Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2019, 19:36   #39
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Cricktown.


Kolejny upalny dzień zbliżał się ku końcowi. Przepełniony saloon był ostatnim miejscem w którym miała ochotę znaleźć się Sam. Nagrzane słońcem, doprawione whisky głowy dymiły z każdym wieczorem bardziej. Gdyby nie konieczność uzupełnienia zapasów i wymiany siodła, już by jej tu nie było. Nasunąwszy kapelusz głębiej na czoło ruszyła w stronę stajni. Spędzanie wieczorów z Łysym jako jedynym towarzyszem weszło jej w krew.
- Witaj przystojniaku... - Zagadnęła karego ogiera wchodząc do przeznaczonego dla niego boksu. - Zgadnij co dziś dla ciebie mam? - Podobno niektórzy uważają, że rozmawianie ze zwierzętami jest oznaką tracenia rozumu. W takim wypadku Sam wolała nie wiedzieć jakimi epitetami obdarzono by ją gdyby ktoś dowiedział się, że to wielkie bydle jest przez nią traktowane na równi o ile nie lepiej, niż większość ludzi.
Drzwi skrzypnęły bardzo cicho. Stary Pedro, właściciel stajni, ze wszystkich sił dbał o swą własność.
- Jak myślisz, gdzie on teraz jest? - Podsunęła pod pysk ogiera kawałek soczystego jabłka. - Założę się, że siedzi teraz w chłodnej sali jakiegoś wielkomiejskiego saloonu i podrywa ślicznotki. Myślisz, że bym wygrała? - W odpowiedzi ogier uniósł łeb i zarżał. Sam mogłaby przysiąc, że to zwierze czasami doskonale rozumiało co do niego mówiła. Gdy jednak zaczął obwąchiwać jej dłoń, musiała z żalem przyznać że pewnie chodziło mu o kolejny kawałek owocu. - Łakomczuch...
- Witaj, Sam! Cześć Łysy - rozległo się niedaleko jej pleców - Skąpi ci kawałka marchewki? - spytał James.
Ewentualnie chciał ją poinformować o pojawieniu się niespodziewanego intruza.
- Nie marchewki, a jabłka - oznajmiła odwracając się w stronę przybysza z uśmiechem. - Witaj James.
- Cóż cię przywiodło na to... do tego pięknego miasteczka? - spytał,
- Polowanie, a ciebie? - Łysy korzystając z chwili nieuwagi swojej właścicielki, wbił zęby w resztę jabłka. - Złodziejaszek - skarciła go, jednak bez gniewu w głosie, raczej z rozbawieniem.
- Miałem tu mały interes do załatwienia - odparł James. - Nic poważnego.
Co mogło oznaczać równie dobrze dwa trupy, jak i dziesięć. Tyle tylko, że Sam nie słyszała o żadnej aż tak poważnej strzelaninie.
- Znasz tu jakieś miejsce, gdzie dobrze karmią? - spytał.
- Możesz spróbować w saloonie ale o tej porze jest tam ścisk i raczej nie masz szans na wolny stolik czy chociażby fragment podłogi. - oznajmiła zgodnie z prawdą by po chwili dodać z zadziornym błyskiem w oku. - No chyba, że zamówisz do pokoju.
Propozycja była na tyle zaskakująca, że James zaczął w myślach przeglądać listę swych grzechów i zastanawiać się, czy czasem i za nim ktoś nie wysłał listu... Ale chyba nie...
- Skoro tak pełno - odpowiedział - to i na pokój się nie załapię. A nie chciałbym nikogo usuwać... na siłę.
- Wobec tego możesz skorzystać z mojej gościny. Fotel może nie jest taki wygodny jednak lepsze to niż brudne deski podłogi.
- Czterdzieści procent? I kolacja? - spytał. Skoro fotel był mniej wygodny, należała mu się zniżka...
Wyciągnęła w jego stronę dłoń, uprzednio wytarłszy ją o spodnie.
- Zgoda.

Pokój nie był ani taki duży jak ten w którym ponad rok wcześniej spędzili noc, ani tak wygodny. Łóżko, chwiejący się stolik, szafa, której drzwi się nie domykały i fotel były jedynymi meblami, jakie się w nim znajdowały.
- Rozgość się - rzuciła w stronę Jamesa, a sama ułożyła się na łóżku podpierając głowę dłońmi i wpatrując się w zagadkową plamę na suficie.
James wrzucił plecak do szafy, powiesił kapelusz na gwoździu, który był chyba stałym elementem wyposażenia każdego pokoju, a kurtkę powiesił na oparciu.
- I jak ci się wiedzie, Sam? - spytał. - Jak interesy, co z wizją domku z firankami?
- Dobrze, dobrze i źle - odpowiedziała po kolei na każde pytanie. - Wciąż żyję, on też. Wizja domku jakoś nie ma zamiaru przerodzić się w rzeczywistość.
- Nie widziałem, nie słyszałem. - James bezradnie rozłożył ręce.
Uśmiech Sam zmienił się nieznacznie.
- W końcu go dopadnę - oznajmiła z mściwością w głosie. - Zaś póki co tkwię w tej dziurze i odliczam minuty do jej opuszczenia. - Odwróciła wzrok od plamy by zwrócić go na James’a. - Zastanawiam się jakie kłopoty tym razem staną mi na drodze...
- Na mnie nie patrz. - James uniósł ręce w obronnym geście. - Co złego, to nie ja, zapewniam.
- Wedle życzenia. - Odwróciła spojrzenie. - W każdym razie dobrze cię widzieć. Zamówisz kolację?
Dobrze cię widzieć? Czy go słuch mylił, czy też ktoś podmienił Sam na inną wersję? Albo też knuła coś wielce paskudnego... Tylko nie wiedział co...
- Żartowałem z tym niepatrzeniem - powiedział. - Jakie specjalne życzenia jeśli chodzi o menu? O ewentualne dodatki?
- Cokolwiek poza wołowiną. - Jej ostatnie doświadczenia z gulaszem były co najmniej niestrawne.
James skinął głową.

‘Cokolwiek poza wołowiną’ okazało się średniej wielkości kurczakiem z dodatkiem kaszy polanej jakimś sosem. Do tego parę kawałków chleba i butelka czerwonawego płynu, nazwanego przez barmana winem.
- Smacznego - powiedział James, zapraszając Sam do stołu. - Czym chata bogata... Ale z pewnością to nie wołowina. I nie kot - zapewnił.
- Tego ostatniego nie byłabym tak całkiem pewna. - Zażartowała wstając z niechęcią z łóżka.
Mimo dość smakowitego zapachu i całkiem niezłego smaku kurczaka oraz kaszy, Samantha raczej dłubała w jedzeniu niż faktycznie jadła. Również nalane przez James’a wino zostało praktycznie nietknięte.
- Co jest, Sam? - spytał James. - Źle się czujesz?
- Nie - odpowiedź padła krótka i niezbyt zachęcająca do dalszej rozmowy. - Wybacz, to tylko zmęczenie - dodała po chwili.
James podejrzliwie spojrzał na Sam. Najpierw ‘cieszę się’, teraz ‘wybacz’? Zachorowała, jak nic...
- Może się położysz? - spytał.
- To tylko zmęczenie - powtórzyła nieco dosadniej z cieniem dawnej, gniewnej łowczyni. - Zajmij się swoim talerzem, James, proszę.
Zajął się. Nie wypadało odmawiać gospodyni. mimo tego nie spuszczał oka z siedzącej na krześle Sam.
- Tym bardziej przyda ci się odpoczynek. Nie pomyślałaś na przykład o paru dniach wolnego? - spytał.
Samantha bardzo powoli i ostrożnie odłożyła widelec.
- Przyda mi się spacer. - Wstała od stołu. - Nie przeszkadzaj sobie - dodała kierując się w stronę drzwi.
- Nie żartuj, Sam - odparł. - Spacer z tobą to będzie czysta przyjemność - powiedział.
Założył kurtkę i kapelusz.
Najwyraźniej nie miała zamiaru ani go zniechęcać ani dyskutować. Odczekała chwilę po czym razem wyszli na korytarz.
Sam zdecydowanie nie miała planu na to gdzie się udać. Gdyby była sama najpewniej skierowałaby swe kroki w stronę stajni, jednak obecność Jamesa niezbyt nastrajała na rozmowy z koniem. Wychodząc z saloonu skinęła głową szeryfowi, z którym minęli się w drzwiach.
Szeryf zdecydowanie dłużej zatrzymał wzrok na Jamesie, niż na biuście Sam. Albo przemawiało przez niego doświadczenie, albo... nie przepadał za kobietami. I tacy się zdarzali.
Powietrze na zewnątrz zdążyło się nieco ochłodzić. Przyjemny, lekki wietrzyk ochładzał rozpaloną skórę. Uśmiechnęła się zadowolona i ruszyła powoli w stronę kościoła by obejść go łukiem i podążyć dalej w stronę małego cmentarza.
James ruszył za nią, przy okazji rozglądając się na wszystkie strony. Odwiedzać cmentarze można było, jeśli ktoś miał taką ochotę czy potrzebę, ale nie należało stwarzać okazji do pozostania tam na zawsze.
Zastanawiał się, czy Sam ma zamiar odwiedzić kogoś bliskiego czy też w ramach napadu refleksji ma zamiar podumać nad kruchością ludzkiego życia, ale postanowił powstrzymać się z wypytywaniem.
Samantha zatrzymała się przy bramie jakby zbierając odwagę by ją przekroczyć, po czym odsunęła się i zamiast wejść na teren cmentarza, oparła się o otaczający go płotek.
- Nigdy nie lubiłam tego miejsca - oznajmiła po chwili.
James nie sądził, by ktokolwiek, poza grabarzami, lubił cmentarze, ale w ramach komentarza jedynie skinął głową. I czekał na ciąg dalszy.
Opierać się o wątły, prawdziwie symboliczny płotek nie zamierzał.
Ciąg dalszy jednak nie nastąpił. Sam stała w milczeniu spoglądając na coraz słabiej widoczne nagrobki. Gdy kolejny podmuch wiatru przyniósł ze sobą wycie kojota, wzdrygnęła się i oderwała od płotu.
- Nadal uważasz, że spacer ze mną to czysta przyjemność? - zapytała spoglądając w stronę miasta.
- Cisza, spokój, nienajgorsze towarzystwo - odparł James. W tym akurat miejscu ostatnie słowa można było zrozumieć rozmaicie. - Czemu miałbym narzekać?
- Dziwny z ciebie facet. Dziękuję - dodała ruszając w drogę powrotną.
Ruszył wraz z nią. Celu tej wędrówki nie rozumiał, ale skoro zaoferował swoje towarzystwo... W gruncie rzeczy było mu obojętne, dokąd idą.

Powrót do saloonu zabrał nieco więcej czasu. Zmrok zdążył już zapaść, a droga niemal całkiem zniknąć im z oczu, zmuszając do ostrożności i nieco baczniejszym stawianiu stóp. W jasno oświetlonym i gwarnym przybytku było tłoczniej niż gdy wychodzili. Najwyraźniej wszyscy mężczyźni z miasteczka postanowili wynagrodzić sobie upalny dzień szklaneczką czegoś mocniejszego. Parę osób skinęło głową w stronę Sam, inni ciekawie spoglądali na James’a, jeszcze inni ostentacyjnie wlepiali wzrok w biust łowczyni. Ta, ignorując wszystkich, ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro.
Żadne ze spojrzeń, chociaż rzucano ich wiele, nie zawierało w sobie żadnych niebezpiecznych elementów. Ciekawość, zainteresowanie - to wszystko.
Resztki kolacji zniknęły z pokoju, została tylko napoczęta butelka wina i dwa kubki. Mrok wpadał do pokoju przez niezasłonięte okno, lampa naftowa, zapalona zapewne przez którąś z dziewczyn z gospody, zmagała się dość udanie z ciemnością.
Sam podeszła do stolika i nalała trunku do obu kubków. Przesunęła jeden w stronę James’a po czym z pasją osoby, która spędziła kilka godzin na pustyni, zabrała się do opróżniania swojego.
- Nienawidzę tego miasta - oznajmiła ni z tego ni z owego, odstawiając z hukiem bogu ducha winny kubek. Można było pomyśleć, że zaraz zabierze się za napełnianie go, jednak tego nie zrobiła. Zamiast tego podeszła do łóżka, usiadła na jego brzegu, po czym zabrała się za zdejmowanie butów.
James wypił zaledwie parę łyków. Wino nawet nie było takie kiepskie, ale on od dawien dawna ograniczał ilości wypijanego alkoholu. Potem odstawił kubek i usiadł na fotelu, wpatrując się w Sam.
Nie zwracając na niego uwagi, zdjęła buty i odstawiła je pod łóżko po czym zabrała się za odpinanie pana, który następnie przewiesiła przez oparcie mebla. Pozbycie się kamizelki i koszuli zajęło jej chwilę. Po nich przyszła kolej na spodnie.
Czarny gorset Sam robił wrażenie. Podobnie jak i jego zawartość, jeszcze lepiej widoczna niż przy bluzce z paroma odpiętymi guzikami. I James mógłby się założyć, że większość niewiast, nie tylko w Cricktown, ale na całym Zachodzie, natychmiast by się z Sam zamieniła.
- Masz zamiar tak tam siedzieć i się przyglądać? - zapytała sięgając dłonią do rzemyków wiążących gorset.
- Ostatnia próba pomagania ci źle się skończyła - powiedział James wstając z fotela. Zawsze lepiej coś robić, niż być biernym obserwatorem. Oczywiście słowa Sam można było zrozumieć na dwa sposoby - albo się obrócić, albo... Wolał to zinterpretować w ten drugi sposób.
- Wszystko co ma związek z moja osobą prędzej czy później źle się kończy. Pora się do tego przyzwyczaić, James. - odpowiedziała opierając się na łokciach i czekając aż podejdzie i sam rozprawi się z rzemykami lub... wyjdzie z pokoju. W sumie nawet by mu się nie dziwiła.
Zamknięte drzwi, więc nikt się niepotrzebnie nie wtarabani do środka. Odłożona broń, czyli nagła zmiana humoru Sam nie grozi śmiertelnym niebezpieczeństwem. Najwyżej go wyrzuci...

Rzemyczki, jak zwykle, miały wstrętną tendencję do plątania się. Przez ułamek sekundy w głowie Jamesa błysnęła myśl, by trochę pomóc sobie jakimś ostrym narzędziem, lecz uciekła. Widać wyobraźnia podsunęła jej obraz przeszczęśliwej Sam...
Jeden supełek, drugi... Metr, drugi... Inne znane mu gorsety nie były aż tak uparte. Czyżby przedmioty osobistego użytku przejmowały niektóre cechy swego właściciela? Na szczęście droga przez mękę się skończyła i gorset miękko rozchylił się i opadł na boki, ukazując to, co w większości chowało się przed oczami zaciekawionych obserwatorów.
James najwyraźniej niezbyt często miał do czynienia z gorsetami. Z lekkim uśmiechem na ustach obserwowała jego zmagania jednak nawet przez chwilę nie miała zamiaru pomagać. Gdy wreszcie jego starania zostały zakończone sukcesem, zrobiła to co zawsze po uwolnieniu się z kleszczy tego kobiecego fatałaszka - wzięła głęboki wdech.
- Znacznie lepiej - oświadczyła zadowolona.
James też tak uważał... szczególnie po tym wdechu. W półleżącej pozycji biust Sam wyglądał... smakowicie. Pozostawało tylko spróbować, czy wzrok go nie myli.
Samantha z miną zadowolonego kota obserwowała reakcję James’a. Były czasy kiedy nienawidziła tej części swego ciała, jednak one dawno minęły. Całkiem pokaźnych rozmiarów, jędrne piersi już nie raz ułatwiły jej wykonanie swojej pracy. Mężczyźni mieli zwyczaj głupieć gdy ich oczom ukazywało się nieco więcej owych krągłości, a ona bezwzględnie wykorzystywała ich głupotę. Jednak tym razem miała do czynienia z nieco innym rodzajem mężczyzny. James zdawał się wahać, jakby niepewny czy przypadkiem za jej uległością nie kryje się jakiś podstęp. W jej głowie zrodziło się pytanie, co też by zrobił gdyby teraz wychyliła się i sięgnęła po broń. Czy właśnie tego się po niej spodziewał? Uczucie, które towarzyszyło tej myśli nie było szczególnie miłe. Uśmieszek zadowolonego z siebie kociaka czmychnął z jej ust.
Pierwsza próba była delikatna. Ot, ledwo muśnięcie tego najbardziej strategicznego fragmentu kobiecej piersi, by móc zaobserwować pierwszą reakcję. Były wszak niewiasty, które za tym przepadały, a były też takie, co broniły swego biustu, przynajmniej na początku, przed takimi ‘nieprzyzwoitymi’ zachowaniami.
Sam nie protestowała. Była gotowa pozwolić James’owi na wszystko tak długo, jak długo jego starania będą skuteczne w przeganianiu ponurych myśli.



Gdy otworzyła oczy za oknem słońce od jakiegoś już czasu wisiało nad horyzontem. A ona była sama. Zanim zdążyła się zdecydować, czy ma się cieszyć, czy wściec, James wkroczył do pokoju, ze śniadaniem w rękach. Postawił tacę na stole, a potem podszedł do Sam.
- Nie chciałem cię budzić - powiedział. - Dzień dobry.
- To się jeszcze okaże czy dobry - mruknęła niechętnie, po czym przeciągnęła się rozkosznie, co stało w pewnej sprzeczności z wypowiedzianym zdaniem. Ale wszyscy wiedzieli, że od kobiet nie należy wymagać bycia konsekwentnymi. - Umieram z głodu - oznajmiła unosząc się na łóżku. - Co tam masz?
- Same pyszności - zapewnił James. - Cieplutkie bułeczki. - Jakimś dziwnym trafem jego wzrok spoczął na parze innych ‘ciepłych bułeczek’. - I domowa ponoć kiełbasa. Do tego niezbyt zimne piwo i gorąca kawa. Do wyboru.
- Bułeczki i kawa - zdecydowała po chwili zastanowienia po czym zabrała się za kompletowanie ubrania nie zwracając większej uwagi na wzrok James’a. - Jakieś ciekawe plany na ów dobry dzień?
Jeden z ewentualnych planów właśnie się ubierał... poza tym i tak robiło się zbyt gorąco na igraszki, chyba że w jeziorku.
- Zakupy - odparł. - A potem... chyba w drogę. A ty? Zostajesz dłużej?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie, nie zostaję. Czekam tylko aż siodło będzie gotowe i ruszam dalej. Mam dość tego miejsca. Przy odrobinie szczęścia będzie to mój przedostatni pobyt w Cricktown. - Zapięła koszulę, jak zwykle nie do końca, po czym sięgnęła po pas.


Sam wyszła właśnie od siodlarza, gdy względną ciszę wczesnego przedpołudnia przerwał dźwięk niezbyt typowy dla tych okolic.
- Więc i przywędrowała w końcu jakaś machina - powiedział James. Trudno było wyczuć, czy jest aż tak zachwycony postępem cywilizacji. - Widywałem takie w Denver - dodał - ale w tych okolicach jeszcze nie.
Jego towarzyszka nie ukrywała swej niechęci do hałaśliwej machiny.
- Idealnie pasuje do tego miasteczka - bynajmniej nie było to pochlebstwo. Jej stosunku do domu na kółkach nie poprawiła przemowa jego właściciela, a właściwie sam fakt tego jaką profesją się parał. - Co o tym sądzisz? - zapytała James’a.
- Wielce chwalebna idea - odparł tonem nie pozostawiającym cienia wątpliwości co do chęci włóczenia się po bezdrożach w imię dość wątpliwych nagród w przyszłym świecie.
- Znalazłabym kilka chwalebniejszych, od kulki w czyjś łeb poczynając. - Miłość Samanthy do wszelkiego rodzaju duchownych była równie wielka, co do marnowania czasu na krucjaty w imię Najwyższego. - Ciekawe czy poza zbawieniem i całą tą resztą oferuje coś bardziej przyziemnego.

Stugębna plotka była, mimo wszechobecnego upału, szybka jak zawsze. I to ona właśnie przekazała wszstkim zainteresowanym (tudzież obojętnym czy wahającym się), iż wielebny Johnson jest w stanie zapłacić pewną kwotę w twardej walucie...
- To już brzmi rozsądniej - skomentowała Sam. - Pięćset dolarów piechotą nie chodzi - a nawet gdy chodzi to trzeba to jeszcze ubić - dodała w myślach. Nawet nie brała pod uwagę jakiejś niższej kwoty. W końcu byli w tej okolicy najlepsi. - Zainteresowany? - zapytała żartobliwie, spoglądając na towarzyszącego jej James’a.
- Jasne. W takim towarzystwie.
Czasy obecne


Mieli za sobą kilka naprawdę dobrych chwil, a także kilka takich, o których od biedy można by zapomnieć. Nic jednak nie zmieniało tego, że ufali sobie nawzajem. Ani tego, że nie widzieli się od dobrych paru miesięcy.
- Nadal podkradasz mi nagrody? - zapytałą, odwracając spojrzenie od okna. Coś w niej się zmieniło. Nie sprawiałą już wrażenie wiecznie wkurzonej na cały świat, ani chętnej by go posłać w diabły. Może udało się jej dopiąć swego? Może była to magia zemsty dokonanej. Jakby nie było, na ustach Sam gościł teraz lekki uśmieszek, chociaż nie sięgał on oczu. Te, wpatrzone w Jamesa, wyrażały powagę kłócącą się nieco z psotną zaczepką słowną.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline