To, co dosypali do żarcia w końcu go puściło, ale nie czuł się z tego powodu wcale lepiej. Z rana opróżnił żołądek, choć tak naprawdę niewiele z niego wyleciało, a potem został zagoniony do roboty. Czując się jak ścierwo ogarniał rzeczywistość na tyle, że domyślił się, że trafili do jakiejś kopalni, czy czegoś takiego i mają pracować na swoich "panów". Koło południa poczuł się lepiej, a zagadany przez Machavelliana, przyjął po kryjomu sztylet, chowając go w bucie i skinął mu głową.
- Dzięki. Też ufam tylko wam i zgadzam się, powinniśmy gadać tylko w swoim gronie. Nikogo obcego nie wtajemniczać, jeszcze gotowi lecieć i nas sprzedać - wyszeptał. - Gustav ma rację, trza się przyjrzeć, jak to tu wygląda, a potem spróbować opracować jakiś plan. Nie jutro i nie pojutrze, ale w końcu stąd zwiejemy.