Detlef przez chwilę rozważał wypowiedź Rittera, zanim odpowiedział:
- Nie potrafię stwierdzić, czy twoje słowa są prawdziwe jako, że zupełnie nie znam się na tym, co nazywasz Wiatrami Magii. - Rzekł wreszcie. - Skoro jednak twierdzisz, że towarzyszą ci zawirowania mocy, którą bogowie przodkowie odrzucają jako wrogą lub niebezpieczną, to wierzę, że tak jest i lepiej nie próbować wprowadzać cię do twierdzy, bo tylko potwierdzimy plotki rozsiewane przez granicznych na nasz temat. - Zgodził się z opinią maga.
- To co mówisz o czarowniku, który zabił naszych towarzyszy jest mi przykre, ale zapewne prawdziwe. Choć dla mnie to tylko plugawa wesz, której należy się śmierć za śmierć naszych ludzi i wysługiwanie się grobimi, to zapewne skurwysyn zabezpieczył się na wypadek oskarżeń i gładkimi gadkami lub glejtem z Kolegium wybroni skórę przed słusznym gniewem dawi. - Wzburzony uderzył zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. - Choć nie przed moim... - dodał ciszej marszcząc czoło i zaciskając zęby.
- Zauważ, że ten czarownik nic zdrożnego w wysługiwaniu się jednym wrogiem krasnoludzkiej rasy nie widzi, natomiast nie przeszkadza mu to uznawać, że demon - jeśli to w ogóle jakiś demon - stanowi zagrożenie na tyle wielkie - choć jak dotąd nic nie uczynił przeciwko ludziom czy krasnoludom - i dlatego trzeba zabić żołnierzy wykonujących niemal samobójczą misję w imieniu prowincji i na terenie opanowanym przez przeważające siły wroga. Jeśli nawet dla niego zielonoskórzy, którzy mają na swych plugawych rękach krew wielu synów i córek Grungniego i którzy wymordowali wiele naszych górskich twierdz i osad stanowią jednak mniejsze zagrożenie i można je wykorzystać w imię większego celu, a demon, który dotąd nie uczynił krasnoludom nic złego stanowi cel priorytetowy i wymaga likwidacji rzekomo opętanych przez siebie istot walczących w tej samej wojnie i po tej samej stronie, to mnie to nie przekonuje i stanowi dowód, że ten parszywy czarownik za nic ma sprawy Imperium, nie wspominając o krasnoludach, a dba jedynie o swój interes i swojej organizacji. - Nabrał tchu po przydługim zdaniu.
- Nie uważam także, aby naszą powinnością było szukanie czy unicestwienie jakiegokolwiek demona - wysłano nas z konkretnym zadaniem i choć to Gustaw odebrał rozkazy osobiście, to jestem pewien, że o żadnym demonie nie było w nich mowy. - Rzekł z przekonaniem. - Pamiętam także, jak namawiałeś do pojmania lub zabicia Leo w opuszczonej kopalni. Być może udałoby się to zrobić, choć była nas zaledwie połowa, większość ranna, a demon ma być przecież potężnym bytem, bo za byle biesem Herr czarownik by się nie uganiał raczej, prawda? - Stwierdził z dozą ironii. - W tamtym czasie - teraz również, ale to już nie ma znaczenia raczej - nie widziałem żadnego dowodu na istnienie tego rzekomego demona. Jakże miałem zgodzić się na zaatakowanie członka oddziału i, być może, pozbawienie go życia? Zrobiliście to na posterunku - ptaszysko zatłuczono młotem, jednak żaden demon z niego nie wylazł. A jeśli zatłuklibyście dziewkę tak samo i tak samo bez efektu, to co wtedy? Wojna jest i ofiary muszą być? - zakpił. - Póki co to był nasz towarzysz z oddziału, a o demonie tylko słyszałem, ale nie widziałem żadnego śladu, że w ogóle istnieje. - Dodał i potrząsnął głową, jakby pozbywając się myśli, które nie miały już większego znaczenie - w końcu Estalijka zginęła wraz z Galebem i Gustawem.
- Widzę jednak dużo mądrości w twoich słowach o Brocku i roli, jaką mógłby odegrać w blokadzie przełęczy. - Spojrzał Loftusowi w oczy. - Choć już się obłowił, to być może skusiłby się na dodatkowe profity, w tym poprawienie stosunków z Imperium, a nawet zostanie jego bohaterem, jak wspomniałeś. W końcu historię piszą zwycięzcy, więc nikt mu nie będzie zmiany stron wypominał, a może nawet opiszą to jako podstęp i planowaną na później dywersję, har har... - zaśmiał się krótko. - On tutaj dysponuje siłami, które mogłyby uczynić przełęcz nieprzejezdną dla transportów granicznych, my natomiast moglibyśmy osunąć skały na trakt tak, aby kawaleria granicznych i tak mniej skuteczna w górach, w ogóle nie mogła się przedostać tą drogą. Nie znam się na człeczych rodach, ale jeśli Kadetka może występować w imieniu swojego ojca, czyli nie wprost, ale w pewien sposób działać w imieniu prowincji, to mogłaby obiecać przedstawienie zasług Brocka swojemu ojcu i władzom Wissenlandu. Ocalenie jak największej części zagrabionych w prowincji dóbr z pewnością byłoby odebrane przychylnie i wątpliwości co do czynów kapitana byłyby mniejsze. - Powiedział.
- Nie możemy jednak oddać jej w ręce Brocka, bo to w końcu najemnik i jeśli zwietrzy interes w tym, by zażądać za nią okupu, to zapewne to zrobi. Tak jak powiedziałeś, najlepiej odprowadzić ją do twierdzy po negocjacjach z kapitanem gdzieś na uboczu, w których niestety kadetka musi wziąć udział osobiście. Nie mam wątpliwości, że w twierdzy zapewnią jej schronienie i odpowiednie jej pozycji traktowanie przynajmniej do czasu wysłania gońców do Nuln i potwierdzenia jej tożsamości. Tam też będzie bezpieczna zarówno przed Brockiem, granicznymi jak i wrogami swego ojca. - Rzekł.
- To naprawdę dobry pomysł. - Powiedział bez ironii i chyba po raz pierwszy otwarcie chwaląc czarodzieja.