| Między Morvant, a Otchłanią
Gwałtowna egzaltacja, która pochwyciła Leona na widok wyposażenia alpejskich strażników, mało nie doprowadziła to katastrofy. Zafascynowany wyciągał nieświadomie ręce, by dotknąć materiału, obejrzeć broń, obmacać, postukać, ściągnąć, w porę kuzyn zestrofował, wynalazca zamarł w pół ruchu, ledwo ominął kolano kuzynki, by uchwycić się otwartego okna. Nachylony wyjrzał na zewnątrz, rozglądną się i pokiwał głową.
-Schludnie, dobra robota. - dodał po frankijsku nie patrząc już na alpejczyka.
Później kiedy nad tym myślał, emocje opadły i zachwyt zniknął.
- Afrykanie mają pieniądze, Alpejczycy uzbrojenie, a my, My mamy krew. - tłumaczył kuzynowi - szanse muszą być jakoś wyrównane na starcie. Ale dobrze byłoby wyposażyć Sangów w ów znakomite uzbrojenie, wtedy byłoby jeszcze bardziej sprawiedliwie. - uśmiechnął się - o ile nie są tylko błyszczącymi zabawkami, a naprawdę unikatową technologią.
By wypełnić czas podróży postanowił szkicować mapę z notatkami, o rodzaju skalnego podłoża, wyraźnych uskokach, pogodzie, zaznaczał zabudowania. Szlak był w istocie ludzkim szlamowiskiem. Próby wciągnięcia w rozmowę Bartheza, kończyły się na chłodnych uprzejmościach, ale i tak była to skarbnica wiedzy dla młodego szlachcica. W końcu Leon Thibaut wypatrzył sobie odludnego Franka, mieniącego się Bastien Langlois. Wynalazca ciągał go odchodząc nieco od szlaku i życzył sobie tłumaczenia tropów. Do jakiego gatunku należy znaleziona kupa i po czym to wiadomo. Jak większość słyszał ostre słowa Abdela skierowane do kuzynki, ale postanowił poczekać z reakcją, aż emocje opadną. Uprzejmie tłumaczył dziedzicowi jakie ma pomysły na wykonanie żądanego pierścienia, twierdząc, że zajmie się tym kiedy będzie mógł spokojnie rozłożyć warsztat.
Uznawszy, że kuzyn należycie okrzepł, a widząc jego zmęczenie podróżą postanowił przyjść z pomocą. Wieczorem ósmego dnia zbliżył się do chwilowo opuszczonego przez sługi dziedzica.
- Okrutnie zaniedbane miejsce. Można by je lepiej zagospodarować. Porządne schludne zajazdy. A te dziwki, dla wyjątkowo odważnych. Proszę, zapal ze mną - podał dziedzicowi odpalonego przez siebie papierosa, o wyjątkowo słodkim ciężkim zapachu dymu. - Ci ludzie ciągnący truchła wynaturzonych do szczeliny, po co to robią? Nie lepiej ich spalić na miejscu. W mym mniemaniu zachowują się równie szalenie jak sami wynaturzeni, wszyscy ciągną w to samo miejsce, jakby mieli zbiorową jaźń. Religia jest tak samo niebezpieczne jak spory, jeśli są gdzieś jacyś bogowie, to dali nam umysł jako klucz do przetrwania i poznania, nie ufam ślepej wierze. - przerwał i popatrzył kuzynowi proso w oczy.
- Wybacz Abdelu, kilka dni temu było słychać Twój gniew, niepotrzebnie. Gniew może wzbudzać respekt, ale prawdziwy podziw wzbudza się spokojem. - uśmiechnął się - ale może się mylę. Angeline może faktycznie powiedziała zbyt wiele, ale każdy popełnia błędy. Ja również to robię, myślę że i tobie zdarzyło się zbłądzić. Wybacz jej proszę, wspaniałomyślnie wybacz nie bacząc na dąsy jej, czy własne. Porozmawiam z nią jutro. - wystawił rękę by odzyskać skręta - Czyste dziś niebo, czy myślałeś kiedyś o tych licznych światach widzianych przez nas jako świetlne punkciki? |