Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2020, 21:05   #72
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Leith przeszedł przez portal, zaciskając zęby tak, że nieomal słychać było ich zgrzytanie. Znalazł się w wielkim pomieszczeniu z czarnym sufitem i podłogą. Ściany zaś pokrywały lutra. Bękart znał skrzydlatego, który gustował w takim wystroju wnętrz. Zresztą po chwili, gdy jego oczy przywykły do setek odbić, odnalazł sylwetkę, wciśniętego w kąt Ulva. Mężczyzna siedział w kucki, otulając się czarnymi, pierzastymi skrzydłami - dopiero teraz Leith dostrzegł podobieństwo ich barwy z tymi, które mu wyrosły jako żywa kpina z jego pochodzenia. Kolor włosów też mieli taki sam, choć poza tym byli całkiem różni. Głowa Ulva była opuszczona, a twarz wtulona w kolana, jakby spał.
Leith zupełnie zapomniał o swoich niedawnych ranach, jego ciało zapomniało o ranach, jego umysł o nich zapomniał. Była tylko chęć mordu. Mężczyzna nie był w stanie nawet wydobyć z siebie jakichkolwiek słów. Powoli ruszył w stronę Ulva.
Ten podniósł na niego zmęczony wzrok.
- Czyli już wiesz... no cóż, widzę, że o nazywaniu się synem i ojcem raczej nie ma co mówić. Przynajmniej jeden problem z głowy…
Analitycznej części umysłu Leitha nie umknęło, że Ulv nie wykonał żadnego, mentalnego czy fizycznego ruchu w celu ataku czy ochrony. Bękart miał powody przypuszczać, że skrzydlaty nie wrócił jeszcze do pełni formy. Leith zatrzymał się dopiero przed samym Ulvem, cała mowa jego ciała nie dawała żadnych złudzeń, że jedyne o czym teraz myśli to jak zamordować swojego rodzica.
Tamten nie wydawał się tym przejmować.
- I co ci mam powiedzieć? Zresztą i tak mi pewnie nie uwierzysz, że zrozumiałem dopiero, jak zobaczyłem cię tam w burdelu, jak wiedziałem już, że jesteś częścią gry Tuli... Poza tym nie będę ściemniał, że gdybym wiedział, twoje życie byłoby lepsze. Na pewno zrobiłbym wszystko żebyś nie trafił na ziemie skrzydlatych... żebyś nie mógł być ich zabawką. Łącznie z zabiciem cię.
Leith puścił co miał w rękach i rzucił się z łapami do szyi skrzydlatego.
- Nie potrzebuje byś cokolwiek mówił, nie muszę słuchać co zrobiłeś, jak i dlaczego. To ty mnie stworzyłeś, to ty dokonałeś wyboru, to dzięki temu cię zabije. Nie wiem czy to daje ci satysfakcje, czy wręcz przeciwnie, że sam doprowadzasz do swojej śmierci, że nie jest to za sprawą machinacji kogoś innego - Leith prowadził swój monolog ściskając dłonie - Nie wiem czy sobie teraz gratulujesz czy się smucisz z tego powodu, nie wiem czy masz uśmiech tryumfu czy porażki. Dla mnie to bez znaczenia. Nie mam pretensji za to że jestem potworem, przecież sam nim jesteś, nic innego nie mógłbyś spłodzić. Po prostu… po prostu mnie skrzywdziłeś - z niemal zupełnie czarno przekrwionych oczu Leitha popłynęły łzy wściekłości - skrzywdziłeś mnie przez poczęcie - Leith potrząsał ze złością zaciskającymi się na szyi skrzydlatego ramionami - jestem potworem, tato… dla wszystkich potworów, które kiedykolwiek skrzywdziły mnie!

Nagle świat przed oczami Leitha zalała krew. A kiedy spłynęła, znajdował się w swojej mroczno-cienistej postaci w ciemnym, pozbawionym okien pokoju. Jedyną “ozdobą” pomieszczenia były wyraźnie zrobione z premedytacją ślady pazurów, jakby ktoś tu coś odliczał. Oprócz Leitha była tu też jeszcze jednak postać - skrzydlaty, którego twarz była czymś pomiędzy obliczem pięknego Ulva a zakazaną mordą bękarta.

- Tak wyglądałem naprawdę. - Powiedział Ulv, przechadzając się po więzieniu swojego umysłu. - Przed “poprawkami”. Wiesz, my skrzydlaci mamy obsesję na punkcie idealnego wyglądu. To dlatego zabiłem Athosa - śmierć była czymś lepszym niż życie jako kaleka, rezygnacja z wojska i nieoficjalne, ale odczuwalne dla niego wykluczenie z dworu. Nie o Athosie miałem jednak mówić, nim wyciśniesz ze mnie ostatnia kroplę życia... tak, przyznaję, że skoro mam zginąć, to mi to odpowiada, a ceną za tą przyjemność, cóż, będzie słuchanie mojego ględzenia, które na poziomie umysłu mogę właściwie przeciągać w nieskończoność. Ale... po prawdzie nie o tym chciałem.
- Twoja matka... skłamałbym mówiąc, że pamiętam jak wyglądała, ale pamiętam, że jej nie skrzywdziłem, jeśli to ma dla ciebie znaczenie. Była głupiutką ludzką dziewką, z której w ramach rozrywki wyciągnąłem najbardziej wstydliwe pragnienie. A że było nim przespanie się ze mną... no cóż. Chyba są gorsze historie poczęcia. Jeśli zaś o samo życie chodzi, które ci dałem, taaak, najwyraźniej jestem winny. I patrząc na to, jak wszyscy się tobą interesują i nawet Tula ma z twojego powodu zgryza... uznaję cię za swoje najlepsze dzieło, Leith. Poważnie. Dlatego oszczędź mi tego łkania i wykrzywiania japy. Możesz urządzić ich wszystkich tak, że to oni pożałują swoich narodzin, a przy tym... nie pierdol, masz po co żyć. Widzę, że między tobą a Aurorą coś jest. To dobra dziewczyna, choć wciąż jest pionkiem matki i... skrywa jakąś tajemnicę. Jest coś co ukrywa wraz z Tulą przed całym cholernym światem. Proponując ci układ, chciałem, żebyś się tego dowiedział, ale cóż, będę musiał obejść się smakiem. Pogadajmy jednak o konkretach...
Umilkł, bo pomieszczenie zatrzęsło się, jakby coś na zewnątrz otarło się o nie, coś wielkiego.
- Ten przedmiot, który znaleźliśmy, to coś kurewsko potężnego. Czegoś takiego nie czułem. Nawet Królowa może się przy tym schować, a to była tylko część! To coś weszło do mojej głowy i wyżera całą moją wiedzę, kawałek po kawałku, dlatego tym lepiej, że mnie zabijesz. Jednak ono bada mnie, a ja badam je... wiem, że dąży do połączenia się w całość, by stworzyć zaklęcie, które zmieni świat. Zaklęcie, w którym ty masz jakąś rolę... synu. A Aurora jest kluczem. Przy czym kiedyś myślałem, że jest kluczem do mocy, teraz jednak rozumiem, że... jest kluczem do ciebie. Nie pozbędziesz się przeznaczenia, jeśli nie pozbędziesz się jej. Nie staniesz się niezwyciężony, jeśli ona będzie miejscem, gdzie można cię zranić. A możesz taki się stać, bo jesteś potężny. Tak, wiem o kamieniu, wiem od samego początku. I jestem kurewsko dumny, nawet jeśli nienawidzisz mnie teraz, jestem kurewsko dumny z każdej kropli spermy, którą wpompowałem w twoją matkę. Zabij mnie za to. - uśmiechnął się szeroko, a uśmiech ten został z Leithem, gdy ponownie znalazł się w realnym świecie. Ulv uśmiechał się, dopóki nie stracił przytomności. Jeszcze chwila i jego marna egzystencja zakończy się ostatecznie.
Leith wymrugał wilgoć z oczu, by ostatni raz spojrzeć na swojego ojca żywego…
- Dobrze… nie cierp więc tato, po prostu umrzyj
To powiedziawszy, mieszaniec docisnął uchwyt na szyi rodzica. Blask oczu zniknął, choć usta Ulva wciąż rozciągały się w uśmiechu.

Leith położył szpony na piersiach Ulva. Wkładając w to całą swoją wściekłość i siłę zatopił w martwym, choć wciąż ciepłym ciele. Rycząc nieludzko rozerwał skórę i kości ojca aż jego okrwawione szpony zacisnęły się na uwolnionym kamieniu.
Mężczyzna spojrzał na tysiąc swoich odbić w tysiącu znajdujących się tu luster. Chciał by pękły, chciał usłyszeć jęk tysiąca kryształów sypiących się na podłogę w tym samym czasie.
I tak się stało. W jednej chwili, wraz z jego krzykiem pękły wszystkie lustrzane ściany nie tylko w tym pokoju, ale i w pozostałych.

Leith zamknął oczy i pomyślał o szkole gladiatorów - tam też się znalazł. Na placu znalazł Oriona i jakichś dwóch nieznanych sobie wcześniej gladiatorów, którzy okładali się pałkami.
- Leith... - Orion spojrzał na bękarta nieufnie, jakby coś przeczuwając.
Bękart kiwnął głową skrzydlatemu ale omiatał już wzrokiem okolicę, węszył w poszukiwaniu “znajomych” twarzy.
- Za chwilę zacznę zabijać wszystkich, którzy mnie napadli - obwieścił Orionowi - mogą już atakować, bo ja stąd nie zamierzam wychodzić, więc albo oni zabiją mnie, albo ja ich. Mogą wyjść na przeciw, w przeciwnym wypadku po prostu zacznę po kolei zabijać wszystkich których pamiętam.
Orion patrzył na niego chwilę bez słowa.
- Nie zawiodłeś mnie. - Powiedział wreszcie, po czym dodał - Są w jadalni lub w swoich pokojach. Tylko oszczędź te dzieciaki, nic ci nie zrobiły. - wskazał ruchem podbródka zdębiałych młokosów, którzy stali na placu.
Leith kiwnął głową i przeszedł się do jadalni. To nie jest tak, że musiał się spieszyć, znał rozkład tego miejsca na pamięć i mógł być gdzie chciał, w każdym momencie.

***

Jakiś czas później.

Kiedy ucichły krzyki, wrzaski i powarkiwania, dźwięki tłuczonych mebli, rozrywania skóry, łamania kości, czy mokre pacnięcia organów o podłogę, ściany czy sufit, Leith otarł z czoła pot i usiadł na jednym ze stołów. Dookoła nie było w zasadzie ciał, jedynie ich strzępy. Cały parkiet zmienił kolor na czerwony, z żyrandoli dyndały kręgosłupy, Przez otwarte okno wlatywały już pierwsze muchy. Leith nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w klejnot Ulva, który obracał w szponach. Była już tylko jedna osoba którą musiał odwiedzić.

Wiedziony odruchem obrócił głowę w bok, by napotkać spojrzenie wstrząśniętej Aurory, która właśnie wyszła z portalu.
- Leith... coś ty zrobił? - wyszeptała drżącymi wargami.
Mężczyzna zaciągnął się zapachem księżniczki, nawet teraz potrafił go wyłowić z “gamy” unoszącej się w pomieszczeniu.
- Prawie wszyscy, którzy zrobili mi krzywdę już nie żyją - odpowiedział. - może dzięki tej… - rozejrzał się po sali szukając odpowiedniego słowa - sztuce, młodzi zrozumieją wreszcie by nie próbować mnie dręczyć. Może to miejsce wreszcie stanie się lepsze.
- Leith... Tula ci nie wybaczy... - powiedziała Aurora głosem, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Wynoś się stąd... proszę.
- Nie wybaczy… - Leith znów spojrzał na klejnot - przecież to wszystko był jej pomysł. przecież doskonale wiedziała co się stanie, przecież właśnie o to jej chodziło. Och… dlaczego ta “bogini” też musi być równie kapryśna co okrutna. - Leith wstał ze stołu i podszedł do szeroko otwartego okna, podniósł stojące w rogu koło parapetu… głowy, splątane ze sobą włosami w jeden gruby warkocz. Spojrzał raz jeszcze na Aurorę i wyfrunął.
“Po północy skorzystaj z pereł, a teraz... wybacz.”
- usłyszał jej głos w swojej głowie, a potem zobaczył jeszcze, gdy już wzbił się w powietrze, jak w jej dłoni materializuje się srebrny miecz.
Leith przyśpieszył, bardzo. Przeleciał tak jak miał w zamiarze nad areną by zrzucić na nią głowy, a potem popruł już z niemożliwą prędkością, daleko przed siebie. O ile pierwszy manewr udał mu się, bo Aurora pozwoliła mu na zyskanie przewagi, o tyle gdy rzucił się przed siebie, zauważył kątem oka, że ruszyła za nim w pogoń wraz z dwójką innych skrzydlatych. Z wcześniejszych doświadczeń wynikało, że księżniczka jest od niego szybsza, jeśli więc nie chciał doprowadzić do konfrontacji - musiał coś wymyślić.
Leith przyśpieszył i runął ku najbliższemu ciekowi wodnemu. Czuł już na karku oddech Aurory, a jednak wiedział, że mu się uda. Księżniczka domyśliła się co planuje. Kiedy wbił się w taflę i drążył ku dnu pomyślał o ruinach “przeklętej”świątyni niejakiego Tezeusza. I tam też się znalazł, dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej leżało ciało Vasco. Choć wciąż było widać ciemne plamy krwi na podłożu i kamieniach - trupa ktoś najwyraźniej zabrał.
- przeklęte miejsca… przepowiednie… - Leith wycedził przez zęby sam do siebie. To był chyba pierwszy raz w życiu kiedy mówił do pustych ścian. Mężczyzna musiał zabić czas. Zaczął więc poznawać to dziwne miejsce w którym krył się swego czasu rudzielec.

Skrzydlaci faktycznie musieli nienawidzić gościa, który był patronem tego miejsca, albo raczej - bać się go. Wszystkie księgi, meble, wszystko właściwie co dało się zniszczyć za pomocą dostępnej skrzydlatym magii - został zniszczone. Nawet szczątki w trumnie, do której dobrał się Vasco miały jeden zasadniczy mankament - brak kilku kości i całej czaszki. Może to był ten cały Tezeusz, a kamienie, które wokół niego leżały (Leith naliczył 13-ście), należały do jego wyznawców? Ściany, choć kiedyś z pewnością bogato zdobione, zostały dosłownie odarte z tynku. Paradoksalnie jednak jedna z takich “płacht” naściennych malowideł oderwała się w taki sposób, że bez trudu bękart złożył ją w całość. Obraz przedstawiał coś na kształt róży wiatrów, gdzie na północy namalowano kobietę w czerni, o ciemnym odcieniu skóry i włosów, zaś na południu siwego, odzianego w jasną togę mężczyznę. Jednak nie te postacie zwróciły największą uwagę Leitha, lecz wschodnia i zachodnia, mimo iż obie były niepełne z uwagi na brakujące odłamki. Postać na zachodzie była bezsprzecznie kobieca, miała długie, złociste włosy i błękitne oczy. Za jej plecami namalowano pierzaste skrzydła. Ile par? Niestety trudno to było stwierdzić, bo wizerunkowi brakowało dolnej części ciała. Postać na wschodzie wydawała się przeciwieństwem jasnowłosej kobiety. Choć fragment przedstawiający twarz i górną część ciała został zniszczony, dało się zauważyć wielkie, zaopatrzone w szpony dłonie, męskie kształty (postać była naga) oraz czarne, błoniaste skrzydła za plecami.
Leith choć sam nie przywiązywał wiary do bajdurzenia, nie był przecież ślepy. Potrafił sobie mniej więcej wyobrazić w jaki sposób ktoś żyjący przepowiedniami mógł widzieć w Aurorze jak i nim samym jakieś mitologiczne postacie. Kim więc mieli być? demonami? to by tłumaczyło nienawiść jaką Vasco żywił do księżniczki. Mężczyzna przekrzywił głowę. Dlaczego jednak, ten sam rudzielec nie żywił tej samej nienawiści do Leitha? Bękart nie zapomniał, że Vasco kilkukrotnie próbował uniknąć walki. Szkoda tylko, że wcześniej postanowił bękarta udusić…
Czy to jest ta sama profetyczne historyjka w którą wierzy królowa? Dlaczego te wszystkie osoby wydawały się tracić wokół Leitha rozum, starając się na przemian zabić go, “pomóc mu” i tak dalej.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline