Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2020, 17:29   #77
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ciężko powiedzieć jak do tego doszło, ale zasnęli oboje i oboje się obudzili - wyspani, jednak jacyś tacy zesztywniali. Dopiero po chwili dotarło do nich, że to za sprawą niezmytej z siebie soli morskiej, która zdążyła zakrzepnąć na ich ciałach, ubraniach i przede wszystkim włosach, plącząc je w strąki.
W przejściu, na tle jakiejś lampy stała Vanja, która patrzyła na nich bez przyjaźni. Kiedy na nią spojrzeli, uczyniła niechętny, teoretycznie zapraszający gest dłonią.
- Ta mała... uśpiła nas? - zastanowiła się na głos Aurora, wstając z trudem. Musiała zresztą w tym celu złapać się krawędzi mebla, aby stanąć na atrapie nogi. Westchnęła ciężko, lecz nie skomentowała tego.
- Nie poderżnęła nam gardeł, ani…- Leith pociągnął nosem - nie nasikała nam na głowy - dodał pokrzepiająco, ruszając za kobietą na tyle blisko by mogła w każdym momencie wesprzeć się na nim, sam jednak nie napraszał się z pomocą. Aurora ceniła niezależność i nie chciał by czuła, że ją traci. Bez względu jak irracjonalne było takie myślenie dla Leitha. Mężczyzna przyzwyczaił się też jak wiele nowych, nieznanych wcześniej bodźców, uczuć wyzwala w nim ta kobieta, przyjaciel, partner.

Wyszli przed chatę i zostali zaprowadzeni przez Vanję po skalnych schodach w stronę ogromnego drzewa. Tutaj, znów w ramach naturalnej rzeźby terenu, pod splotem korzeni, czekał przygotowany stół. Na korzeniach zawieszono girlandy z magicznym ogniem, które rozjaśniały okolicę, nadając jej jakiegoś magicznego wymiaru. Vanja niedbałym gestem wskazała gościom miejsca przy stole, po czym sama, sprężyście niby małpka wskoczyła na górę i - prawdopodobnie poszła po gospodarza.
Leith wraz z Aurorą podszedł do blatu, po czym odsunął krzesło i usiadł.
Oboje czekali na gospodarza, który raczył zjawić się dopiero po jakimś kwadransie. Przy jego nogach szło dziwne stworzenie, przywodzące na myśl skrzyżowanie czarnej pantery z nosorożcem. Stworzenie to sięgało mężczyźnie do pasa i łypało teraz nieprzychylnie na gości. Ponieważ jednak Marco nie wydał mu polecenia zagryzienia intruzów, tylko siadł przy stole, olbrzymi zwierzak z westchnieniem ułożył się u stóp pana.
W tym czasie Vanja już zdążyłą wdrapać się na własne siedzisko i nie czekając na nikogo zaczęła sobie nakładać jedzenie na talerz.
Marco łypnął na gości, po czym sam nalał sobie jakiegoś napoju z dzbana.
- Nie wiem na co czekacie. Jest jedzenie, to jedzcie. - burknął i sam zaczął nakładać na swój talerz porcję.
Leith po prawdzie planował zrobić to już jakiś czas temu, stopowała go raczej postawa Aurory, a gdy pojawił się Marco, jego zwierzęcy towarzysz… Leith nie spotkał bowiem jeszcze stworzenia które nie reagowało by na niego źle. Te drobniejsze, czy z natury spokojne po prostu uciekały. Stwór przy nogach skrzydlatego nie był jednak z tych co przed czymkolwiek uciekają… więc Każdy mięsień mieszańca był przygotowany na nagły atak.

Nie mówiąc nic mężczyzna sięgnął po jedzenie i zaczął głośno pałaszować.

W przeciwieństwie do niego i pozostałych Aurora prawie nie tknęła swojej porcji, ale za to dość obficie raczyła się słodkim kompotem, którym ich poczęstowano. Po zapachu fermentacji Leith przypuszczał, że to jakiś rodzaj wina, co dla Leitha było wystarczającym powodem by owego napoju nie próbować. Mieszaniec nigdy w życiu nie był pijany, przecież całe jego otoczenie tylko czekało od zawsze na taki błąd...

O ile Marco, skupiony był na swoim talerzu, Vanja rozglądała się ciekawie, a złapawszy spojrzenie Leitha ostentacyjnie rzuciła jedną z usmażonych ryb w stronę koto-nosorożca. Zwierze błyskawicznie podniosło łeb i złapało przekąskę w locie, od razu połykając, po czym oblizało się ze smakiem.
Leitha jedzenie pogrążało a brak rozmów tylko poprawiał mu humor. Kiedy wymienił spojrzenie z Vanją i spojrzał na zwierze, odruchowo warknął i pokazał dziecku kły po czym wrócił do filetowania ryby swoimi pazurami. W odpowiedzi dziewczynka zaczęła robić to samo, starając się udowodnić jeszcze większe bestialstwo i zezwierzęcenie. Oraz głośniej mlaskać.
Jeśli to miało być jakieś dziecienne podpuszczanie i od dorosłego wymagało się ustąpienia… Leithowi zupełnie to umykało. Zachowanie dziecka, podobnie jak jego własne wydawało się mieszańcowi właśnie tym właściwym. Po chwili para dzikusów pałaszowała więc wściekle “przewarkując się” wzajemnie i “przemlaskując” Mimo braku konwersacji przy stole zrobiło się głośno.
Marco nie reagował, Aurora, która chyba najbardziej zwracała na to początkowo uwagę, też odpłynęła myślami, przyglądając się Vanji.

- No dobrze - odezwał się po paru minutach postawny blondyn, oddając swój talerz z niedojedzoną strawą bestii obok. - Powiedzcie mi zatem, dlaczego miałbym porzucać swój dom i lecieć nie wiadomo gdzie, żeby udzielić ślubu komuś, kogo nawet nie znam za bardzo?
Leith który właśnie penetrował rybim kręgosłupem zakamarki swojej jamy ustnej spojrzał na Aurorę. Widząc, że ani rzeka, ni strumy, czy nawet krople odpowiedzi nie spływają z jej ust i nic nie wskazuje by prędko to uczyniły, sam opróżnił szczęki z wykałaczki i wyłożył najprościej jak to widział.
- Aurora powiedziała mi, że to jedyny sposób by mogła dalej żyć, lub przynajmniej nie żyć na kolanach. Dlatego też zrobię wszystko by jej w tym pomóc. Kilka dni, czy tam tygodni twojego nieśmiertelnego czasu nie jest chyba za wysoką ceną za spokój, który tracisz kiedy my będziemy nieustannie nachodzić cię do momentu aż się nie zgodzisz.
Przy słowie “nieustannie” Aurora zrobiła minę, jakby ukruszyła właśnie zęba, zaś jej ojciec podniósł brew.
- Może po kolei - księżniczka zmotywowała się, żeby wreszcie coś powiedzieć - Matka na nas poluje. Księżna Lija zaoferowała mi wsparcie w staraniu się o tron Dworu Wiatru, pod warunkiem, że ja i Leith weźmiemy ślub...
- Czyli chodzi o stołek. - Przerwał jej Marco. - W takim razie moja odpowiedź brzmi nie. I nie próbujcie nawet mnie szantażować - choć nie mówił do Leitha, słowa wyraźnie kierowane były do niego - bo źle się to dla was tutaj skończy.
- Mmmm - mruknął przecięgle Leith tak głośno jak właśnie chciał. - czy twój własny stołek, stół czy drzewo to taka znowu różnica? - mężczyzna uniósł brew. - Nam chodzi o przetrwanie, to nie szantaż… to stwierdzenie faktu.
- Ślubu może wam udzielić też księżna Lija. Nie widzę powodu, żeby odrywać się od swoich zajęć. - burknął w odpowiedzi Marco, a Aurora zacisnęła usta, słysząc jego tłumaczenie.
Leith zastrzygł uszami po czym wykrzywił usta.
- No tak… jakże mógłbym zapomnieć o degeneracji jaka toczy... większość tej rasy. Twoje ego zostało urażone hm? twoje uczucia? twoje bardzo ważne przeżycia? skoro dzieci są dla was tak ważne jak wszyscy mi powtarzają to czemu każde z was jest w stanie tylko dla nich zabijać, ale już nie umierać, czy nawet ruszyć dupę? - Leith celował szponem w skrzydlatego by przenieść go na warczące już zwierze przy tegoż boku - to dlatego każdy inny potwór jest lepszym stworzeniem, bo zabiłby dla swoich młodych i nie czerpał narcystycznej przyjemności z oglądania ich złamanych i okaleczonych. - kiedy wydawało się, że Leith już skończył, jego stopa wystrzeliła do góry przewracając blat stołu i wywracając wszystko co jeszcze na nim stało.
- I nie groź jej w mojej obecności tylko po prostu zacznijmy bo mam dosyć pierdolenia! - ryknął.
- Leith! - Aurora również zerwała się, chwytając go za ramię.
Bestia przy nogach Marco już wcześniej podniosła się i teraz stała ze zjeżonym karkiem i odsłoniętymi zębiskami, gotowa do skoku. Vanja odskoczyła dalej i nie wiadomo skąd wyciągnęła długi, ostry sztylet, który teraz trzymała w dłoni. Jej postawa sugerowała, że dziewczynka wie, jak posługiwać się bronią.
Sam jasnowłosy wstał i rzekł ze spokojem.
- Moje dziecko dorosło i samo wybrało swoją ścieżkę. Zrobiłem co w mojej mocy, żeby ją wychować, lecz nie odpowiadam ani za jej wybory, ani ich konsekwencje. Może dla was świat kręci się wyłącznie wokół spraw polityki, ale są tacy - jak ja - których to nie obchodzi, którzy powiedzieli ‘pass’. Nie mam zamiaru stawać po którejkolwiek ze stron, skoro wiem, że każda jest zła. Moim pragnieniem jest pozostać neutralnym, a to oznacza, że nie powinienem i nie zamierzam uczestniczyć w wydarzeniach o podłożu politycznym. Nawet jeśli jest to ślub mojej córki.
Leith wychodził z założenia, że tak długo gdy się rozmawia, to się nie walczy. Wiedział też, że w momencie gdy ktoś ich już zaatakuje, będzie się starał zabić oponentów ze wszystkich swoich sił. Mężczyzna spojrzał na Aurorę nie tylko oczekując jej reakcji ale i starając się wyczytać jakieś sygnały z jej postawy.
- Ojcze, ja... - zaczęła, nie bardzo chyba wiedząc od czego zacząć - Ja jestem ci wdzięczna za to jak mnie wychowałeś. Wiesz przecież. I wiesz, mam nadzieję, że zawsze byłeś mi bardzo... bliski. To ty byłeś przez te wszystkie lata głosem mojego rozsądku...
- Ale wolałaś być księżniczką. - zakończył za nią Marco ostro, po czym dodał z pewnym zrezygnowaniem. - Nie oceniam twojego wyboru, pewnie był on logiczny. No i patrzcie, dał ci sposobność do zdobycia korony. Wybierając Dwór Wody nie miałabyś na to szans, a jedyne co ja mogłem ci zaoferować, to jak widać, wyspa pełna potworów na odludziu. Nie dziwię się twojemu wyborowi, szanuję go. jednak ty, powinnaś szanować moje wybory także.
- Twoja córka nie chciała być władcą. - sprzeciwił się Leith parskając na ten komentarz - chce uczynić swój dom lepszym miejscem, jakkolwiek głupie i naiwne to może się wydawać i na ile naprawdę jest - dodał - Ciekaw jestem po kim w ogóle odziedziczyła taki altruizm... Jedyne co mój własny ojciec potrafił dla mnie zrobić to dać mi się zabić, widać… to i tak było wiele, chyba powinienem być bardziej wdzięczny…
Marco przekrzywił głowę, przyglądając mu się chwilę bez słowa.
- To miejsce powstało właśnie dlatego, że dość miałem zabijania i chciałem uczynić świat nieco lepszym miejscem - zamiast zabijać domniemane potwory, pozwolić im żyć w czymś na kształt rezerwatu. I teraz mam zostawić to miejsce, chorym zwierzętom pozwolić umrzeć z głodu tudzież pozagryzać się wzajemnie, bo wy-macie-ślub, tak? - pytanie było retoryczne, bo mężczyzna mówił dalej, wskazując na dziewczynkę - Jesteś mieszańcem, prawda? Ona również. Ślady na jej twarzy to tylko pokątna tego, co ród jej ojca - skrzydlatego, zrobił z jej ludzką matką. W przeciwieństwie do ciebie dziewczyna nie ma kamienia i nie może udawać jednego ze szlachetnych. Nie jest w stanie się obronić sama ani tu, ani w krainie skrzydlatych, którzy zabili jej matkę. Wybaczcie więc, ale chyba mam solidniejsze podstawy by wam odmówić, niż swoje urażone ego.
Leith zmierzył Vanję spojrzeniem. Argumentacja Marco do niego przemawiała. Pozwolił sobie rozluźnić napięte mięśnie, po czym spojrzał na Aurorę.
- To jest świat w jakim żyjesz i istoty jak twoja matka pomagają by istniał nadal. Przynajmniej po tej stronie gór. Na południu jest masa ludzi, którzy też temu pomagają... Co możesz… co możemy z tym zrobić? co jest właściwe? - Leith miał swoją opinię ale chciał by kobieta wyartykułowała swoją i by usłyszał ją Marco. Leith chciał wierzyć, że jego partnerka naprawdę chce zmienić świat, choćby jego fragment, jedną krainę. Nawet nie dla innych, po prostu… to ona zasługiwała na lepszy świat, osoba do której tyle czuł zasługiwała na coś lepszego.
Aurora spojrzała na Leitha, potem na Vanję, a w końcu na ojca.
- Może ciężko w to uwierzyć, ale wybrałam Dwór Wiatru właśnie dlatego, że chciałam w czymś pomóc. Ty nie potrzebowałeś mojej pomocy, wiedziałeś co robić i to ty mnie uczyłeś. Matka natomiast zawsze była rozchwiana. Sam wiesz. Ale nie wierzyłam i do dziś nie wierzę, że jest zła. Ona po prostu… nie miała tego kompasu moralnego, którym ty dla mnie byłeś. Więc pomyślałam, że ja… że ja będę jej kompasem. I wierzyłam, lub chciałam wierzyć, że było trochę lepiej. Niemniej teraz matka chce skrzywdzić Leitha za to, do czego sama go sprowokowała. Dlatego nie mogłam… nie mogę już wierzyć, że będzie lepiej. Dlatego chcę odebrać jej władzę. Bo jestem wojownikiem, nie medykiem. Umiem walczyć, nie ratować. I chcę walczyć o to między innymi właśnie by takich osób jak Leith czy Vanja ratować nie było trzeba. I dlatego, choć sama nigdy bym się pewnie nie odważyła wstąpić na tron, czuję, że u boku Leitha… że razem moglibyśmy zrobić coś wielkiego. – Odetchnęła, po czym mówiła dalej. – Sam mi opowiadałeś jak wielkim jest zobowiązaniem małżeństwo, jak wielkie trzeba mieć zaufanie, by oddać w ręce innej istoty swoją moc i jak ważny to jest rytuał. Dlatego zależy mi, żeby odprawiła go osoba, której ufam. Dlatego zależy mi, żebyś to był ty, ojcze. – zakończyła, patrząc na blondyna wyzywająco.
Marco westchnął. Spojrzał na Vanję, a dziewczynka w odpowiedzi ochoczo skinęła głową.
- No dobrze. Możemy zrobić to tutaj. Pewnie chcecie to zrobić w trakcie pełni. W takim razie ja mam dwa dni, żeby przypomnieć sobie zaklęcie, a wy żeby ściągnąć tu drugiego świadka. Jednego już macie w każdym razie – wskazał ruchem podbródka dziewczynkę, która uśmiechnęła się zadziornie do Leitha.
Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie bez jakiś specjalnych emocji po czym zaczął ustawiać przewrócony stół, odezwał się też do Marco nie spoglądając.
- Jak się ta rodzina dziewczyny nazywa? może kiedyś będę miał okazję poznać…
Marco zajął się “znikaniem” przewróconych naczyń.
- Musiałbyś wypowiedzieć wojnę Dworowi Ognia. - Powiedział skrzydlaty na co Leith wzruszył ramionami, nie ważne jak bardzo ktoś był duży, nikt nie był poza zasięgiem.Aurora przyłączyła się do nich.
- Lisy z południa? - zapytała jakby niedowierzając. Jej ojciec skinął głową. Kobieta zwróciła się do Leitha:
- To ród Vasco
- Jeden wszedł nam w drogę i nie skończyło się to dla niego dobrze - przypomniał - nieważne kim ktoś jest, tylko co robi.
Aurora skinęła głową, a Marco dodał:
- Fakt. W temacie robienia, jutro to wy będziecie robić wieczerzę. Może niektórym przejdzie ochota na wywracanie mebli, jak się sam trochę pomęczy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline