Katja pozbyła się wierzchniego odzienia ku uciesze pilnujących ją piratów. Pod czujnym okiem dowódcy przeszukali kobietę, a gdy chcieli dotknąć ją tam gdzie nie powinni Katja złamała jednemu z nich nos. Boleśnie dostała za to batem, lecz dzięki temu odwróciła uwagę od sztyletu i wytrychów, gdyż piraci po takim ciosie uznali swoją robotę za zakończoną.
Jeńcy znajdujący się na pokładzie dalej byli na haju gdy statek wchodził do portu, a właściwie to dobijał do pływającej keji. Na nabrzeżu znajdowało się kilka chat które wyglądały jak sklecone naprędce z materiałów które akurat były pod ręką. Same nabrzeże było usiane kamieniami, a dalej w głębi lądu widać było piętrzące sie pagórki, oraz góry, z czego te ostatnie zdecydowanie dalej od brzegu. Cały ląd, a właściwie to większa wyspa usiany był mniejszymi bądź większymi kamieniami i skałami. Na brzegu krzątało się sporo ludzi, ubranych podobnie jak piraci oraz kilku odzianych zdecydowanie lepiej, odzianych w ciemne szaty - raczej nie dowódcy, ale z pewnością ktoś ważny.
Niezdolna do sprzeciwu masa ludzka została zaprowadzona kawałek w głąb lądu, gdzie w jednej ze skał znajdował się sporej wielkości otwór przykryty zbitą z desek bramą. Stojący przy nim piraci otworzyli bramę i bez sprzeciwu zaczęli wprowadzać grupę do środka. Wszystkiemu przyglądał się odziany w szaty jegomość. Sądząc po najbliższym otoczeniu i wyposażeniu jeńcy mieli zostać wykorzystani jako tania siła robocza do wydobywania ..no właśnie, czego? Nikt nie próbował uciekać, gdyż większość była jeszcze odurzona, a piraci skupieniu na poganianiu motłochu - cześć w tłumie, biła pałkami a cześć szła w pewnej odległości z kuszami gotowymi do strzału. Droga do kopalni prowadziła przez dość płaski teren, na którym mimo wszystko dałoby się schować, czy uniknąć bełtu podczas ucieczki - lecz na pewno nie w tej chwili, z taką obstawą.
Brama wyglądała na solidną, a wnętrze jaskini było nawet przestronne. W sensie byłoby gdyby nie tłumek który zebrał się na powitanie nowych. Cześć z nich wyglądała na otępiałych - trzymali w rękach wiaderka wypełnione jakimiś świecącymi kamieniami - ci nie przejmowali się niczym tylko szli w stronę bramy gdzie kamienie wymieniali na jedzenie po czym beznamiętnie wracali i znikali we niewidocznej części groty.
Kolejny dzień przyniósł ukojenie. Środek dodany do jedzenia przestał działać i poza bólem głowy nie nósł innych negatywnych skutków. Słońce przebijało się przez szpary w bramie, ludzie zaczęli wstawac i zabierać sie do pracy, każdy miał ze sobą wiaderko. Na środek wyszło trzech mężczyzn. Byli dobrze zbudowani i odżywieni, na ciele mieli blizny i tatuaże.
- No to tak - odezwał się największy z nich - bierzecie wiaderko, idziecie tam - wskazał na dalszą część jaskini - zbieracie ten szajs, jak uzbieracie pełne wiadro to idziecie do mnie, oddajecie jeden kamień, później idziecie do bramy, wymieniacie na żarcie a później robicie co chcecie - wyrecytował na jednym tchu
- A jak ktoś nie chce zbierać to dostaje w zęby, jak trzeba to kilka razy, jak nie oddaje nam części to tez dostaje w zęby. Rozumiecie? Nie? to trudno? Komu pierwszemu przetłumaczyć ręcznie?
Większość jeńców ruszyła od razu, z trwoga patrzac na ciemny korytarz. Wszystkiemu przyglądał się sporych rozmiarów pies stojący u boku draba. Na zębach miał krew, a nikt nie jadł mięsa...