Fowler poczuł się jak w swoim żywiole. Na cel wziął dwie najbliższe strażniczki, w których kierunku posłał swoje nowe dai-kunai na łańcuchach. Rzucając nimi niemal nie czuł różnicy w porównaniu ze swoim starym kompletem, cudowne uczucie. Ostrza wbiły się w nogi kobiet, a wówczas on pociągnął za łańcuchy wyrywając je, a jednocześnie przewracając obie przeciwniczki. Następnie błyskawicznie doskoczył do leżących kobiet, przyklęknął między nimi i wbił im w gardła, dobyte nie wiadomo kiedy, sztylety sai.
Wciąż pochylony, płynnym ruchem schował ręce za siebie, a gdy je wyciągnął w dłoniach znów trzymał dai-kunai na łańcuchach, tym razem aż cztery sztuki. Poderwał się na nogi, jednocześnie wypuszczając każdy z łańcuchów na długość nieco ponad metra. Zaraz potem zaczął kręcić młynka każdą z broni, tworząc wokół siebie śmiercionośne pole. Nim strażniczki zorientowały się co się dzieje, dwie leżały już w kałuży własnej krwi. Kolejną wykończył posyłając w jej stronę wszystkie cztery ostrza, z których każde wbiło się w inną część ciała, a ostatnie w głowę.
- Idziemy dalej? - spytał Raf.
- Nie, stoimy i się przyglądamy - warknął Fowler, który jako pierwszy ruszył w wyznaczonym przez plan kierunku.