Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2020, 17:59   #71
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Obudził go zapach ziół, kadzideł i... jedzenia. Czuł się potwornie głodny! Gdy Leith otworzył oczy, zobaczył nad sobą znajomy sufit z pokoju na Dworze Wiatru. Leżał na łóżku nagi, nie licząc bielizny, twarzą na poduszce. Cały jego tułów oraz spory kawałek uda zostały pokryte bandażami. Nie to jednak było ważne, lecz zapach pieczeni i świeżego pieczywa dochodzące od strony stolika.
- Witaj Leith - usłyszał z tamtego kierunku znajomy głos Kaia - Zjesz coś?
Mężczyzna wykonał ramieniem zapraszający gest…. zapraszający jedzenie.
- Cześć - bękart przetarł oczy starając się podnieść do pozycji siedzącej co nie było ani łatwe, ani bezbolesne…
- Tylko ostrożnie, kilka ran dopiero się zasklepiło - powiedział Kai, podchodząc z dzbanem wina i talerzem, na którym czekało kilka przysmaków - wciąż jeszcze ciepłych.
- Kai… - Leith spojrzał na chłopaka - przecież tym razem nie mam ran w ustach, przełyku, nawet dziury w żołądku. Powinno być w porządku… - pazerność na jedzenie zawsze znajdowała usprawiedliwienie…
- Ale twoje plecy... - chłopak dotknął badawczo zabandażowanej łopatki Leitha, stając bardzo blisko niego.
Leith przewrócił oczami, był obolały owszem ale przede wszystkim głodny. Jeśli Kai chciał go “podotykać” bo jak podejrzewał w tym momencie mieszaniec, dotykanie mężczyzn było w stylu Kaia, to niech sobie dotyka…
Chłopak jednak tylko poprawił bandaż i wycofał się na fotel, uciekając wzrokiem. Chyba pomyślał o tym samym.
- Jak się czujesz?
- Lepiej niż Athos - stwierdził oczywistość - a co u Ulva? Z tymi “magicznymi” atakami nigdy nie wiem czy ktoś umiera czy tylko mu się wydaje… - mówił przez pełne usta.
Policzki Kaia oblał rumieniec. Nie patrzył na Leitha odpowiadając na jego pytania.
- Żyje. Złożył raport Księżnej, a potem zamknął się w swoim skrzydle. Nie zaprasza gości... znaczy, nie to że mnie... znaczy... tak słyszałem, że nikogo nie wpuszcza. Tylko Księżna do niego zagląda. - Odetchnął. - Tula chce też rozmawiać z tobą. Miałem za zadanie cię doprowadzić do stanu “użyteczności”, jak to powiedziała. Ale szybko poszło, więc nie musimy się bardzo spieszyć. Tam i tak trwa narada.
- Mhm… - Leith aż ugryzł się w język z nerwów w czasie pałaszowania jedzenia. - Możesz zdefiniować “użyteczność” Kai?...
- Chyba chodzi o zadawanie ci pytań tylko... - w głosie chłopaka czuć było jednak niepewność.
Mieszaniec wypuścił powietrze.
- To kiedy mogę spodziewać się tego zaszczytu…?
- Mam cię zaprowadzić, jak tylko zaspokoisz głód. - na te słowa Leith omiótł spojrzeniem miski i talerze.
- cóż… nie pozwólmy więc by cokolwiek się zmarnowało…
Jeszcze nigdy nie jadł tak długo posiłku. Mimo wszystko jednak smakołyków ubywało, a tym samym czasu, jaki dzielił go od spotkania z Tulą. Kai siedział cierpliwie i czekał.
… Gdy Leith skończył jeść, zerknął tylko na Kaia jak skazaniec spogląda na strażnika.
- No dobra…
Kai zamknął na chwilę oczy, po czym przed Leithem otworzył się portal.
- Masz iść sam i poczekać na Księżną w jej komnacie. Po... powodzenia.
Bękart kiwnął głową po czym przeszedł przez portal.


***

Komnata, w której się znalazł bynajmniej nie poprawiła jego samopoczucia. Leith nie widział czegoś takiego nawet w burdelu. Wszędzie znajdowały się narzędzia i przedmioty do tortur i... seksu. A wszystko to w osnowie jakiegoś przerażającego luksusu oraz elegancji.

[MEDIA]https://www.dkoding.in/wp-content/uploads/Red-Room-Of-Pain-Sex-Relationship-Lifestyle-DKODING.jpg[/MEDIA]

Leith był tu sam, mógł więc... pozwiedzać.
Nic co zostało stworzone do zadawania bólu nie mogło pozostawać zupełnie nieinteresujące. Przynajmniej dla Leitha. Mieszaniec zaczął od wnikliwego oglądania przyrządów a po pewnym czasie, najwyraźniej oswojony przynajmniej domniemaną samotnością w pomieszczeniu nawet zaczął niektórych dotykać czy brać do ręki, starając się zrozumieć zasadę ich działania.

- Mogę ci pokazać, jak to działa - usłyszał w którymś momencie za sobą głos Tuli.

Księżna uśmiechnęła się drapieżnie. Stała kilka kroków dalej, odziana w długą, czarną suknię bez pleców i rękawów. Leith nie miał pojęcia jak długo go obserwowała.
Leith zastrzygł uszami. Albo jego zmysły wciąż były przytępione, albo w ogóle by mu nie pomogły niezależnie od kondycji. Niezależnie od prawdy odpowiedź i tak nie podobałaby się mieszańcowi.
- Mmm nie wątpię, Wasza wysokość - Leith nieporadnie odłożył “coś” przewracając tym samym “coś” innego i skłonił głowę. Natychmiast po tym geście syknął cicho, właśnie otworzył sobie jakąś ranę.

Tula przyglądała mu się z uśmiechem, ale i bez emocji zarazem.
- Moja córka nie zastrzegła prawa wyłączności do ciebie. Jeśli chcesz, możemy rozmawiać i... pobawić się. Usiądź na tamtym fotelu. - Powiedziała, wskazując siedzisko, do którego poręczy przyczepione były solidne kajdany. Do nóg zresztą też.
Leithowi z założenia nie podobało się siadanie na czymś co miało kajdany… podenerwowany podszedł powoli do “mebla” czujnie poruszając nosem i ostrożnie usiadł.
- Nie jestem… - zaczął ale za bardzo nie wiedział jak to powiedzieć księżnej. - Nie oswajam się łatwo, tak sam z siebie, Wasza wysokość. Sama rozmowa mi nie sprawi problemu.
Tula podeszła powoli, kołysząc biodrami. Nie była tak zmysłowa jak Milena, a jednak wszystko w niej zdawało się erotyczne i... niebezpieczne. Budziła niepokój u Leitha niemal przez każdy jego zmysł.
- Nie będę ci się narzucać. Po prostu jeśli zaczniecie się nudzić z Aurorą... możesz przyjść do mnie po naukę. Dopóki ona jest z ciebie zadowolona, ja również, Leith. A teraz opowiedz mi o tym przedmiocie, który próbowałeś zniszczyć wraz z Ulvem. Czy ten rudy padalec mówił coś o nim?
- Mówił, że magia nie będzie działać póki on tam jest, więc uznałem… tak jak wszyscy, że ma go przy sobie.
Księżna wywróciła oczami, podchodząc jeszcze bliżej. Jej palce wolno przesuwały się po oparciu fotela, na którym siedział bękart. I choć nie dotykała jego samego, czuł... czuł trochę jakby na to czekał.
- Nie mówił o tym przedmiocie. Ten, który znaleźliście, moi biedni, głupi mężczyźni, to coś znacznie starszego i potężniejszego niż artefakt blokujący magię, który nomen omen Vasco miał w bucie. On po niego przybył do tej komnaty. Zastanawia mnie, czy wiesz, po co mu on.
Leith nie wiedział jak, ale po prostu czuł, że księżna działa na jego ciało. To nie było nieprzyjemne, lecz wciąż inwazyjne. Bękart reagował rozdrażnieniem choćby na to, zresztą, na każdą sytuację w której nie czuł się pewnie, reagował złością i agresją.
- Nie wiem - powiedział trochę mocniej niż zamierzał - rzadko kiedy ktoś mówi mi coś sensownego, co wcale nie oznacza, że moje uszy pławią się w błogiej ciszy, Gdybym był nim, a widziałem w rudzielcu sporo podobieństw, chciałbym go mieć choćby w tym celu, na jaki owe “cudo” zdało się ostatnio: po to by wyruchać na sucho mózg pierwszego dupka który zacznie zdzierać szmaty z mojego martwego ciała…
Jęknął mimowolnie, gdy paznokieć Księżnej trącił jego ucho. I nie był to bynajmniej jęk zaskoczenia, lecz... cóż, zaczynał rozumieć czemu ktoś miałby z własnej woli godzić się na bycie torturowanym przez nią.
Tula uśmiechnęła się kocio, jakby znała jego myśli, choć już cofnęła dłoń.
- No dobrze, a co było potem? Nie udało się rozbić przedmiotu, artefakt przestał działać, a ty...?
- Pfffff… - Leith wierzgnął się jak dzikie zwierzę trzymane w klatce - umierałem, tak mi zresztą powiedziała królowa znów mieszając coś w mojej głowie tak jak wy wszyscy ciągle zawsze lubicie robić, jakby moja głowa, była najwspanialszą i najmilszą dziurą na całym pieprzonym świecie i każdy tylko czekał by nastała jego czy jej kolej by mi coś tam wsadzić i się po rozpychać, porozkoszować jej bękarcią ciasnotą… - Leith starał się wysiłkiem woli wygładzić zjeżone na karku włosy - powiedziała, że mnie uratuje jak zrobię to co będzie chciała, kiedyś tam, jak coś będzie chciała, bla bla bla, przepowiednie średnie…
Tula pochyliła się nad nim, patrząc mu prosto w oczy.
- Czyli zabijając cię, zrobię jej na złość, prawda? - wysyczała podejrzanie słodkim głosem.
- Hmm, może wreszcie wasza powszechnie umiłowana władyczka porzuciłaby swoje altruistyczne i umoczone w zabobonie, profetyczne wizje i zacznie patrzeć na swoją rasę racjonalnie, zaczynając powiedzmy od wyparowania waszych głów jednym ruchem brwi? nic nie wydaje się wskazywać by nie była w stanie tego zrobić, na pewno przedstawiciele twojej własnej rodziny nie są czaroodporni o czym podobno dowiedziała się już twoja matka.
Wasza miłość… - udało mu się dodać w ciągłej walce nad opanowaniem nerwów.
Księżna zaśmiała się.
- Już rozumiem, co Aurora w tobie widzi. I z dziką rozkoszą... - zmrużyła oczy - dokończę tę pogawędkę później.
Nagle do komnaty szybkim krokiem weszła księżniczka. Aurora jak zwykle miała na sobie ulubioną zbroję. Przez ułamek sekundy jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Leitha, lecz nic poza tym. Księżniczka przybrała swój wojskowy ton.
- Książęta Dworu Ducha, Wody i Ziemi są już gotowi, moja Pani. - Powiedziała, składając przed matką lekki ukłon. Tula uśmiechnęła się szelmowsko.
- Wspaniale, nie każmy im czekać.
Ruszyła w kierunku wyjścia, lecz zatrzymała się po chwili. Przed Leithem otworzył się magiczny portal.
- Pomyślałam, że w ramach nagrody za swoją szczerość, będziesz chciał poznać swojego ojca. Nie krępuj się, możesz iść, znajdziesz go po drugiej stronie. - rzuciła lekko i opuściła komnatę wraz z Aurorą, śmiejąc się przy tym jak prawdziwa diablica.
Jeśli naturalnie szara twarz Leitha tylko mogła być bardziej blada bez umierania… Mężczyzna odruchowo wymacał ciało szukając jakiejś broni, rozejrzał się też po “przyrządach” Tuli, gdyż bogowie mu .świadkiem, za chwilę przejdzie przez ten portal i kogoś zabije. Mężczyzna zgarnął parę kajdanek i szpicrutę po czym ruszył do przodu.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-01-2020, 21:05   #72
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Leith przeszedł przez portal, zaciskając zęby tak, że nieomal słychać było ich zgrzytanie. Znalazł się w wielkim pomieszczeniu z czarnym sufitem i podłogą. Ściany zaś pokrywały lutra. Bękart znał skrzydlatego, który gustował w takim wystroju wnętrz. Zresztą po chwili, gdy jego oczy przywykły do setek odbić, odnalazł sylwetkę, wciśniętego w kąt Ulva. Mężczyzna siedział w kucki, otulając się czarnymi, pierzastymi skrzydłami - dopiero teraz Leith dostrzegł podobieństwo ich barwy z tymi, które mu wyrosły jako żywa kpina z jego pochodzenia. Kolor włosów też mieli taki sam, choć poza tym byli całkiem różni. Głowa Ulva była opuszczona, a twarz wtulona w kolana, jakby spał.
Leith zupełnie zapomniał o swoich niedawnych ranach, jego ciało zapomniało o ranach, jego umysł o nich zapomniał. Była tylko chęć mordu. Mężczyzna nie był w stanie nawet wydobyć z siebie jakichkolwiek słów. Powoli ruszył w stronę Ulva.
Ten podniósł na niego zmęczony wzrok.
- Czyli już wiesz... no cóż, widzę, że o nazywaniu się synem i ojcem raczej nie ma co mówić. Przynajmniej jeden problem z głowy…
Analitycznej części umysłu Leitha nie umknęło, że Ulv nie wykonał żadnego, mentalnego czy fizycznego ruchu w celu ataku czy ochrony. Bękart miał powody przypuszczać, że skrzydlaty nie wrócił jeszcze do pełni formy. Leith zatrzymał się dopiero przed samym Ulvem, cała mowa jego ciała nie dawała żadnych złudzeń, że jedyne o czym teraz myśli to jak zamordować swojego rodzica.
Tamten nie wydawał się tym przejmować.
- I co ci mam powiedzieć? Zresztą i tak mi pewnie nie uwierzysz, że zrozumiałem dopiero, jak zobaczyłem cię tam w burdelu, jak wiedziałem już, że jesteś częścią gry Tuli... Poza tym nie będę ściemniał, że gdybym wiedział, twoje życie byłoby lepsze. Na pewno zrobiłbym wszystko żebyś nie trafił na ziemie skrzydlatych... żebyś nie mógł być ich zabawką. Łącznie z zabiciem cię.
Leith puścił co miał w rękach i rzucił się z łapami do szyi skrzydlatego.
- Nie potrzebuje byś cokolwiek mówił, nie muszę słuchać co zrobiłeś, jak i dlaczego. To ty mnie stworzyłeś, to ty dokonałeś wyboru, to dzięki temu cię zabije. Nie wiem czy to daje ci satysfakcje, czy wręcz przeciwnie, że sam doprowadzasz do swojej śmierci, że nie jest to za sprawą machinacji kogoś innego - Leith prowadził swój monolog ściskając dłonie - Nie wiem czy sobie teraz gratulujesz czy się smucisz z tego powodu, nie wiem czy masz uśmiech tryumfu czy porażki. Dla mnie to bez znaczenia. Nie mam pretensji za to że jestem potworem, przecież sam nim jesteś, nic innego nie mógłbyś spłodzić. Po prostu… po prostu mnie skrzywdziłeś - z niemal zupełnie czarno przekrwionych oczu Leitha popłynęły łzy wściekłości - skrzywdziłeś mnie przez poczęcie - Leith potrząsał ze złością zaciskającymi się na szyi skrzydlatego ramionami - jestem potworem, tato… dla wszystkich potworów, które kiedykolwiek skrzywdziły mnie!

Nagle świat przed oczami Leitha zalała krew. A kiedy spłynęła, znajdował się w swojej mroczno-cienistej postaci w ciemnym, pozbawionym okien pokoju. Jedyną “ozdobą” pomieszczenia były wyraźnie zrobione z premedytacją ślady pazurów, jakby ktoś tu coś odliczał. Oprócz Leitha była tu też jeszcze jednak postać - skrzydlaty, którego twarz była czymś pomiędzy obliczem pięknego Ulva a zakazaną mordą bękarta.

- Tak wyglądałem naprawdę. - Powiedział Ulv, przechadzając się po więzieniu swojego umysłu. - Przed “poprawkami”. Wiesz, my skrzydlaci mamy obsesję na punkcie idealnego wyglądu. To dlatego zabiłem Athosa - śmierć była czymś lepszym niż życie jako kaleka, rezygnacja z wojska i nieoficjalne, ale odczuwalne dla niego wykluczenie z dworu. Nie o Athosie miałem jednak mówić, nim wyciśniesz ze mnie ostatnia kroplę życia... tak, przyznaję, że skoro mam zginąć, to mi to odpowiada, a ceną za tą przyjemność, cóż, będzie słuchanie mojego ględzenia, które na poziomie umysłu mogę właściwie przeciągać w nieskończoność. Ale... po prawdzie nie o tym chciałem.
- Twoja matka... skłamałbym mówiąc, że pamiętam jak wyglądała, ale pamiętam, że jej nie skrzywdziłem, jeśli to ma dla ciebie znaczenie. Była głupiutką ludzką dziewką, z której w ramach rozrywki wyciągnąłem najbardziej wstydliwe pragnienie. A że było nim przespanie się ze mną... no cóż. Chyba są gorsze historie poczęcia. Jeśli zaś o samo życie chodzi, które ci dałem, taaak, najwyraźniej jestem winny. I patrząc na to, jak wszyscy się tobą interesują i nawet Tula ma z twojego powodu zgryza... uznaję cię za swoje najlepsze dzieło, Leith. Poważnie. Dlatego oszczędź mi tego łkania i wykrzywiania japy. Możesz urządzić ich wszystkich tak, że to oni pożałują swoich narodzin, a przy tym... nie pierdol, masz po co żyć. Widzę, że między tobą a Aurorą coś jest. To dobra dziewczyna, choć wciąż jest pionkiem matki i... skrywa jakąś tajemnicę. Jest coś co ukrywa wraz z Tulą przed całym cholernym światem. Proponując ci układ, chciałem, żebyś się tego dowiedział, ale cóż, będę musiał obejść się smakiem. Pogadajmy jednak o konkretach...
Umilkł, bo pomieszczenie zatrzęsło się, jakby coś na zewnątrz otarło się o nie, coś wielkiego.
- Ten przedmiot, który znaleźliśmy, to coś kurewsko potężnego. Czegoś takiego nie czułem. Nawet Królowa może się przy tym schować, a to była tylko część! To coś weszło do mojej głowy i wyżera całą moją wiedzę, kawałek po kawałku, dlatego tym lepiej, że mnie zabijesz. Jednak ono bada mnie, a ja badam je... wiem, że dąży do połączenia się w całość, by stworzyć zaklęcie, które zmieni świat. Zaklęcie, w którym ty masz jakąś rolę... synu. A Aurora jest kluczem. Przy czym kiedyś myślałem, że jest kluczem do mocy, teraz jednak rozumiem, że... jest kluczem do ciebie. Nie pozbędziesz się przeznaczenia, jeśli nie pozbędziesz się jej. Nie staniesz się niezwyciężony, jeśli ona będzie miejscem, gdzie można cię zranić. A możesz taki się stać, bo jesteś potężny. Tak, wiem o kamieniu, wiem od samego początku. I jestem kurewsko dumny, nawet jeśli nienawidzisz mnie teraz, jestem kurewsko dumny z każdej kropli spermy, którą wpompowałem w twoją matkę. Zabij mnie za to. - uśmiechnął się szeroko, a uśmiech ten został z Leithem, gdy ponownie znalazł się w realnym świecie. Ulv uśmiechał się, dopóki nie stracił przytomności. Jeszcze chwila i jego marna egzystencja zakończy się ostatecznie.
Leith wymrugał wilgoć z oczu, by ostatni raz spojrzeć na swojego ojca żywego…
- Dobrze… nie cierp więc tato, po prostu umrzyj
To powiedziawszy, mieszaniec docisnął uchwyt na szyi rodzica. Blask oczu zniknął, choć usta Ulva wciąż rozciągały się w uśmiechu.

Leith położył szpony na piersiach Ulva. Wkładając w to całą swoją wściekłość i siłę zatopił w martwym, choć wciąż ciepłym ciele. Rycząc nieludzko rozerwał skórę i kości ojca aż jego okrwawione szpony zacisnęły się na uwolnionym kamieniu.
Mężczyzna spojrzał na tysiąc swoich odbić w tysiącu znajdujących się tu luster. Chciał by pękły, chciał usłyszeć jęk tysiąca kryształów sypiących się na podłogę w tym samym czasie.
I tak się stało. W jednej chwili, wraz z jego krzykiem pękły wszystkie lustrzane ściany nie tylko w tym pokoju, ale i w pozostałych.

Leith zamknął oczy i pomyślał o szkole gladiatorów - tam też się znalazł. Na placu znalazł Oriona i jakichś dwóch nieznanych sobie wcześniej gladiatorów, którzy okładali się pałkami.
- Leith... - Orion spojrzał na bękarta nieufnie, jakby coś przeczuwając.
Bękart kiwnął głową skrzydlatemu ale omiatał już wzrokiem okolicę, węszył w poszukiwaniu “znajomych” twarzy.
- Za chwilę zacznę zabijać wszystkich, którzy mnie napadli - obwieścił Orionowi - mogą już atakować, bo ja stąd nie zamierzam wychodzić, więc albo oni zabiją mnie, albo ja ich. Mogą wyjść na przeciw, w przeciwnym wypadku po prostu zacznę po kolei zabijać wszystkich których pamiętam.
Orion patrzył na niego chwilę bez słowa.
- Nie zawiodłeś mnie. - Powiedział wreszcie, po czym dodał - Są w jadalni lub w swoich pokojach. Tylko oszczędź te dzieciaki, nic ci nie zrobiły. - wskazał ruchem podbródka zdębiałych młokosów, którzy stali na placu.
Leith kiwnął głową i przeszedł się do jadalni. To nie jest tak, że musiał się spieszyć, znał rozkład tego miejsca na pamięć i mógł być gdzie chciał, w każdym momencie.

***

Jakiś czas później.

Kiedy ucichły krzyki, wrzaski i powarkiwania, dźwięki tłuczonych mebli, rozrywania skóry, łamania kości, czy mokre pacnięcia organów o podłogę, ściany czy sufit, Leith otarł z czoła pot i usiadł na jednym ze stołów. Dookoła nie było w zasadzie ciał, jedynie ich strzępy. Cały parkiet zmienił kolor na czerwony, z żyrandoli dyndały kręgosłupy, Przez otwarte okno wlatywały już pierwsze muchy. Leith nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w klejnot Ulva, który obracał w szponach. Była już tylko jedna osoba którą musiał odwiedzić.

Wiedziony odruchem obrócił głowę w bok, by napotkać spojrzenie wstrząśniętej Aurory, która właśnie wyszła z portalu.
- Leith... coś ty zrobił? - wyszeptała drżącymi wargami.
Mężczyzna zaciągnął się zapachem księżniczki, nawet teraz potrafił go wyłowić z “gamy” unoszącej się w pomieszczeniu.
- Prawie wszyscy, którzy zrobili mi krzywdę już nie żyją - odpowiedział. - może dzięki tej… - rozejrzał się po sali szukając odpowiedniego słowa - sztuce, młodzi zrozumieją wreszcie by nie próbować mnie dręczyć. Może to miejsce wreszcie stanie się lepsze.
- Leith... Tula ci nie wybaczy... - powiedziała Aurora głosem, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Wynoś się stąd... proszę.
- Nie wybaczy… - Leith znów spojrzał na klejnot - przecież to wszystko był jej pomysł. przecież doskonale wiedziała co się stanie, przecież właśnie o to jej chodziło. Och… dlaczego ta “bogini” też musi być równie kapryśna co okrutna. - Leith wstał ze stołu i podszedł do szeroko otwartego okna, podniósł stojące w rogu koło parapetu… głowy, splątane ze sobą włosami w jeden gruby warkocz. Spojrzał raz jeszcze na Aurorę i wyfrunął.
“Po północy skorzystaj z pereł, a teraz... wybacz.”
- usłyszał jej głos w swojej głowie, a potem zobaczył jeszcze, gdy już wzbił się w powietrze, jak w jej dłoni materializuje się srebrny miecz.
Leith przyśpieszył, bardzo. Przeleciał tak jak miał w zamiarze nad areną by zrzucić na nią głowy, a potem popruł już z niemożliwą prędkością, daleko przed siebie. O ile pierwszy manewr udał mu się, bo Aurora pozwoliła mu na zyskanie przewagi, o tyle gdy rzucił się przed siebie, zauważył kątem oka, że ruszyła za nim w pogoń wraz z dwójką innych skrzydlatych. Z wcześniejszych doświadczeń wynikało, że księżniczka jest od niego szybsza, jeśli więc nie chciał doprowadzić do konfrontacji - musiał coś wymyślić.
Leith przyśpieszył i runął ku najbliższemu ciekowi wodnemu. Czuł już na karku oddech Aurory, a jednak wiedział, że mu się uda. Księżniczka domyśliła się co planuje. Kiedy wbił się w taflę i drążył ku dnu pomyślał o ruinach “przeklętej”świątyni niejakiego Tezeusza. I tam też się znalazł, dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej leżało ciało Vasco. Choć wciąż było widać ciemne plamy krwi na podłożu i kamieniach - trupa ktoś najwyraźniej zabrał.
- przeklęte miejsca… przepowiednie… - Leith wycedził przez zęby sam do siebie. To był chyba pierwszy raz w życiu kiedy mówił do pustych ścian. Mężczyzna musiał zabić czas. Zaczął więc poznawać to dziwne miejsce w którym krył się swego czasu rudzielec.

Skrzydlaci faktycznie musieli nienawidzić gościa, który był patronem tego miejsca, albo raczej - bać się go. Wszystkie księgi, meble, wszystko właściwie co dało się zniszczyć za pomocą dostępnej skrzydlatym magii - został zniszczone. Nawet szczątki w trumnie, do której dobrał się Vasco miały jeden zasadniczy mankament - brak kilku kości i całej czaszki. Może to był ten cały Tezeusz, a kamienie, które wokół niego leżały (Leith naliczył 13-ście), należały do jego wyznawców? Ściany, choć kiedyś z pewnością bogato zdobione, zostały dosłownie odarte z tynku. Paradoksalnie jednak jedna z takich “płacht” naściennych malowideł oderwała się w taki sposób, że bez trudu bękart złożył ją w całość. Obraz przedstawiał coś na kształt róży wiatrów, gdzie na północy namalowano kobietę w czerni, o ciemnym odcieniu skóry i włosów, zaś na południu siwego, odzianego w jasną togę mężczyznę. Jednak nie te postacie zwróciły największą uwagę Leitha, lecz wschodnia i zachodnia, mimo iż obie były niepełne z uwagi na brakujące odłamki. Postać na zachodzie była bezsprzecznie kobieca, miała długie, złociste włosy i błękitne oczy. Za jej plecami namalowano pierzaste skrzydła. Ile par? Niestety trudno to było stwierdzić, bo wizerunkowi brakowało dolnej części ciała. Postać na wschodzie wydawała się przeciwieństwem jasnowłosej kobiety. Choć fragment przedstawiający twarz i górną część ciała został zniszczony, dało się zauważyć wielkie, zaopatrzone w szpony dłonie, męskie kształty (postać była naga) oraz czarne, błoniaste skrzydła za plecami.
Leith choć sam nie przywiązywał wiary do bajdurzenia, nie był przecież ślepy. Potrafił sobie mniej więcej wyobrazić w jaki sposób ktoś żyjący przepowiedniami mógł widzieć w Aurorze jak i nim samym jakieś mitologiczne postacie. Kim więc mieli być? demonami? to by tłumaczyło nienawiść jaką Vasco żywił do księżniczki. Mężczyzna przekrzywił głowę. Dlaczego jednak, ten sam rudzielec nie żywił tej samej nienawiści do Leitha? Bękart nie zapomniał, że Vasco kilkukrotnie próbował uniknąć walki. Szkoda tylko, że wcześniej postanowił bękarta udusić…
Czy to jest ta sama profetyczne historyjka w którą wierzy królowa? Dlaczego te wszystkie osoby wydawały się tracić wokół Leitha rozum, starając się na przemian zabić go, “pomóc mu” i tak dalej.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 26-01-2020, 08:35   #73
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Czas mijał, dzień zmienił się w wieczór, a wieczór w noc. Po północy Leith wyciągnął jedną z pereł. Co prawda mógł trafić na wyspę Aurory i bez tego, jednak księżniczka chciała by zrobił to właśnie w ten sposób i mężczyzna zdał się na jej osąd, zgniatając kamyczek i wchodząc w portal.

Czekała już na niego, przyglądając się nocnemu niebu. Kiedy przeniosła wzrok na Leitha, nie zobaczył na jej twarz normalnego uśmiechu powitania.

- Musimy się spieszyć. Matka wie, gdzie byłeś. Dopóki masz pierścień, nie uciekniesz jej. Chodź ze mną.
Leith kiwnął głową i ruszył za kobietą. Miał pytania ale to mogło poczekać jeszcze chwilę.

Aurora otworzyła portal i przeszła na drugą stronę. Gdy Leith ruszył za nią znaleźli się w jaskini, do której przyprowadziła go, gdy byli gośćmi na Dworze Ducha. Tysiące klejnotów zamigotało w świetle magicznej lampy na in powitanie.
Tym razem księżniczka nie prosiła, by się rozebrał, po prostu zniknęła jego ubranie, potem swoje i... uklękła przed nim w wodzie, jakby miała zamiar dostarczyć mu oralnych rozkoszy.
- Wiesz, widziałem jak zwierzęta odgryzają sobie uwięzione w sidła łapy. Zawsze mogę to… wyrwać. - przypomniał mając świadomość jak nikłe byłyby szanse przeżycia.
Ale jednak szanse były.
- Pozwól mi spróbować. Jeśli mam racje co do tego miejsca i jego wdzięczności względem ciebie, gdy ostatnio dodałeś tutaj klejnot... po prostu mi pozwól.
To mówiąc, objęła palcami pierścień na jego przyrodzeniu i zaczęła śpiewać jak ostatnio.

Sytuacja wydawała się nie tyle może krępująca, co głupia, a jednak w pewnym momencie Leith zauważył, że kamienie “mrugają” w takt piosenki, którą nuciła Aurora. Tak jakby śpiewały razem z nią. Gdy zaś księżniczka skończyła, pierścień z pluskiem wpadł do wody. Bękart zaś nie odnotował na swoim ciele żadnej nowej rany.
- Aurora… - zaczął Leith wciąż patrząc się pod nogi za upadłym pierścieniem. - wiesz, że to wszystko jest dokładnie tak, jak chce twoja matka? że chce zrobić na złość królowej zabijając mnie?
Skrzydlata podniosła się i stanęła naprzeciwko, choć jej wzrok uciekał gdzieś w bok.
- Wiem, że to ona. Ale to nie chodzi o robienie na złość. Ona się obawia twojej roli w tym wszystkim, obawia się, że możesz dać królowej jakąś przewagę. Dziś zamordowałeś dziewięciu członków naszego dworu Leith, tego nawet ja nie umiem ci wybaczyć. - Powiedziała przez zaciśnięte zęby.
Mężczyzna potrząsnął przecząco głową.
- Macie to wszystko źle, czy nie widzisz jak to wygląda? tymi wszystkimi machinacjami, gierkami Twoja matka, królowa, wszyscy świadomie czy też nie popychacie mnie do tego. Przecież mnie znasz. Ja tylko zawsze chciałem, żeby mnie zostawić w spokoju, a im więcej kłód rzucają mi pod nogi tym więcej muszę ich rozrąbać. Nie chcę żeby twoja matka czy ktoś inny wysłał kogoś po mnie, bo każdą tą osobę zabiję, albo zginę próbując. Dlaczego? bo to jest właściwe Auroro, bawienie się czyimś życiem nie może zostać pozostawione bez odpowiedzi. Nie jesteście bogami, a jeśli nawet jesteście, to jest zmierzch. Ja nigdy jeśli tylko będę w stanie nie zaakceptuje przemocy, nigdy nie zapomnę krzywdy, przecież wiesz. Nie rozumiem tylko czemu przy niej stoisz, ona na ciebie nie zasługuje, nikt z nich na ciebie nie zasługuje. Nie masz jej nic do udowodnienia, jesteś wszystkim tym, czym ona nie może być, bo masz sumienie.
Im dłużej mówił, tym większa udręka pojawiała się na obliczu Aurory.
- Bez niej jestem nikim, Leith. - odparła - Nie w przenośni, dosłownie. Ja też... noszę taki pierścień. Przez co należę do niej. Należę do Dworu Wiatru. Bez tego... nie mam nic. Jestem niczym.
Leith złapał małą piękną twarz Aurory w swoją wielką szponiastą łapę używając jednak tylko opuszków palców. Spojrzał kobiecie w oczy.
- Jesteś perłą a ten dwór to zgniła małża, która trzyma cię w sobie. Bez niego wciąż jesteś perłą, a cała reszta, tylko kawałkiem gówna pływającego po dnie egzystencji. Czego ty chcesz Auroro? czego ty naprawdę chcesz? nie po śmierci - Leith rzucił przelotne spojrzenie na sklepienie i wtopione tam kamienie - ale za życia?
- Leith... - w jego imieniu nagle zawarło się tak wiele - jej rozpacz, smutek, wahanie, uczucia i wiele, wiele więcej.
- Ktoś taki jak ja nie ma prawa posiadać pragnień. Ktoś taki jak ja cieszy się każdym dniem, gdy może okazać się użyteczny, może oszukiwać się, że nie jest... że...
Umilkła, zdejmując jego palce ze swojej twarzy. Niechętnie puściła je, a następnie usiadła na podwyższeniu, gdzie znajdowała się lampa.
- Sam... zobaczysz... Może tak będzie lepiej, kiedy zrozumiesz... - przełknęła ślinę - Tam w niewoli, kiedy wydawało nam się, że skrzywdzili nas i zgwałcili na wszystkie możliwe sposoby, ludzki cesarz wpadł na pomysł... On wymyślił sobie, że sam stanie się długowieczny, jeśli... zacznie jeść mięso skrzydlatych. - Zacisnęła mocno usta, by zapanować nad emocjami.
Leith akurat to potrafił sobie dość dobrze wyobrazić. Wśród ludzi panowały wierzenia związane z kanibalizmem “jesteś tym co jesz” i tym podobne frazesy które “miały sens tylko w pewnym sensie”. Bękart też wiedział z doświadczenia, że od jedzenia ludzkiego mięsa on sam bardziej ludzki się nie stał ale to postanowił zachować dla siebie nie tylko teraz, ale i w przyszłych dyskusjach z Aurorą.
Jeśli, w co wierzył i czego pragną, takie oczywiście będą.
- Pomóż mi zrozumieć, proszę. - powiedział ostrożnie i z opanowaniem.
Skinęła głową na znak zgody, a w jej dłoni pojawił się charakterystyczny srebrny miecz.
- Tego wieczora, gdy Raf... strzaskał swój klejnot, cesarz planował na jego oczach jeść moją... moje... narządy... kobiece. Doszedł do nich właściwie... po kolei, można rzec...

Nie potrafiąc już dłużej ubierać bolesnych wspomnień w słowa, księżniczka zamachnęła mieczem i cięła własne udo w miejscu, gdzie znajdował się wytatuowany wąż. Potem jeszcze jedno cięcie i... noga odpadła, a towarzyszyło temu zadziwiająco mało krwi. Dopiero po odłączeniu się od ciała Aurory kończyna zaczęła bardziej wyglądać jak proteza niż faktyczna noga.
- Jestem niczym, Leith - księżniczka mówiła cicho, a z jej oczu lały się łzy - To dlatego Vasco tak łatwo mnie pokonał. To dlatego nie mogłam ci pomóc w świątyni. Bez dzieła magii mojej matki, jestem tylko żałosną kaleką.
- Jesteś niewolnikiem. - zgodził się Leith absorbując informacje. - I tak jak to często bywa wśród niewolników myślisz, że jesteś niczym. To jest sposób kontroli, znacznie silniejszy nawet niż kajdany twojego skrzywdzonego ciała. - Leith położył dłonie na jej ramionach. - Ale nie brakuje ci niczego by być wartościowym stworzeniem… - Leith przewrócił oczami - na ile stworzenia mogą takie być, niczego poza wolnością. A wolność to jest coś o co można walczyć i trzeba.
- Mówisz tak, bo... bo możesz wstać i wyjść. A ja... nie wiem czy to użalanie, ale... jeśli faktycznie chcemy rozważać jakąś wolność, powinniśmy jak najszybciej opuścić to miejsce, gdzie są... - wskazała ruchem podbródka wodę, na której powierzchni pływała jej kończyna i pod którą przepadł gdzieś pierścień Leitha.
- Racja. - powiedział i wziął Aurorę na rękę - masz pomysł gdzie?
- Chciałabym wrócić na wyspę, ale... to chyba nie jest najlepszy pomysł. - Odpowiedziała, ocierając łzy z twarzy. - Każde miejsce jednak, w którym kiedykolwiek byliśmy, nie będzie bezpieczne, jeśli matka uprze się nas znaleźć, a myślę, że to... kwestia czasu.
- Najpierw spróbujemy. Przecież poza zaspokojeniem jej nudy nie jesteśmy jej do niczego potrzebni. A najpierw… - Leith trzymając Aurorę na rękach spróbował pojawić się kilka metrów dalej nie wypuszczając kobiety z rąk.
Udało mu się to bez większych problemów. Aurora, która wciąż wyglądała, jakby wpadła w najczarniejszą otchłań depresji, uśmiechnęła się krzywo.
- Teraz faktycznie jestem jak bajkowa księżniczka, noszona na rękach... żałosne.
- Mrrrrpff… - Leith mruknął pod nosem, poprawił uchwyt na ciele Aurory i pomyślał o lesie niedaleko miejsca gdzie spędził pierwsze lata swojego życia, gdzieś daleko na południu…

I nagle znaleźli się pomiędzy iglastymi drzewami, paprociami, krzewami, a wilgotny mech aż stęknął pod ciężarem ich ciał. Powietrze było przyjemnie ciepłe i rześkie. Jak okiem sięgnąć nigdzie nie widać było śladu działalności człowieka. Lub skrzydlatego.
- Co to za miejsce? - Aurora rozejrzała się zaintrygowana. Zupełnie nagle też przywróciła ich ubraniach, choć niestety lewy but zamiast otulić jej nogę, upadł z grzechotem na ziemię. Księżniczka skrzywił się.
Leith rozejrzał się.
- Tutaj się wychowałem, może nawet gdzieś niedaleko się urodziłem. To jest też najdalsze na południu miejsce w jakim byłem. Potem życie pchało mnie tylko bardziej na północ, bliżej waszych ziem. - Leith kucnął by jedną ręką zgarnąć leżący but.
- Stąd polecimy dalej na południe. Albo pójdziemy. - Ruszył z księżniczką przed siebie.
Zobaczył jak jej oczy robią się wielkie z przerażenia.
- Chcesz powiedzieć, że jesteśmy na terenach ludzi? Nie... nie Leith, ja nie mogę, muszę wracać, nie mogę tu być, to za wiele, proszę, puść mnie!
Po raz pierwszy widział jak skrzydlata wpada w prawdziwą panikę.
- Ej… uspokój się - powiedział mężczyzna zatrzymując się - Ludzie to kruche stworzenia, “ziemie ludzi” przeważnie nawet nie posiadają ludzi. Ich miasta są tylko przy rzekach i innych miejscach gdzie po pierwsze można utrzymać się z produkcji żywności, a po drugie wykorzystać ukształtowanie terenu. Poza tymi bastionami “cywilizacji” ludzie są rozszarpywani przez dzikie zwierzęta, albo zwyczajnie umierają z głodu. Ludzie nie mają futra, kłów, pazurów, słabo słyszą, nie widzą w ciemnościach. Ich siłą jest wspólnota. Można w tych “ludzkich krainach podróżować piechotą całymi tygodniami i nie spotkać żadnego człowieka. My znajdziemy właśnie takie miejsce. Dodatkowo sądząc po twojej reakcji nawet twoja matka nie podejrzewa cię po przebywanie w tej części świata, nawet jeśli, to z uwagi na “pokój” nie wyśle tu przecież armii. co najwyżej drobne oddziały, które niestety zginą… - Leith wzruszył ramionami - a jeśli pofatyguje się osobiście to i tak już nie będzie miało znaczenia. Dobra, nie wierć się.
Aurora słuchała go, lecz w jej oczach wciąż czaiła się panika, choć ciało powoli uspokajało się.
- Puść mnie. - powiedziała i zatrzepotała skrzydłami znacząco.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem i zrobił to o co go poproszono.
Księżniczka uniosła się na skrzydłach, by następnie zawisnąć naprzeciw Leitha.
- Pytałeś czego chcę od życia. Chciałam żebyś był wolny, Leith. Nie pytaj mnie czemu, po prostu tego chciałam i widzę, że faktycznie... ci się udało. Jesteś wolny, możesz robić co chcesz, ale ja... ja tutaj nie należę. Nie mogę... nie chcę tylko egzystować. Nie po to mam moc. Nawet jeśli na dworze mojej matki nie znajdę już miejsca za to, że ci pomogłam, mogę starać się o azyl na Dworze Wody. Mój ojciec... może czas, bym spróbowała się z nim pojednać…
Leith popatrzył na kobietę wielkimi oczami o kosmatych brwiach.
- No… To już brzmi jak jakiś plan. Tylko ja nie wiem jak tam trafić. Nie zostawię cię samej, jesteśmy… przyjaciółmi, pamiętasz?
Księżniczka chwile przyglądała mu się.
- Partnerami. - Poprawiła, nagle odzyskując dawną dumę. - Musisz jednak wiedzieć, że... nie mam pojęcia jak zareagują. Nie wiem czy się ucieszą na mój widok... szczególnie w takim stanie. A tu jeszcze taka para... - po raz pierwszy uśmiechnęła się faktycznie z jakimś błyskiem wesołości w oczach - Dziękuję, Leith.
Rzekła, po czym podlatując bliżej, złożyła na jego wargach delikatny pocałunek.
Mieszaniec pochwycił jej miękkie wargi. Aurora zawsze potrafiła go uspokoić, choćby tak drobnym może gestem. Dla Leitha jednak, to było wszystko czego potrzebował.
Pogładziła go po policzku wierzchem dłoni.
- Mogę nas tam przenieść przez portal, tylko... musimy jakoś wyglądać. Ubrania mogę nam przywołać, ale muszę... coś wymyślić z tą nogą. - Ta ostatnia kwestia wyraźnie wciąż ją stresowała.
Leith przekrzywił głowę.
- Masz na myśli kulę?
- Kulę? Ja... nie wiem... ja... zawsze starałam się o tym nie myśleć. - Przyznała Aurora wyjątkowo nieporadnie.
Mężczyzna kiwnął głową.
- Dobrze, bo nie ma po co o tym myśleć. Wiesz, wiemy, że lepsze rozwiązanie jest możliwe, teraz musimy po prostu pomyśleć nad czymś tymczasowym. To nie jest coś, co możesz teraz zmienić, ale to nie jest coś, co zmienia kim jesteś.
- Może dla ciebie... - westchnęła Aurora. Po chwili Ubranie jej i Leitha zmieniły się - on miał swoje “wyjściowe”, zaprojektowane przez Kaspiana odzienie, ona - długą do ziemi suknię.
Leith stanął za jej plecami i delikatnie oparł dłonie o jej talię, tak by nie przeszkadzać w czarowaniu portali.
- Mężczyzna z twoich wspomnień sprawiał wrażenie kogoś, kto potrafi patrzeć ponad powierzchowność. - zachęcił.
- Ojciec... - westchnęła - Nie wiem... zraniłam jego dumę. Ale to w sumie drugorzędna sprawa teraz, bo o azyl musimy prosić księżną Dworu Wody. Gotów? - zapytała, wskazując wyczarowany portal.
Leith kiwnął głową za jej plecami tak, że broda dotknęła włosów Aurory, sygnalizując jej tym samym jego odpowiedź.
Aurora przywołała jeszcze zdobioną laskę, przez którą wyglądała jak czarodziejka z bajki dla dzieci. Korzystając z jej pomocy oraz wsparcia Leitha, wspólnie przeszli przez portal.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-01-2020, 09:07   #74
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Znaleźli się w sali, która wyglądała nieco jak łaźnia z uwagi na wielki zbiornik wodny pośrodku.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/ae/a9/3a/aea93a899950fb7ba05a5791d0bdec16.jpg[/MEDIA]

Wokół niego jednak były nie przybory do kąpania, lecz ławeczki, rzeźby, malunki ścienne - słowem, miejsce to bardziej przypominało poczekalnię niż basen.

Falująca woda i magiczne oświetlenie nadawały wszystkiemu błękitny odcień. Może dlatego w pierwszej chwili Leith uznał jasnowłosego, wyprostowanego mężczyznę za rzeźbę. Dopiero, gdy ten ukłonił się, bękart zobaczył na jego piersi klejnot (chyba zielony, ale w tym świetle trudno było ocenić), a za plecami białe, pierzaste skrzydła.

- Lady Aurora, sir Laith, mam przyjemność powitać was na Dworze Wody.

Księżniczka skinęła mu głową.

- Witaj sir Eryku. Dobrze cię znów widzieć.
Leith skopiował ukłon mężczyzny. Zrugał się zaś w duchu za nie zauważenie tubylca wcześniej.

- Wybacz brak zapowiedzi, ale chcieliśmy prosić o audiencję u Księżnej Liji. - Przedstawiła ich sprawę Aurora, stojąc bez ruchu, jakby bała się poruszyć.

- Oczywiście. Mieszkamy daleko, ale pewne informacje już do nas dotarły - mówił Eryk, a jego twarz zdawała się pozbawiona emocji - Księżna kazała przekazać, że przyjmie cię, pani, bezzwłocznie, jednak chciała z tobą rozmawiać na osobności.

Księżniczka przygryzła wargę i obejrzała się, by spojrzeć na reakcję Leitha.
Leith osobiście nie miał problemów z nie byciem obecnym. Nigdy nie miał. Zajrzał jedynie w oczy Aurory by zbadać czy to kobieta jest pewna swoich przekonań i swojej wartości w tej konkretnej chwili.
- Jak to między księżnymi i księżniczkami. - powiedział tylko.
Zobaczył w złocistych oczach ślad wcześniejszej niepewności, ale ten szybko zniknął. Aurora znów była sobą. Skinęła głową, po czym bez tłumaczenia, uniosła się i lewitując ruszyła w kierunku największych drzwi.
- Tam gdzie zwykle? - upewniła się jeszcze. Eryk skinął jej głową.
- Księżna już oczekuje. Ja zaś pozwolę sobie potowarzyszyć pani partnerowi.
Księżniczka rzuciła Leithowi jeszcze jedno spojrzenie, po czym zniknęła w sali obok. Eryk zaś zwrócił się do bękarta:
- Na co miałby pan ochotę?
Leith obserwował mężczyznę raczej nieprzerwanie od momentu gdy w końcu go zauważył. Bękart stał z rękami po sobie wciąż w tym samym miejscu.
- Nie jestem “panem” - poprawił - nie tylko nie mam tytułów ale też specjalnych wymagań - wzruszył ramionami - jestem pewien, że coś już masz na myśli.
- Po prawdzie to chciałem zapytać czy mamy dla państwa przygotować jedną czy dwie komnaty? - odrzekł wciąż niewzruszony skrzydlaty. Nawet Kaspian przy nim był mistrzem ekspresji.
Leith przekrzywił głowę. Pytanie bynajmniej nie było proste, o ile on sam wolał jedną, bo nie rozumiał czemu potrzebowali by oddzielnych, o tyle nie miał pojęcia ile przestrzeni potrzebuje Aurora.
- Skupmy się na jednej, pochlebia mi wiara w nasze możliwości ale wydaje mi się, że księżniczka musiała by tu przybyć na czele nieco większej “armii” by pertraktować aneksję zneczniejszej liczby pokoi… - mężczyzna przewrócił oczami.
Eryk stał w tej samej pozycji, a żadne drgnięcie mięśnia na jego obliczu nie zdradziło jego myśli.
- Tak się stanie. Czy zatem szanowny gość życzy sobie odpocząć w komnacie, oczywiście z możliwością dostarczenia posiłku i napitku, mógłbym też szanownego gościa oprowadzić nieco lub zaprowadzić do salonu masażu, gdzie szanowny gość mógłby się nieco rozluźnić. - Eryk zgodnie z poleceniem, nie nazywał już Leiha “panem”.
- Hmm… - Leith potarł brodę - Cela z wieczerzą brzmi kusząco, ale spacer to chyba nawet lepszy pomysł.
- W takim razie proszę za mną - to rzekłszy wykonał zapraszający ruch dłonią, wskazując otwarte przejście na korytarz.
Mężczyzna kiwnął głową i poczłapał za Erykiem.
- Wiem niewiele o kulturze, historii czy obyczajach, a ten Dwór jedynie z nazwy - bękart mówił idąc - czemu “Woda”?
Na twarzy mężczyzny pojawił się - o zgrozo - lekki uśmiech.
- Proszę za mną, zaraz szanowny gość zrozumie jeden z dwóch głównych powodów.
I poprowadził Leitha korytarzem, przez którego środek płynął wąski strumień wody. Tak dotarli na balkon - jak się okazało - na jednym ze szczytów ogromnej budowli, jaką był Dwór Wody.

[MEDIA]https://data.whicdn.com/images/16261408/original.jpg[/MEDIA]

Projekt architektoniczny właściwie nierozłącznie łączył się z akwenem wodnym. Woda miała tu specjalne korytarze, ujścia, koła przypominające młyńskie, które transportowały ją wyższe poziomy, by z kolejnych konstruktów mogła kaskadą spadać w dół. Całość z 3 stron otaczało morze (lub ocean), a tylko z jednej zamek łączył się z lądem.

- Oto właśnie Dwór Wody. - Rzekł nie bez dumy w głosie Eryk.
- Mhm - kiwnął głową Leith, patrząc daleko na linie horyzontu, gdzie bezkres nieba spotykał bezkres wody.
- Pływacie też?
- W pewnym sensie. - Odpowiedział Eryk, po czym wskazał palcem jakąś trójkę nagich dziewcząt, kąpiących się i bawiących w wodzie gdzieś u podnóża zamku pod jedną z kaskad.
Leith zarejestrował tutejsze rysy tej skrzydlatej odmiany po czym przeniósł wzrok na swojego towarzysza.
- Macie tu kasty? lepszych i gorszych czy równych i równiejszych? niewolników? jak poza nagimi kąpielami zabijacie stulecia mijającego czasu?
Eryk uśmiechnął się znów, delikatnie, by nie urazić gościa.
- Zaraz odpowiem, ale... proszę się lepiej przyjrzeć.
Kiedy Leith uczynił to, o co skrzydlaty prosił, zobaczył, że dziewczęta - no cóż, jak zwykle - były powabne, urodziwe, jasnowłose w tym przypadku, a między ich piersiami połyskiwały różnokolorowe klejnoty, nie miały skrzydeł - ale pewnie “zniknęły” je, jak większość skrzydlatych czyniła na Dworze Wiatru... I wtedy coś innego przykuło uwagę bękarta - te dziewczęta nie miały nóg, tylko rybie ogony!
- Syreny i Skrzydlaci żyją na Dworze Wody jako równi sobie obywatele od tysięcy lat. - Powiedział cicho Eryk, by nie zakłócać obserwacji.
Leith zrobił wielkie oczy po czym zogniskował spojrzenie na istotach o których istnieniu nie miał pojęcia chwilę temu. Mężczyzna poruszał uszami i nosem, wytężając zmysły do maksimum. W zasadzie zmuszał umysł by jego słuch i węch penetrowały dokładnie to, co widziały oczy, by te ostatnie były pomostem dla dwóch pozostałych.
- Są miasta pod wodą? - spytał nie odrywając uwagi od syren.
- Miasta to za dużo powiedziane, Syreny preferują naturalne formacje, ale owszem, ten zamek ma również część konstrukcji pod wodą.
- Mhm. - mężczyzna zakomunikował odbiór tej informacji wciąż przyglądając się syrenom po czym wreszcie przeniósł wzrok na Eryka.
- Możemy iść dalej… czy tam lecieć, płynąć, znikać… - uściślił.
Skrzydlaty skinął głową.
- Jest coś jeszcze, o czym powinien szanowny gość wiedzieć. Cały pałac pokryty jest zaklęciem księżnej Liji, jego zadaniem jest obnażanie iluzji. - Mężczyzna ruchem podbródka wskazał na klejnot, umieszczony na piersi Leitha, który choć zachowywał barwę, nadaną mu przez magię Aurory, czasem jakby tracił ostrość i... przebłyskiwał prawdziwym odcieniem.
Leith mruknął i westchnął.
- … i to wśród ludu przywiązującego taką wagę do idealnego wyglądu… - mężczyzna przewrócił oczami - no nic, pewnie to i lepiej i intencje są dobre, choć ja nie patrzę na osoby przez pryzmat tych... szkiełek. - wyznał co poza szczerością było przecież na równi ostrzeżeniem i wyzwaniem dla każdego.

Eryk poprowadził go w głąb korytarza, kierując się teraz schodami w dół.
- Wracając do pytania szanownego gościa, tak, panuje u nas kastowość. Nie, nie posiadamy niewolników.
Leith uśmiechnął się krzywo:
- w sensie, ci słabsi nie żyją dla kaprysu tych silniejszych “w mocy”...?
- Obawiam się, że odpowiedź na to pytanie wykracza poza moje kompetencje. Przy każdej budowie musi być inżynier, architekt i robotnicy. Zadaniem inżyniera i architekta jest nadzorować pracą robotników oraz rozliczać ich z niej. A w temacie architektury właśnie, proszę zapamiętać to piętro. Tamte drzwi na lewo to komnata gościnna, przeznaczona dla lady Aurory i jej partnera. Drzwi nie posiadają zamka, ale mają zasuwkę od środka, jeśli nie życzą sobie szanowni goście, by im przeszkadzano.
- Dzięki. - powiedział mężczyzna.

Eryk pokazał mu jeszcze kilka innych kondygnacji, tłumacząc co gdzie się znajduje - kuchnia, wspólna sala do posiłków, biblioteka, pomieszczenia do nauczania, uprawiania sztuki (Leih już wiedział o co chodzi) i coś, co Eryk nazwał “laboratorium” i jak to powiedział “dla własnego bezpieczeństwa” nie powinno się tam wchodzić bez odpowiedniego odzienia i zaproszenia.

Wreszcie po ponad godzinnej przechadzce Leith został odstawiony do pokoju, gdzie czekała na niego wykwintna kolacja złożona głównie z ryb, warzyw i owoców.

Komnata, którą udostępniono Aurorze i Leithowi była tak naprawdę dwupokojowym, ogromnym pomieszczeniem, podzielonym na część dzienną i sypialną. W tej drugiej dodatkowo znajdował się nieduży, odgrodzony parawanem kompleks łazienny.

[MEDIA]https://42708cacf40f89a132b5-6283e94302505d72a5788c346190d53d.ssl.cf1.rackcdn.c om/properties/photos/16186254_11_1495270189.jpg[/MEDIA]
Niby nic, czego Leith wcześniej, by nie widział, a jednak styl wykonania, zdobnictwo... to było coś zupełnie nowego.

Księżniczka wciąż się też nie pojawiła, choć na odchodne Eryk uprzedził gościa, że rozmowa z księżną może się przeciągnąć.

Leith zanotował w pamięci obecność biblioteki oraz sali wykładowej. Tak na wypadek jakby mieli jednak zostać tutaj dłużej. Po zjedzeniu sytego posiłku (w czasie którego mężczyzna kontemplował zjadanie ludzi tak by w myśl ich wierzeń nigdy nie zaznali życia wiecznego. Analizował też możliwość włamania się do jednej z tych piramid, jakie ci butni władcy budowali, by obgryźć ich zmumifikowane kości) Leith usiadł na podłodze i wyciszył umysł. Zamiast od razu spać postanowił wejść w pełną komunię ze swoimi… “mocami” i trochę więcej się na swój temat nauczyć.

Leith już jakiś czas temu zwrócił uwagę, że najlepiej idzie mu z “czarowaniem” realnym, czyli zmianami, które był w stanie sobie wyobrazić, dotyczącymi przede wszystkim jego samego, jego ciało. To ciało było teraz jak glina, z której mógł lepić - powoli, siermiężnie, badając swoje możliwości, ale jednak czuł, że z każdą chwilą jego granice przesuwają się dalej... i dalej.

Nagle wyłowił znajomy szum, przywodzący na myśl morskie fale i wiatr. Przez portal weszła do pomieszczenia Aurora, która zrobiła teraz wielkie oczy na widok zmian fizjonomii bękarta.

- Co... co to jest? - zapytała niepewna.
Leith który do tej pory trzymał ramiona szeroko rozłożone teraz opuścił je jakby ciążyło na nich sto kilo ton. Jego ciało zaczęło wracać do “normalnej” postaci.
- Ćwiczę - westchnął ze zmęczeniem - jak spotkanie?
- Ja... muszę to przemyśleć. Z tobą. - powiedziała Aurora, też wyraźnie zmęczona. Przykuśtykała do kanapy i opadła na nią. Leith zauważył, że nie ma już laski. Wyglądało na to, że księżna wyposażyła skrzydlatą w jakąś protezę.
Leith podniósł się z podłogi i przysiadł przy niej.
- Czemu po prostu nie to… gm… no wiesz, to z czego zrobiliście mi skrzydła, to by nie działało?
- Co? Aaa noga - Aurora jakby zapomniała o swoim kalectwie, co wydawało się dość dziwne, biorąc pod uwagę, jak wielką traumę wcześniej odsłoniła - To magiczna materia, wszyscy by to wyczuwali, a chodziło o ukrycie mojego kalectwa. Teraz może faktycznie jest to jakieś rozwiązanie... ale mamy teraz ważniejsze sprawy.
Odetchnęła, po czym spojrzała Leithowi w oczy z powagą.
- Lija nas ugości tak długo, jak będziemy tego chcieli. Jednak jeśli moja matka wystąpi z żądaniem wydania nas, księżna nie będzie oponować, ponieważ w świetle prawa oboje jesteśmy obywatelami Dworu Wiatru. Chyba że... - słowa uwięzły jej w gardle, jakby sama wciąż nie dowierzała ich sensowi.
Mężczyzna czekał spokojnie nie napierając na księżniczkę, dając do zrozumienia, że ma tyle czasu i tyle miejsca ile potrzebuje.
Ta najwyraźniej zastanawiała się jak zacząć i postanowiła zrobić to trochę na około.
- Poznałeś, z tego co wiem, Byrona i Asarahę - władających Dworem Ziemi. Oni nie są partnerami jak większość par skrzydlatych, czy... my, oni są małżeństwem. Różnica jest taka, że postrzega się ich jako jedna moc w dwóch ciałach, moc większa niż każdego z nich z osobna. Zasada jest taka, że małżonkowie nawet jeśli się kłócą, nigdy nie odmawiają sobie mocy - jeśli jedno rzuca potężny czar, drugie zawsze je wesprze. Zazwyczaj jest to też związane z monogamią... W każdym razie, czemu ci to mówię? Małżeństwa są sposobem na utrzymanie władzy w przypadku nieco słabszych szlachetnych. Na przykład Byron od początku był szkolony na księcia, ale jednak w innym rodzie pojawił się silniejszy od niego skrzydlaty. By utrzymac pozycję swojego rodu i przejąć koronę po ojcu, Byron ożenił się z Asarhą. Nie wiem czy dla ciebie to zrozumiałe, w każdym razie... - Aurora wyraźnie zbierała się do czegoś - Moja moc i moc mojej matki są różne, ale podobnie potężne. Ona jest władczynią od lat, ma przewagę doświadczenia, ja... musiałabym wejść w związek małżeński, by mieć realne szanse przejąć koronę. Czego w sumie nigdy nie chciałam, ale... księżna Lija powiedziała, że jeśli się na to zdecyduję, Dwór Wody mnie... nas poprze. - zakończyła szybko, jakby bojąc się, że znów się zatnie.
Leith westchnął po czym podniósł dłonią podbródek księżniczki by spojrzeć jej w oczy a drugą rękę położył na “prawdziwym” kolanie kobiety.
- Aurora, rozumiem - powiedział spokojnie - to kogo kazała ci poślubić?
- Cooo? - księżniczka otworzyła szeroko oczy - Ni... nikogo. Ja myślałam... o tobie.
- … - mężczyzna zamrugał, po czym przekrzywił głowę - to dlatego jesteś taka zdenerwowana?
Aurora wyglądała jakby nabrała wody w usta.
- Tak... nie chcę cię... osaczać. No i sama wciąż nie wiem czy tego chcę. Znaczy... zawsze chciałam dbać o nasz dwór, o jego mieszkańców, prostować to, co czasem moja matka zrobiła w przypływie emocji...ale czy mogłabym naprawdę być księżną... nie wiem... za to wiem, że matka łatwo nie ustąpi. Nawet jeśli będziemy mieć poparcie. Może nawet wybuchnie wojna domowa... To mnie po prostu przeraża.
- Mmm… - mężczyzna zamyślił się, po czym spojrzał na Aurorę raz jeszcze i odczesał pazurem kosmyk jej złotych włosów.
- Już o tym mówiliśmy, pamiętasz? Patrzeć z daleka jak świat płonie lub samemu go spalić. Teraz już chyba jednak nie mamy możliwości stać z boku nieprawdaż? Jesteś lepszą osobą niż twoja matka, nie z powodu kamieni. Nie dlatego, że walczyłaś na wojnie. Ale jeśli musisz walczyć, nie będziesz sama - Leith ścisnął dłoń księżniczki - niektóre rany można uleczyć, czasem jednak gangrena wejdzie tak głęboko, że trzeba ciąć. Innym razem trzeba poświęcić zainfekowaną osobę by uratować populacje. Czasem populacje dla jednej osoby. Ale ty przecież już wiesz co jest właściwe.
Westchnęła po raz kolejny i teraz to ona chwyciła i uniosła jego pazurzastą łapę, by przytulić do niej swój policzek.
- Przepraszam, że znów cię o coś proszę. - Spojrzała na niego unosząc brwi. - Wiesz, że w związku z tym małżeństwem nie będziesz już mógł ukrywać swojego kamienia? Ja będę mogła czerpać z twojej mocy, a ty z mojej. Jeśli postanowisz... dajmy na to... zabić wszystkich gladiatorów, będę twoją wspólniczką. - teraz jej brwi zmarszczyły się. - I nie wiem czy... czy ci wybaczę. Wiem, że to, co zrobiłeś, to był efekt zaszłości, rachunku za krzywdy, ale jako władca... Leith, jeśli mamy być lepsi niż moja matka, nie możesz zabijać swoich poddanych. Nie bez mocnych argumentów, procesu... Rozumiesz? Tę rolę oboje będziemy musieli udźwignąć.
Leith po prostu ją przytulił.
- Na pewno musimy przestrzegać jakiś praw. Prawo królowej to śmierć za śmierć, ja sam żyję według zasady śmierć za krzywdę, ale tu chodziło wtedy tylko o moją krzywdę, teraz musisz… musimy coś ustalić dla wszystkich. Myślę też, że zanim zacznie się rzeź trzeba by dać ludowi stanąć po twojej stronie, a po wygranej ustalić na jakich zasadach będzie działać twoja łaska dla pokonanych.
Aurora po raz pierwszy od wejścia pozwoliła sobie na odrobinę rozluźnienia i zaśmiała się.
- No, może faktycznie po kolei. Na początek musimy wziąć jakiś... ślub.
Znów się zaśmiała, tym razem nerwowo.
- Naprawdę... nie myślałam, że tak potoczy się moje życie. Choć nie czuję się z tym źle, żebyś mnie źle nie zrozumiał, po prostu... to wszystko... nigdy tego nie planowałam. Ale po prawdzie, nie byłam w stanie zaplanować tego, że poznam ciebie.
Potarła czubkiem nosa o nos Leitha.
- Hmm… - mężczyzna uśmiechnął się - jeśli to jakaś pociecha, ja też nie.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 27-01-2020, 15:44   #75
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Leith i wspierająca się na jego ramieniu Aurora stali w sali tronowej, gdzie mieli spotkać się z księżną Dworu Wody, aby ogłosić jej swoją decyzję i poprosić o zorganizowanie ceremonii zaślubin. Z wiadomych względów nie mogli tego zrobić na Dworze Wiatru. Problem polegał jednak na tym, że nie było tu ani księżnej, ani nawet tronu. Był tylko długi korytarz i wijące się, ozdobione fontannami i rzeźbami sadzawki wodne.
- Hmm, chyba trzeba pływać - Leith powiedział do Aurory.
- Tylko nie waż się spływać. - powiedziała wesoło księżniczka, po czym dodała - Poczekaj. Po prostu patrz.

Nie czekali długo, gdy woda przed nimi w sadzawce zaczęła buzować. Po chwili wyłoniła się zeń najprawdziwsza syrena. I to w koronie.

[MEDIA]https://3.bp.blogspot.com/-KD3D_TAAU64/V3QywweTOKI/AAAAAAACb1k/EE86z2tAl1wedUG8iwNAnUP4GnGhJ3lkgCLcB/s1600/oceania1.gif[/MEDIA]

Syrena trzymała przed sobą w bańce wodnej malutką rybkę.
- Wybaczcie, że kazałam wam czekać, zapatrzyłam się na ten cud narodzin. To pierwsza syfonia grzebieniasta, która wykluła się z ikry w naszych wodach. Jest więc co świętować. Ale... wy nie po to przyszliście - syrena wreszcie spojrzała na gości.
- Księżno, pozwól, że przedstawię ci mojego partnera Leitha. Leith, oto księżna Lija, władczyni Dworu Wody.
Syrena skupiła teraz wzrok wyłącznie na mieszańcu, taksując go dokładnie wzrokiem.
Leith skłonił głowę i sam również przyglądał się dokładnie księżnej. W końcu była to czwarta syrena jaką widział w życiu, a pierwsza z tak bliska!
Lija nie wydawała się skrępowana jego wzrokiem.
- Miło cię poznać wreszcie, Leith. Podobno chciałeś mnie o coś zapytać…
Bękart jakoś nie znalazł dobrego momentu by wyznać Aurorze, że mimo iż rozumiał, przynajmniej ludzki sens, małżeństwa, to niewiele o samym procesie wie. To nie jest przecież tak, że ktoś go kiedyś na ślub zaprosił...
Leith zastrzygł uszami i spojrzał pytająco na Aurorę.
- Yyyym… - przeniósł wzrok na księżną - Tak, czy mogę wziąć za żonę tę tutaj kobietę na twoim dworze? - wypalił bo nie miał turkusowego pojęcia jak inaczej miał to powiedzieć.
Usłyszał stłumiony chichot obok siebie, jednak po chwili księżniczka wyglądała już całkiem normalnie. Za to księżna bynajmniej się nie roześmiała.
- Oczywiście, choć z wiadomych względów nie możemy urządzić wam prawdziwie książęcej ceremonii, na którą trzeba by zaprosić najwyższych wszystkich rodów, a zatem też twoją matkę, Auroro. To będzie więc skromna uroczystość, jeśli wam to nie przeszkadza. Akurat jutro wypada pełnia księżyca, to będzie dobry magicznie czas. Myślę jednak, że to nie ja powinnam udzielać wam ślubu, lecz zgodnie z tradycją, najbliższy członek rodziny. Ponieważ wiem, że Leith... no cóż, nie ma chyba zbyt bliskich kontaktów z rodziną, - to nie było “do końca” prawdą gdyż Leith klejnot Ulva miał w kieszeni zaledwie milimetr od własnego ciała, jakby nie patrzeć blisko… - sądzę Auroro, iż powinniście o ten honor poprosić twego ojca.
Księżniczka spuściła oczy.
- Tak, ja... myślałam o tym. Gdzie go znajdziemy?
- Niestety, twój rodziciel opuścił dwór kilkanaście lat temu i postanowił zamieszkać samotnie na jednej z wysp. Eryk wskaże ci mapę. W razie problemów, możecie zresztą liczyć na mnie. Czy mamy wysłać jakieś ciche zaproszenia na Dwór Wiatrów?
Leith spojrzał na Aurorę i pokręcił głową dając jej do zrozumienia, że nie wydaje mu się to dobrym pomysłem.
- Może Kai, albo Kaspian? - księżniczka jednak nie czytała jego myśli i zadała pytanie.
- To może być dla nich wyrok śmierci - zauważył Leith.
- Może zgodziliby się przy nas zostać, wiesz, Kai mógłby faktycznie uformować moją nogą, ale... - westchnęła - Nie mogę być egoistką, masz rację.
- To sensowne rozumowanie - zgodził się Leith - ale czy możemy być pewni, że jakiekolwiek zaproszenie byłoby wystarczająco “ciche” by Tula się o nim nie dowiedziała? oraz czy cofnęłaby się przed czymkolwiek by sabotować twój ślub? czy jest całkowicie niemożliwe by nieświadomy niczego Kai przybył tu i na przykład eksplodował zabijając siebie i innych? - bo jeśli faktycznie przesadzam to po prostu mnie zignoruj, ale jeśli ja mogę na to wpaść…
- Masz rację. - Aurora skinęła głową. - Żadnych gości z zewnątrz.
- Dobrze zatem. - Orzekła księżna, która chyba trochę straciła nimi zainteresowanie, znów podziwiając małą rybkę. - Kwestiami organizacyjnymi zajmie się Eryk, to jemu zgłaszajcie wszelkie życzenia i pomysły, a teraz wybaczcie.
... i już jej nie było.
- No to chyba wypada znaleźć twojego ojca. - Zaczął Lieth, kiedy znów zostali sami.
Księżniczka niespiesznie skinęła głową.

Lecieli w ciszy, unosząc się kilka metrów nad powierzchnią morza. Słońce przyjemnie grzało ich w plecy. Gdzie okiem sięgnąć - wszędzie było widać tylko jedno - bezkres wody. Pałac za ich plecami był obecnie niewielkim punkcikiem na horyzoncie. Gdyby nie wystające z rzadka z tafli wody skały, pewnie mieliby problemy w utrzymywaniu poprawnego kierunku. Na szczęście wszystkie większe formacje skalne zostały naniesione na mapę, którą dostali od Eryka. Na wszelki wypadek zresztą otrzymali też kompas i coś, co wyglądało jak dwa zaschnięte robaki. Jak zwykle nikt nie wyjaśnił Leithowi ich przeznaczenia. Aurora była zresztą milcząca i spięta od spotkania z księżną.
- Hmm… samotna wyspa na środku bezkresnej wody… gdzieś to już kiedyś widziałem… - napomknął mężczyzna przelatując z boku swojej towarzyszki, ustawiając się tak, by słońce może i go przyjemnie grzało, ale by jego promienie odbijając się od tafli wody nie raziły go po oczach.
Aurora prychnęła.
- Chcesz powiedzieć, że też jesteś jego synem? - po chwili dodała - Wybacz. Jestem spięta. Ale masz rację, skłonność do unikania dworskiego życia i tych wszystkich protokołów odziedziczyłam chyba po Marco.
- Brzmi rozsądnie - zgodził się Leith - choć wolę myśleć iż sami decydujemy o tym kim jesteśmy a nasi przodkowie nie są dla nas ciężarem, co najwyżej wspomnieniem. Dobrym, lub złym.
- Wiesz, myślę, że w tym gadaniu bardziej chodzi o przyzwyczajenia niż geny. Kiedyś... miałam okazję pobyć z ojcem każdego roku, toteż przyswoiłam jego zwyczaje, obserwowałam pasje i... potrafiłam dostrzec pozytywne aspekty, niedostrzegalne może dla kogoś z zewnątrz. Tak to widzę. Choć po prawdzie zawsze jakoś dalej mi było do matki niż do ojca. Może dlatego bardziej zabiegałam o jej akceptację…
- Mmm - zgodził się Leith - myślę, że dałaś jej wystarczająco dużo by uzyskać akceptację od każdej uczciwej osoby.
Aurora nie skomentowała tego. Lecieli jeszcze czas jakiś, kiedy pogoda zaczęła się psuć. I nie to że słońce zaszło za chmury - zaczęła psuć się poważnie. Mocne podmuchy wiatru raz po raz bujały dwójką lecących istot, a deszcz, który rozpadał się w ciągu kilkunastu sekund, zacinał nieprzyjemnie w twarz, moczył ubrania i - z tego co zauważył Leith - obciążał pierzaste skrzydła księżniczki. Pod nimi wzburzone morze falowało, jakby chciało pochwycić upatrzone ofiary. Z chwili na chwilę było coraz gorzej.
- Czekaj! - krzyknął mężczyzna poprzez pogarszającą się pogodę - mam pomysł - Leith zawisł nad Aurorą i objął ją w pasie. Następnie mieszaniec zaczął “skakać” poprzez przestrzeń do najdalszego miejsca jakie widział przed sobą, raz po raz, w poszukiwaniu wyspy na którą lecieli. Było to niezłe rozwiązanie do czasu aż po takim przeskoku porywisty wiatr nie uderzył w nich tak mocno, że wpadli do kipieli, niemal od razu pożerani przez fale.
- Może tam przeczekamy? - Usłyszał Leith w swojej głowie głos Aurory. Skrzydlatej udało się wyrwać z objęć morza na tyle, by ręką wskazać jakąś daleką formację skał.
Leith nic nie odpowiedział tylko ścisnął mocniej księżniczkę i skoczył we wskazane miejsce.
Choć podmuch wiatru sprawił, że lądowanie mieli bolesne, bo oboje uderzyli w kamienie, to miejsce wydawało się o tyle dobre, że znajdowała się w nim nieduża jaskinia, powstała na skutek opadnięcia na siebie dwóch szczytów. Miejsca było niewiele, ale dla ich dwójki jakoś starczało i co najważniejsze - chroniło od wiatru i deszczu.
- To nie jest chyba normalna zmiana pogodowa. Wygląda jak efekt działania jakiegoś zaklęcia... - zauważyła Aurora, drżąc z zimna i szczękając z leksza zębami.
Leith wypluł z ust krew która znalazła się tam po zderzeniu ze skałą.
- I tak nigdzie teraz nie polecimy. Ale możemy stąd odejść i wrócić kiedy indziej - zaproponował a w międzyczasie posadził sobie kobietę na kolanach i okrył swoimi skrzydłami.
Skrzydlata dostała od Eryka coś, co pełniło rolę prowizorycznej protezy nogi. I choć księżniczka szybko osnuła je magią, przez co wyglądało jak normalna kończyna - wciąż miała problemy z chodzeniem. Teraz też siedząc na kolanach Leitha, musiała trzymać protezę wyprostowaną, ponieważ nie zginała się ona do tego stopnia co zdrowa noga. Mimo to Aurora jakoś zachowywała pogodę ducha, a przynajmniej starała się.
- A co, trochę deszczu i wymiękasz? - zapytała zadziornie, choć posiniałe z zimna usta nie nadawały jej wiarygodności.
- Jeśli mam opcję to tak - zgodził się mężczyzna pocierając nosem (nieco pokrwawionym) o nos kobiety. - nigdy nie przemawiały do mnie pokazówki, to jest też powód dla którego unikałem sparingów. Możemy tu trochę poczekać, ale kiedy wyczuje, że zbyt się wyziębisz, znikamy.
Aurora podniosła na niego spojrzenie i rękawem zaczęła wycierać ślady krwi na jego twarzy.
- Nic mi nie jest. Jeśli ty też się trzymasz, to zaczekajmy. Będąc gdzieś indziej możemy nie trafić w moment poprawy pogody, szczególnie jeśli to zaklęcie cykliczne. Trzeba poczekać aż tura dobiegnie końca, a potem... gnać ile sił zanim zacznie się kolejna. - Wytłumaczyła, a gdy oceniła, że facjata Leitha prezentuje się już należycie, po prostu wtuliła się w jego ciało. - Już mi cieplej…
Mężczyzna mruknął coś pod nosem i wtulił twarz w mokre włosy kobiety.
- Ten ślub, ceremonia znaczy, to też jakieś czary? - zapytał trochę później.
Podniosła głowę i położyła dłoń na jego policzku, faktycznie była nieco cieplejsza.
- Tak. To trochę jak ofiara. Łączy nasze moce w jedno. Jedna moc w dwóch naczyniach. Dzięki temu właśnie ty możesz korzystać z mojej magii, a ja z twojej i... jeśli któremuś z nas coś się będzie działo... - westchnęła - Zwykle małżonkowie umierają razem. Znaczy, jeśli jedno umrze, drugie pozostaje zazwyczaj bez mocy i... też odbiera sobie życie. Więc to duża prośba z mojej strony. Jeśli się rozmyślisz... zrozumiem.
- Pfff… - mruknął pod nosem mężczyzna. - skup się lepiej na “nie umieraniu” wasza wysokość. - polecił. Mężczyzna kątem oka patrzył na brzeg swojego skrzydła i starał się, kontynuując nowe ćwiczenia, zapuścić na nich kilka pazurów. Powoli, sprawiając mu nieco bólu, ciało ulegało woli myśli. Nieświadoma, wtulona weń Aurora odpowiedziała natomiast:
- Dobrze, ale wiesz, że tytułowanie mnie waszą wysokością mija się z celem? Chyba, że też mam tak do ciebie zacząć mówić... wasza wysokość.
Leith “za karę” połaskotał księżniczkę pod pachami. Prychnęła chyba bardziej rozbawiona niż połaskotana.

Po jakimś czasie i kilku kolcach na skrzydłach więcej, mężczyzna podjął temat:
- Twój ojciec… jest sam? nie jest z nikim? może wciąż tęskni za twoją matką? - Leith nie podejrzewał skrzydlatych takich jak Tula o jakiekolwiek pozytywne uczucia, myślał raczej o tym jak ojciec Aurory będzie widział widmo przyszłego konfliktu.
Księżniczka odchyliła do tyłu głowę.
- Z tego, co zrozumiałam jest sam. I... wątpię, żeby kiedykolwiek coś głębszego łączyło go z matką. Z tego, co zrozumiałam, ojciec miał powodzenie na dworach, mimo że nie pochodził z książęcego rodu, to jednak... no był na tyle wysoko postawiony, by obracać się wśród najwyższych sfer. A że nigdy o to nie dbał, chyba intrygował wiele kobiet. W tym moja matkę. Ogólnie jednak żadna partnerka nie wytrzymała z nim dłużej. Marco uchodzi za gbura. - uśmiechnęła się ciepło.
Leith przekrzywił głowę by spojrzeć w oczy Aurorze.
- Gbur? to chyba negatywne słowo, a przecież mówisz, że miał “powodzenie” - mężczyzna nie rozumiał.
Księżniczka wzruszała ramionami, odpowiadając podobnym spojrzeniem.
- Myślę, że kiedyś nie był tak... nietowarzyski. Pamiętam, że na balach był wręcz czarujący, to znaczy żartował, tańczył... ale zawsze stawiał mnie na pierwszym miejscu. To ja byłam jego osobą towarzysząca. Nawet gdy byłam jeszcze podlotkiem przed złożeniem ofiary.
- Mhm - Leith postanowił przytaknąć i nie drążyć tematu myślenia kobiet, nie czuł się na siłach zgłębić go teraz.
- Jak długo to może jeszcze potrwać? - powiedział zerkając na chmury. Wydawało się że nie były już takie ciemne i ciężkie.
- Trudno powiedzieć. Zależy co jaki czas kończy się tura zaklęcia. To może być kilka minut do kilku godzin. Zaraz... chyba jest lepiej, prawda? - zwróciła uwagę na to samo, co Leith.
- Tak mi się wydaje, choć nie mam doświadczenia w morskiej pogodzie - przyznał - zawsze możemy tu wrócić, jeśli znów się rozszaleje.
Aurora podniosła się ciężko, krzywiąc się nie tyle z bólu, co z irytacji.
- Myślę, że to nasza okazja. I nie ma co liczyć na powrót. Wcześniej lecieliśmy za wolno. Teraz musimy lecieć najszybciej jak umiemy, pogoda faktycznie łagodnieje.
Leith spojrzał w niebo by się tam znaleźć i stamtąd spojrzeć w dół na Aurorę
- No to lecimy!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 28-01-2020, 10:04   #76
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Oboje wystartowali z niezwykłą szybkością. Aurora jak zwykle przeganiała Leitha, lecz tylko do momentu, kiedy ten zaczął w trakcie lotu używać skoków. Teraz byli sobie równi, jeśli chodzi o rozwijaną prędkość, a nawet można rzecz, że bękart wyprzedzał partnerke, o ile widoczność na to pozwalała.

Choć pogoda wciąż była paskudna, a wiatr uderzał w nich to z prawej, to z lewej strony, parki z uporem naprzód... I nagle wszystko się skończyło. Znów lecieli nad spokojnym morzem, na niebie przygrzewało słoneczko, a w oddali na horyzoncie jawiła się niezwykła, latająca (!) wyspa z ogromnym drzewem.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/5a/77/2d/5a772d3f97527b002f17c0f244541d53.jpgcdna.artstatio n.com/p/assets/images/images/001/612/242/20151207090640/micro_square/georgi-markov-wd-fin.jpg
[/MEDIA]
Aurora przyglądała się temu tworowi z szeroko otwartymi oczami. Najwyraźniej ona sama widziała coś takiego pierwszy raz w życiu..
Leith nie mógł tego widzieć samemu patrząc się jak wryty.
- Rozumiem, czemu księżna nazwała to wyspą… widzę tylko że pominęła jakiś szczegół… To w czym specjalizuje się twój “gburowaty” ojciec?

Zawiśli oboje nad taflą wody, przyglądając się niezwykłemu widokowi przed sobą.
- Eeeem... no jak pamiętam był wojownikiem. Znaczy często wzywano go do problemów na morzu z jakimiś potworami, ale... nikt nigdy nie mówił o żadnym drzewie ani latającej wyspie. - Odparła Aurora.

Jakby w odniesieniu do wzmianki o potworach, z wody wystrzeliły w ich kierunku ogromne macki. Aurora uskoczyła bez problemu.
Podobnie uczynił jej partner, którego zmysły natychmiast dostały adrenalinowego kopa.
- Łoooł... - księżniczka zaśmiała się, widząc, że potwór już im nie zagraża. - Trzeba uważać. To co, lecimy dalej?
- Może lepiej leć przodem, nie wiem czy ja zrobię dobre, pierwsze wrażenie na kimkolwiek kto zadał sobie tyle trudu dla ochrony swej prywatności. - wyjaśnił Leith.

Aurora uczyniła tak, jak polecił jej, jednak oboje nie przewidzieli, że macek jest więcej i niektóre potrafiły sięgać naprawdę wysoko. W pewnym jednak momencie na krawędzi wyspy pojawiła się męska postać skrzydlatego. Wyciągnął on dłonie w kierunku wody, a ośmiornice, czy do czego należały mackowate odnóża, uspokoiły się.

[MEDIA]https://i.imgur.com/uwkHoIp.jpg[/MEDIA]

- To mój ojciec właśnie. - odezwała się w głowie Leitha, który rozpoznał mężczyznę ze wspomnień jakie księżniczka z nim podzieliła.

Kiedy wreszcie wylądowali, mężczyzna przyglądał im się bez słowa.

- Co cię sprowadza, córko? - zapytał wprost. Aurora chyba nie była gotowa przejść od razu do meritum i dlatego zaczęła się trochę jąkać.
- Ja... em... chciałam ci przedstawić... mojego partnera, Leitha.
Mieszaniec ostrożnie pochylił głowę ale tylko tak by wciąż zachować z mężczyzną kontakt wzrokowy. Nieważne kim skrzydlaty był, same mięśnie i odruchy bękarta nie były w stanie zbagatelizować obecność kogoś kto komenderuje respekt ogromnych morskich bestii.
Skrzydlaty spojrzał na bękarta bez specjalnego zainteresowania.
- Witaj Leith, jestem Marco. Zostaliśmy sobie przedstawieni. Czy coś jeszcze? - spojrzał na księżniczkę, która jakby skurczyła się pod jego wzrokiem, choć jednocześnie bardzo starała się pozostać dzielna.
- No my... em…
Leith natomiast nie miał problemu z artykulacją rzeczy prostych w taki też sposób.
- Tak, daj nam ślub - wypalił następnie zerknął na Aurorę i rozłożył łapy jakby chciał powiedzieć “to nie było trudne” po czym jakby coś sobie przypominając spojrzał na Marco jeszcze raz - proszę?

Postawny blondyn znów spojrzał na niego.
- Zamierzacie wziąć ślub. I jeszcze chcecie go ode mnie. To interesujące. Niestety, teraz jestem zajęty. Jeśli nie chcecie od razu przyjąć mojej odmowy, musicie poczekać do wieczora. Porozmawiam z wami przy kolacji, a do tego czasu zajmie się wami Vanja.

I nic już więcej nie tłumacząc, wzbił się w powietrze, by polecieć w głąb wyspy, gdzie w oddali majaczył jakiś dziwny, kolisty kształt budowli, wkomponowanej w pień ogromnego drzewa.
- Jeśli Vanja to ta ośmiornica… - Leith zerknął za siebie w kierunku morza - można zastanowić się nad czymś innym... - pomarudził mieszaniec.

Aurora tylko skinęła głową, patrząc w zamyśleniu za znikającą sylwetką ojca.
- Może... powinniśmy wracać. - Wyszeptała.
Leith machnął ręką po czym złapał nią dłoń Aurory i pociągną księżniczkę w stronę budowli.
- Trochę gburowatości i wymiękasz? - przedrzeźnił po czym uśmiechnął się - choć już.
Nie odpowiedziała uśmiechem, lecz ruszyła za nim posłusznie. Ledwo weszli między drzewa, a poczuli chyba oboje, że są obserwowani. Aurora uważnie obserwowała korony drzew.
- Mrrr… - Leith tym razem bardziej wywarczał niż wymruczał i zastrzygł uszami, poruszał rytmicznie szponami wolnej dłoni w oczekiwaniu na wszystko jednak nie próbował się zatrzymywać.
W takim napięciu dotarli do niedużego, wkomponowanego w jeden z wielkich korzeni domku. Drzwi były otwarte, jednak ani w środku, ani w obejściu nikogo nie dostrzegli.
Leith wyszedł z założenia, że skoro drzwi są otwarte a ojciec Aurory już wie o ich obecności to można po prostu odpocząć w środku.
- Chcesz się zdrzemnąć? - mężczyzna spytał partnerkę przysiadając na parapecie.
Księżniczka pokręciła głową energicznie.
- Chyba nie byłabym w stanie. Ale może poszukamy czegoś do jedzenia?
Nim Leith odpowiedział na pytanie, jakiś niewielki kamień został rzucony spomiędzy drzew w stronę domku i wyraźnie odbił się od jakiegoś naczynia.
Leith zastrzygł uchem.
- Widziałem już syreny, czy powinienem wiedzieć o jakiś innych baśniowych stworzeniach? może psotnych skrzatach? bo tym kamieniem na pewno nikt nie próbował nas zabić a przypadkowo też tu nie wpadł….
- Nie wiem, Leith - przyznała Aurora, kierując się do środka jaskinio-chatki - Ale mówiłam o jedzeniu, a ktoś rzucił czymś w talerz. To chyba... forma zaproszenia na posiłek, prawda?

Po chwili jej głowa wychyliła się przez okno.
- Jest tu dużo owoców. I jakieś ryby.
Leith poruszył nosem i natychmiast jedzenie pochłonęło jego uwagę…
W trakcie posiłku nikt ich nie niepokoił, ale cały czas czuli się obserwowani.
- Męczy mnie to... - wyznała cicho Aurora, gdy skończyli posiłek oboje.
Leith odłożył wykałaczkę z ości i pochylił twarz ku Aurorze.
- Obserwacja czy oczekiwanie? - spytał odgarniając włosy na jej głowie. Mężczyzna poznał swoją… przyszłą żonę, na tyle by rozumieć, że całe to spotkanie z ojcem obciąża ją, w mentalny sposób. Bękart musiał przyznać, że w swoim własnym wypadku też czuł pewne obciążenie ale… to było jednak trochę co innego...
- Ta obserwacja - mruknęła, przymykając na moment oczy, gdy jego ostre, zabójcze szpony bawiły się jej złocistymi włosami.
- Chodź - Leith wykonał zapraszający gest - przytul się i zdrzemnij, cokolwiek to jest może równie dobrze popatrzeć na ciebie kiedy śpisz, w razie czego po prostu się obudzisz.- mężczyzna sam czuł się niekomfortowo gdy coś go obserwowało a obawy Aurory tylko wyostrzały jego i tak postawione w stan najwyższej gotowości zmysły. Naprawdę wolał już by przynajmniej kobieta nie dodawała mu zmartwień, zresztą… jej bliskość zawsze go uspokajała.
- Dobrze, może położymy się na werandzie? Wygląda na wygodną. - powiedziała Aurora i dodała w myślach partnera:
“Zapolujmy”.
Leith zastrzygł uszami.
- Jasne… - zgodził się na wypowiedzianą sugestię i ruszył wraz z Aurorą ku werandzie, puszczając ją przodem, samemu zaś skupiając zmysły by skoczyć we właściwe miejsce w odpowiednim czasie…
Rozłożyli się całkiem wygodnie, Aurora na boku, on na plecach.
“Ja tego nie złapię, ale ty możesz się tam przenieść. Wiesz już jak wygląda okolica. Po prostu poczekajmy...”
Tym razem to skrzydlata bawiła się jego włosami, mrużąc sennie oczy. Gdyby nie słyszał jej w swojej głowie, naprawdę myślałby, że zaraz zaśnie.
Talenty “aktorskie” Aurory autentycznie porażały mężczyznę. Naprawdę… nie chciałby jej dawać powodów do kłamania gdyż wątpił by był w stanie ją na tym nakryć...

Mężczyzna szybko oddalił te “zaborcze” i zupełnie nowe dla siebie myśli. Po co w ogóle się nad tym zastanawiał? zamiast tego stworzył mentalne sformułowanie tak otwarte iż miał nadzieję, że partnerka mogłaby je odczytać swoimi czarami “pamiętam jak wygląda choćby okolica za moimi plecami” Leith bowiem zawsze mapował otoczenie by dokładnie wiedzieć skąd gdzie i jak skoczyć. Teraz zaś, gdy mógł “skakać” przez przestrzeń ta umiejętność stawała się jeszcze bardziej zabójcza.
- Hmm… włosy chyba dziedziczy się po ojcach… - uderzyła go refleksja.
- A oczy po matkach? - wymruczała Aurora mrużąc swoje złociste oczy. W jej przypadku nie była to do końca prawda, bowiem oczy Tuli były srebrzyste, ale faktycznie u obu kobiet było coś przeszywającego we wzroku.
- Może… ale mi się chyba nie trafiło - wyznał. Poruszając dyskretnie uszami i nosem w nieprzerwalnym skanowaniu otoczenia.
- A pamiętasz kolor oczu swojej matki? - zapytała Aurora.
“Widzę go chyba, siedzi na drzewie, dwadzieścia metrów za tobą, nieco w prawo.” - dodała w myślach.
Leith pojawił się na drugiej gałęzi drzewa znajdującego się dwadzieścia jeden metrów za werandą, po prawej z nastroszonymi, rozczapierzonymi szponami.
Przed sobą zaś miał istotę, dziecko chyba jeszcze, które zaalarmowane obejrzało się do tyłu. Leith ujrzał pokiereszowaną twarz dziewczynki, czy raczej już nastolatki.

[MEDIA]https://i.imgur.com/B5EU6aH.jpg[/MEDIA]

- Zielone jakieś! - zdążył krzyknąć odpowiedź Leith nim zmaterializował się przed dzieckiem łapiąc jego szyję w opuszki palców (nie chciał przecież zrobić jej krzywdy a ucięcie głowy raczej by tym było…). Dziewczynka zaczęła prychać bezgłośnie i wierzgać jak szalona, drapiąc ramię Leitha. Trudno było ją utrzymać i jednocześnie nie robić jej krzywdy.
Leith nie miał doświadczenia z dziećmi, ale miał doświadczenie w zastraszaniu różnych zwierząt, wyszczerzył kły, ryknął nieludzko na malucha zmieniając jednocześnie uchwyt na drugą łapę, przy czym tym razem złapał za włosy.
Dziewczynka faktycznie znieruchomiała, patrząc na niego nie tyle ze strachem, co z nienawiścią.
- Ty jesteś Vanja? - zapytała Aurora unosząc się na wysokość gałęzi na skrzydłach. - Leith, cię puści, tylko nie uciekaj, dobrze?
Bękart puścił stworzonko spodziewając się, że to natychmiast czmychnie…
Dziewczynka faktycznie odskoczyła dalej, pokazała mu język po czym spojrzała na Aurorę, marszcząc brwi.
- Dziękujemy za posiłek. Może opowiesz nam coś o sobie? - księżniczka próbowała sprawiać wrażenie łagodnej osoby, co nawet nieźle jej wychodziło. W odpowiedzi jednak domniemana Vanja po prostu otworzyła szeroko buzię, pokazując wypalone gardło. Rany nie były świeże, ale i tak wyglądały paskudnie.
Leith kucnął, po czym usiadł, a potem jeszcze trochę się pochylił tak by przestać górować nad dzieckiem. Zamiast mówić wskazał palcem na dziewczynę następnie wskazał palcem na własne gardło po czym nakreślił w powietrzu znak zapytania.
W odpowiedzi prychnęła i pokazała mu środkowy palec.
Leith zachowując powagę zerknął na Aurorę.
- Myślę, że młodej przeszkadza środkowy palec… - powiedział i zaszeleścił ostentacyjnie szponami.
Vanja w odpowiedzi zmrużyła oczy, ale cofnęła rękę.
- No dobra, chodźcie na dół - Aurora próbowała jakoś zapanować nad sytuacją - Vanju, dziękujemy za jedzenie. To ty je przygotowałaś, prawda?
Dziewczynka spojrzała na nią i... też pokazała jej środkowy palec, po czym spróbowała uciec na sąsiednie drzewo.
Leith sam nie widział potrzeby łapania dziecka ale spojrzał na Aurorę pytająco.
Ta wzruszyła ramionami.
- Chyba faktycznie możemy odpocząć przed wieczorem. Choć proponuję w domu. Jakoś obawiam się deszczu małych, irytujących kamieni. - pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
Leith ruszył za Aurorą choć pokręcił głową.
- Zna krzywdę i wie, że my jej żadnej nie wyrządziliśmy. Po prostu ma nas za dupków. Mnie za to, że jestem, jak to mówisz… “gburowaty” ciebie za to, że najpierw napuszczasz mnie a potem chcesz być przyjaciółką - uśmiechnął się.
Odruchowo też się odchylił za jagoda, która poleciała w jego kierunku, ponieważ Aurora, będąc już w środku domku, nie miała pod ręką kamieni.
Księżniczka tymczasem spojrzała na łóżko w drugiej części domu.
- Może to głupie, ale mam opory sie tutaj kłaść. - wyznała.
Leith zastanowił się nad sensem słów Aurory i gdy ten do niego doszedł (choć nie od razu) kiwnął głową.
- W takim razie ja położę się na podłodze a ty na mnie. W ten sposób wszyscy będą zadowoleni. Poza podłogą…
Księżniczka spojrzała z powaga na ową główną pokrzywdzoną.
- Myślę, że możemy coś tu zaradzić.
Nagle w jej dłoniach pojawił się sporej wielkości gruby koc, narzuta, a nawet poduszka.
- Pożyczyłam z Dworu Wody. Chyba się nie pogniewają - rzekła, rozkładając to wszystko i szykując im prowizoryczne leże.
- Pewnie nie, jeśli przynajmniej oddasz wszystko w idealnym, mokrym stanie - powiedział kiedy oboje już leżeli. Przytulając twarz do ciała kobiety, zmysłom mężczyzny nie uszło, że tym razem udało im się uniknąć wieczornej kąpieli.
Ta cała podróż miała jak widać swoje plusy.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 28-01-2020 o 10:18.
Amon jest offline  
Stary 28-01-2020, 17:29   #77
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ciężko powiedzieć jak do tego doszło, ale zasnęli oboje i oboje się obudzili - wyspani, jednak jacyś tacy zesztywniali. Dopiero po chwili dotarło do nich, że to za sprawą niezmytej z siebie soli morskiej, która zdążyła zakrzepnąć na ich ciałach, ubraniach i przede wszystkim włosach, plącząc je w strąki.
W przejściu, na tle jakiejś lampy stała Vanja, która patrzyła na nich bez przyjaźni. Kiedy na nią spojrzeli, uczyniła niechętny, teoretycznie zapraszający gest dłonią.
- Ta mała... uśpiła nas? - zastanowiła się na głos Aurora, wstając z trudem. Musiała zresztą w tym celu złapać się krawędzi mebla, aby stanąć na atrapie nogi. Westchnęła ciężko, lecz nie skomentowała tego.
- Nie poderżnęła nam gardeł, ani…- Leith pociągnął nosem - nie nasikała nam na głowy - dodał pokrzepiająco, ruszając za kobietą na tyle blisko by mogła w każdym momencie wesprzeć się na nim, sam jednak nie napraszał się z pomocą. Aurora ceniła niezależność i nie chciał by czuła, że ją traci. Bez względu jak irracjonalne było takie myślenie dla Leitha. Mężczyzna przyzwyczaił się też jak wiele nowych, nieznanych wcześniej bodźców, uczuć wyzwala w nim ta kobieta, przyjaciel, partner.

Wyszli przed chatę i zostali zaprowadzeni przez Vanję po skalnych schodach w stronę ogromnego drzewa. Tutaj, znów w ramach naturalnej rzeźby terenu, pod splotem korzeni, czekał przygotowany stół. Na korzeniach zawieszono girlandy z magicznym ogniem, które rozjaśniały okolicę, nadając jej jakiegoś magicznego wymiaru. Vanja niedbałym gestem wskazała gościom miejsca przy stole, po czym sama, sprężyście niby małpka wskoczyła na górę i - prawdopodobnie poszła po gospodarza.
Leith wraz z Aurorą podszedł do blatu, po czym odsunął krzesło i usiadł.
Oboje czekali na gospodarza, który raczył zjawić się dopiero po jakimś kwadransie. Przy jego nogach szło dziwne stworzenie, przywodzące na myśl skrzyżowanie czarnej pantery z nosorożcem. Stworzenie to sięgało mężczyźnie do pasa i łypało teraz nieprzychylnie na gości. Ponieważ jednak Marco nie wydał mu polecenia zagryzienia intruzów, tylko siadł przy stole, olbrzymi zwierzak z westchnieniem ułożył się u stóp pana.
W tym czasie Vanja już zdążyłą wdrapać się na własne siedzisko i nie czekając na nikogo zaczęła sobie nakładać jedzenie na talerz.
Marco łypnął na gości, po czym sam nalał sobie jakiegoś napoju z dzbana.
- Nie wiem na co czekacie. Jest jedzenie, to jedzcie. - burknął i sam zaczął nakładać na swój talerz porcję.
Leith po prawdzie planował zrobić to już jakiś czas temu, stopowała go raczej postawa Aurory, a gdy pojawił się Marco, jego zwierzęcy towarzysz… Leith nie spotkał bowiem jeszcze stworzenia które nie reagowało by na niego źle. Te drobniejsze, czy z natury spokojne po prostu uciekały. Stwór przy nogach skrzydlatego nie był jednak z tych co przed czymkolwiek uciekają… więc Każdy mięsień mieszańca był przygotowany na nagły atak.

Nie mówiąc nic mężczyzna sięgnął po jedzenie i zaczął głośno pałaszować.

W przeciwieństwie do niego i pozostałych Aurora prawie nie tknęła swojej porcji, ale za to dość obficie raczyła się słodkim kompotem, którym ich poczęstowano. Po zapachu fermentacji Leith przypuszczał, że to jakiś rodzaj wina, co dla Leitha było wystarczającym powodem by owego napoju nie próbować. Mieszaniec nigdy w życiu nie był pijany, przecież całe jego otoczenie tylko czekało od zawsze na taki błąd...

O ile Marco, skupiony był na swoim talerzu, Vanja rozglądała się ciekawie, a złapawszy spojrzenie Leitha ostentacyjnie rzuciła jedną z usmażonych ryb w stronę koto-nosorożca. Zwierze błyskawicznie podniosło łeb i złapało przekąskę w locie, od razu połykając, po czym oblizało się ze smakiem.
Leitha jedzenie pogrążało a brak rozmów tylko poprawiał mu humor. Kiedy wymienił spojrzenie z Vanją i spojrzał na zwierze, odruchowo warknął i pokazał dziecku kły po czym wrócił do filetowania ryby swoimi pazurami. W odpowiedzi dziewczynka zaczęła robić to samo, starając się udowodnić jeszcze większe bestialstwo i zezwierzęcenie. Oraz głośniej mlaskać.
Jeśli to miało być jakieś dziecienne podpuszczanie i od dorosłego wymagało się ustąpienia… Leithowi zupełnie to umykało. Zachowanie dziecka, podobnie jak jego własne wydawało się mieszańcowi właśnie tym właściwym. Po chwili para dzikusów pałaszowała więc wściekle “przewarkując się” wzajemnie i “przemlaskując” Mimo braku konwersacji przy stole zrobiło się głośno.
Marco nie reagował, Aurora, która chyba najbardziej zwracała na to początkowo uwagę, też odpłynęła myślami, przyglądając się Vanji.

- No dobrze - odezwał się po paru minutach postawny blondyn, oddając swój talerz z niedojedzoną strawą bestii obok. - Powiedzcie mi zatem, dlaczego miałbym porzucać swój dom i lecieć nie wiadomo gdzie, żeby udzielić ślubu komuś, kogo nawet nie znam za bardzo?
Leith który właśnie penetrował rybim kręgosłupem zakamarki swojej jamy ustnej spojrzał na Aurorę. Widząc, że ani rzeka, ni strumy, czy nawet krople odpowiedzi nie spływają z jej ust i nic nie wskazuje by prędko to uczyniły, sam opróżnił szczęki z wykałaczki i wyłożył najprościej jak to widział.
- Aurora powiedziała mi, że to jedyny sposób by mogła dalej żyć, lub przynajmniej nie żyć na kolanach. Dlatego też zrobię wszystko by jej w tym pomóc. Kilka dni, czy tam tygodni twojego nieśmiertelnego czasu nie jest chyba za wysoką ceną za spokój, który tracisz kiedy my będziemy nieustannie nachodzić cię do momentu aż się nie zgodzisz.
Przy słowie “nieustannie” Aurora zrobiła minę, jakby ukruszyła właśnie zęba, zaś jej ojciec podniósł brew.
- Może po kolei - księżniczka zmotywowała się, żeby wreszcie coś powiedzieć - Matka na nas poluje. Księżna Lija zaoferowała mi wsparcie w staraniu się o tron Dworu Wiatru, pod warunkiem, że ja i Leith weźmiemy ślub...
- Czyli chodzi o stołek. - Przerwał jej Marco. - W takim razie moja odpowiedź brzmi nie. I nie próbujcie nawet mnie szantażować - choć nie mówił do Leitha, słowa wyraźnie kierowane były do niego - bo źle się to dla was tutaj skończy.
- Mmmm - mruknął przecięgle Leith tak głośno jak właśnie chciał. - czy twój własny stołek, stół czy drzewo to taka znowu różnica? - mężczyzna uniósł brew. - Nam chodzi o przetrwanie, to nie szantaż… to stwierdzenie faktu.
- Ślubu może wam udzielić też księżna Lija. Nie widzę powodu, żeby odrywać się od swoich zajęć. - burknął w odpowiedzi Marco, a Aurora zacisnęła usta, słysząc jego tłumaczenie.
Leith zastrzygł uszami po czym wykrzywił usta.
- No tak… jakże mógłbym zapomnieć o degeneracji jaka toczy... większość tej rasy. Twoje ego zostało urażone hm? twoje uczucia? twoje bardzo ważne przeżycia? skoro dzieci są dla was tak ważne jak wszyscy mi powtarzają to czemu każde z was jest w stanie tylko dla nich zabijać, ale już nie umierać, czy nawet ruszyć dupę? - Leith celował szponem w skrzydlatego by przenieść go na warczące już zwierze przy tegoż boku - to dlatego każdy inny potwór jest lepszym stworzeniem, bo zabiłby dla swoich młodych i nie czerpał narcystycznej przyjemności z oglądania ich złamanych i okaleczonych. - kiedy wydawało się, że Leith już skończył, jego stopa wystrzeliła do góry przewracając blat stołu i wywracając wszystko co jeszcze na nim stało.
- I nie groź jej w mojej obecności tylko po prostu zacznijmy bo mam dosyć pierdolenia! - ryknął.
- Leith! - Aurora również zerwała się, chwytając go za ramię.
Bestia przy nogach Marco już wcześniej podniosła się i teraz stała ze zjeżonym karkiem i odsłoniętymi zębiskami, gotowa do skoku. Vanja odskoczyła dalej i nie wiadomo skąd wyciągnęła długi, ostry sztylet, który teraz trzymała w dłoni. Jej postawa sugerowała, że dziewczynka wie, jak posługiwać się bronią.
Sam jasnowłosy wstał i rzekł ze spokojem.
- Moje dziecko dorosło i samo wybrało swoją ścieżkę. Zrobiłem co w mojej mocy, żeby ją wychować, lecz nie odpowiadam ani za jej wybory, ani ich konsekwencje. Może dla was świat kręci się wyłącznie wokół spraw polityki, ale są tacy - jak ja - których to nie obchodzi, którzy powiedzieli ‘pass’. Nie mam zamiaru stawać po którejkolwiek ze stron, skoro wiem, że każda jest zła. Moim pragnieniem jest pozostać neutralnym, a to oznacza, że nie powinienem i nie zamierzam uczestniczyć w wydarzeniach o podłożu politycznym. Nawet jeśli jest to ślub mojej córki.
Leith wychodził z założenia, że tak długo gdy się rozmawia, to się nie walczy. Wiedział też, że w momencie gdy ktoś ich już zaatakuje, będzie się starał zabić oponentów ze wszystkich swoich sił. Mężczyzna spojrzał na Aurorę nie tylko oczekując jej reakcji ale i starając się wyczytać jakieś sygnały z jej postawy.
- Ojcze, ja... - zaczęła, nie bardzo chyba wiedząc od czego zacząć - Ja jestem ci wdzięczna za to jak mnie wychowałeś. Wiesz przecież. I wiesz, mam nadzieję, że zawsze byłeś mi bardzo... bliski. To ty byłeś przez te wszystkie lata głosem mojego rozsądku...
- Ale wolałaś być księżniczką. - zakończył za nią Marco ostro, po czym dodał z pewnym zrezygnowaniem. - Nie oceniam twojego wyboru, pewnie był on logiczny. No i patrzcie, dał ci sposobność do zdobycia korony. Wybierając Dwór Wody nie miałabyś na to szans, a jedyne co ja mogłem ci zaoferować, to jak widać, wyspa pełna potworów na odludziu. Nie dziwię się twojemu wyborowi, szanuję go. jednak ty, powinnaś szanować moje wybory także.
- Twoja córka nie chciała być władcą. - sprzeciwił się Leith parskając na ten komentarz - chce uczynić swój dom lepszym miejscem, jakkolwiek głupie i naiwne to może się wydawać i na ile naprawdę jest - dodał - Ciekaw jestem po kim w ogóle odziedziczyła taki altruizm... Jedyne co mój własny ojciec potrafił dla mnie zrobić to dać mi się zabić, widać… to i tak było wiele, chyba powinienem być bardziej wdzięczny…
Marco przekrzywił głowę, przyglądając mu się chwilę bez słowa.
- To miejsce powstało właśnie dlatego, że dość miałem zabijania i chciałem uczynić świat nieco lepszym miejscem - zamiast zabijać domniemane potwory, pozwolić im żyć w czymś na kształt rezerwatu. I teraz mam zostawić to miejsce, chorym zwierzętom pozwolić umrzeć z głodu tudzież pozagryzać się wzajemnie, bo wy-macie-ślub, tak? - pytanie było retoryczne, bo mężczyzna mówił dalej, wskazując na dziewczynkę - Jesteś mieszańcem, prawda? Ona również. Ślady na jej twarzy to tylko pokątna tego, co ród jej ojca - skrzydlatego, zrobił z jej ludzką matką. W przeciwieństwie do ciebie dziewczyna nie ma kamienia i nie może udawać jednego ze szlachetnych. Nie jest w stanie się obronić sama ani tu, ani w krainie skrzydlatych, którzy zabili jej matkę. Wybaczcie więc, ale chyba mam solidniejsze podstawy by wam odmówić, niż swoje urażone ego.
Leith zmierzył Vanję spojrzeniem. Argumentacja Marco do niego przemawiała. Pozwolił sobie rozluźnić napięte mięśnie, po czym spojrzał na Aurorę.
- To jest świat w jakim żyjesz i istoty jak twoja matka pomagają by istniał nadal. Przynajmniej po tej stronie gór. Na południu jest masa ludzi, którzy też temu pomagają... Co możesz… co możemy z tym zrobić? co jest właściwe? - Leith miał swoją opinię ale chciał by kobieta wyartykułowała swoją i by usłyszał ją Marco. Leith chciał wierzyć, że jego partnerka naprawdę chce zmienić świat, choćby jego fragment, jedną krainę. Nawet nie dla innych, po prostu… to ona zasługiwała na lepszy świat, osoba do której tyle czuł zasługiwała na coś lepszego.
Aurora spojrzała na Leitha, potem na Vanję, a w końcu na ojca.
- Może ciężko w to uwierzyć, ale wybrałam Dwór Wiatru właśnie dlatego, że chciałam w czymś pomóc. Ty nie potrzebowałeś mojej pomocy, wiedziałeś co robić i to ty mnie uczyłeś. Matka natomiast zawsze była rozchwiana. Sam wiesz. Ale nie wierzyłam i do dziś nie wierzę, że jest zła. Ona po prostu… nie miała tego kompasu moralnego, którym ty dla mnie byłeś. Więc pomyślałam, że ja… że ja będę jej kompasem. I wierzyłam, lub chciałam wierzyć, że było trochę lepiej. Niemniej teraz matka chce skrzywdzić Leitha za to, do czego sama go sprowokowała. Dlatego nie mogłam… nie mogę już wierzyć, że będzie lepiej. Dlatego chcę odebrać jej władzę. Bo jestem wojownikiem, nie medykiem. Umiem walczyć, nie ratować. I chcę walczyć o to między innymi właśnie by takich osób jak Leith czy Vanja ratować nie było trzeba. I dlatego, choć sama nigdy bym się pewnie nie odważyła wstąpić na tron, czuję, że u boku Leitha… że razem moglibyśmy zrobić coś wielkiego. – Odetchnęła, po czym mówiła dalej. – Sam mi opowiadałeś jak wielkim jest zobowiązaniem małżeństwo, jak wielkie trzeba mieć zaufanie, by oddać w ręce innej istoty swoją moc i jak ważny to jest rytuał. Dlatego zależy mi, żeby odprawiła go osoba, której ufam. Dlatego zależy mi, żebyś to był ty, ojcze. – zakończyła, patrząc na blondyna wyzywająco.
Marco westchnął. Spojrzał na Vanję, a dziewczynka w odpowiedzi ochoczo skinęła głową.
- No dobrze. Możemy zrobić to tutaj. Pewnie chcecie to zrobić w trakcie pełni. W takim razie ja mam dwa dni, żeby przypomnieć sobie zaklęcie, a wy żeby ściągnąć tu drugiego świadka. Jednego już macie w każdym razie – wskazał ruchem podbródka dziewczynkę, która uśmiechnęła się zadziornie do Leitha.
Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie bez jakiś specjalnych emocji po czym zaczął ustawiać przewrócony stół, odezwał się też do Marco nie spoglądając.
- Jak się ta rodzina dziewczyny nazywa? może kiedyś będę miał okazję poznać…
Marco zajął się “znikaniem” przewróconych naczyń.
- Musiałbyś wypowiedzieć wojnę Dworowi Ognia. - Powiedział skrzydlaty na co Leith wzruszył ramionami, nie ważne jak bardzo ktoś był duży, nikt nie był poza zasięgiem.Aurora przyłączyła się do nich.
- Lisy z południa? - zapytała jakby niedowierzając. Jej ojciec skinął głową. Kobieta zwróciła się do Leitha:
- To ród Vasco
- Jeden wszedł nam w drogę i nie skończyło się to dla niego dobrze - przypomniał - nieważne kim ktoś jest, tylko co robi.
Aurora skinęła głową, a Marco dodał:
- Fakt. W temacie robienia, jutro to wy będziecie robić wieczerzę. Może niektórym przejdzie ochota na wywracanie mebli, jak się sam trochę pomęczy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 29-01-2020, 11:04   #78
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Kiedy dotarli do jaskinio-domku, który na czas pobytu udostępnił im Marco, Leith spytał Aurorę.
- Świadek? kogo chcesz wziąć?
- Nie wiem, teraz mam obawy prosić kogokolwiek w naszej sytuacji. - Westchnęła, zasłaniając okna, które jednak zostawiła częściowo otwarte. Na latającej wyspie nawet nocą panowały dość wysokie temperatury. Aurora z wyraźną przyjemnością zniknęła swoją zbroję, przechadzając się teraz w luźnej koszulce i majtkach.
Leith powiódł za nią wzrokiem i nosem
- Pomyślimy o tym w wannie. - rzekła, dając Leithowi tym samym do wiadomości, że nie wywinie się od wieczornej kąpieli.
- Mmmm… - westchnął mężczyzna ale ochoczo poczłapał za kobieta.
W porównaniu z zamkowymi łaźniami, balia w domku była niewielka, ale przy dobrej logistyce mogli razem się pomieścić.
- Spróbuj sam podgrzać wodę - poleciła Aurora, przysiadając na krawędzi i wkładając dłoń do zimnej wody. - Najchętniej zaprosiłabym Kaspiana, to on opiekował się mną na Dworze Wiatru. Kai z kolei wydaje się bliski tobie, a i jeśli miałabym być interesowna, mógłby mi pomóc z nogą. Niemniej to jest ryzyko, o którym mówiłeś. Tylko w związku z tym, kto? Eryk? Bo chyba nikt z Dworu Królowej, co?
Leith skupił uwagę na cieczy wyobraził sobie jak bardzo ciepła jest krew z wnętrza ciała, taką właśnie temperaturę chciał osiągnąć.
- Przeciwnie, poprośmy właśnie tego całego księcia Snów, który zabił twoją babkę. Pokaż, że naprawdę jesteś inna i że zabiegasz o legitymizację w oczach korony. Ten kto cię nie poprze sprzeciwi się nie tylko woli Aurory prawowitej księżnej Wiatru ale i samej królowej. -zauważył. - zresztą, drugim świadkiem na ślubie mieszańca jest mieszaniec, stolica będzie zachwycona…
Aurora rozważała jego propozycję, marszcząc brwi. Aby zyskać na czasie, skupiła uwagę na kąpieli.
- Brawo, woda jest idealna. Teraz rozbierz mnie samą myślą. Ponieważ nie ćwiczyliśmy jeszcze tworzenia magicznego schowka, wyobraź sobie po prostu, że te rzeczy zdejmujesz ze mnie i odkładasz na tamtą półkę - wskazała miejsce, po czym stanęła naprzeciwko, oparta tyłem o balię wody.
Leith pokiwał głową i skupił się na tym poważnym zadaniu ochoczo. Sformułowanie „rozbierać kobietę wzrokiem” było tak objechane w świecie ludzi, że aż już wcale nie śmieszne. Zresztą, Leith nie potrzebował rozbierać żadnej innej tylko Aurorę, swoją partnerkę, którą właśnie nagą i przy swoim własnym ciele chciał najbardziej. Mężczyzna widmowymi szponami zsunął kobiecie ramiączka i pozwolił bluzce spaść a następnie opuścił księżniczce również majtki (przy czym wydawało mu się, że te niechcący przeciął.) Już był z siebie zadowolony… przypomniał sobie jednak, że bieliznę miał jeszcze zniknąć na półkę. Znów więc zwizualizował sobie swoją nogę kopiącą ciuchy ku półce.
Księżniczka przyglądała mu się z uwagą podczas całej tej czynności, która, o dziwo, znajdowała swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Choć nie do końca.
- Dobrze że to nie były moje ulubione - z uśmiechem wskazała pocięte na kawałeczki majtki i podkoszulek. Widać Leith “zahaczył” materiał widmowymi szponami więcej niż jeden raz.
Aurora ‘zniknęła’ swoje skrzydła i przeciągnęła się niespiesznie. Mięśnie zagrały pod alabastrową skórą, jędrne piersi naprężyły się jeszcze bardziej, a na twarzy pojawił wyraz ulgi, gdy coś strzyknęło w karku. Po tym małym spektaklu, skrzydlata wykonała zapraszający gest dłonią.
- Wykąpiesz się ze mną?
Mężczyzna poczłapał w jej kierunku kobiety, poczuł jak jego własne ubranie, element po elemencie znika, kątem oka zobaczył, że ciuchy pojawiają się zaś na półce.
Leith spojrzał na balię, po czym wyciągnął łapy by unieść na nich swą ponętną towarzyszkę. Miejsce ich kąpieli nie było na tyle duże by obyło się bez pewnej kreatywności przy wchodzeniu. Dodatkowym aspektem utrudnienia była nie do końca uginająca się noga Aurory. Wreszcie jednak przy akompaniamencie śmiechów udało im się umościć we dwoje. Księżniczka siedziała pomiędzy nogami Leitha, obrócona do niego plecami. Teraz też, opierając się dłońmi i podbródkiem na krawędzi balii wróciła do przerwanej kwestii.
- To o czym mówiłeś... to jest dobre zagranie taktyczne. Doskonałe wręcz, ale... boję się trochę, że jeśli on mnie sprowokuje... rzucę się mu do gardła. - Spojrzała na Leitha przez ramię, przepraszającym wzrokiem.
Mężczyzna otarł się o jej policzek własnym.
- Ktoś kto zdecyduje się cię prowokować do tego w mojej obecności, nie posiada choćby krztyny instynktu samozachowawczego, ma życzenie śmierci wypisane na czole. Naprawdę chcesz go zabić? w sensie w przyszłości? pytam bo kiedy sam żywię takie uczucia to zawsze ten ktoś musi zginąć. - wyznał nacierając kark kobiety gąbką.
Westchnęła i odchyliła się do tyłu, by przytulić się plecami do Leitha i objąć jego szyję ramieniem.
- Staram się unikać takich myśli. Każdy ma jakąś motywację. Nie każdą znam i... chcę znać. A za Cassprem stoi królowa. Jej moc... wątpię byśmy we dwoje mogli się jej oprzeć. Zabijanie jej pupila równałoby się zapewne samobójstwu, a tego nie chcę. Nie teraz. Nie dla ciebie. - wyszeptała mu do ucha.
Leith objął księżniczkę za piersi i przytulił do siebie.
- A pomyślałaś o sytuacji gdy w którymś momencie, twoja matka będzie chciała się… pojednać. Niezależnie od jej motywów, szczerych czy też nie, co zrobisz?
Aurora zamruczała pod wpływem pieszczoty i pogładziła kark mężczyzny.
- Chciałabym, żeby tak było. Chciałabym zaproponować jej miejsce wśród doradców, chociaż... będę to musiała skonsultować z mężem. - Dodała z uśmiechem, po czym zapytała. - Zgodziłbyś się?
Leith westchnął.
- Nie potrafię wyobrazić sobie sytuacji w której bym jej uwierzył. Ale to może po prostu dlatego, że mam tylko jakieś pięćdziesiąt lat i nie nabrałem jeszcze wprawy w wymyślaniu różnych rzeczy - dodał po czym przesunął wargami po szyi kobiety.
Aurora odwróciła się z pewnym trudem. Kiedy jednak jej się to udało przylgnęła wargami do ust mężczyzny w namiętnym pocałunku. Nie spieszyła się, powoli, zmysłowo pieszcząc jego usta i język własnymi.
Mężczyzna odwzajemniał pieszczoty, przy Aurorze było mu tak dobrze, tak spokojnie, tak słodko, że aż nieświadomie zaczął pomrukiwać z zadowolenia.
Kiedy skrzydlata odsunęła się, przyjrzała się twarzy Leitha, nie przestając go gładzić po policzku.
- Wiem, że ona cię skrzywdziła, ale z jakiegoś powodu to właśnie ona połączyła nasze losy. Choć moja matka bywa okrutna potrafi dostrzec sploty, których ja często nie widzę. Ona i Ulv... byli w tym mistrzami. Dlatego wątpię, by poddała się ot tak. I dlatego jeszcze raz chcę się upewnić, czy chcesz walczyć w tej walce, bo po prawdzie to nie jest twoja bitwa. Chciałeś odejść. Możesz to zrobić jeszcze.
Mężczyzna oparł czoło o czoło Aurory.
- Ciągle ktoś mi powtarza, że moje przeznaczenie to, moje przeznaczenie tamto… A ja po prostu chcę mieć spokój, w sensie: żyć swoje życie. Odkąd mam ciebie, chcę, żeby to życie było z tobą, z najlepszą wersją ciebie, tą, która jest pełna. To co jest po drodze wcale mnie nie obchodzi. Te proroctwa… o zagładach i tak dalej, widzę to tak, że to ci którzy najbardziej się ich obawiają, sami spuszczą je sobie na głowy, przez stawanie na… naszej drodze. I jeśli tak właśnie ma być, nie mam z tym problemu Auroro. - mieszaniec przytrzymał twarz księżniczki w swoich łapach - wiem już, że nie chcesz naprawdę tracić swojej matki. Wiem, że nie cieszyło by cię gdyby zginęła z twojej ręki, wiem, że może nigdy nie wybaczyłabyś mi, gdyby zginęła z mojej, chcę tylko żebyś wiedziała jedno. Jeśli miałbym wybierać pomiędzy twoim życiem a jej, nie drgnął by mi nawet jeden mięsień.
Skrzydlata przymknęła oczy, pozwalając mu trzymać swoją twarz.
- Nigdy nie myślałam, że będę się tym z kimś dzielić. To było moje brzemię, moje złe decyzje. Teraz boję się, że cię zawiodę. Nie jestem kryształowa, Leith. Nie wiem czy będę w stanie dać ci “najlepszą wersję” siebie. Ale chciałabym dbać o ciebie tak, jak ty dbasz o mnie. Więc jeśli coś mogę... na czymś ci zależy... powiedz mi to. Kogo chcesz jeszcze zabić? Mówiłeś nieraz o jakiejś liście.
Leith uśmiechnął się krzywo.
- Jestem młody wiesz, nie wiem ile ty masz w ogóle lat, zresztą nie ma to dla mnie znaczenia. Kiedy byłem jeszcze młodszy, wierzyłem, że wszyscy ludzie i skrzydlaci zasługują na śmierć - wyznał - nie wiem czy w pełni rozumiesz, kiedy mówię “wszyscy” chodziło mi o całą żywą populację świata. Dla kogoś, kto nigdy nie zaznał czegoś pozytywnego to było łatwe to pomyślenia. Oczywiście, musiałem mierzyć siły na zamiary, więc w pierwszej kolejności musieli umrzeć ci, którzy bezpośrednio zagrażali mi w danym momencie, czyli ci, którzy zrobili mi krzywdę, w sensie nie nazwali brzydko tylko dusili, gonili z siekierą czy w inny sposób chcieli i mogli zabić, oraz ci, którym już się to w jakimś sensie udało. Po południowej stronie gór pozbywałem się takich istot raczej na bieżąco, choć zostało kilkanaście. Nie wiem jednak, czy w ogóle jeszcze żyją, ludzka egzystencja jest krucha. Odkąd trafiłem w niewolę, nie spotkałem się z jakąś specjalną agresją ze strony skrzydlatych. Potrafię rozpoznać bicie które ma skruszyć ofiarę a takie które ma ją zabić. Tych… szlachciców jak ich nazwałaś, zabiłem bo naprawdę chcieli mnie zabić. Gdyby nie Kira już bym nie żył. Dlatego wiedziałem, że ich zabije. Rudy zdecydował się mnie zaatakować gdy zabierałem cię ze strażnicy, Dlatego on też musiał zostać zgładzony. Ulv… to była niespodzianka, to naprawdę wytrąciło mnie z równowagi. Widzisz, wszystko co robił do tej pory nie zapewniło mu miejsca na tej liście, po prostu był dupkiem, krzywdził innych ale nie mnie bezpośrednio. Ale mój ojciec… to pierwszy zbrodniarz, pierwsza istota która mnie skrzywdziła, ktoś o kim nawet nie śniłem, że wpadnie w moje ręce. Najważniejszy ze wszystkich potworów. Ktoś odpowiedzialny za wszystko. On musiał umrzeć - Mężczyzna zrobił przerwę skupiając się na rytmie pulsu Aurory, co go uspokoiło - Po tej stronie gór, jedyna osoba która naprawdę jeszcze została to Milena. Zdecydowała się mnie zamordować mimo iż nawet nic nigdy nie mogłem jej zrobić, moja egzystencja zupełnie nic dla niej nie znaczyła, mimo wszystko zdecydowała poniżyć się do tego stopnia by rozgnieść mnie. Wybrała śmierć. - Leith westchnął - To prawda, po tym całym czasie zabijanie zwyczajnie sprawia mi przyjemność. Nawet to mnie teraz nie dziwi z uwagi na to czyim jestem synem… Jednak ja naprawdę nie atakuję tych, którzy sobie na to nie zasłużyli. Ty widzisz okrucieństwo, ja sprawiedliwą karę dla przestępców i przestrogę dla widzów. Żyję proste życie Auroro, nie narzucam się innym. Ale jeśli ktoś zagrozi mnie lub… tobie, zginie. Zginie na pewno. Nieważne kto i ilu ich jest. Nieważne czy skrzydlaty, człowiek, potwór, bóg, demon, jedna osoba czy cały świat.
Kobieta przeczesała palcami mokre włosy - wpierw swoje, potem Leitha.
- Proste życie... i dlatego chcesz zostać księciem Dworu Wiatrów, pierwszym mieszańcem w historii - zaśmiała się, po czym dodała - Dobrze. Zatem w ramach prostego życia, umyć ci włosy?
- Dobrze, pozwól, że też cię umyję - Leith pochylił głowę tak by można było ją umyć i tak by jego usta mogły dotknąć piersi Aurory. Piersi które zaczął delikatnie muskać językiem.
Westchnęła, reagując żywo, jakby czekała na jego pieszczoty już od pewnego czasu. Z trudem udało jej się skupić na tyle, by polać włosy Leitha jakąś ziołową mieszanką i wmasować ją na tyle, aby rozpuścić strąki morskiej soli.
Pieszcząc palcami głowę mężczyzny, napinała się za każdym razem, gdy jego usta muskały delikatną skórę.
- Czy tobie... - szepnęła mu do ucha - naprawdę nie przeszkadza to, że jestem... kaleka?
- Nie jesteś - powiedział między pocałunkami - nie zmieniało by nic gdybyś była. - Leith poprzestał tylko na tym i uniósł kobietę w powietrze przed sobą by pieścić ustami jej brzuch i uda, tam gdzie wiedział, że jest jej prawdziwe ciało a nie jego imitacja.
Aurora westchnęła słodko i odrzuciła głowę do tyłu, pozwalając by przemówiła do niej argumentacja sensualna a nie werbalna. Aby nie stracić równowagi, chwyciła mokre włosy kochanka w garście.
Leith podniósł dwurącz Aurorę za pupę do góry tak, że nos miał teraz w jej blond włoskach, bynajmniej nie na głowie. Księżniczka nie była za ciężka ale Leith zanotował w pamięci by zapuścić dodatkowe mięśnie… przecież mógł to teraz robić niemal na zawołanie.
Kochanka odruchowo otoczyła go nogami w taki sposób, że jej łydki krzyżowały się na jego plecach. Wsłuchiwał się w jej oddech coraz cięższy i szybszy w miarę tego jak pieścił ją językiem.
- Leith... - wyszeptała jego imię, czule głaszcząc głowę - Nie możemy... rozwalić kolejnej bali... - usłyszał śmiech w jej głosie - Przenieśmy się... może?
Leith pomyślał więc o miejscu gdzie zostawili koc, a gdy już mężczyzna zacisnął na nim stopę, pomyślał o pobliskiej plaży. Para przewróciła się na piasku.
- Sprytne - stwierdziła ze śmiechem Aurora, która znajdując się teraz obok, przylgnęła do Leitha i zaczęła obsypywać pocałunkami jego twarz. Jej nagie, wciąż mokre i rozgrzane kąpielą ciało, przywierało do niego, wręcz ocierało się.
- Ciężko mi to przyznać - szeptała księżniczka pomiędzy pocałunkami - bo zawsze radziłam sobie sama... ale... potrzebuję cię... Leith... pragnę, żebyś był przy mnie... a teraz też... we mnie… - wyznała Aurora a Leith ułożył ją plecami na kocyku. Mężczyzna rozłożył nogi kobiety, był gotowy ale wiedział, że ona także. Czuł to w drżeniu jej ciała, w jego cieple, wilgoci. Czuł jej zapach. Widział to w wyrazie jej twarzy, w palącym uczuciem spojrzeniu złocistych oczu, w lekko rozwartych ustach z których wydobywał się gorący, słodki oddech, w falujących pod wpływem intensywnego bicia serca piersiach. Dlatego kiedy Leith położył się na swojej partnerce, wiedział, że mimo sztywności i samych rozmiarów nie sprawi Aurorze bólu. Mężczyzna poruszał się z pasją ale i pogodnym przekonaniem iż daje księżnicze radość na którą zasługiwała. Na którą oboje zasługiwali w tym świecie pełnym potworów.
Może jutro będą cierpieć, może któreś z nich zginie, może zginą oboje. Jednak dziś, teraz przez te kilkadziesiąt minut, pchnięcia nie ranią. Uderzenia nie biją, Jęki nie zwiastują agonii. Pot nie świadczy o męce, Łzy nie świadczą o bólu a słowa nie kłamią.
Później zaś leżeli zmęczeni, mokrzy od potu i soków miłości, oblepieni piaskiem, który zawsze jakoś znajdzie sposób, by dostać się do ciała, mimo oddzielającego koca. Aurora tuliła głowę kochanka do swoich piersi, leniwie przeczesując jego włosy.
- I powiedz, że dalej nie lubisz kąpieli... - zażartowała.
- Może samotnych - mężczyzna wymamrotał z policzkiem przyklejonym do piersi kobiety.
Aurora uśmiechnęła się. Co ciekawe, wiedział o tym, choć nie patrzył na jej twarz. Po prostu poczuł jak ścięgna szyi poruszają się. A może też i wyczuł jakoś intuicyjnie?
- Co do twojej propozycji... może w ogóle idźmy dalej. - rzekła kobieta, patrząc w nocne niebo. - Skoro mamy być pierwszą chyba parą małżeńską, gdzie oboje mamy ciemne kamienie, co czyni nas chyba też najpotężniejszym... małżeństwem w historii, zaprośmy Królową. Ona, jakby nie była potężna, potrzebuje sojuszników, a my... no cóż, też będzie nam łatwiej zdetronizować matkę z takim wsparciem. Choć to niebezpieczna gra…
Leith przesunął nosem po krysztale partnerki po czym uniósł się na łokciu tak by zrównać się z kobietą spojrzeniem.
- Sami jesteśmy niebezpieczni - przypomniał uśmiechając się krzywo - w jakie gry mielibyśmy grać. - mężczyzna zamyślił się po czym jeszcze raz skupił uwagę na znajdujących się pod nim piersiach Aurory. Gładził je zataczając okręgi wokół kamienia.
- Jeśli istnieje jakiś sens tych kamieni, tej “potęgi” i “mocy” to jest on właśnie taki - spojrzał jej w oczy - silni biorą na swoje barki największe wyzwania, bo tylko oni mogą i tylko oni potrafią.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Zmieniłeś się...
Kiedy zaś nie przerywał pieszczot, zarzuciła Leithowi ramiona na szyję i wygięła zmysłowo.
- Teraz już wiem, czemu tak często nosisz mnie na rękach, to w ramach tego noszenia na barkach wyzwań, tak?
Leith już miał odpowiedzieć ale zreflektował się.
- Śmiejesz się ze mnie? - powiedział zaczepnie - to śmiej się głośniej… - nos zniknął mężczyzny pod pachą kobiety.
I tak też się stało. Tej nocy morze niosło ze sobą jeszcze dużo odgłosów śmiechów i rozmów.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 31-01-2020, 17:17   #79
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Następnego dnia obudzili się dopiero południa, gdy słońce stało w zenicie a wokół panował ukrop jak na jakiejś tropikalnej wyspie, mimo że - na ile Leith orientował się w topografii - nie znajdowali się w tej strefie klimatycznej. A zatem znów magia...
Tym razem nie czekało na nich też śniadanie, co oznaczało, że sami się muszą o nie postarać.
- To co, może wprosimy się do Królowej? - zaproponowała z łobuzerskim uśmiechem Aurora.
Leith pokiwał głową ale dodał.
- A nie mieliśmy przypadkiem najpierw upolować jedzenia dla wszystkich? Vanja raczej sobie niczego nie wyczaruje. - przypomniał. - Chodź, pokaże ci jak “małpy” zdobywają jedzenie bez “magicznego oszukiwania”.
W odpowiedzi skrzydlata prychnęła i ostentacyjnie rozprostowała swoje skrzydła, sięgające niemal przeciwległych ścian pomieszczenia.
- Mieliśmy zrobić kolację małpiszonie, ale to miłe, że chcesz dbać o tą małą. - Dodała z poważną miną, choć błysk w oku zdradzał wesołość.
Leith burknął coś pod nosem, ale również wstał.
- Dobrze.
- Postaramy się wrócić przed kolacją, żebyś mógł się wykazać. - skwitowała to wesoło Aurora, choć było widać, że jej ciało napięło się na samą myśl o ponownej wizycie u małej, pyzatej dziewczynki.
Kiedy oboje ubrali się, co w ich przypadku zajmowało mrugnięcie okiem, Leith chwycił Aurorę w talii i… przyzwyczaił wzrok do wiatru zacinającego na tarasie pałacu Snów.
- Wciąż wydaje mi się, że pojawienie się od razu w środku czyjegoś domu trochę kojarzy się z napadem. Tak, wiem, że nie wyglądam na bandziora…
Księżniczka pokiwała głową ze zrozumieniem, ale ciężko było ustalić czy wychwyciła żart, bo przyjęła swoją “wyjściową” minę służbistki. Przez chwilę zawahała się czy zapukać do wrót, czy je otworzyć, jednak paskudna śnieżyca przekonała ją do tego drugiego wyboru. Aurora pchnęła ciężkie wrota i weszła do środka. Leith postąpił drugi, zamykając za nimi drzwi.
- Witaj “domie” - mężczyzna powiedział do klamki, pomny magicznej świadomości jaką posiadał pałac.
Zamek nie odpowiedział, jednak już po chwili pojawiła się przed nimi w holu Liv.
- Goście? Jacy goście? - zdawała się mówić do kogoś, a kiedy ich zobaczyła, wyrzuciła do góry ramiona w geście radości. - Oooo goście! Witajcie, witajcie!
Nie minęła chwila a obok zmaterializował się również jej partner - mniej wylewny.
- Co was sprowadza? - przeszedł do rzeczy, mierząc wzrokiem Leitha.
- Cześć! - Leith wyciągnął do góry otwartą dłoń kopiując powszechny gest powitania, co z uwagi na kształt jego łapy równie dobrze mógłby być odczytany jako “mam pięć ostrych noży” - mamy prośbę do królowej. - bękart też nie lubił owijać rzeczy które nagie prezentowały się wystarczająco dobrze.
- Prośbę... - Diurd zmarszczył brwi, jakby ważąc to sformułowanie na jakiejś szali. Jego partnerka jednak przewróciła tylko oczami, widząc jego konsternację i rzekła:
- Jasne. Diurd zaraz przekaże prośbę o audiencję. Prawda kochanie? - mężczyzna westchnął, ale skinął głową i odleciał
- Co u was słychać? - zaczęła trajkotanie kobieta, a Leith już nawet otwierał usta by odpowiedzieć nim Liv wcięła:
- Może coś zjecie w tym czasie?
- Jasne - Bękart odpowiedział odruchowo. Aurora uśmiechnęła się półgębkiem, lecz tylko skinęła głową potwierdzająco.
Krótkowłosa zaprowadziła ich do jednej z mniejszych jadalni, gdzie “inteligentny zamek” po chwili sam zaczął transportować zastawę, sztućce i oczywiście - jedzenie.
- Siadajcie, jedzcie śmiało. Ja się wstrzymam, bo jesteśmy dopiero po śniadaniu. - mówiła szybko Liv, podczas gdy Aurora zajęła miejsce naprzeciwko wejścia do sali tak, aby mieć je cały czas na oku.
- Co porabiacie? Coś ciekawego u was słychać? U nas nudno jak zawsze, zero nowin ze świata, dlatego wybaczcie, że tak was napadam.
Leith zerknął na Aurorę, nie do końca rozumiejąc czemu w tym związku właśnie on ma być tym gadatliwym… no ale cóż. Jego przyszła żona nagle z wyjątkową uwagą zaczęła studiować jakiś arras.
- Ta sprawa w której byliśmy tu ostatnio, już jakby nie patrzeć, jest załatwiona. I oczywiście z tym też ostatecznie pomogła Królowa - wyznał. - A tak z innych rzeczy to… poznałem swojego ojca a Aurora odnowiła kontakty ze swoim. Tak więc i cała nasza wizyta ma charakter… hmm… “rodzinny”.
- O, to super. Bez rodziny to jak bez ręki nie? Moja matka długo nie potrafiła zaakceptować Diurda, ale gdy pewnego razu...
Liv najwyraźniej potrzebowała kogoś, żeby się wygadać. Ponieważ jednak jej gadanina nie wymagała aktywnego udziału, Leith i Aurora mogli zająć się jedzeniem. Ledwo jednak tknęli swoje porcje, gdy w sali pojawił się portal, a z niego wyszedł Casper. Księżniczka od razu straciła apetyt, patrząc na mężczyznę, który tym razem nie wydawał się tak przyjaźnie do nich nastawiony.
- Bardzo mi przykro, ale królowa was nie przyjmie. - Powiedział chłodno. - Za głowę Leitha księżna Tula wyznaczyła nagrodę oraz powołała się na pakt współpracy między dworami, aby pomóc w jego ujęciu. Ponieważ jednak mieszkańcy Dworu Snów, jak również sama Królowa, darzą was oboje sympatią, możemy przeoczyć to krótkie spotkanie...
Aurora podniosła się z krzesła powoli.
- Wypraszasz nas? - zapytała spokojnie.
Leith, który nie omieszkał jednak przełknąć kilku kęsów w czasie przemowy Caspera spojrzał na Aurorę.
- To brzmi jak szansa na nie walczenie tu i teraz. Oferta, którą rozsądnie byłoby przyjąć. Z tego co mówi Casper będziemy mieli mnóstwo okazji na… - Leith zerknął to na Liv, to na księcia, to na Aurorę jakby szukał pomocy w znalezieniu jakiegoś ładniejszego słowa niż “rzeźnia” - mnóstwo okazji na niesienie przez krainy pochodni ognia boskiej sprawiedliwości.
Nagle Leith poczuł jak coś ściąga go w dół, a właściwie w głąb... jego samego. Znalazł się w pokoju, który wyglądał tak, jak wyobrażenie jego sfery umysłu podczas pierwszego wejścia z Aurorą do projekcji własnej głowy. Nie było tu jednak klejnotu, ani latających czy pełzających żyjątek. Były tylko ściany, podłoga, sufit i... dwa czarne, skórzane fotele. Na jednym z nich skrzyżnie siedziała Aya w niebieskiej sukience.
- No proszę, odwiedziłeś mnie zanim zdecydowałam się ciebie wezwać. Czyżbyś się stęsknił? - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Nie. - Leith odpowiedział bez cienia jakiś negatywnych emocji, po prostu szczerze. Rozejrzał się po pomieszczeniu po czym poczłapał do drugiego fotela i usiadł na nim pochylając się do przodu i opierając łokcie na kolanach.
- Zostawiłaś ją z nim samą? ona chce go zabić, stara się tego nie robić, ale pozostawianie ich bez opieki nie pomaga - ostrzegł.
Aya poczochrała się po bujnej, ryżej czuprynie.
- Więc mówisz dziecku, że nie powinno zostawiać bez opieki dorosłych? - zachichotała. - Spokojnie, nawet nie zauważą, że cię nie ma. Co to za prośba, z którą przychodzicie?
- Mmm… - westchnął Leith, czemu wszyscy od jakiegoś czasu mieli taki psotny nastrój?
- Tak jak bycie dzieckiem zwalniałoby z obowiązku czy potrzeby opieki nad tymi, którzy są ci bliscy i drodzy. - skomentował dając tym jednocześnie pewną perspektywę do tego o czym chciał mówić:
- Nie przejmuję się tymi całymi przepowiedniami. Nie czuję się jakoś specjalnie naznaczony, przeklęty czy błogosławiony. Jestem młody, ciągle się uczę, świata wokół mnie i siebie samego. Nie wiem czego oczekujesz po tych proroctwach, nie wiem nawet czy sama wiesz. Wiem natomiast co ja powinienem robić w danym momencie. Aurora jest mi bliska i nie chcę być z dala od niej, nie chcę też, by coś stało się jej. Jeśli to oznacza, że świat wokół, jakaś jego część musi się zmienić, zmienię ją, zmienimy ją. Chcemy się pobrać i zmienić jej księstwo w coś trochę lepszego. Żeby kobieta którą… - zastanowił się - kocham, mogła być tam szczęśliwa, dzięki temu ja też… będę szczęśliwy. Zaproponowałem jej, żeby Casper, lub ty została naszym świadkiem. Chcesz zmienić życie w swoich księstwach? Aurora jest wojownikiem a ja… ja nie cofnę się przed niczym by urzeczywistnić to w co wierzę.
Aya przyglądała się mu, bawiąc kędziorami włosów.
- Zapraszasz mnie na ślub czy proponujesz sojusz? - zapytała z uśmiechem.
- Proszę o zostanie naszym świadkiem - sprecyzował - nie muszę próbować być sprytny, sama zdecydujesz co z tym zrobisz, po prostu przedstawiłem swój sposób myślenia. Nie mam nic do ukrycia.
- Naprawdę? Jakoś nie powiedziałeś nic o tym, że moja obecność da wam dużo korzyści, bo zostanie to odebrane jako moje wsparcie, co więcej - nikt takiej ceremonii nie podważy, a pewnie będą chcieli to robić, skoro jesteś mieszańcem. Sprytne zagranie. Tylko... jaka w tym korzyść jest dla mnie? - zapytała dziewczynka niewiele mając w swoim zachowaniu dziecinności.
Leith wzruszył ramionami wciąż pochylając się do przodu.
- Tak jak powiedziałem, nie muszę próbować być sprytny - przypomniał, po czym kontynuował: - Mi wydaje się, że Aurora i… ja - z trudem przychodziło mu grawitacja tego stwierdzenia nawet w jego własnym umyśle jak teraz - jesteśmy lepszą szansą, na przeniesienie twojej wizji w inne zakątki twojego królestwa. Niechęć mojej partnerki do twojego dworu ma korzenie personalne, widzę jednak, że sposób w jaki chcesz traktować żyjące istoty nie jest jej ani obojętny, ani niemiły. Ja też wolałbym by wszędzie tak było, do tego nie trzeba być inteligentem. Nikt nie chce cierpieć. - wyznał.
- Ale niektórzy będą, a inni powinni. Bo ilu twoim krnąbrnym dworom naprawdę zależy na czymś innym niż rozrywce grupki degeneratów? Jeśli źle cię oceniłem, po prostu powiedz czego chcesz.
Dziewczynka przyglądała mu się z uśmiechem na twarzy, milcząc jednocześnie.
- W porządku, zjawię się na waszym ślubie jako świadek. Tylko nie chwal się Casprowi. Nie musi o wszystkim wiedzieć, a bywa czasem nadopiekuńczy. Pamiętaj jednak, że twoje zobowiązanie względem mnie, pozostanie niezmienione. Pewnego dnia wezwę cię i zażądam służby.
Leith pokiwał tylko głową.
W tym samym momencie został znów wyciągnięty do zewnętrznego świata i swojego ciała.
- I tak macie szczęście, że nie powiadomiliśmy Tuli - rzekł Casper, wyraźnie zdenerwowany wypowiedzią Leitha.
- A ty masz książę szczęście, że wciąż oddychasz! - wywarczała Aurora, odsłaniając kły, jakby faktycznie warczała na skrzydlatego.
Leith zamrugał oczami. po czym znienacka i dyskretnie objął Aurorę w pasie.
- Księżniczka Aurora chciała powiedzieć, że szczęśliwa widzieć cię w dobrym zdrowiu książę - powiedział bez przekonania mieszaniec po czym dodał zarówno do Caspera i Liv - Dzięki za żarcie - po czym para pojawiła się na wyspie Marco.
- Zgodziła się - powiedział Leith obracając jednocześnie kobietę twarzą do siebie. Jakże ona podobała mu się kiedy była zła. - pachniesz rządzą mordu - pochwalił i pocałował ją w usta.
Odruchowo nawarczała na niego jeszcze, bo w końcu przerwał jej konfrontację. Kiedy jednak sens słów Leitha dotarł do niej, oddała pocałunek.
- Rozmawiałeś z nią? No tak... wyraźnie cię polubiła. Nie wiem czy cieszyć się, czy bać z tego powodu. Zażądała czegoś w zamian? - zapytała Aurora, głaszcząc jego ramiona.
- Tak - przyznał - Czego może chcieć w zamian? poza tym, że jesteś najlepszą wojowniczą księżniczką jaką mogłaby zyskać dla swojej wielkiej wizji? Wiesz… skoro nasz… jak to mówisz, “potencjał” się połączy, to gdy nadejdzie czas w którym będę musiał odrobić uratowane przez królową życie, jej narzędzie będzie tego dnia jeszcze bardziej użyteczne…
Aurora przyjrzała mu się.
- Chcesz powiedzieć, że nie dość, że nie masz posagu, to wciągasz mnie w swoje długi? - minę miała poważną, ale znał już te błyski w jej oczach.
- Nie mówi się o mnie “bękart” bez powodu. - powiedział podrzucając do góry ramię którym obejmował Aurorę tak, że złotooka głowa księżniczki górowała teraz nad jego własną. W tej pozycji pojawili się w tutejszym lesie w pobliżu chatki, którą zajmowali. Niemal od razu Leith oberwał jakimś orzechem. Na ganku domku stała zirytowana Vanja, trzymając się pod boki, jakby chciała im powiedzieć “a wy gdzie byliście?!”
Leith zignorował foch i zadał gestami pytanie “łuk” “oszczep” “polować”?
Jego towarzyszka, którą odstawił na ziemię, pokręciła z rozbawieniem głową.
- Wiesz, że Vanja cię normalnie rozumie?
Dziewczynka jednak była zbyt podniecona propozycją Leitha, by się gniewać z powodu jego ignorancji. Przyskoczyła do niego i zaczęła ciągnąc za jeden ze szponiastych palców, jakby chciała mu coś pokazać.
Leith dał się poprowadzić.
- Pamiętasz jak tłumaczyłaś mi sztukę? - zwrócił się zaś odwracając głowę w stronę Aurory - że artystę najlepiej zrozumie inny artysta? To jak masz zrozumieć kogoś kto nie mówi, jeśli samemu mówisz? - tłumaczył podążając za dziewczynką.
- A ty tak wszystkich starasz się zrozumieć. No popatrz, popatrz... - powiedziała Aurora z przekąsem, po czym nieco spoważniała - Zajmiecie się sobą? Chciałabym... porozmawiać z ojcem. No wiesz, w cztery oczy... jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście.
- Jasne - powiedział mężczyzna kiwając głową.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 31-01-2020, 19:43   #80
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Tymczasem Vanja pociągnęła Leitha do niedużej jamy, uformowanej pod korzeniem wielkiego drzewa, które górowało nad całą latającą wyspą. Rozejrzała się konspiracyjnie, po czym wyjęła dwa dość koślawe łuki, lasso i trzy prowizoryczne wędki. Wskazała też z dumą na nóż, który nosiła w pochwie przy pasku.
Leith przyjrzał się przedmiotom, po czym spytał na migi odnośnie kilku z nich “ty, zrobiłaś?”
Z takimi jak ona, jak on, jak oni, nic nie było do końca pewne. Byli mieszańcami. Leith zakładał iż dziewczynka jest w wieku ludzkiego dziecka, on sam dorastał podobnie choć potem po prostu się “zatrzymał”. W lesie i jego okolicach, które niedawno tak wystraszyły Aurorę (straumatyzowaną ludzką “gościną” jakiej przyszło jej zaznać i ogólnie “człowieczeństwem”) będąc dzieckiem bękart używał podobnych narzędzi by polować. Nakarmić siebie samego i pomóc matce.
Vanja pokiwała potwierdzająco głową i wskazała palcem na swoją po dziecięcemu jeszcze płaską pierś.
Coś czego nie musiał robić od czasu pobytu na dworze Wiatru ale coś co towarzyszyło mu przez całe życie była sztuka polowania. Mężczyzna oskórował setki mniejszych czy większych zwierząt zanim był w stanie tak sprawnie oskalpować człowieka czy skrzydlatego. Wszystkie, najbardziej barbarzyńskie umiejętności brały swój początek w jakiejś podstawowej praktyczności.
Mężczyzna kiwnął głową, wziął jeden z łuków, kołczan. Chciał ruszyć wraz z Vanją w las, pozbywając się wcześniej butów., lecz dziewczynka zatrzymała go ruchem głowy. Wskazała na pomniejsze drzewa, które rosły na wyspie i wykonała zakazujący gest. Następnie zaczęła nadymać policzki i imitować ruchy jakby... płetw.
Ryba!
No tak, Leith przypomniał sobie, że tutaj na wyspie jedynym mięsem, jakim ich częstowano, były ryby.
Leith kiwnął głową. Umiał oczywiście też łowić i skoro takie były zwyczaje gospodarza, nie zamierzał ich łamać. Mężczyzna poruszył nosem i ruszył w kierunku gdzie pamiętał że znajduje się wodospad i rozlewisko.
Vanja ruszyła za nim w radosnych podskokach, aż doszli na skraj unoszącej się kilkadziesiąt metrów nad poziomem wody wyspy. Oczywiście, żadna wędka nie była w stanie stąd dosięgnąć powierzchni wody, toteż dziewczynka wskazała na Leitha, potem na siebie i... sparodiowała scenę w której trzymał Aurorę na rękach.
Mężczyzna pokiwał głową, przewiesił łuk tak by nie przeszkadzał mu w rozpostarciu skrzydeł po czym chwycił Vanję w ręce i sfrunął ku dołowi. Było tu kilka pojedynczych, wystających znad powierzchni morza skał, na których mogli stanąć. Dziewczynka zresztą wskazała Leithowi konkretną.
Tam też wylądował. A kiedy Vanja zarzuciła wędkę mężczyzna przygotował łuk i wpatrywał się w powierzchnię wody. Tym sposobem złowili wspólnie swoją pierwszą rybę. A potem drugą, trzecią, czwartą... aż tu nagle ogromna macka pochwyciła dziewczynkę w pasie i w oka mgnieniu ściągnęła pod wodę.
- Szlag! - parsknął Leith pojawiając się w tymże miejscu z pazurami gotowymi do nonkonsensualnej penetracji mackowatego ciała.
Już miał wbić się swoimi ogromnymi szponami w galaretowate cielski, gdy mimochodem zarejestrował wyraz twarzy Vanji. Czy ona się... śmiała, siłując z ogromną ośmiornicą?!
- Mmmm… - Mruknął mężczyzna wypuszczając bąbelki powietrza. przyjrzał się sytuacji nieco dokładniej.
Vanja wydostała się z objęć macki, czy raczej została wypchnięta przez ośmiornicę na powierzchnię. Choć dziewczynka była niema, jej roześmiana buzia nie pozostawiała złudzeń, co do relacji z potworem. Zresztą widząc zainteresowanie Leitha, dziewczyna pokazała ośmiornicę a potem dłońmi nakreśliła jakiś nieduży kształt. Czy to znaczyło, że znała to stworzenie od małego?
Mężczyzna pokiwał głową na znak, że rozumie.
Mackowaty zwierz znów złapał Vanję w pasie i zrzucił z siebie do wody. Jednocześnie Leith poczuł jak jedna z ciekawskich macek przyczepia się do jego uda i pełznie ciekawsko w górę.
Leith skupił się na swoim udzie by jego włosy stały się kolcami. Chciał dać do zrozumienia stworzeniu w prosty,“humanitarny” sposób, że nie jest czymś co warto ściskać…
Jak łatwo było się domyślić, natrafiając na ostrą krawędź, macka szybko wycofała się, a zaniepokojone, czy raczej oburzone zwierzę opluło Leitha i Vanję pokaźnym strumieniem atramentu, po czym odpłynęło szybko. Dziewczyna wydawała się przejęta tym zachowaniem, bo nie bacząc na swój stan, próbowała płynąć z ośmiornicą.
Leith podrapał się po głowie lepiącej się od czarnego gu. Definitywnie na tej czarodziejskiej, rajskiej wyspie jak do tej pory tylko on był prawdziwym potworem. Po chwili Vanja podpłynęła do niego naburmuszona, czego w sumie bardziej się domyślił, bo cała jej buzia była teraz czarna. Wskazała palcem w kierunku, gdzie odpłynęła ośmiornica, jakby domagając się odpowiedzi.
Leith pokazał rękami “ośmiernicę” i wskazał na Vanję a następnie pokazał złączone dłonie co mogło oznaczać “przyjaciele” czy “znajomi” następnie wskazał na siebie i zrobił głupią minę mówiącą “jestem głupkiem”.
Dziewczyna pokiwała głową na znak zrozumienia, a może aprobaty, po czym wskazała wyspę. Chyba planowała już wracać.
Mężczyzna kiwnął głową, gdy pozbierali upolowane ryby Leith wzniósł ich w powietrze i poleciał ku wyspie.
Aurora jeszcze nie zdążyła wrócić. Leith spojrzał na Vanje, a potem na siebie. Dziewczynka wyszczerzyła zęby, najwyraźniej nabijając się z jego wyglądu. Musieli jakoś pozbyć się tego atramentu. Problem polegał na tym, że nie dało się go zmyć zwyczajnie wodą.
Leith spróbował wytrzeć ręce o koszule i spodnie a gdy to nie pomogło westchnął i skupił uwagę, wyobrażając sobie siebie czystego.
Udało mu się to po kilku chwilach prób. Vanja zaczęła go zaś ciągnąć za ramię i pokazywać siebie.
Mężczyzna pokiwał głową, zwlekał bo po prostu chciał się upewnić, że po pierwsze umie to zrobić, a po drugie, czy umie to zrobić bezpiecznie. Dopiero wtedy spróbował zrobić to samo z dziewczynką.
Tu jednak nie szło mu tak dobrze. Właściwie w ogóle mu to nie wychodziło. Jednak modyfikacje na ciele kogoś innego zdawały się być poza jego zasięgiem. Vanja prychała zniecierpliwiona.
Leith spróbował więc czegoś zgoła innego: Jakkolwiek trudno by się coś ścierało, przecież można było to zrobić, każdą maź jakoś dało się zebrać, zetrzeć, po prostu musiało to zajmować czas. A o jeśli robiło by się to bardzo, bardzo szybko? Leith zerwał swój rękaw i zaczął ścierać maź z dziewczyny z ogromną szybkością.
Dziewczynka prychała i kręciła się niezadowolona, ale faktycznie poczynania Leitha przyniosły efekt. Była czysta... tak w 70%-ach.
Leith wytarł kroplę potu ze swojego czoła tym samym marząc je trochę na nowo… Po czym kiwnął głową i dał Vanji znak, że czas ruszać dalej.
Nim zaszło słońce, udało mi się nazbierać jeszcze owoców, Vanja pokazała Leithowi jak upiec coś na kształt podpłomyków oraz upiekli na ognisku ryby. Dziewczynka sporo wiedziała o gotowaniu, o przyprawach, toteż Leith tak naprawdę sporo mógł się od niej nauczyć.
Kiedy wreszcie wróciła Aurora - wszystko było gotowe.
- Ojciec nie będzie jadł z nami kolacji. Miał... coś do zrobienia. - Powiedziała z odrobiną żalu, ale chyba też zrozumieniem. Następnie uśmiechnęła się szeroko. - Napracowaliście się. I to wszystko bez magii?
- Chyba nie chciałabyś próbować czegoś co ja zrobiłbym przy użyciu magii - zauważył mężczyzna - Jedz - polecił samemu wgryzając się w rybę. Ten cały dzień sprawił, że był bardzo… tak: głodny…
Vanja oczywiście podążyła w ślad za nim i wydawało się że znów naśladuje jego drapieżny sposób jedzenia. Aurora zaś, śmiejąc się pod nosem, dołączyła do nich po chwili.
- Powinnam pytać, czy Vanja ma taki ciemne plamy na skórze?
Leith zastrzygł uszami, zerknął na Vanję a potem na Aurorę.
- Nie wiem czy powinnaś, ale możesz spytać.
- Pytam więc. - księżniczka spojrzała nań wyczekująco.
- Jakaś ośmiornica nas opluła - powiedział Leith z pełnymi ustami. - jakoś tak wyszło.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172