- Ruchy! - pogonił swoich Smoke. Lin Quei szybkimi ciosami dobili leżące i ruszyli do drzwi.
Jax otarł krew z twarzy i bez słowa ruszył do drugich drzwi. Ledwie wyszedł błyskawicznie kucnął, futrynę poszarpały pociski. Odpowiedział ogniem i wyskoczył na korytarz. Z kolejnego pokoju wyskoczyły dwie strażniczki.
- Zajmę się nimi - krzyknął -
nie traćcie czasu. Jeśli królowa ucieknie wszystko będzie na marne.
Reszta przemknęła obok nich, ale daleko nie doszli. Drogę zastąpiły kolejne przeciwniczki. Sonya kopnięciem pchnęła w ich kierunku szafkę, ale to zatrzymało na chwilę tylko pierwszą. Reszta rzuciła się do ataku. Tong zgasił pierwsza jednym ciosem, druga odrzucił kopnięciem z obrotu. Sonya wykorzystała to i zanim ta złapała równowagę trafiła ją w pierś z wyskoku.
John się nie pierdolił, dwie pierwsze po prostu zastrzelił, kolejną zmylił zwodem i ciosem łokcia posłał na Rafa, ten szybkim ciosem dokończył. I akurat zdążył uchylić się przed kolejnym atakiem. Ale już nie zdążył skontrować. Dai-kunai Fowlera załatwiło sprawę.
- Idźcie dalej - krzyknęła Sonya podcinając następną strażniczkę. -
Damy sobie radę z Tongiem.
Cała trójka ruszyła biegiem dalej. Korytarz kluczył. Raz czy drugi z pokoju wyskakiwała strażniczka, ale nic z czym nie daliby sobie rady w biegu.
Nagle wypadli do holu. Stała tam znana im już “Lara”. W towarzystwie swoich dwóch sióstr.
Stały w identycznej pozie, lekko rozstawiły stopy, ramiona luźno zwisały po bokach. Opuszki palców muskały kolby pistoletów w kaburach na udach.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że na pierwsze drgnięcie mięśnia rozpocznie się walka.