś elektroniczne wzmacniacze dźwięku. Sama świadomość ich istnienia wywołała u wynalazcy gęsią skórkę, lecz chociaż nahełmowe głośniki Helwetów prawdziwie go zafascynowały, z wszelkich sił starał się nie zrobić niczego, co coraz bliżsi Alpejczycy mogliby odebrać jako przejaw zagrożenia.

Ich jeszcze bardziej fascynujące szturmowe karabiny - lśniące idealną czystością i przykuwające wzrok niecodzienną konstrukcją trzech zachodzących na siebie luf - skutecznie zniechęcały do robienia czegokolwiek, co mogłoby skutkować znalezieniem się naprzeciwko wylotów owych luf.



Witamy w Morvancie. To graniczny terminal Alpejczyków, umieszczony w miejsu, gdzie wśród przełęczy Apeninów krzyżują się ze sobą trzy szlaki: frankański do Tulonu, berneński do serca Alp i dalej do Borki oraz purgaryjski wiodący na wschód.

 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-01-2020, 22:08   #118
 
Surelion's Avatar
 
Reputacja: 1 Surelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputacjęSurelion ma wspaniałą reputację
Morvant, trzeci dzień podróży

Abdel przez chwilę obserwował swego kuzyna jak na czworakach analizuje jeden z ciekawszych kamieni jakie spotkał podczas tejże wyprawy. Tym razem był to czarny poklejony i smolisty fragment z idealnie sprasowanej drogi. Leon wydobył ukruszony odłamek ze skrajni drogi tuż przy betonowym okrawężnikowaniu.

Zaiste, Helweci posiadają mnóstwo sekretów i rad bym posiąść część z nich. Na przykład choćby to jak wygląda ta droga. Jak się obrabia taki kamień. Mógłbym wówczas wybudować sobie całą rezydencję z tego dziwnego czarnego materiału ku zaskoczeniu wszystkich. - Dziedzic przez chwilę zastanawiał się jak też taki obiekt mógłby wyglądać w sercu Montpellier - Swoją drogą ciekawe dlaczego, Helweci nie zrobili z niego posterunku...Hmmm muszą mieć powód.

Wzrok dziedzica padł na ciągnący się bez końca rząd ludzi, przekraczających granicę w obie strony. Tłuszcza ciągnęła się bez końca. Abdel zmarszczył czoło.

- Ale dlaczego my tu w ogóle stoimy? - Abdel odwrócił swój pozornie zaskoczony wzrok w kierunku Bartheza. - Czyż nie po to Pan tu jest Panie Barthez by tego typu niedogodności z Helwetami przyspieszać? Proszę się zatem nie krępować i nadać sprawom właściwie tempo używając swoich koneksji. No chyba, że uważa Pan że miejsce na końcu tej kolejki, jest jak najbardziej właściwym dla dziedzica i ambasadora rodu Snaguine.

Alpejczyk popatrzył przez chwilę na dziedzica zachodząc, czy kwestia jaką wypowiedział była ironicznym przytykiem czy poważnym pytaniem. Przez krótką chwilę miał ochotę kompletnie zignorować pytanie, ale uznał, że pogrążonemu w oderwaniu od rzeczywistości dziedzicowi należało przypomnieć zakres obowiązków Bartheza:

- Wasza miłość wybaczy, ale szlachetny Sanguine, waszmości ojciec a mój dobrodziej, wyraźnie wskazał, że jestem szefem ochrony, a nie specjalistą od wizerunku. Morvant jest najbezpieczniejszym miejscem na trasie podróży, więc zostawię rzeczy ich naturalnemu tempu, gdyż tak też dyktują względy bezpieczeństwa. A teraz waszmość wybaczy, ale obowiązki wzywają...

Barthez ulotnił się niczym kamfora, aby sprawdzić swoich ludzi, jak też czynił przez ostatnie kilka dni podroży.

Abdel westchnął.

No tak. Przepychanie się przez tłum teraz jako pierwsi na pewno zwróciłoby niepotrzebne spojrzenia szpiegów tych, którzy po drugiej stronie tylko czekają na kogoś pokroju ambasadora wielkiego rodu. Czyli konkretnie kogoś takiego jak JA. Z drugiej strony przydzielenie mi Helwety bez jakichkolwiek znajomości było.... A właściwie to byłego Helwety. - poprawił się w myślach Abdel - Barthez nie ma zatem żadnych koneksji.... Nic dziwnego zatem, że jego ziomkowie się go pozbyli jak zużytego kalosza. Świat schodzi na psy. A propos.

- Kuzynie jeśli już skończyłeś swe badania, to na litość boską wjedźmy na tą cholerną kontrolę tak, jak przystało na kogoś naszego pokroju, a nie na czworakach. - Powiedział wchodząc do powozu.

 
__________________
"Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein
Surelion jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-01-2020, 22:41   #119
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Morvant, trzeci dzień podróży

Zachmurzony Abdel Sanguine musiał czekać jeszcze ponad godzinę na chwilę, w której jego powóz zatrzymał się na wysokości rozświetlonej elektrycznymi lampami bramki kontrolnej. Zaprzęg zakołysał się na osiach, konie prychały niespokojnie poirytowane obcymi im zapachami smarów, metalu i ozonu.

Nathan Barthez wysiadł z powozu, zanim dwaj Alpejczycy podeszli do drzwiczek pojazdu, sam je uchylił przemawiając jednocześnie do swoich rodaków w pełnym twardym nieprzyjemnych dźwięków języku. Abdel słuchał tej niezrozumiałej przemowy z rosnącym poirytowaniem, lecz dla świętego spokoju przyoblekł twarz w przyjacielski uśmiech urodzonego dyplomaty.

Barthez był wysokim mężczyzną, ale dwaj noszący niezwykłe pancerze Helweci przewyższali go o pół głowy dzięki grubym podeszwom butów oraz hełmom o jarzących się czerwonawą poświatą wizjerach. Angeline Lea i Leon Thibaut dosłownie pożerali wzrokiem obu pograniczników, w myślach zapewne rozbierając na części ich zbroje, karabiny i całą resztę mało dla dziedzica interesującego ekwipunku.

Co nie zmieniało faktu, że bogactwo reprezentowane sprzętem, uzbrojeniem i infrastrukturą Alpejczyków mogło zapierać dech w piersiach. Nawet człowiek tak zamożny jak dziedzic rodu Sanguine nie mógł się porównywać względem możliwości nabywczych z uchodzącymi za niewyobrażalnie bogatych Helwetami. Rozciągające się na całe Alpy zmilitaryzowane państwo wysysało pieniądze i towary ze wszystkich swoich sąsiadów, żądając bezczelnych czasami opłat za korzystanie ze swoich kanałów tranzytowych, zwłaszcza tych wiodących na przeciwną stronę monstrualnej przepaści rozdzielającej wschodnią i zachodnią Europę.

Jeden z białych żołnierzy zajrzał do wnętrza powozu, przesunął ukrytymi za szkłem wizjerów oczami po siedzących w środku Montpellierczykach. Odsunąwszy w tył przewieszony przez ramię ciężki karabin Alpejczyk uniósł na wysokość twarzy płaskie prostokątne urządzenie trzymane w obu dłoniach niczym lusterko.

Abdel Sanguine zmarszczył pytająco czoło, ale jedyny mogący mu objaśnić znaczenie tego gestu człowiek - Nathan Barthez - wciąż szwargotał z drugim pogranicznikiem. Mężczyzna przyjrzał się pasażerom poprzez przeźroczyste szkło dziwacznego lusterka, a potem cofnął się od drzwi powozu i włączył się w rozmowę w szefem ochrony wyprawy.

- Ten karabin - szepnęła rozpromieniona Angeline łapiąc pod ramię oniemiałego kuzyna - Niesamowity! Wspaniały! To ich Sagur! Chciałabym go chociaż na chwilę dotknąć...

- Podobno każde dziecko dostaje swój własny, kiedy kończy piętnaście lat - odpowiedział równie oczarowanym głosem Leon - Wyobrażasz sobie, kuzynko. Każde, i chłopiec i dziewczynka. Skąd oni ich tyle biorą?

- Wątpię, aby ta jałowa dysputa przyniosła rozwiązanie owej fascynującej zagadki - wtrącił cierpkim tonem dziedzic - Przez wzgląd na reputację i honor rodu proszę was o zachowanie powściągliwości. Jeszcze moment i oboje zaczniecie się ślinić na oczach tych prostackich górali. Więcej godności, jesteście z czystej krwi Sanguine.

Rozmowa na zewnątrz powozu dobiegła nieoczekiwanie końca, Nathan Barthez wsiadł z powrotem na swoje miejsce odprowadzany spojrzeniami obu pograniczników.

Śledząc tę scenę kątem oka Abdel odniósł wrażenie, że w mowie ciała Alpejczyków trudno się było doszukać przyjaznej nuty wobec swego rodaka.

- Jego miłość Dumas już wniósł odpowiednią opłatę - poinformował swych pryncypałów szef ochrony - Zapłacił całość kosztów podróży przez terytorium Helwetów. Ruszajmy w drogę!

Ostatnie słowa Bartheza adresowane były do siedzącego w koźle woźnicy. Pojazd ruszył z miejsca niemal natychmiast, minął metalowe ożebrowanie terminala i jaskrawe reflektory przepędzające precz półmrok zmierzchu.


Chciałbym zaznaczyć, że odprawa celna była dla Was ogromnym przeżyciem (z wyjątkiem Bartheza). Poziom technologiczny Helwetów jest nieporównywalnie wyższy od tego, co widujecie na co dzień we France. Nawet Neolibijczycy nie ważą się na otwarty zatarg z Alpejczykami, a czemu, to Wam chyba najlepiej uzmysłowi ukryty poniżej obrazek alpejskiej żołnierki.



Tym samym Abdel, Angeline i Leon otrzymują łącznie 2 PD za scenę w Morvancie, natomiast Nathan tylko 1 PD (bo dla niego to nie był kulturowy szok, tylko coś zwyczajnego dla człowieka pochodzącego z Alp).



 
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-01-2020, 22:43   #120
 
Kargan's Avatar
 
Reputacja: 1 Kargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputacjęKargan ma wspaniałą reputację
Morvant, trzeci dzień podróży

- Drogi braciszku - rzuciła Angeline opierając się wygodnie na siedzeniu i nie przestając uważnie obserwować mijanego właśnie posterunku ze szczególnym uwzględnieniem wyposażenia strażników granicznego posterunku - Każdego podnieca co innego. Mnie i drogiego Leona wytwory techniki, a Ciebie wiejskie dziewki i córki zarządców. Darujmy sobie osobiste przytyki bo nie wiem czy naszemu ojcu mniej spodobałaby się moja fascynacja bronią czy twoja wiejskimi dupami.

Lea zmrużyła oczy i puściła bratu kwaśny uśmiech po czym klepnęła w ramię wciaż rozanielonego Leona.

- Pomyśl drogi kuzynie - kontynuowała już nieco spokojniejszym głosem - gdyby udało nam się zdobyć jeden z takich karabinów i dokładnie zbadać. Może udałoby się odtworzyć sposoby produkcji i zacząć w taką broń wyposażać Sangów ? A te ich pancerze ? Ciekawe jaką mają odporność na penetrację. Pewnie powstrzymałyby nawet mojego braciszka. Ehhhh byłoby pięknie...

Angeline rzuciła ostatnie tęskne spojrzenie na pograniczników bo wreszcie oprzeć się wygodnie i zamknąwszy oczy oddać się marzeniom i pięknych karabinach.


Takie tam rodzinne pogaduszki


 
Kargan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172