Machavellian obserwując reakcje kundla na skruszony kamień dosypany do żarcia, zauważył że właściciel psa i dwóch jego kompanów ruszyło w kierunku miejsca, gdzie Alonzo, Horst, Katja i Gustaw zorganizowali zasadzkę. Szlachcic doskonale pamiętał zakrwawiony pysk wilczura, którym zakapior straszył ludzi pobierając od nich haracz. Uznał, że w tym przeklętym miejscu, pies to as w rękawie tego bandziora. Nie chciał by bydle ruszyło na pomoc swojemu panu, więc postanowił wykorzystać fakt, że zwierzę odkąd je nakarmił (jak miał nadzieję) ostatnim w jego życiu obiadem, wszędzie za nim łaziło. Głaszcząc psa za uchem, przywołując do nogi, cmokając w palce, obiecując kolejne rarytasy ruszył w odwrotnym kierunku niż bandyci. Zamierzał go wyprowadzić aż pod samo wejście do jaskini, którego pilnowali strażnicy.
-
No chodź piesku, no chodź. Masz…
Gdy odeszli wystarczająco daleko, Machavellian podszedł do strażników.
Gdyby ich nie zauważył, zapuka do drzwi i ich zawoła
. Próbował wykorzystać swój dar przekonywania.
-
Możecie stąd wypierdolić tego kundla? Łaził po jaskiniach, coś go użarło, i chyba jakieś wścieklicy się nabawił. Atakuje ludzi, pracować nam nie daje. Teraz jest nakarmiony, ale jak zgłodnieje, znów zacznie kąsać wszystko co się rusza. Przez niego mamy opóźnienia w robocie