Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2020, 16:56   #55
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Leith leciał zaraz za księżniczką i nie przeszkadzał mu w tym ani lekki strój, ani ogólnie panująca zamieć, która zapewne za sprawą magii Ayi omijała obszar wokół nich, jakby znajdowali się w magicznej bańce. Królowa miała racje, nie lecieli długo. Wylądowali po jakimś kwadransie na progu zbudowanej z czarnego, gładkiego kamienia świątyni. Budowlę przysypał częściowo śnieg, toteż łatwo było domyślić się po braku jakichkolwiek odcisków stóp, że... nie ma tu zbyt wielu bywalców.
[media]https://i.pinimg.com/originals/4d/6f/45/4d6f454c284bc0b78ca7211a4f436aa4.jpg[/media]
Rudowłosa dziewczynka wskazała na wielkie, ciężkie odrzwia.
- No dalej, idź. Napij się z wielkiej misy i dolej do niej swoją krew. A z nadejściem zmroku poznasz swoją prawdziwą moc. - zachęcała go.
Leith nie miał wątpliwości co do szaleństwa Ayi, tak jak nie miał wątpliwości co do szaleństwa wszystkich skrzydlatych. Tak, Aurora też była świrnięta, po prostu była jego przyjacielem, ale to nie sprawiało że jej stan psychiczny się polepszał. Leith nie kłamał gdy wcześniej dzisiejszego dnia powiedział księżniczce, że nigdy niczego nie zapomina. Pamiętał jak o czymś podobnym do słów królowej mówił Kai. Co prawda w opowieści o “rytuałach” chłopaka była mowa o Ojcu Dniu, ale reszta była w zasadzie ta sama. Leith wyszedł z założenia, że tubylcy mają po prostu fiksację na punkcie nocy i tak dalej, stąd lokalny obrządek był trochę inny. Bękart nie miał wątpliwości, że całe “czary mary” nic nie zmieni. Kai dalej wyglądał tak samo, jego kark nie wydał się Leithowi ani trochę mocniejszy po całej tej inicjacji, dzieciak wciąż był dzieciakiem. Zapewne królowa zwyczajnie robiła to wszystko w myśl tej swojej pojednawczej filozofii, dziś Leith a w przyszłym roku pewnie ta cała Eva.

Leith odsunął drzwi na wkurwie, brał udział w jakiś dziecięcych zabawach kiedy na życie Aurory czyha jakiś mańjak…
W środku panowała ciemność tak gęsta, że wydawała się materialna. Co gorsza, gdy tylko Leith przekroczył próg świątyni, drzwi zamknęły się za nim, odbierając tę odrobinę światła, dzięki której widział. Choć przywykł do kopalnianych warunków, mrok który był tutaj zdawał się gęstszy i ciemniejszy niż w najgłębszych kopalnianych korytarzach. Było cicho i czarno. I nic poza tym.
Leith zamknął oczy poświęcił dobrych kilka chwil na przyzwyczajeniu uszu do akustyki miejsca.
W ten sposób udało mu się wyłowić odległy, delikatny dźwięk, coś jakby kapanie z naczynia.
Leith bezdźwięcznie zdjął buty, chciał zmaksymalizować swoje odczuwanie powierzchni po której miał się poruszać. Uniósł też wysoko skrzydła by móc nimi ocenić wysokość sklepienia, zupełnie jak jakiś owad operujący czułkami. Podłoga była gładka i zimna niczym marmur, zaś jakkolwiek się starał nie potrafił żadnym ze skrzydeł dotknąć ani sufitu, ani ścian. Był sam pośrodku ciemności. Bardzo ostrożnie ruszył w kierunku słyszanych dźwięków.
Kapanie było rzadkie i bardzo ciche, jakby wciąż znajdował się daleko. Obawiał się też, że może o coś zahaczyć, ale na swej drodze nie spotkał ani jednej przeszkody.
- Jak to jest, dziecię przepowiedni - usłyszał nagle głos, który dochodził jednocześnie zewsząd i znikąd, należał do kobiety i do mężczyzny, do jednej osoby i do całego chóru - nie wierzysz we mnie, a przyszedłeś złożyć mi pokłon?
Leith zatrzymał się, poruszył nosem. Nie czuł jednak żadnego zapachu, żadnej obecności. Nic.
- Nie jestem jednym z twoich zdegenerowanych skrzydlatych kultystów - wycedził. Czuł jak narasta w nim złość. Był sam, w całkowitych ciemnościach, spowity jakąś kolejną magią, nie było nadziei, tylko wszechogarniająca entropia. I jednym sojusznikiem w kolejnej morowej sytuacji była właśnie złość.
- Jestem ślepy na twoje magiczne sztuczki, twoi “wierni” jak widać wolą podesłać ci mnie, może sami boją się tutaj wejść? Powiedz mi dlaczego właśnie ja miałbym w ciebie wierzyć? czy kiedykolwiek coś dla mnie zrobiłeś?
Odpowiedział mu bulgot, jakby coś śmiało się, zanurzone pod wodą.
- A jeśli powiem, że tak, czy mi uwierzysz? Czy mnie pokochasz? Tak bardzo nie chcesz być sterowany, że stanowisz idealne narzędzie. On by tego nie zrozumiał, ale ja to widzę. Dziecię proroctwa, powiedz mi zatem, czy chciałbyś zabić boga?
Leith obracał głową w całkowitych ciemnościach, w karykaturze szukania kierunku. Tutaj mrokiem można było oddychać.
- Jeśli ktoś chce mnie dręczyć, zginie i nie obchodzi mnie jak siebie nazywa, Nic nie trwa wiecznie i wszystko kiedyś musi zginąć, więc czemu właśnie nie przeze mnie? co sprawia, że ktoś ma być nietykalny?
- W jednym się tylko mylisz, dziecię. Jedno jest pewne i wieczne. Zmiana.
Po tych słowach gdzieś po lewej, jakieś dwadzieścia metrów przed Leithem oświetlone delikatnym, światłem tysięcy małych połyskujących niczym gwiazdy kamieni, pojawiło się napełnione po brzegi naczynie. Płyn wewnątrz lewitującej misy był ciemny i gęsty.
Leith ostrożnie otworzył oczy, w tych ciemnościach wyczuł światło nawet przez zamknięte powieki. Jego nos poruszał się nieustannie, ciekawy cieczy pchał stopy ku naczyniu.
To musiała być krew, o której mówili mu Kai i Aya. O dziwo, mimo iż t niezwykła zupa musiała znajdować się tu od lat, nie wydawała się zepsuta, nie śmierdziała bardziej niż ta, którą Leith kosztował czasem w trakcie walki. Bóstwo czy cokolwiek to było zamilkło, oczekując na coś.
Mężczyzna objął czarę i przechylił ją do swoich ust. Leith lubił smak krwi i mimo całego szaleństwa otaczającego tą tutaj sytuację w jakiej właśnie się znajdował (przez knowania i intrygi skrzydlatych rzecz jasna!) najzwyczajniej w świecie rozkoszował się myślą zaspokojenia pragnienia w taki a nie inny sposób.
Gęsty, ciepławy płyn ściekał niespiesznie do jego gardła. Serce jakby od razu zaczęło mocniej bić.
- Oto spełnia się przepowiednia, dziecię stało się mężczyzną. - mruczał gdzieś z oddali bezosobowy głos. - Nadchodzi era upadku rasy, miecz przeznaczenia. Ty nim teraz jesteś, Leith. A gdy już wypełnisz swe powołanie, gdy stracisz wszystko, wszystko mając, wrócisz do mnie. Oko za oko. Ząb za ząb. Życie za życie. Śmierć... za śmierć.
Bękart poczuł ja krwista macka, czy raczej kolec, przebija go od wewnątrz. Ostrze z posoki przebiło się przez jego ciało dokładnie w miejscu, gdzie na piersi umieszczony był od urodzenia matowy kamień. Kamień został roztrzaskany. Leith padł na kolana. Czuł, że umiera.
Mężczyzna próbował łapać powietrze w płuca, które nie chciały go przyjąć, wydać dźwięk z gardła, które nie chciało go wypuścić. Chciał zobaczyć coś oczami, które nie chciały patrzeć, usłyszeć uszami które przestały słuchać. Wszystko przestawało istnieć, znikało…
“Nie” przypomniał sobie mężczyzna, mimo iż krew w jego głowie stała zamiast płynąć. Nic poza nim samym w tym momencie nie znikało. Tylko on sam. Dookoła zaś znajdowały się potwory. Potwory pastwiące się nad nim przez całe życie. Pastwiły się jeszcze przed jego narodzinami, od samej chwili poczęcia. Pastwią się i teraz w momencie śmierci.
Nie, nie da im tej satysfakcji, nie da im nic, jeśli chcą wyrwać z niego ostatnie fragmenty życia, będą musieli zrobić to kawałek po kawałku, Nie będzie ich błagać o życie, nie będzie ich błagać o śmierć. To nie będzie łatwe umieranie, jeśli chcą go zabić będą musieli to robić centymetr po centymetrze…
Chwycił za wystający z piersi krwawy kolec i wpompowując całą swoją wściekłość w ramiona, wyszarpnął, krzycząc przy tym z ogromnego bólu. Odrzucił zdradliwy twór, który zamiast dać mu siłę, dał mu tylko nowy ogrom cierpienia. Wyrzucił go na bok, wolną dłonią chwytając się za pierś. Był słaby, tak potwornie słaby... Przymknął na moment oczy.
“Każda rewolucja ma swoje ofiary” - powiedziała doń jakaś mglista wizja.
“Musisz wybrać do której rasy należysz” - odezwała się inna.
A potem z tej mgły wyłoniła się twarz. W złocistych oczach zobaczył autentyczne przerażenie.
“Leith, coś ty zrobił... Ty... Ty mnie zabijasz.”
Dreszcz przeszył ciało bękarta. Z okrągłej dziury na środku sączyła się krew. O dziwo jednak nie wyciekała poza palce mężczyzny, lecz tworzyła coś na kształt bańki. Leith dotknął tego dziwnego tworu pazurem i... poczuł jak mury, które postawiła wokół jego jestestwa Aurora pękają. Wszystko w nim sypało się, upadało, robiąc miejsce czemuś nowemu, znacznie potężnemu. Ryk wściekłości wyrwał się z gardła bękarta, trzęsąc całą świątynią.
Mrok zaczął mętnieć, jakby odsuwać się od niego. Wciąż było ciemno w pomieszczeniu, ale teraz wreszcie miało ono jakiś kształt - ściany, podłogę, sufit - wszystko wykute w czarnym kamieniu.
W środku nie było żadnych sprzętów, nawet feralnej misy, a jedyną osobą był Leith, który nagle uświadomił sobie, że wcale nie umiera. Bąbel krwi na jego piersi zastygł tak, jak zastyga lawa, tworząc twardą skorupę.
Kiedy mężczyzna dotknął tworu ponownie, zewnętrzna warstwa ukruszyła się, ukazując ciemnokrwisty, połyskujący kamień mocy.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline