Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2020, 16:48   #15
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Foxy, spokój, to przecież pan Blake! - w głosie kobiety nie było strachu, raczej zaskoczenie.
Sierść na grzbiecie psa opadła, przerwał okrążanie swojej pani i wbił wzrok w jej twarz.
- Przywitaj się - Robin prawie niezauważalnym ruchem podbródka wskazała mężczyznę.
- Dzień dobry, panie Blake, to ja Robin Carmichell. – spojrzała w przekrwione oczy mężczyzny, a potem delikatnie dotknęła dłoni, zaciśniętej na jej ramieniu . – Proszę zabrać rękę, to mnie boli.

Na twarzy mężczyzny zaszła jakaś zmiana. Nie spodziewał się spokojnej rozmowy. Wyglądało na to, że wywoływanie pewnych emocji działało podobnie w przypadku zwierząt, jak i ludzi. Szczególnie kiedy w grę wchodziły pierwotne instynkty.

Foxy podeszła i trąciła nosem kolano mężczyzny, w wyuczonym geście przywitania. To jeszcze bardziej skonfundowało tamtego. Powoli zwolnił uścisk.

- Carmichell - powtórzył nazwisko. - Ja… tak niewiele pamiętam.
Jeden z sanitariuszy wyrósł tuż obok uciekiniera. Teraz to on pochwycił Blake’a i zdecydowanym ruchem przyciągnął go do siebie. Pacjent nie zdawał się tego zauważać, z przerażeniem patrzył tylko na pustą przestrzeń obok Robin. Choć nie stawiał oporu, trudno było skrępować jego naładowane adrenaliną ciało. Do pracownika dołączył drugi kolega.
- Proszę się odsunąć - powiedział do kobiety. - Ten człowiek może być niebezpieczny.
- Przyjechałam tutaj, żeby się z nim spotkać. Znamy się od lat.
- skłamała gładko Robin. - To mój dalszy kuzyn od strony matki. Druga linia.
Przeniosła znów spojrzenie na twarz mężczyzny.
- Wyglądasz gorzej niż się spodziewałam - stwierdziła.

Osiłki spojrzały po sobie, nie do końca wiedząc co robić. Przyzwyczaili się do wykonywania poleceń, więc podjęcie szybkiej decyzji było dla nich czymś nowym.
- Skoro tak, to niech go pani zmusi do współpracy - powiedział wreszcie jeden z nich.
Blake wciąż wpatrywał się w ten sam punkt. Konsekwentnie stał w miejscu, a pielęgniarze najwidoczniej nie chcieli robić więcej scen przy innych ludziach.
- O boże - wybełkotał wreszcie roztrzęsiony mężczyzna. - Jeden z nich tutaj jest. Dlaczego nie chcecie mnie słuchać do cholery?!
- Ja chcę
. - Robin ustawiła się pomiędzy mężczyzną a sanitariuszami. Postarała się złapać jego spojrzenie, ale on ciągle wpatrywał się w przestrzeń. Pustą przestrzeń. Zupełnie jak Foxy rano… Kobieta drgnęła i zbliżyła się do mężczyzny. Zniżyła głos.
- Nie wiem, co pan tam widzi. Ale wierzę, że coś na pewno. Opowie mi pan? Usiądziemy?

Tymczasem goryle obok mamrotali do siebie.
- Nie możemy na to pozwolić. Ordynator urwie nam głowy… - szeptał kloc numer jeden.
- On jej słucha. Może się uspokoi - odpowiedział mu towarzysz, strzelając wzrokiem na zaaferowane twarze w hallu. - I tak Bill skopie nam dupy za kolejną taką scenę przy ludziach. Chcesz tego?
Robin czuła, że to jest jej szansa. Nie wiedziała w jaki sposób dobierano w tym miejscu personel, ale ta dwójka nie była zbyt lotna. Musiała to szybko wykorzystać, więc zachęciła Blake’a, aby usiadł obok niej na plastikowej ławce. Ten posłuchał kobiety, choć trzęsące się nogi skutecznie blokowały mu ruchy.
- Oh, jest ich wielu - zaczął bełkotliwie - choć miewam wrażenie, że to sama osoba. Czasem widzę przez okno jak chodzą za miastem. Nigdy nie podchodzili tak blisko. Wiesz - trochę się rozluźnił i zbliżył do Robin - kiedyś byłem żeglarzem. Wiodłem spokojne i dobre życie. Ale teraz wszystko się zmieniło. Potrafię zobaczyć ich nawet przez ściany.
- Kogo? -
w głosie Robin nie było presji, tylko ciekawość. - Daj mi jakiś punkt zaczepienia, jeśli chcesz żebym Ci pomogła… Kim on - oni - są?

Mężczyzna rozejrzał się konspiracyjnie. Jego twarz przypominała teraz białą kartkę.
- Domyślam się kim są, ale mogą nas usłyszeć.
- Czy to dokądś zmierza? -
zniecierpliwił się ten pielęgniarz, który warował przy dwójce jak pies.
Blake, widząc że ma niewiele czasu, ujął rękę Robin. Na wewnętrznej stronie jej dłoni nakreślił wpisany w owal, pofalowany kształt.
Kobieta znów drgnęła, kiedy dotknął jej dłoni. Symbol nie kojarzył się jej z niczym. Wiedziała, że za chwilę ich czas się skończy, a drugiej próby prawdopodobnie nie będzie. Zaczęła mówić, szybko, nerwowo.
- Wiesz coś o śnie i korytarzu? Mój pies tak samo patrzy w przestrzeń jak ty… jak masz na imię? Będę chciała się z tobą jeszcze spotkać… Możemy sobie pomóc.
- Nazywam się Blake Winston
- usłyszała w odpowiedzi. - Tak przynajmniej mówiono na osobę, którą chyba jestem. Niebawem dotrę na koniec korytarza. Czuję to - mężczyzna jeszcze raz wskazał na dłoń Robin i było to ostatnie, co udało mu się zrobić.

Osiłek stojący dotąd w pobliżu stracił resztki opanowania. Mocno złapał pacjenta za ramię i przyciągnął go do siebie.
- Dosyć tych cyrków! A pani już podziękujemy - warknął tylko.
Tym razem jego podopieczny stawiał opór, lecz było to bezcelowe. W kilka chwil został siłą wywleczony z powrotem na oddział. W tym czasie drugi z opiekunów przepędził tłumek gapiów. Część z ludzi odchodziła zawiedziona, że to już koniec.
- Takie procedury - mruknął do Robin pozostały sanitariusz. - Odwiedziny proszę konsultować z ordynatorem. Ale nie liczyłbym na wiele. Jak sama pani widzi, stan pacjenta ostatnio znacznie się pogorszył.
- Długo u was jest?
- spytała jeszcze Robin. - Ma tu jakąś rodzinę? Ktoś go odwiedza?
- Myślałem, że to pani jest rodziną. To zresztą nieważne
- członek personelu podszedł do terminala i wstukał coś, po czym ekran zaświecił się na zielono. - Jest tutaj od jakiegoś miesiąca. Przychodził do niego syn, ale przestał. Uprzedzając pani pytanie, nie wolno mi mówić gdzie mieszka.
- Chodziło mi o jego rodzinę tutaj, na miejscu
- doprecyzowała. - Ja jestem przejazdem. Gdzie znajdę ordynatora?
- Będzie za dwie godziny na obchodzie - mężczyzna wskazał drzwi oddziału.
- Poczekam więc. I tak mam umówioną wizytę u weterynarza z psem.


Kobieta pokiwała głową na pożegnanie i usiadła na powrót na plastikowym krzesełku. Foxy wsunęła się pod krzesło, przez chwilę kręciła się, szukając wygodnej pozycji, a potem ułożyła się z łbem na stopie Robin i zaczęła drzemać.
Kobieta była już pewna, że nie trafiła do Sion przypadkiem. Miała też – graniczące z pewnością – przeczucie, ze wizyta u weterynarza nie przyniesie żadnych odpowiedzi. Było jakieś powiązanie między zachowaniem Foxy dziś rano, a reakcją mężczyzny. Jakby widzieli coś – kogoś, Blake powiedział że kogoś w pustej przestrzeni. I obydwoje byli przerażeni. Rzuciła szybkie spojrzenie na drzemiącego psa. Wyglądał normalnie. Ale rano.. rano Foxy zachowywała się dokładnie tak, jak pacjent, którego właśnie spotkała.
W dodatku Blake wspomniał coś o korytarzu. O końcu korytarza. Robin nie lubiła wracać myślami do swojego Snu, ale skojarzenia nasuwały się same. Facet śnił o samo, co ona. Czy to znaczy, że za jakiś czas jej podobnie odbije? Choć z drugiej strony – to ona pierwsze wspomniała o korytarzu. Może jego stwierdzanie było tylko odpowiedzią na jej sugestię?

Potarła skroń, skołowana. Kiedy opuszczała dłoń , zajrzała do jej wnętrza. Nic nie zobaczyła, ale mimo to przesunęła palcem odtwarzając kształt. Z niczym się jej nie kojarzył – ale wpadła na pewien pomysł.
Wyciągnęła komórkę i otworzyła nową notatkę. Palcem narysowała zapamiętany kształt – owal, w wpisaną wewnątrz pofalowaną linią. Zapisała i posłała wiadomość do Willa.
„Hej kochanie, jestem w Sion. Miłe miejsce. Mam dla Ciebie zagadkę – z czym Ci się kojarzy ten kształt?”

Teraz pozostało jej tylko czekać. Robin potrafiła czekać, ale nie znaczy, że to lubiła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline