Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2020, 22:07   #399
Avitto
Dział Fantasy
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Praca zbiorowa

Francisca obserwowała całą scenę z przerażeniem, któremu towarzyszyło równie wielkie rozczarowanie. Człowiek, który wydawał się być niezniszczalny leżał właśnie z odciętą głową w kałuży krwi. Wilkołaki, które wydawały się mieć tego samego wroga właśnie opatrywały ciężkie obrażenia zadane przez zakonnika. Coś jakby biały koń pokonał w rozgrywce białego chorążego. Kimkolwiek był Żmij, umacniał on swoją potęgę nie wykonując jednego ruchu… A ona dalej nie wiedziała, jakie były jego plany.

To wszystko jednak rozgrywało się w jej głowie. Palce jednej ręki pocierały gwałtownie nasadę kciuka, żołądek wyraźnie odmawiał posłuszeństwa, a gdy gwałtownie drgnęła zorientowała się, że po twarzy ciekną jej duże i ciężkie łzy. Pociągnęła nosem jak typowa mieszczka.

Wyszła z cienia i podeszła do Nadii.
- To chyba nie był Żmij, prawda? - Jej głos był chłodny, ale wypełniony przerażeniem.
- Naprawdę w obliczu wspólnego wroga musimy się zabijać? - Westchnęła.
- Opatrzcie się i nie ruszajcie jego ciała. Może ich zatrzymam. Dość już walki - wpatrywała się w rude włosy kobiety zajętej opatrywaniem monstrów dwukrotnie większych od niej samej.
To nie było zwykłe opatrywanie. Nadia dotykała rany, a ta momentalnie zabliźniała się. Rozpruty brzuch zamknął się.
- Walka jeszcze się nie zaczęła - odpowiedziała rudowłosa i ruszyła do kolejnego rannego. Jęczał, a wielką pazurzastą łapą trzymał pękniętą czaszkę.
- Wspólnego wroga panno Nikt? - dopytała, choć nadal nie spoglądała na zakamuflowaną inkwizytorkę. Co więcej zdała się nie przejmować trzema innymi.*
Kobieta zacisnęła usta
- Żmij jest moim celem, tak samo jak twoim. Wiem o tym, chociaż nie znam jego natury. Ich też - drgnęła by wskazać ich ręką, ale powstrzymała się. Nadia nie patrzyła.
- Wiedzą niewiele, dlatego działają po omacku. Nie dotykajcie ciała zakonnika… Chyba, że potrafisz go... Przywrócić do życia.
Potem odeszła od grupy i ostrożnie omijając ciało i kałużę krwi ruszyła w kierunku Inkwizytorów.

Będąc niemym świadkiem sceny Bogumysł stał się ofiarą podszeptów Złego. Widział wiedźmę, która choć niedawno o pomoc prosiła Inkwizycję dokonała mordu na zakonniku. Widział również mieszczkę, która rozmawiała z wiedźmą w najlepsze a ponieważ inkwizytorowi nie objawił się żaden logiczny powód takiego spoufalania jego zaszczepiony paranoją umysł natychmiast złożył z tych części spisek.
- Podrzucili bestię, by tu wtargnąć? - Zagadnął kompanów.
- Widzieliście, co potrafią. W świątyni mamy większe szanse.
Walter i Hugin opuścili broń. Bogumysł spojrzał ponownie w kierunku zajścia. Niewinna mieszczanka szła w ich stronę. To stworzenie nie mogło być zamieszane w tę masakrę. I chyba szła z nimi porozmawiać.

- Stój i odsłoń twarz - krzyknął Bogumysł donośnie.
Mieszczka zatrzymała się na chwilę, ale potem ruszyła ponownie w ich kierunku. Na tyle, żeby nie musieć krzyczeć. Zatrzymała się ponownie.
- Noc jest. Noc pełna przemocy i grożących nam niebezpieczeństw - powiedziała cicho. - Nie ma co podnosić głosu - potem odwróciła się, żeby rzucić okiem na Nadię i jej towarzyszy.
- Kim jesteś? Wytniemy do nogi to wiedźmie towarzystwo lub zginiemy broniąc Kościoła!
Rudowłosa szamanka właśnie zajmowała się bestią, kolejną. Tą odrażającą i pozbawioną wszelkich włosów. Nie patrzyła w stronę inkwizytorów i mieszczanki.
- Słusznie - kobieta zdawała się mieć protekcjonalny ton.
- Oni idą zabić istotę, która stworzyła bestię. Tą, którą znaleźliście dzisiaj u bram. A wy? - uniosła przy tym ręce w geście bezbronności.
- Nie będę się tłumaczył przed kobietą, zejdź mi z drogi - zagroził Bogumysł, kierując się do świątyni.
- Wszyscy musimy się tłumaczyć przede wszystkim przed Bogiem i naszym własnym sumieniem bracie Bogumyśle - kobieta zeszła z drogi.
- Dobry obierasz kierunek, ale czy wiesz co tam spotkasz? Dość już ran odnieśliście walcząc w drodze. Kolejny krok trzeba zaplanować ostrożnie.
- To doprawdy nie ma żadnego znaczenia. Jeśli Pan uzna za właściwe, bym poległ w obronie jego świątyni to tak właśnie się stanie i żadna iluzja leśnej wiedźmy nie zmieni mych zamiarów! - Zasrożył się inkwizytor.
- Cóż Panu z tego, że polegniesz jeśli przysłał Cię tu dla powstrzymania zła, które wzrasta na tych ziemiach? Pan ceni roztropność równie wielce co gorliwość wiary - mieszczka jeszcze bardziej zniżyła głos.
Bogumysł zmilczał, nie dla ludzi jego stanu były bowiem sentencje o nieprzewidywalności boskich wyroków.
- Te istoty przybyły tu pokonać istotę, którą nazywają Żmijem, a twój brat - jej ręka drgnęła w kierunku gdzie leżał bezgłowy korpus - zaatakował je zanim zadał jakiekolwiek pytanie. To nie są przyjazne istoty, ale idą walczyć z czymś, czego natury tutejszej Inkwizycji jeszcze nawet nie udało się poznać. Żmij jest najgroźniejszym wrogiem. Istota, która stworzyła to monstrum jakie znaleźliście dziś przy bramie.
- Nie dość tego, że w tym towarzystwie nie jesteś godna zaufania? Zbyt wielka jasność bije z twej postaci, by była prawdziwą. Na dodatek przekonujesz, bym na ślepo uwierzył w wrogie zamiary Żmija, który - jeśli istnieje - miałby być gorszy od tej gromady przeklętych morderców - zapytał Bogumysł wskazując Nadię oskarżycielsko.
- I na potwierdzenie swych słów wskazujesz zdekapitowane ciało mego brata w wierze? Nie będziesz mnie uczyć roztropności. Nie masz jej za grosz - wycedził dobywając ostrza.
Oczy kobiety zalśniły, jakby z wesołości. Potem westchnęła i zrobiła krok do przodu.
- Ryzykowałam własne życie, żeby przynieść ci tą wiedzę. Zabijesz sługę Bożego, bo nie podoba ci się prawda?
Potem odezwała się głośniej po niemiecku
- Bracie Walterze, a jakie jest twoje zdanie?
- Poniechaj jej bracie - powiedział paladyn wskazując czubkiem młota wilkołaki.
Nadia słaniała się na nogach, a reszta kuśtykając lub zasłaniając rany zadane fyodorową laską przywdziewała pokutne habity i w swych ludzkich formach zdawała się odchodzić.
- Możemy ich dobić. Pomścić brata. Chyba, żeś dobiła z nimi targu Francisco.
Głos Waltera był zachrypnięty i pełen gniewu.
W oczach kobiety zagrały iskierki emocji, ale jej twarz nie wyrażała niczego. Jej głos zabrzmiał nisko i stanowczo.
- Nie dał mi Pan władzy nad mieczem, a Inkwizycja nie dała mi władzy, aby paktować z wrogimi istotami. Mówię co wiem. Obserwujmy wilkołaki i pilnujmy biskupa, aby nie zaatakowały jego siedziby. Moc, która stworzyła tego potwora niczym jest wobec kilku zwierzoludzi - jej głos przeszedł w szept.
- Jeśli to zło nie boi się świętego miejsca, wielka musi być jego potęga. A wilkołaki nie tworzą takich monstrów jak to pod bramą, prawda bracia?
Walter pokręcił przecząco głową.
- Latami walczyłem z wilkołakami i nigdy nie widziałem u nich niczego takiego - powiedział już dużo spokojniej paladyn.

Bogumysł musiał przyznać, że studiując księgi w Czerwonym Zakonie nigdy nie spotkał się ze wzmianką na temat tego typu potworów w odniesieniu do ludzi-wilków. Wedle jego wiedzy wilkołaki sięgały po siły natury. Huragany. Powodzie. Ruchome piaski. Tu zaś siły natury były wypaczone. Zwierzę zostało zmienione. Jego kości.. Jego ciało… to przypominało mu magię zwaną nekromancją. Jedną z najpodlejszych sztuk czarnoksięskich. Stał przed dylematem: czy kobieta, która stuknięciem kostura większość jego wojów posłała do ruchomych piasków była w stanie stworzyć taką bestię? Wiedza podpowiadała, że nie. Ale sługa zła, to sługa zła.
- Będziesz się gęsto tłumaczyć ze swych poczynań - syknął cicho Bogumysł do Francisci z brakiem zrozumienia wymalowanym na twarzy.
Nie poświęcając dyskusji więcej uwagi podszedł do ciała Fyodora, które począł układać w całość by przed pochówkiem zapewnić mu odrobinę godności. Pozbierał również dobytek brata skupiając na tej czynności swe myśli. Wciąż jednak z głębi umysłu wydzierało się pytanie: dlaczego kobieta odmówiła mu pomsty i dlaczego jej posłuchał?
Francisca skinęła głową Bogumysłowi, przeżegnała się nad trupem Fyodora i ruszyła w kierunku Nadii z wyrazem rozczarowania i niezrozumienia.
- Gdzie więc chcecie się udać? - Jej głos zabrzmiał cicho i chłodno.
Rudowłosa zmierzyła mieszczankę od dołu do góry.
- Ten… Człowiek - to słowo zabrzmiało w jej ustach jak przekleństwo - zadał nam poważne rany. Musimy dziś odpuścić. Ale to nie koniec. Katedra spłonie - powiedziała zaciskając zęby.
Mieszczka zmarszczyła brwi
- Mówiłaś o walce ze Żmijem, a teraz o podpalaniu katedry. Szukacie sojuszników i mordujecie tych, którzy są jego wrogami. Jesteście jak… Ludzie. Jedynie przemoc i brak porozumienia z innymi.
- To co zrobiliście przyniosło wam nie tylko rany, ale i kolejnych wrogów. Jeśli chcecie przejść przez to miasto jeszcze raz muszę wiedzieć więcej o Żmiju i jego naturze, oraz jak zamierzacie z nim walczyć. Inaczej z łowców łatwo możecie przerodzić się w coś innego.
Twarz Nadii nagle wyostrzyła się. Jakby wszystkie mięśnie napięły się nagle.
- Czy ty mi grozisz? Kim ty w ogóle jesteś dziewko?
Te ostatnie słowa były wypowiedziane na tyle głośno, że dotarły do stojącego kilkanaście metrów dalej Bogumysła.
Hugin mocniej ścisnął drzewiec włóczni.
Dziewka spojrzała na nią chłodno, ale z uprzejmym wyrazem twarzy.
- Miejska dziewka, bez miecza i zbroi ma grozić wilkołakom? Musiałaby chyba postradać zmysły - przerwała na chwilę.
- Mówię ci tylko co się stanie jeśli ja nie pomogę wam i jakie są konsekwencje tego wszystkiego - ruszyła ręką wskazując pozostałości po starciu.
- Mamy wspólnego wroga… Ja mogę poruszać się po mieście, a wy od teraz będziecie mieli z tym kłopot. Bynajmniej nie z mojej strony. Wcześniej z resztą też nie było wam łatwo. To nie wasz teren. Nie warto działać w pojedynkę. Ten tam - jej ręka ponownie drgnęła - był przekonany o tym, że poradzi sobie ze wszystkim sam. Był potężny, ale to jeszcze za mało.
- Widziałam setki miejskich dziewek. A one widząc nas w formie crino uciekają tak szybko, że gubią buty. Ty tu jesteś i gadasz do mnie. Tedy wiedz, żem między bajki włożyć historyjkę o pannie Nikt.
Nadia niemal warczała zaciskając zęby, choć nie odeszła. Czekała cóż konkretnie zaproponuje inkwizytorka w przebraniu.
- Nazywaj mnie Mirą - kobieta uśmiechnęła się smutno - spotkaj się ze mną w karczmie pod miastem jutro przy zachodzie słońca. Porozmawiamy na spokojnie, czy i jak możemy sobie pomóc. Poza miastem twoi bracia łatwo cię obronią, a i ja będę bezpieczniejsza.
- Na południe od Płocka. Jutro. O zachodzie słońca. Bywaj Miro.
 
Avitto jest offline