Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2019, 00:00   #153
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - 1940.IV.12; pt; południe; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:50
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope”
Warunki: mostek, jasno, wilgotno, chłodno, lekki wiatr, bujanie fal, kanonada i eksplozje



George (por. M.Finney)



- Co pan mówi poruczniku?! - meldunek porucznika Finney’a był tak zaskakujący, że na mostku przez chwilę wszyscy najpierw patrzyli na niego a potem na kapitana.

- Marynarzu! - porucznik Thompson krzyknął przez otwarte drzwi do marynarza z jakim gość siedział na czujce. Ten szybko pojawił się w drzwiach obok stojącego oficera meldując się tylko gestem. Ani rodzimy oficer ani sytuacja nalotu nie sprzyjała dopełnieniu protokołu.

- Widzieliście racę jakąś racę wystrzeloną z “Alstera”?! - porucznik krzyknął w pośpiechu do niego pytanie.

- Jaką racę panie poruczniku? - marynarz popatrzył najpierw na pytającego go Thompsona, potem na kapitana a w końcu na stojącego tuż obok oficera Finney’a. Miał minę jakby podejrzewał, że padł ofiarą jakiegoś oficerskiego żartu albo, że poddają go jakiejś próbie. Oficerowie zaś popatrzyli na siebie z zakłopotaniem i niepewnością póki kapitan nie poorzumiał się spojrzeniem ze swoim pierwszym oficerem i ten milcząco skinął głową.

- Wracajcie na stanowisko marynarzu! To jeszcze nie koniec nalotu! - Thompson ponaglił marynarza i ten znów skinął głową i chyba z ulgą jaką z bliska przez moment dojrzał tylko George minął go i wrócił na swoje stanowisko obserwacyjne.

A nalot rzeczywiście trwał. Dwusilnikowce z czarnymi krzyżami odleciały niknąc w chmurach albo za pobliskimi wzgórzami. Ale nadal było je słychać, krążyły gdzieś nad chmurami, poza zasięgiem wzroku przegrupowując się ale nie oddalając. Działa, działka i karabiny maszynowe jednostek alianckich zamilkły więc powstała nerwowa przerwa gdy jeszcze nie było wiadomo czy niemieccy lotnicy wrócą czy nie.

- Gdzie widział pan tą racę poruczniku? I jaki miała kolor? - porucznik Thompson widocznie nie mógł się przemóc aby złamać ciszę radiową z powodu meldunku od pojedynczego obserwatora. Co prawda oficera. Ale całkiem obcego o niewiadomych kwalifikacjach pod względem obrony przeciwlotniczej i obserwacji. George akurat mógł zaspokoić jego ciekawość i pewnie kapitana też. Zapewne pytanie o kolor racy mogło mieć jakieś znaczenie a może porucznik zadał je aby zyskać na czasie.

- Obawiam się poruczniku, że nasi niemieccy przyjaciele i tak już nadali nasz adres do grubego Hermana. Proszę przesłać ostrzeżenie do porucznika Abbotta. - kapitan Bishop po chwili wahania podjął w końcu decyzję. Może dlatego, że znów rozległy się ostrzeżenia. Niemieccy lotnicy jednak wracali. Nawet z mostka widać było pierwszą parę Heinkli jaka znów sunęła gdzieś na wysokości nadbudówek krążownika. Więc na mostku wydawało się, że lecą na czołowe zderzenie z szybami mostka. Kolejne meldunki wykryły kolejną parę jaka zsuwała się nad zalesionymi stokami fiordu celując w burty większości jednostek.

- W takim razie panie poruczniku, proszę się przejść do kabiny radiowej i przekaże swój meldunek radiotelgrafiście! - kapitan chyba chciał już zepchnąć tą sprawę na inny plan aby móc kierować obroną przez kolejnym nalotem. Rzeczywiście lufy średnich i lekkich dział przeciwlotniczych zaczęły się obracać aby otworzyć ogień do nieprzyjaciela.

- Następne drzwi po lewej! - porucznik Thompson wskazał na drzwi jakie prowadziły z mostka na korytarz. Rzeczywiście okazały się to kolejne drzwi po lewej. Zwłaszcza, że były otwarte i za nimi była aparatua radiowa i dwóch operatorów ze słuchawkami. Jeden z nich właśnie chyba odbierał rozkaz od pierwszego oficera co do ciszy radiowej gdy akurat wchodził do środka George.

- To pan porucznik ma ten meldunek na “Alstera”? Zaraz go wywołam. - zapytał chyba pro forma wciskając jakieś przełączniki i uruchamiając pokrętła wywołując jakieś “Brzydkie Kaczątko” jaki pseudonim widocznie miał dzisiaj “Alster”.

- Już jest. To co chce pan przekazać? - bosman radiotelegrafista po chwili podniósł głowę na gościa gdy już widocznie nawiązał łączność z “Alsterem”. Przez ściany i pokłady niósł się huk i wibracje od strzelającej artylerii. Te cholerne samoloty się wciąż zbliżały i lada chwila miały spuścić te jeszcze bardziej cholerne bomby!




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:50
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



Niemka dostała do ręki latarkę. I pani kapitan która tu dowodziła chyba coś powiedziała do swoich ludzi bo ci im nie przeszkadzali. Właściwie to jeden co się utrzymał na klapie ciężarówki nadal stał przy samej klapie nie kwapiąc się aby wchodzić w głąb ciężarówki i tego czegoś. Z reszty widać było tylko niektórych co zaglądali w głąb, pod plandekę. U ych widocznie ciekawość minimalnie zwyciężała nad obawą przed nieznanym. Reszta pewnie była gdzieś w pobliżu bo widziała światła ich latarek przez szczeliny między deskami paki a plandeką. A może pani kapitan kazała im pilnować ciężarówki? Nawet jakby kazała to przez ten gwizd Birgit i tak tego nie słyszała. Ale koniec końców miała latarkę i mogła przyjrzeć się w miarę w spokoju klatce i otoczeniu.

Noémie za to mogła się przyglądać co robi jej jeniec o specyficznym statusie świadka. Głuchego świadka. Przez co komunikacja była mocno utrudniona. Co było odczuwalne zwłaszcza, że ona znała trochę niemiecki a ta Niemka całkiem nieźle mówiła po angielsku. Ale od wybuchu w kajucie była głucha jak pień. I nawet na krzyki reagowała dość ospale. Pewnie raczej na reakcje otoczenia jakie dało się dostrzec. Teraz w świetle latarki swojej i tą którą od marines otrzymała Niemka mogła się przyjrzeć… No właśnie… Czemu?

To “coś” rzeczywiście mniej więcej wyglądało jak klatka. Albo pudło czy skrzynia raczej. Na wysokość sięgało im gdzieś do wysokości piersi. Na szerokość było trochę szersze od człowieka. A na długość może nieco dłuższe niż leżący człowiek. Czyli od biedy człowiek do środka pewnie by się zmieścił. Ale na gabaryty przypominała klatkę na jakieś średnie zwierzę.

Poza jedną, boczną stroną jaka była skierowana ku rufie ciężarówki pozostałe stanowiły lite ściany. Chyba z metalu. A ta wolna była zakratowana przez co właśnie nadawała pudłu wygląd klatki. Miała zawiasy i zasuwę. Ale teraz, cicho i irytująco skrzypiała w rytm fal i ruchu frachtowca bo była otwarta na oścież. Jeśli coś było w środku no to już tego teraz tu nie było.

I gdzieś tutaj kończyły się podobieństwa do standardowo pudła czy klatki. Z bliska było widać na krawędziach ścianek różne, dziwne znaki. Wyglądały jakoś tak mrocznie i tajemniczo. Jak jakieś magiczne znaki. Zwłaszcza, że emanowały dziwną, czerwonawą poświatą. Belgijka nie znała żadnej technologicznej sztuczki aby światło mogło tak emanować przez te znaki. Nawet jakby to było tylko jakieś czerwone szkło to pod spodem nie widać było żadnych żarówek które emanowałyby światło. Wydawało się, zresztą, że glify emanują tą łagodną, czerwoną poświatę jednolicie. No i poświata była zbyt łagodna na ostre, elektryczne światło. Nawet jak w latarkach były czerwone przesłonki by w nocy dawać znaki w ruchu drogowym czy czym innym to z tak bliska widać było punktowe światło żarówki jakie dawało to światło. A tu tyle tych kolorowych, świecących szlaczków i… i pulsowały… jeszcze do tego pulsowały w powolnym rytmie na przemian trochę się rozjaśniając i znów przyciemniając. A z bliska pani kapitan czuła jak powietrze robi się suche, musi częściej mrugać oczami a dziwny posmak czuła nawet na języku. Nawet włoski jej stanęły na karku w reakcji na tą obcość jaka emanowała od tego dziwnego pudła. Odkąd służyła w Agencji nie miała do czynienia z czymś co aż tak wyraźnie wypaczało rzeczywistość. A jeśli w ogóle Agencja miała z czymś podobnym kontakt wcześniej to nie było jej to udostępnione. Więc nawet gdyby udało się dostarczyć to coś do centrali...

W tym czasie Birgit ostrożnie oglądała artefakt spaczinżynierii. Też czuła tą specyficzne naelektryzowanie powietrza i szczypanie w oczach przy tak bliskim kontakcie z tak dużym stężeniem immaterium. I to takim które chociaż chwilowo udało się utrzymać w stabilnej formie. Ale w przeciwieństwie do alianckiej części załogi miała już okazję się do tego przyzwyczaić. No tak. Klatka była otwarta i pusta. Szchweinhounda ani śladu. Kłódki i łańcucha jakie zamykały klatkę gdy konstrukt był jeszcze wewnątrz też nigdzie nie widziała. Klatka jednak poza tym, że była otwarta na oścież, wydawała się cała. Całe były zakratowane drzwi, zawiasy, otwarte zamknięcie. Sufit klatki też. Jedna boczna ściana też wyglądała na całą. Druga też. I właśnie gdy się pochyliła aby obejrzeć tą drugą dojrzała drut. Kawałek zwykłego drutu. Rozciągał się od klatki, gdzieś na wysokości kostek i biegł trochę pod skosem pod boczną ławkę ciężarówki. A pod ławką był podłączony do tego drutu granat…





Wystarczyło by ktoś przeszedł tędy aby chcieć obejrzeć tył klatki albo by ją poruszył aby uruchomić pułapkę. Chyba. Birgit była naukowcem a nie saperem czy grenadierem. Ale akurat teraz gdy już widziała tą pułapkę na własne oczy to mogła skojarzyć jak to miało wyglądać.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:50
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, lek. krążownik HMS “Penelope”
Warunki: galeryjka mostka, jasno, wilgotno, chłodno, lekki wiatr, bujanie fal



George (por. M.Finney)



Porucznik Finney zdołał wymienić z “Alsterem” kilka zdań pośród kanonady artylerii przeciwlotniczej gdy doszły ich pierwsze eksplozje. Bliższe, dalsze i wreszcie bardzo bliska. Potężna eksplozja zatrzęsła całym krążwonikiem oraz jego żywą i martwą zawartością. W tym także George’m.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 14:50
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, frachtowiec “Alster”
Warunki: ambulatorium, jasno, sucho, ciepło, bujanie fal



Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Birgit



- Dlaczego jeszcze nie ruszamy?! - sapnął z nerwowej irytacji któryś z marines. Niemka będąca w głębi ciężarówki zajęta badaniem klatki oczywiście nie mogła go usłyszeć. Ale pani kapitan w brytyjskim mundurze już tak. No ale rzeczywiście coś silników frachtowca nadal nie było słychać. Były aż tak ciche, że nie byłoby ich w ładowni słychać? Za to było słychać wybuchy. Przez chwilę był już spokój a teraz znów coś tam na zewnątrz wybuchało. Agentka Spectry nie była do końca czym jest to pudło jakie zapakowano akurat na tą ciężarówkę ale wiedziała, że to coś wyjątkowego. I jak głosiła tabliczka jest własnością Wehrmachtu co świadczył napis na niej i charakterystyczna niemiecka czarna “wrona” z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Takie napisy lubiły walić wszelkie rządy i armie aby podkreślić swoją własność. Zwłaszcza taką jakiej niekoniecznie chciałyby się chwalić osobom postronnym.

Birgit akurat klęczała aby obejrzeć dół klatki gdy jedna z eksplozji rozległa się bliżej. Bardzo blisko! Tak samo jak ta poprzednia. Poprzewalała wszystko i wszystkich co było nie przymocowane na stałe albo chociaż jakimiś pasami, linami i siatkami. Ponad 150-metrowy frachtowiec zajęczał naprężonym metalem i przechylił się ospale na jedną z burt.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline