*Ten dzień to jakiś koszmar* - pomyślał Sergio, siedząc ciągle na swojej pryczy z twarzą w dłoniach. Nienawidził latać samolotami, bał się nimi latać, zawsze wtedy źle się czuł. A teraz leci w kosmos. *Jak ja się w to wpakowałem? Gdyby nie ta kasa i chora matka...* - z zadumy wyrwał go głos jednego z załogi, siedzącego naprzeciwko. Odsłaniając twarz i mrużąc mocno oczy, spojrzał na sąsiada.
- Hej, Tom jestem będziemy sąsiadami w czasie loty. Pewnie łeb Ci pęka jak i mi. Kac przy tym to małe piwo. Rozglądnę się w tej tak zwanej kuchni czy ktoś z tych doktorów nie schował tam leków na ból głowy.
- Nao... Nie amigo, sam pójdę. - odpowiedział Sergio i wstał. Gdy tylko się podniósł, zalała go nowa fala mdłości. Szybkim krokiem ruszył do łazienki i zwymiotował w to samo miejsce co poprzednio. Obmył twarz i spojrzał w lustro błędnym wzrokiem. Gdyby nie to że jest czarny, to pewnie byłby teraz blady jak ściana. *Wygląda na to, że założę stałą kwaterę w tej cholernej łazience.* Chwiejnym krokiem doszedł do swojej pryczy i rzucił się na łóżko. Próbował zasnąć. |