Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2020, 07:54   #27
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
post współtworzony MG i AIKO

12 Martius 816.M41, sanktuarium astropatyczne Błysku

Rozłożone w głównej sali sanktuarium czworokątne maty najeżone były drobniutkimi kawałkami żużlu, wtopionymi w górną warstwę wykonanych z czarnej gumy podkładów. Klęczący na nich astropaci mieli obnażone nogi, aby żużel mógł kaleczyć ich skórę czyniąc zmysły bardziej wyostrzonymi - przede wszystkim ich szósty zmysł.

Bellitta, Samiel i Malechiel odprawili z pomieszczenia pozostałych astropatów oraz służbitów, wypiwszy wpierw napar sporządzony z psychoaktywnych grzybów i zapaliwszy rozstawione wokół siebie trociczki. Smugi aromatycznego dymu snuły się w powietrzu tworząc fantazyjne kształty, wsączając się w nozdrza szepczących medytacyjne mantry psioników. Posadzka pod ich nogami wibrowała od czasu do czasu ujawniając plazmowe życie wlewane w kolejno testowane podzespoły napędowe okrętu, ale przygotowania do wylotu prowadzone przez techadeptów prezbitera Ramireza nie budziły najmniejszego zainteresowania astropatów.

Ich umysły skupione były na całkowicie odmiennych sprawach, z dala od świata fizycznych procesów, technologicznych cudów i binarnych manifestacji wiedzy opartej na naukach ścisłych.

Bell zgodnie z obyczajem skończyła kantyczkę jako pierwsza, zaczęła obserwować recytujących Ósmą Tajemnicę towarzyszy. Wsłuchana w ich słowa po raz kolejny uświadomiła sobie jak niezwykłymi ludźmi byli mieszkańcy sanktuarium na Błysku i jak bardzo różnili się od reszty załogi. I bynajmniej nie chodziło o ich wspólny psioniczny dar, przez miliardy imperialnych obywateli uznawany za wstrętną klątwę. Nie, ich niezwykłość brała się z wspólnych przeżyć i doświadczeń, które mogli ze sobą dzielić dodając sobie wzajemnie otuchy w trudnych chwilach.

Umiejętność wnikania mocą umysłu w Osnowę była niewdzięcznym brzemieniem, które do końca życia miało odciskać się piętnem na ciałach i duszach astropatów, ale każdy z nich otrzymał za owo brzemię najwyższą nagrodę. Nagrodę, za którą praworządni pobożni obywatele Imperium bez namysłu posunęliby się do morderstwa.

Bell wiedziała, że razem z pozostałymi astropatami Błysku stanowiła grupę jedynych ludzi na pokładzie okrętu, którzy odwiedzili najbardziej fascynujące miejsce we wszechświecie - Terrę. Kolebkę ludzkości. Ukryty pod gigantyczną metalową skorupą świat, na którym zasiadał od dziesięciu tysięcy lat żywy Bóg. To czyniło z garstki niewidomych mentatów na pokładzie okrętu naprawdę wyjątkowych ludzi. Każdego roku miliony wybrańców - prawdziwych szczęśliwców - docierały w finale wieloletniej, czasami wręcz wielopokoleniowej pielgrzymki do Starej Ziemi, aby dotknąć jej swymi niegodnymi takiego zaszczytu stopami. Wielu pielgrzymów nie dożywało tej niezwykłej chwili, wielu pozostawało na Ziemi nie potrafiąc się już z niej wydostać, lecz ci powracający na macierzyste planety otaczani byli do końca swego życia półboskim szacunkiem, utrzymywani przez lokalnych możnowładców i dygnitarzy jako czcigodni błogosławieni. Lecz nawet oni nie docierali dalej niż do monumentalnych bram Wewnętrznego Pałacu, wzniesionego wiele tysiącleci temu na fundamentach zrównanych z ziemią Himalajów.

Mieszkańcy sanktuarium na Błysku - podobnie jak rezydenci Chóru w Port Wander, jak niewidomi mentaci na każdym imperialnym okręcie - przekraczali w swej najważniejszej podróży te bramy. Docierali do centrum mocarstwa i do serca swej wiary. Nikt inny nie mógł się tym pochwalić, przynajmniej nikt w zamieszkanym przez tryliony ludzi Sektorze Calixis.

Astropatka odetchnęła i wejrzał uważniej w aury swoich towarzyszy. Byli tymi, którym najbardziej ufała, powstrzymała jednak delikatny uśmiech, albowiem nie pasował do powagi tej chwili. Czuła gorąco promieniujące od ran na okaleczonych nogach. Ból, do którego przywykła już dawno temu - który był niczym w porównaniu z cierpieniem jakiego przyszło jej doświadczyć lata temu podczas rytuału Zespolenia Dusz. Na głowie nie miała już kaptura, odsłaniając bez poczucia wyobcowania swoją gładko ogoloną, pokrytą rytualnymi tatuażami głowę. Jej włosy zniknęły wraz z naturalnym wzrokiem podczas Zespolenia Dusz. Tatuaże pojawiły się dużo później, w efekcie wielu traumatycznych przeżyć. Nanoszono je na skórę Bell w podzięce dla Boga za jego łaski i błogosławieństwa; że dar dalszego życia i możność wiernej służby.

Przetasowała wysłużoną talię kart zręcznymi ruchami długich wąskich palców i podniosła po kolei trzy z wierzchu, układając je rewersami w rzędzie od lewej do prawej. Układ Imperatorski, powtórzony przez Malechiela i Samiela. Proste pytanie, które wcale nie musiało oznaczać prostych odpowiedzi. Co czeka nas w niedalekiej przyszłości?

Odłożyła na bok talię i ujęła w palce pierwszą z kart zastygając na chwilę w bezruchu. A potem odwróciła ją i pozostałe dwie spoglądając na obrazy materializujące się na płytkach psychoaktywnego kryształu oraz w jej własnym umyśle. Jej ciało zesztywniało, kiedy otworzyła swe jestestwo na odwieczną moc ukrytą po przeciwnej stronie Zasłony. W umyśle astropatki wybuchła w mgnieniu oka nieopisana wręcz kakofonia demonicznych wrzasków, skowytów i jęków, słyszana tylko przez nią samą, napierająca z wszelkich sił na ochronne bariery strzegące jej przed popadnięciem w szaleństwo. Syreni śpiew Nienarodzonych, kuszący bezlikiem fałszywych obietnic, grożący wieczystą agonią, błagający o łaskę. A gdzieś w jego głębi nikłe echa astropatycznych projekcji, dzieła umysłów jej sióstr i braci wysyłających swoje wiadomości przez piekielną otchłań złowrogiej energii.

Temperatura w pomieszczeniu raptownie spadła, metalowe elementy mebli pokryły się cieniutką warstewką szronu, a z ust astropatów poczęły się unosić obłoczki gorącej pary. Zawieszone na piersiach astropatów złote orle amulety rozgrzały się w tej samej chwili namacalnie. Nie bacząc na te znajome sobie od dawna niedogodności Bellitta pochyliła się nad trzema krystalicznymi tabliczkami.

Pierwsza karta, wspomnienie istotnego elementu przeszłości. Środkowa, źródło bieżącego stanu rzeczy wywołanego przesłaniem pierwszej karty. I ostatnia, stanowiąca najważniejszy element układu. Tchnienie Boga, eteryczny wyznacznik tego, co miało się zdarzyć bądź co należało uczynić, aby zjednać sobie łaskawość Złotego Tronu.

Jak zwykle gdy sięgała do tarota czuła delikatną obawę. Jej zadaniem było wsłuchiwać się w głos imperatora, wypatrywać jego znaków. Wiedziała jednak, że niewiedza bywała błogosławieństwem. Tarot pozwalał na swobodną interpretację opartą na niczym więcej tylko na jej wiedzy i doświadczeniu. To niestety groziło błędami. A błędy... czyjąś śmiercią. Do tego byli jeszcze ci wszyscy wokół. Ludzie nie obdarzeni łaską Imperatora. Oni nazbyt często pozwalali sobie na nadinterpretację. Na pochopne decyzję. W ich prostych duszach zbyt mało było zaufania.

Wzięła głęboki oddech i przesunęła palcami po jednej z wyłożonych kart. To jednak nadal.. było jej zadanie...


Pierwsza karta, źródło bieżącego stanu rzeczy. Arystokrata, piątka Mandatio. Bogato odziany mężczyzna o rysach twarzy, które niegdyś mogły uchodzić za szlachetne, ale które na tabliczce kryształowej karty emanowały daleko posuniętą degeneracją. Wąskie, złowróżbnie zmrużone oczy i splecione w chciwym geście dłonie, które ściskały coś, co wydało się zmizerniałym czarnym kwiatem.


Na powierzchni drugiej karty zmaterializował się obraz, który poraził astropatkę lodowatym dreszczem - skłębiona masa energii przypominająca ocean z ledwie zarysowanymi ciemnymi sylwetkami pod wzburzoną powierzchnią wody: konturami nieokreślonych istot, które samymi liniami swymi kształtów wywoływały bolesne skurcze w piersiach mentatki. Karta Arcana Majoris w całym swym złowieszczym wydźwięku - Immaterium.


Nie bacząc na wibrujący w umyśle skowyt Nienarodzonych Bellitta odwróciła ostatnią płytkę i wstrzymała oddech czekając, aż jej projekcja pojawi się w jej myślach. Karta Excuterii, a na niej dziwnie znajoma postać, która od razu zwróciła myśli astropatki ku prezbiterowi Ramirezowi. Obraz majestatycznego Eksploratora na tle poszarpanego górskiego masywu, z zarysem lądownika za jego plecami.


Bellita odetchnęła ciężko wpatrując się we wróżbę. Karta Immaterium zawsze wywoływała w niej nieprzyjemne dreszcze. Zwiastowała niebezpieczeństwa… zdradę.
- To róża Bel. - Malechiel wyrwał ją z zamyślenia, wskazując na kartę arystokraty. Kobieta przytaknęła i skupiła wzrok na czarnym kwiecie.
- Nie obawiacie się, że ta karta jest obrócona? - Dodał Samiel wskazując na niepokojący układ karty.
- Bardziej niepokoi mnie karta Immaterium. - Przyznała się do swych obaw.
- A mnie to co znajduje się za tym masywem. To wygląda jak zorza Wielkich Burz. - Rzucił starszy mężczyzna.
- Zorza tuż za Ramirezem… - Bel podniosła niepewnie wzrok na swoich towarzyszy, a oni przytaknęli. - Zostawcie mnie… muszę to przemyśleć.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 21-01-2020 o 08:46.
Aiko jest offline