Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2020, 20:51   #64
Cane
 
Cane's Avatar
 
Reputacja: 1 Cane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputacjęCane ma wspaniałą reputację


Nikt nie czekał na rozkaz. Nie musieli. Walka rozpoczeła się eksplozjami. Szarżą. Wybuchem skalnej ściany po przeciwnej stronie. Fala pyłu pokrywająca przez moement pole walki. Tylko rozbłyski. Okrzyki konających i rannych. Niebiesko białe smugi zostawione po pojedyńczych strzałach z broni tau. I krok za krokiem, posuwający się do przodu synowie Imperatora.

Rakieta zostawiła za sobą piuropusz dymu. Precyzyjny strzał objął swym zasiegiem kilku wojowników tau próbujących zorientować się w sytuacji. Ranni i trochę oszołomieni odpowiedzieli ogniem. Kadir spojrzał na ocalałych. Zagryzł zęby. Przeładowanie wyrzutni zajęło by zbyt długo. Musiał skrócić dystnas jeśli chciał skutecznie użyć swego boltera.

Wilk omiótł wzrokiem pole walki. Kestyr właśnie serią z broni położył nastepnego xenos. Vermer właśnie szarżował na ukrytego gdzieś za ścianą budynku jednego z klonów Puretida. Dowódca tau bez swojego pancerza nie miał szans z potężnym marines. Padł przepołowiony od głowy w dół. Kadir zerknał w bok. Cieszył sie, że był z nimi ultramarine. Wspomniany właśnie zmusił kilku ocalałych z pierwszego uderzenia wrogów do szukania osłony, kładąc przy tym tych którzy nie zdążyli. Apolin również nie próżnował. Precyzyjnie oddany strzał zlikwidował następny cel.

Jednak Tau nie poddawali się. Większość strzałów chybiała. Przelatywała nad głowami żołnierzy dodając tylko kolorystyki polu bitwy. Byli jednak głupcami ci, którzy nie doceniali przreciwnika. Xenos skoncentrowali ogień na bracie od Czarnych Templariuszy. I kilka znalazło swój cel. Brat Vermer był ranny.

Kadir Pedził w dół bo nierównym zboczu. Przeliczył się. Źle postawiony krok w ciężkim pancerzu. Zanim zdążył zareagować leciał do przodu. Jego broń kilka metrów od niego. Złość, hańba i wstyd mieszały się ze sobą. Adrenalina jednak kazała działać dalej. Wilkowi zdało się, że marine od Storm Wardens też miał pecha. Jego strzały chybiały wyznaczone cele, wywołując jedynie falę frustracji w wilku. Vermer szarżował na następnego wroga i jego pewne ramię... chybiło. Kadrir zaklął. Kara Imperatora za pychę? Czy tylko strzały Janusa, które zmiotły nastepnych dwóch wojowników tau prowadziła dłoń Cesarza Ludzkości? Czy musieli poczuć skruchę? Vermer właśnie dobił wroga, który w przerażeniu próbował uciec przed jego gniewem. Tak jak Apolin, jego cel był pewny. Sekunda by wymierzyć i następny wróg padł na ziemię.

To nie był koniec. Choć w panice po stracie dowódcy. Choć praktycznie bez szans. Tau nadal stawiali opór. Ogień skierowany w stornę Vermera nie osłabł. Na każde sto strzałów jeden przebijał się przez starożytny pancerz. Choć walka miała się prawie ku końcowi, jeśli ci xenos powalili by jednego z wybrańców. Byłby to ich sukces. Chańba dla kill team Yaeger.

Kadir doceniał ich opór. Bezskuteczny w jego mniemaniu ale doceniał go. Zagryzł zęby wstajac. Coś sobie uszkodził przy upadku. Ból był tylko następną przeszkodą, którą musiał pokonać. Podniósł bolter i ruszł w stronę pobojowiska. Kestyr, Janus i Vermer dobijali pozostałych przy zyciu xenos. Ostatni żywy, który łaskawie podarowany wilkowi przez brata Apolina gdy jego strzał nie dosięgł celu, nie miał czasu błagać o litość. Kadir w marszu podniósł broń i strzelił. Bitwa Była skończona.




Kadir poddawał się biernie zabiegom Apolina. Obserwował barwne wybuchy i wtórne eksplozje gdy Maccabeanśscy Janczarzy pod dowódctwem i ochroną brata Janusa niszczyli strukturę obozu tau. Reszta zespołu towarzyszyła kill team Vorcens w oczyszczaniu okolicy. Nieliczni ocalali nie mieli co liczyć na łaskę czy litość. Pojedyńcze strzały strzały i nieliczne odgłosy walki świadczyły o tym najlepiej.

Wieżyczki przeciwlotnicze ożyły zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Otworzyły ogień. Mały okręt zaopatrzeniowy typu Arvus, zblirzał się niebezpiecznie szybko próbując uniknąć trafień. Nie był przeznaczony do walki. Nie miał zwrotności. Szybkości. Czy zwyczajnie wystarczających systemów zakłócających. To była tylko kwestia czasu. Marines robili co mogli by zminimalizować ilość dział jednak bylo juz za późno. Trafiona jednostka straciła kontrolę i z pełnym impetem wbiła się w budynek koszar, przelatując przez niego niczym pocisk z boltera przez ciało heretyka. Resztki płonącego wraku stały się teraz ciężkich dział obronnych obozu. Pierwsze kilka uderzyło tylko nieznacznie obok. Ktokolwiek był w środku wraku mógł dziękować Imperatorowi za łaskę. Lub przynajmnije za szansę. Dwie sylwetki, które wydostały się z wraku stały się ofiarą ciężkiego ognia systemu obronnego przeciwnika. Zanim saperzy zniszczyli ostatnią linię obrony. Zanim wojownicy imperatora uciszyli stację przekaźników i ostatnie drony. Zanim ktoś wpadł na pomysł by wysadzić pozostałe generatory. Dla jednego z ocalałych było już za późno. Walki w końcu ucichły.

Kill team Yeager zblirzył się do miejsca katastrofy. Adept mechanicusa właśnie podnosił się za swojej osłony. Obok niego leżała zniszczony serwitor. Widocznym było, że jednostka była specjalistycznym modelem przeznaczonym do konkretnych zadań.
Magos otrzepał się i przemówił.
- Witajcie wojownicy Złotego Tronu. Jestem Adept Canis Salient. Zostałem wybrany przez samego brata Zahariela by wspomóc was w waszej misji, jednak pewne okoliczności opóźniły moje przybycie. Od ostatnich 44 godzin, 57 minut i 14 sekund próbowałem się z wami skontaktować lub dołączyc do waszej ostatniej znanej pozycji. I oto jestem. Jak kapłan Omnissiaha, może wam służyć?
Ubrany w czerwone szaty mężczyzna skłonił się służebnie. Czekał na polecenia.




Drużyna Strażników śmierci czyniła ostatnie przygotowania do zejścia w podziemia. Kadir powiadomił już resztę o tym, że zarówno saperzy jak i kill team Vorcens zabezpieczą powierzchnię. Teraz tylko od nich zależało powodzenie misji. Wilk przeładował wyrzutnię rakiet. Sprawdził magzynki i dostepność do granów. Jeszcze raz wciągnał gorące powiertrze w nozdrza. Pachniało potem, krwią, spalenizną i wieloma innymi śladami niedawnej bitwy. Pachniało jego nowymi towarzyszami. Kadir uśmiechnął się pod nosem.
- Ruszamy. - wojownik nałozył swój wilczy hełm i powoli skierował się w stronę wejścia do podziemi.

 
__________________
"Life is really simple, but we insist on making it complicated." -Confucius
Cane jest offline