| Droga ciągnęła się pod górę, więc Igor nie dziwił się milczeniu. Zawszeć to trudniej było, a jeszcze we mgle, wlec nogi po stoku. Zmęczenie wgryzało się w mięśnie, oddech stawał się krótszy, a im kto bardziej niezwykły górskich szlaków - tym bardziej. Dobrze, że szli. Przynajmniej rozgrzewka na dobre by wyszła w lodowatym deszczu, tylko że drugi raz, trzeci i nawet czwarty... Szaman obejrzał się na szczyty drzew, za każdym razem jakoś żwawiej przyspieszając marszu. Bo zamiast cieplej od ruchu, to zimno mu się robiło, a w głowie coraz natrętniej kołatały bajania ledwo pamiętane z dzieciństwa, strachy na Lachy i niegrzecznych synków... Legendy o słowiańskich Pomurnikach. Raz taki człowieka ujrzy i już nie odpuści. A jeśli to prawda? Zakapturzona postać i dotknięcie czyichś oczu podnoszące włosy na karku. Zgadza się, u licha. Pojawiał się nie tam, gdzie by go spodziewać – Pomurnik – i ścigał... Zupełnie jak to widmo, po różnych stronach szlaku, w różnej odległości... Było. Ciągle było.
Szaman milczał. Niedowiarków już nie chciał martwić, zwłaszcza jak niewiele mógł na te strachy poradzić tu i teraz, kiedy człapali, dysząc z nadzieją na schronienie przed burzą.
Ruiny omszałej ściany i fundamentów wydały się przy tym Soroce ukojeniem, pomimo cmentarzyska rozrzuconych wokół zwierzęcych kości. Przeklęta amnezja... A byłby niemal przysiągł, że kiedyś widział chałupę. Tylko jak mógł ją widzieć? Gdzie i kiedy? Może to w cudzym życiu, w transie, nie własnym?
Zaczął grzebać przy ogniu, gdy Sullivanowie zabrali się do planowania szałasu. Usmolił brodę dmuchając w żar. Syknął gdy iskra prysnęła na wargi. Na pytanie o swoją robotę obejrzał się dziarsko. - Cholera żesz, przeca mam w plecaku kawałek toporka.
Zdążył wyjąć zmajstrowaną własnymi rękami ni to siekierkę ni topór, którym równie dobrze można było ociosać świeże gałęzie i rozbić komuś łeb, nie nadawałaby się jednak do ścinania grubych drzew, chyba że żmudną łupaniną, na jaką nie mieli czasu. Ale nie zdążył użyć narzędzia, bo błysnęło i w świetle tej błyskawicy ujrzał... Coś.
Właściwie to czarną, spaloną sosnę w ciemnym na powrót gąszczu lasu, przy ruinach. Tego był pewien. Tylko, gdyby to była wyłącznie sosna... - Kurwa mać! - zaklął dosadnie – Ma ktoś latarkę jeszcze? Zimnica z nieba na łby leci, a ci w gorącej wodzie kąpani. Kto ręczy, że wiocha od tych wszystkich dziwów będzie wolna, co? Jak tych samych pewnie, kurwa, włodarzy, co i cmentarz i gnilnia, do cholery!? Drzewek się łamać zachciało, to zamiast na szpicę lecieć, wziąłbyś pomógł tym, co ledwo człapią, człowieku! Poświećta kto... O tam! – wskazał ręką.
W drugiej jakoś mocniej ścisną siekierkę, aż kostki palców pobielały. Bo to, co zobaczył w krótkim blasku pioruna, w przeciwieństwie do swojskich resztek chałupy, już optymizmem nie napawało.
To coś było niemal gorsze od Pomurnika. |