Osiłek dłuższą chwilę odprowadzał dwie kobiety spojrzeniem pomimo, że upierdliwy deszczyk-skurwysynek szybko zasłonił ich postacie. Odgarnął włosy z twarzy i przyjrzał się poczynanion Sullivana.
- Najlepiej chyba tam – wskazał miejsce na wzniesieniu tuż koło ściany ruin – Można zbudować zadaszenie. Pomogę Ci. – dodał i ściągnął z siebie torbę i plecak. Zrzucił kurtkę składając ją w pół mimo tego, że powoli nasączała się wodą. To samo stało się z bluzą jaką miał na sobie.
Ostatecznie został jedynie w podkoszulku.
Zrobił zamach ramionami przy okazji rozgladając się wokół jakby czegoś szukał.
- Czy ktoś ma linę? – spytał grupy uprzejmie podchodząc do młodej sosny, z pniem mierzącym na oko kilkadziesiąt centymetrów. Objął go dłońmi niczym kobietę w talii. A potem nagle uderzył w niego pięścią. Znalazł odpowiednie zaparcie dla stóp i naparł na drzewko.
Przy pierwszym pchnięciu z drzewka posypały się igły, spadło kilka szyszek. Sebastian nabrawszy powietrza naparł na sosenkę kolejny raz. Mięśnie ramion napięły się, twarz spięła nieco. Jednostajny szum deszczu przeszył trzask pękającego drewna i ostrzejszy zapach żywicy.
Kolejne pchnięcie już w przeciwną stronę przełamało pęknięty trzon i z jękiem sosenka zaczęła opadać. Z jej korony spadły kolejne igły, polały się strużki zebranej wody lecz Sebastian nie pozwolił drzewku spaść całkiem. Utrzymał je w powietrzu by padający iglak nie zrobił krzywdy najbliżej stojącym.
Donnelley zaczął obierać drzewo z gałęzi dorzucając je do kupy rozpoczętej przez Jacka.
- Zrobimy z drzew słupy, które wbijemy w ziemię pod kątem, zamocujemy na tym gałęzie by zrobić dach. – tłumaczył kolejne kroki planu. – Soroka, z ogniem wszystko w porządku? - dopytał głośniej brodatego.
Widok powracających dziewczyn sprawił, że Sebastian uśmiechnął się ciepło. Uśmiech nieco zrzedł gdy wzrokiem śledził lecący smark. Skrzywił się nieco, niesmak kryjąc w zaroście. Raport blondyny nie poprawił jego humoru.
Oparł dłonie lekko na biodrach przysłuchując się słowom Alex i co chwilę spoglądając na szczątki błyskające w zapadającym mroku.
- Z jednego cmentarza na drugi. – jego mina świadczyła, że decyzja była tylko jedna.
Podszedł do betów i nałożył bluzę i kurtę na siebie. Spojrzał po reszcie grupy. Ze ściągniętą zdecydowaniem twarzą i spod zmarszczonych brwi przyglądał się szczególnie milczącej do tej pory Sue. Ostatecznie jednak rzucił:
- Jesteśmy tak silni jak najsłabsze ogniwo. Jeśli są szanse na znalezienie innego miejsca, to musimy iść dalej. – zaczął miękko wciąż patrząc na brunetkę z namysłem. Ostatecznie odwrócił jednak wzrok by twardo i zdecydowanie dokończyć głosnym basem:
- Zbieramy się stąd. Alex, prowadź.
Blondynka skinęła głową na zgodę i ruszyła uzbrojona w latarkę. Sebastian wrócił wraz Ophelią na szlak tuż za nią. Nim na dobre ruszyli, oglądnął się na resztę tylko raz.