|
Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-12-2019, 22:28 | #111 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
20-12-2019, 22:48 | #112 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
20-12-2019, 23:20 | #113 |
Reputacja: 1 | Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży Na szlaku czuł się niemal jak w domu i jakby rozpierała go dziwna radość, że ruszyli w drogę. W zasadzie nie miał zbyt wiele do roboty, jego ludzie dobrze wiedzieli co mają robić i Barthez zasadniczo mógł się ograniczyć do luzowania poszczególnych najmitów. Nie miał jednak zamiaru wyjść na lenia lub ignoranta przed dziedzicem i bardziej dla zabicia czasu niż z rzeczywistej potrzeby kręcił się pomiędzy swoimi. Po za tym Helweta starał się spędzać jak najmniej czasu pośród członków rodziny Sanguine. Choć potrafił się odnaleźć w ich towarzystwie, to pośród wojennych ludzi przebywał, bo lubił, a pośród arystokracji, bo musiał. Zastanawiał się czy uda mu się zebrać jakieś plony z zasianego jeszcze podczas odprawy w Toulnie ziarna. Tuż przed wyjazdem zebrał wszystkich Sangów, najemników i zaproszoną wcześniej dziedziczkę Angelinę. Wraz z Jacquesem profesjonalnie nakreślili plan działania na czas podróży, rozdzielili przydziały i omówili wspólnie potencjalne scenariusze kryzysowe, tak aby każdy wiedział co robić jeśli na trakcie doszłoby do jakiś incydentów. Perrault i Barthez zgodnie twierdzili, że nie powinno się zostawać w takich sytuacjach ze wszystkim jedynie na pastwie chaotycznej improwizacji. Ale i jeden i drugi wyga dobrze wiedzieli, że ogniu walki nie dało się niczego przewidzieć. Pozostawały jednak ogólne plany, improwizacje zostawiano szczegółom. Helweta poprzez odprawę chciał osiągnąć jeszcze coś więcej. Wierzył, że misje taka jak ta do Purgare były najlepszym poligonem szkoleniowym, toteż otawrcie zachęcił Sangów, aby w wolnym czasie korzystali z okazji i za zgodą kapitana uczestniczyli w zadaniach ludzi Bartheza, celem podnoszenia kwalifikacji. Tego nie można się było nauczyć na bagnach Franki. Jak do tej pory tylko jeden z Montpelierczyków zgłosił się Helwety i Barthez osobiście przekazał mu trochę swego doświadczenia. Chłopak był wyraźnie zainteresowany i zadowolony z tego co się dowiedział. Barthez zresztą temu nie wątpił, dobrze wiedział, że to co mówił było kompletnym novum na Sanga. Ale na tym stanęło. Ku swemu zdziweniu nawet nastawiona entuzjastycznie Angelina póki co nie wydawała się zainteresowana ofertą Alpejczyka. Może Perrault czekał aż przejdą przez strefę celną, a może nie mogli znieść cuchnącego ropą szlaku, choć w to szczerze wątpił: Mokradła na północ od Montepllier śmierdziały wcale nie lepiej. Cóż Alpejczyk nie miał zamiaru się narzucać. Zrobił co mógł zrobić, ale nie będzie nikogo przymuszał albo prosił. Przecież kiedy będzie składał raport koncowy szacownym Lavelle i Ventricule nadmieni, że złożył takową ofertę. To, że została bez odpowiedzi nie było już jego problemem. |
21-12-2019, 00:09 | #114 |
Reputacja: 1 | Ukochana Loretto |
21-12-2019, 09:29 | #115 |
Reputacja: 1 | Okopcony Szlak, pierwszy dzień podróży Abdela - Jak to nie ma wolnych apartamentów? Tylko jeden pokój i to w dodatku czwórka? Nie będę spał jak jakiś nędzarz w pokoju z kimś.- rzucił rozzłoszczony Abdel i ruszył w kierunku właściciela karczmy by osobiście przemówić mu do rozsądku. Jednak wraz z kolejnymi tłumaczeniami, które zdawały się nie robić wrażenia na tłustym właścicielu o rybim spojrzeniu i podejrzanych tatuażach, dziedzic tracił impet coraz bardziej i bardziej. Ostatecznie, jedyne co osiągnął to mocno przepłacony czteroosobowy pokój, który ostatecznie musiał dzielić ze swoją siostrą, kuzynem i kapitanem ochrony. Na szczęście w zajeździe była bieżąca woda, która pozwalała pozbyć się śmierdzącego ropą zapachu z ciała po trzęsącej i nudnej podróży, co nieco podniosło dziedzica na duchu. Nie na długo wszakże bo tylko do czasu ułożenia się do snu. Leon chrapał. Głośno wciągał powietrze, charczał lub świszczał na przemian doprowadzając dziedzica do pasji. Co ciekawe pozostałym współlokatorom zdawało się to nie przeszkadzać, spali bowiem jak dzieci. Abdel wytrzymał dzielnie aż do północy nie zmrużywszy wszakże ani na chwilę oka. Potem stanął nad swym kuzynem z morderczymi zamiarami, niczym ponury żniwiarz nad swą ofiarą, której zostało już ledwie kilka oddechów. Chrapliwych oddechów. Dziedzic zastanawiał się. Czy lepiej rzucić się jak jastrząb na swą ofiarę i z pasją udusić kuzyna poduchą, czy może jednak przyjemniej będzie na chłodno włożyć mu w te rozdziawione usta pistolet, otulić poduszką broń i... Te wyobrażenia, które w całej rozciągłości i swych szczegółach przedstawił mu w tym momencie wyobraźnia, wywołał złośliwy uśmieszek przyjemności na twarzy dziedzica. - Kuzynie obudź się, chrapiesz, musisz się napić... - kopnięcie w łóżko obudziło zdezorientowanego Leona - Pij do cholery! - Warknął nie znoszącym sprzeciwu głosem podsuwając mu pod nos szklankę mętnej wody. Na bogów, Abdel gotów był zastrzelić kuzyna tu i teraz, jeśli by tylko ten nie posłuchał polecenia. Leon najwyraźniej zdezorientowany ale podskórnie czujący, że właśnie zanosi się na coś mocno nieprzyjemnego pochłonął w kilku haustach zawartość szklanicy i zaległ na boku. W ten oto sposób Abdel zyskał lichy kawałek spokojnej nocy, kosztem zaledwie połowy pigułki kordyliny. Rozluźniony w ten sposób Leon przespał do rana jak dziecko. O poranku zaś kuzyn okazał się nad wyraz rześki i wypoczęty w porównaniu do pozostałych. Okopcony Szlak, drugi dzień podróży Abdela Następnego dnia było już tylko gorzej. Kolejne rzesze mijanych ludzi przygnębiały Abdela i przypominały mu, iż jako rodowy veine, musiał rekrutować nowy narybek dla swego rodu spośród choćby tego brudnego motłochu. W tym płynącym ludzkim błocie, dziedzic nie wypatrzył jednak żadnych pereł, które mógłby bez uszczerbku dla swej nienagannej reputacji zaprosić w progi swego rodu. Szczerze mówiąc odkąd zaczął piastować szczytne miano veine kilka lat temu, ta sztuka udał mu się tylko raz. To wspomnienie przygnębiało go dodatkowo. Problemów było więcej. Niewygody przemieszczania w twardej karecie sprawiały, że bolał go kręgosłup oraz miejsce w którym kończy się szlachetna część pleców panicza. Nastroju nie poprawiał też fakt nie mógł pokpić z szefa ochrony jak pierwotnie zamierzał. Jeszcze wcześniej przyszykował bowiem niecny plan. Przed wyjazdem z Toulonu naopowiadał Polaninowi jak bardzo cenne były kolczyki które miał dostarczyć. Co oczywiście rozmijało się nieco z prawdą, kupione były bowiem za wcale nie duży pieniądz od przydrożnego kramarza. Abdel liczył na to że klanyta zbiegnie z nimi, co pozwalało by drwić mu bezkarnie z szefa ochrony i doboru jego oddanych ludzi przez całą drogę do Bergamo. Ku olbrzymiemu zdumieniu dziedzica, to posłuszne dwumetrowe Polańskie bydlę, przylazło za karawaną informując o wypełnieniu zadania. Abdel długo patrzył na barbarzyńcę z niedowierzaniem i podziwem. Od tego czasu w wyraźny sposób zaczął ufać zwalistemu Polańskiemu najmicie i wyraźnie lubił mieć go blisko siebie. Wieczorem kiedy okazało się, że będą musieli stajać noc na trakcie Abdelowi nastrój pogorszył się całkiem. Miał lęki i przypominał chodzącą gradową chmurę, której przezornie wszyscy schodzili z drogi. Nawet obecność słowiańskiego klanyty nie potrafiła go tym razem uspokoić. Ciągle wyobraźnia podpowiadała mu scenę w której przez moskitierę przekracza rzesza zarażonych owadów kiedy on nieświadomy śpi. Nie potrafił samodzielnie uspokoić skołatanych nerwów, nigdy bowiem nie spał na otwartym terenie a świadomość rozlicznych zagrożeń potęgowała jeszcze lęki. Dopiero kiedy sam zażył specyfik, podawany poprzedniej nocy Leonowi, udało mu się w końcu na parę godzin zmrużyć oko. Spał sztywno i boleśnie. Ze skrzyżowanymi ramionami na piersi niczym jakaś neolibijska mumia, do samego końca dzierżąc w jednej dłoni klapkę na muchy w drugiej zaś pistolet. W przeciwieństwie do kuzyna, po zażyciu spał bardzo źle. W nocy wyśnił koszmar, że jest jakaś burza a wesoły Leon za pomocą swego metalowego parasola z sukcesem ściąga na nich piorun. Uderzenie gromu zapala zebraną w okolicy ropę i chwilę po tym Abdel wraz całą karawaną ginie skwiercząc w płomieniach. Tak Abdel Sanguine spędził swą pierwszą noc na trakcie, poza jakimikolwiek bezpiecznymi murami. Okopcony Szlak, trzeci dzień podróży Abdela Od rana był nieznośny i wszyscy go unikali. Bolał go kark od niewygód poprzedniej nocy i tylko szukał pretekstu by wywalić na kogoś całą złość, za nocne koszmary, za wory pod oczami i wszelakie inne lęki. Tylko Polanin zdawał się być poza zasięgiem rażenia gromów ciskanych wzrokiem przez panicza. Kiedy dojechali do posterunku Abdel szeroko otworzył usta na widok żelbetonowego bloku jaki potrafili wylać Helweci. Bezpieczny i silnie uzbrojony budynek zrobił imponujące wrażenie na dziedzicu. Całe miejsce przypominało oazę spokoju pośród zniszczonej, zdziczałej okolicy przez jaką musieli się przedzierać. Abdel zeskoczył z karety lądując centralnie w sam środek rozległej ropnistej kałuży, która topiła jeden jego bucik, aż po kostkę. Zaklął cicho lecz na jego zmęczonej niedospaniem twarzy po chwili znów zagościł wyraz zadowolenia z faktu, iż jakimś cudem są w końcu u celu. Barthez obserwujący dyskretnym okiem całe niefortunne zejście z karety upewnił się, że dziedzic za grosz nie posiada instynktu survivalowego. Posyłanie dziedzica gdziekolwiek samego, choćby aby się wyszczał za tabor wozów już rodziło szereg zagrożeń dla jego zdrowia. I tak na przykład gdyby dzień wcześniej nie refleks nie odstępującego go nawet na krok Polanina, dziedzic szybko zjechał by po błocku wprost w wypełniony ropą dół. A tak, mógł ostatecznie zrobić w miarę spokojnie swoją kupę, podczas gdy cała karawana czekała aż jaśnie panicz raczy skończyć. Oczywiście przez cały czas defekacji nie wypuszczał z dłoni nierozłącznej klapki na owady. Na szczęście dla dziedzica szczegółów tego kalibru nie znała reszta karawany, dzięki czemu nie dane było pozostałej części karawany poznać dziedzica z tej gorszej, oraz co by nie powiedzieć bardziej wypiętej strony. - Fascynujące... i imponujące za razem. -Powiedział oparty o wóz Abdel strząsając z buta to, w co właśnie wskoczył.
__________________ "Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein |
21-12-2019, 21:47 | #116 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
22-12-2019, 10:43 | #117 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
08-01-2020, 22:08 | #118 |
Reputacja: 1 | Morvant, trzeci dzień podróży Abdel przez chwilę obserwował swego kuzyna jak na czworakach analizuje jeden z ciekawszych kamieni jakie spotkał podczas tejże wyprawy. Tym razem był to czarny poklejony i smolisty fragment z idealnie sprasowanej drogi. Leon wydobył ukruszony odłamek ze skrajni drogi tuż przy betonowym okrawężnikowaniu. Zaiste, Helweci posiadają mnóstwo sekretów i rad bym posiąść część z nich. Na przykład choćby to jak wygląda ta droga. Jak się obrabia taki kamień. Mógłbym wówczas wybudować sobie całą rezydencję z tego dziwnego czarnego materiału ku zaskoczeniu wszystkich. - Dziedzic przez chwilę zastanawiał się jak też taki obiekt mógłby wyglądać w sercu Montpellier - Swoją drogą ciekawe dlaczego, Helweci nie zrobili z niego posterunku...Hmmm muszą mieć powód. Wzrok dziedzica padł na ciągnący się bez końca rząd ludzi, przekraczających granicę w obie strony. Tłuszcza ciągnęła się bez końca. Abdel zmarszczył czoło. - Ale dlaczego my tu w ogóle stoimy? - Abdel odwrócił swój pozornie zaskoczony wzrok w kierunku Bartheza. - Czyż nie po to Pan tu jest Panie Barthez by tego typu niedogodności z Helwetami przyspieszać? Proszę się zatem nie krępować i nadać sprawom właściwie tempo używając swoich koneksji. No chyba, że uważa Pan że miejsce na końcu tej kolejki, jest jak najbardziej właściwym dla dziedzica i ambasadora rodu Snaguine. Alpejczyk popatrzył przez chwilę na dziedzica zachodząc, czy kwestia jaką wypowiedział była ironicznym przytykiem czy poważnym pytaniem. Przez krótką chwilę miał ochotę kompletnie zignorować pytanie, ale uznał, że pogrążonemu w oderwaniu od rzeczywistości dziedzicowi należało przypomnieć zakres obowiązków Bartheza: - Wasza miłość wybaczy, ale szlachetny Sanguine, waszmości ojciec a mój dobrodziej, wyraźnie wskazał, że jestem szefem ochrony, a nie specjalistą od wizerunku. Morvant jest najbezpieczniejszym miejscem na trasie podróży, więc zostawię rzeczy ich naturalnemu tempu, gdyż tak też dyktują względy bezpieczeństwa. A teraz waszmość wybaczy, ale obowiązki wzywają... Barthez ulotnił się niczym kamfora, aby sprawdzić swoich ludzi, jak też czynił przez ostatnie kilka dni podroży. Abdel westchnął. No tak. Przepychanie się przez tłum teraz jako pierwsi na pewno zwróciłoby niepotrzebne spojrzenia szpiegów tych, którzy po drugiej stronie tylko czekają na kogoś pokroju ambasadora wielkiego rodu. Czyli konkretnie kogoś takiego jak JA. Z drugiej strony przydzielenie mi Helwety bez jakichkolwiek znajomości było.... A właściwie to byłego Helwety. - poprawił się w myślach Abdel - Barthez nie ma zatem żadnych koneksji.... Nic dziwnego zatem, że jego ziomkowie się go pozbyli jak zużytego kalosza. Świat schodzi na psy. A propos. - Kuzynie jeśli już skończyłeś swe badania, to na litość boską wjedźmy na tą cholerną kontrolę tak, jak przystało na kogoś naszego pokroju, a nie na czworakach. - Powiedział wchodząc do powozu.
__________________ "Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein |
08-01-2020, 22:41 | #119 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
08-01-2020, 22:43 | #120 |
Reputacja: 1 |
|