Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2020, 13:26   #442
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail uniosła brew.
- Najwyraźniej porządny seks działa jak pocałunek księcia… Czyni cuda - zażartowała, krzyżując ręce pod biustem. Usiadła na ławeczce, gdzie wczoraj polecono jej siedzieć i czekać. Nie mieli w tej sekundzie nic do roboty, poza właśnie czekaniem.
- Myślisz, że Bee dotarła do Alice? - zapytała, kiedy minęło już kilka minut czekania, aż Arthur skończy mycie.
- Myślę, że Bee gdzieś dotarła, ale nie wiem, czy do Alice - odparł Thomas. - Gryla i gobliny są lepsi od Zoli, bo nie mordują masowo niewinnych ludzi. Nazwij mnie psychopatą, ale nie mam nic przeciwko temu, że zabiera najmniej grzeczne dzieci - rzekł żartobliwym tonem. - W każdym razie nie tworzy sytuacji z dwóch drzew lub Dimmuborgir Guesthouse. Ale to nie znaczy, że jest wielgaśnym aniołkiem, który przybył tylko po to żeby nas wszystkich wyratować i żeby wszystkim było dobrze. Na pewno nie obchodzi ją to, żeby Bee zobaczyła się z Alice, a Bee mimo wszystko jest na łasce Gryli. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, co takiego mogłaby chcieć uczynić. Raczej nie zabije ich wszystkich… więc być może wszystkich uwolni. No bo czemu miałaby więzić? - tak myślał.
Abby kiwnęła głową.
- Mam nadzieję, że wyszli z tego cało. I że my wyjdziemy też… Myślisz, że zdołamy znaleźć Jenny? - zapytała, po raz kolejny zmieniając temat.
- Mam taką nadzieję. Jednak nie zależy mi na tym ekstremalnie - powiedział Thomas. - Bo jak ją znajdziemy, to przecież i tak nie uciekniemy. A Zola będzie mógł nas rozdzielić, jeśli będzie tylko miał taką ochotę, więc takie odnalezienie się nawzajem nie będzie nic znaczyło. Jednak wolałbym zobaczyć ją, że jest cała i zdrowa. To nie jest jakaś moja przyjaciółka i jestem przekonany, że do dzisiaj mylą jej się imiona moje i Arthura, bo nazywa nas inaczej za każdym razem. Jednak jest naszym sprzymierzeńcem - dodał. - Wy macie jakieś wspólne historie za sobą? Clubbing w Madrycie? Zakupy w Paryżu? - uśmiechnął się lekko.
- Niezbyt, ale zdarzyło nam się być na kilku zadaniach wspólnie, pewnie dlatego nie myli mojego imienia z Bee - stwierdziła Abby, wzruszając ramionami.
- Myślę jednak o tym, że jej znalezienie mogłoby poprawić humor Alice… Kiedy już do nas dotrze - wyjaśniła swoje pobudki. Nasłuchiwała, czy Arthur skończył już kąpiel. Zerknęła na Thomasa.
- Lubię cię… I twojego brata… Jesteście inni niż reszta Konsumentów - powiedziała i podeszła do drzwi. Otworzyła je i wyjrzała na korytarz. Czy coś było na nim widać?
Był pusty. Naprawdę mogli spacerować po całej bazie IRWD i Zola nie zamierzał ich zatrzymywać. I tak nie mogli zrobić nic, co by mu zaszkodziło, więc równie dobrze mógł zapewnić im nieco swobody. Zwłaszcza że cieszył się z filmu, który nakręcił wczoraj i nie był na nich zły.
- A czym się tak bardzo różnimy? - zapytał Thomas. - Oprócz tego, że jesteśmy braćmi Alice. Wydaje mi się czasami, że jesteśmy z wami tylko ze względu na pokrewieństwo z nią. Co prawda byłem profilerem w FBI, ale moje umiejętności są zazwyczaj nieprzydatne. Może gdybyśmy zajmowali się śledztwami z całą paletą podejrzanych. Jednak zazwyczaj wszystko dzieje się na dużo większą skale… To nie jest tak jak w powieściach Agathy Christie. Że mamy damę, starą damę, pułkownika, służącego, lorda i pytanie… kto zabił drugiego lorda. Nasze życie to… boom boom pow terroryści! Boom pow samoloty roztrzaskujące się o wieżowce. Boom pow pow miliard bogów mających wielkie moce i ogromną rzeszę niewolników.
Thomas dał lekko upust swojej frustracji.
- Po prostu na samym początku cieszyłem się, że może uda mi się przysłużyć ze względu na moje doświadczenie w FBI. Albo kogoś spektakularnie uratuję dzięki moim mocom. Natomiast akcja zawsze dzieje się gdzieś indziej i jestem statystą. No dobra, spoko… Wiem, że Jennifer również czuła się bezużyteczna, i że nie była w stanie robić tyle, ile chciała… Może to jest cecha wspólna dla wszystkich przyjaciół Alice. Naprawdę chcemy jej pomóc, żeby ją trochę odciążyć, ale wszyscy koniec końców… i tak nie jesteśmy w stanie - westchnął i zwiesił głowę.
Nie planował i nie pragnął żadnych bliższych rozmów z Abby. Czyż nie łatwiej byłoby się po prostu pieprzyć? Ech…
Roux wysłuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia, po czym podeszła do niego i usiadła obok. Oparła mu dłoń na ramieniu.
- To jest na swój sposób klątwa przyjaźni z Harper. Jeszcze nie zauważyłeś? Wszystkich ze sobą łączy, dla wszystkich jest miła i o wszystkich dba… Ale koniec końców jesteśmy jej słabym punktem, w który cały świat będzie uderzał, żeby zranić ją. Jakbyśmy mieli tarczę celowniczą przyklejoną do czoła, już przez sam fakt przebywania przy niej… A jednak to robimy, bo przez jej dramatyczne dbanie o nas, jakoś nas do siebie przyciąga… Na szczęście, żadne z nas nie jest samo. To że nie robimy spektakularnych rzeczy, by jej pomóc, albo innym… Nie znaczy, że nie jesteśmy ważni. Uważam, że jesteś ważny... Tak samo i Arthur, czy Jenny - wyjaśniła, reflektując się by nie zabrzmieć zbyt otwarcie co myślała teraz o Thomasie. Postarała się do niego nieco uśmiechnąć.
- Umyjmy się, ubierzmy i chodźmy jeść. Może Zola uschnie od promieniowania pogody ducha twojego brata - rzuciła typowym żartem ‘starej Abby z treningu w górach’.
Prysznic przestał już lecieć, co znaczyło, że Arthur się wycierał. Natomiast Thomas uśmiechnął się lekko, ale jakby smutno.
- Strasznie mi jej szkoda. Wiem, jaka jest samotna. No i została sama z dzieckiem. Myślę, że dlatego tak bardzo chcesz jej pomóc w tej ciąży. Nawet nie mówi o swoich problemach. Ani razu nie podeszła do mnie i nie powiedziała, jak ciężko jej jest po stracie de Trafforda i że na przykład potrzebuje pomocy. Dusi to w sobie… chyba że tylko mnie wyklucza, a wy macie głębokie i bliskie rozmowy do samego świtu? - zapytał, spoglądając na Abby. - Czy ty w ogóle jesteś jej najbliższą przyjaciółką? Jennifer? Czy ona ma w ogóle jakąkolwiek prawdziwą przyjaciółkę?
Abby pokręciła głową.
- Zdaje mi się, że boi się. Po pierwsze, nie chce psuć nam nastrojów swoim złym humorem, czy słabością, dlatego zawsze stara się uśmiechać, gdy nas widzi. Zwróciłeś na to uwagę? Musi być naprawdę źle, żeby ta jej spokojna postawa, która jest moim zdaniem aktorską maską ze sceny, została zerwana. To co kryje się za nią, to na pewno prawdziwe uczucia Alice, ale ona je tam upycha. Dba o nas, nie pokazując co ją trapi. Po drugie, pewnie boi się mieć kogoś bardzo blisko… Szczerze, odrobinę jej się nie dziwię… Bo zapewne jest świadoma tego, że każdego z nas może stracić, jak Terrence’a. Była bardziej rozmowna wcześniej, zanim nastąpił Mauritius? Wydawało mi się, gdy ją widywałam, że była nieco straumatyzowana po Helsinkach, ale jakoś się trzymała. Tymczasem teraz? Teraz to jest wszystko gra. Dlatego nas potrzebuje… Bo bez nas, całkowicie się posypie. Gdyby nie to dziecko, zapewne już by się posypała. To tylko delikatna kobieta, którą wpakowano w ogromne obowiązki. Ja jej współczuję i szanuję ją. Jej zdolność do dbania o wszystkich. Dlatego chcę jej pomagać - wyjaśniła mu Roux.
- Wiesz, ja ją poznałem na długo przed tobą. Jak śpiewała na deskach opery w Portland. Była piękna, promieniująca życiem i wspaniała. No cóż, nie dostawała za każdym razem głównych ról, ale i tak była w stanie ukraść spojrzenia wszystkich nawet krótkim występem. Zakochałem się w niej. Tak jak mężczyzna zakochuje się w kobiecie. Nie wiedziałem, że jest moją siostrą. I też nie chodziło o to, że chciałem ją przelecieć… Pragnąłem przy niej przybywać. Aby oświetlała mnie światłem zaabsorbowanym z reflektorów bijących ze sceny. Więc wziąłem ją na kolację. Była niewinna, lekka i urocza. Nastoletnia. Wręcz nastoletnia. W którym momencie tak bardzo się zmieniła? Czy to było wtedy, kiedy zaatakowała nas ta mafia? Swoją drogą mafia Konsumentów. Czy to sam Kościół wyciągnął z niej tą lekkość i… ech… Nie sprawiała wrażenia kompletnie beztroskiej. Nie była dzieckiem. Jednak diametralnie zmieniła się przez ostatnie miesiące. Nie wiem nawet, czy ją poznaję. Nie wiem, czy zakochałbym się w niej ponownie, gdybym dopiero teraz ją poznał. Winię za to zmarłego de Trafforda, a najbardziej Joakima Dahla. Wzięli dziewczynę i nagle zrobili z niej prezydenta USA - zaśmiał się. - Trochę za dużo obowiązków na jej głowę. Jest sama i czuje się sama, dlatego bo ją opuścili… Zmyli się… no dobra, szczerze mówiąc, może nie powinienem winić de Trafforda za to, że umarł. Najpewniej nie chciał. Jednak Joakim nie powinien zostawić ją samą z tym wszystkim. W takiej sytuacji, kiedy umarł Terrence. Umarł Abascal. Alice kontra cały świat. Nie dziwię się, że czuje się samotna, skoro wszyscy ludzie, którzy mogliby jej pomóc, są albo ułomni, albo wypierdolili hen daleko. Nawet ci wielcy przyjaciele, jak Kaverin… Myślę, że to kolejne osoby, które czegoś od niej wymagają. Przecież ta cała akcja na Islandii jest po to, żeby włączyć ludzi do jego prywatnej świty. Mamy więc biedną, młodą dziewczynę z Portland. Ładną, ale żadną Wonder Woman. Została wzięta nagle i niespodziewanie w świat najgorszego syfu. Facet zrobił jej dziecko i umarł. W drugim zakochała się, no to się zmył. Ma wiele ludzi przy sobie, ale boi się, że ich utraci. Dlatego nie chce w pełni się do nich przyzwyczaić, bo mogą w każdej chwili zginąć. No i słusznie, bo tak rzeczywiście jest. My tu i teraz jesteśmy zakładnikami. Przypominam, to zwykła dziewczyna z desek portlandzkiej opery. To dla niej dużo, bardzo dużo. I jeszcze jedna rzecz. Musi temu wszystkiemu sprostać. Po prostu musi. Co więcej, powinna osiągnąć największe szczyty i dokonać największych cudów. Dlaczego? Bo jej włosy czasem świecą się złotym kolorem. Dlatego, bo posiada w sobie Dubhe. Czy to błogosławieństwo? Czy może raczej kolejny ciężar? Na pewno jest przez to bardziej wyjątkowa. Jest gwiazdą, a my planetami, które wirują wokół niej w konstelacji Kościoła Konsumentów. Lecz ona w samym tym środku mimo wszystko pozostaje sama. Piękne. Poetyckie. Wkurwia mnie. Chciałbym ją po prostu wziąć, porwać i umieścić w jakimś bezpiecznym pokoju. Jakiejś chatce na wsi. Uprawialibyśmy ogródek i bylibyśmy normalni. W takich warunkach mógłbym opiekować się nią tak, jak brat powinien opiekować się siostrą. Jednak to? - rozejrzał się wokoło. - Tajna baza kosmicznej organizacji i skurwiel, którego nie da się pokonać? Czy my naprawdę nie zasługujemy, żeby być normalni? Żeby prowadzić normalne życie? W którym momencie dokładnie zostaliśmy pozbawieni tego prawa?
Abby wysłuchała go uważnie.
- Za jakiś czas… Po prostu przywykniesz do tego, że nasza normalność, to dokładnie to wszystko co nas otacza… Wiem, że w tej chwili kompletnie się z tym nie zgadzasz, ale lepiej to przyjąć, niż z tym walczyć, no chyba, że zechcesz zerwać kontakt z tym światem, ale i z osobami, które są w jego centrum - wyjaśniła mu Roux. - Dlatego lepiej, gdy trzymamy się razem - dodała. - No i że się rozumiemy w tym, co nas boli i nam doskwiera - poklepała go w rękę.
- Nie martw się, wcale nie chcę uciec i ją pozostawić - powiedział Thomas. - Znam ją od kilku miesięcy, ale i tak czuję silny obowiązek opiekować się nią. Choć… bycie w tym miejscu… - spojrzał na swoje stopy. - Ciężko to nazwać opieką. Może dlatego poczuliśmy taką chuć względem ciebie. Czy możemy zakochać się w kimś, kto nie byłby Konsumentem? Kto nie byłby częścią naszego świata? Nie zrozum mnie źle, to nie było wyznanie miłości. Jednak i tak chcę czasami przytulić kobietę, która wiedziałaby, w jakim świecie żyję. Z czym na co dzień się zmagam. Będzie to pełniejsze, niż one night stand z osobą z jakiegoś klubu. Pewnie to dlatego nawet ułożony Arthur poddał się seksualnej gorączce. Nie jest mi przykro z tego powodu, że cię wzięliśmy. Z drugiej strony wolałbym, żeby stało się to za twoją pełniejszą zgodą. Przykro mi, jeśli uważasz, że cię nie szanuję i wziąłem jak dziwkę. Tak wcale nie jest. Czuję ciekawe emocje ze względu na twoją relację z Bee, jednak nigdy nie przestałem cię szanować. I chciałbym, żebyś to wiedziała - mruknął.
Akurat Arthur wyszedł spod prysznica.
- Coś mnie ominęło? - zapytał jakby z przekąsem. Pewnie słyszał kilka ostatnich głębokich linijek Thomasa.
- Po prostu dogadaliśmy się z Thomasem, a kąpałeś się tak długo, że zaczęliśmy już tematy głębokie… Takie o życiu i śmierci i o tym co nas trapi - powiedziała Abigail. Uśmiechnęła się lekko do Thomasa.
- Wszystko jest ok… Tommy. Idź się wymyj i ubierz. Pora na śniadanie - poleciła mu i wstała. Przeciągnęła się. Dobrze jej się zrobiło, po przeprowadzeniu z Douglasem tej poważnej rozmowy. Miała wrażenie, że od teraz będzie między nimi lepiej… Zerknęła na Arthura.
- Chodź, siadaj… Przytul się i wyznaj mi swe żale - powiedziała, chcąc nieco rozładować atmosferę.
Thomas zniknął za drzwiami, natomiast Arthur przybliżył się. Uśmiechnął się niepewnie.
- Jestem jednym wielkim chodzącym żalem. Przed chwilą na przykład osunąłem się w prysznicu i przez chwilę po prostu płakałem. Poczułem się alkoholikiem, wyrzutkiem, dnem i teraz jeszcze na dodatek gwałcicielem. Nie widzę, żebyś cierpiała. Pewnie będziesz mnie pocieszać, ale nie sądzę, żebym na to zasługiwał. Poza tym to nie ma sensu. Nie można mnie tak po prostu uspokoić. Jestem jedną chodzącą nerwicą. Raczej od zawsze. I najpewniej największą, jaką w życiu widziałaś…
Nie wiedział, dlaczego tak się rozgadał. Ale słowa same płynęły z jego ust. Abigail słuchała. Usiadła i poklepała miejsce obok, by usiadł przy niej. Właśnie to zrobił po chwili.

- Widzę, jak Alice ceni tę ciążę. I jak ty dbasz o nią, żeby doszła do szczęśliwego rozwiązania. Bo co mogłoby być cenniejszego od dziecka, czyż nie? Ech… - westchnął. - Mam czteroletnią córeczkę. Której nie widziałem od miesięcy. Jeśli bycie rodzicem jest takie ważne, to dlaczego nie jestem przy niej? Moja żona opuściła mnie wcale nie dlatego, bo piłem. Zresztą przed śmiercią mojego brata wcale nawet tyle nie piłem. Oczywiście, trochę… ale każdy facet lubi wypić. Opuściła mnie dlatego, bo poświęcałem się pracy. Nie rodzinie. Czasami była dla mnie ważniejsza od żony, córki… Opuszczałem wszelkie ważne święta. Publikowałem ważne artykuły na PubMedzie oraz w wielu różnych czasopismach medycznych. Nawet w Nature. Moja żona uznała, że nie chce spędzić życia z człowiekiem, który tylko wraca do domu po to, żeby mieć materac do spania. Odeszli ode mnie. Potem przez tydzień moja córka była u żony, a przez kolejny tydzień u mnie… tak na zmianę. Nawet było mi to na rękę. Teraz czuję się bardzo chujowym człowiekiem. Ile jeszcze miesięcy minie zanim moja czteroletnia córka przestanie mnie pamiętać? Nawet nie mam po co do niej wracać. Straciłem całą moją karierę. Jestem nikim. Będę nikim, jeśli nie będę z wami Konsumentem. Teraz, niedawno, odnalazłem w sobie wielki testosteron i jak wielki macho wziąłem cię, bo miałem taką wielką, ach, seksualną potrzebę - uśmiechnął się bardzo krzywo. Następnie jednak jego mina pokazała ubolewanie. Zamilkł, chcąc wyrównać oddech. - Czy możesz spojrzeć na mnie i powiedzieć, że moje życie jest idealne. Takie, jakie powinno być? Zanim powiesz, że nikogo życie takie nie jest… ech… - zamilkł.
Abigail wzięła wdech. Podniosła się, po czym przeszła dwa kroki, stanęła przed Arthurem i po prostu przygarnęła do siebie jego głowę, przytulając.
- Wszyscy, każde na swój sposób mamy życia do dupy. Jedyne co możemy robić, to umilać je sobie. Upiększać jakoś, ale nie zmienia to faktu, że większość czasu jest nam źle. Ale właśnie dlatego miłe rzeczy smakują wtedy najlepiej. Bo ich wartość wzrasta. Nie dam ci rozwiązania. Nie powiem, że wszystko jest idealnie. Uważam cię za wartościową osobę, świetnego lekarza. Mam nadzieję, że dalej będziemy się przyjaźnić… - powiedziała i pozwoliła mu spojrzeć w górę. Pogłaskała go jeszcze po czym usiadła obok niego i oparła się o jego ramię swoim ramieniem.
Arthur lubił tę bliskość. Potrzebował jej.
- Myślisz, że mamy jakiś zaplanowany z góry wielki los do Boga? Albo od jakiejkolwiek innej istoty? Bo nie mam pojęcia, w jakie miejsce chce mnie zaprowadzić. Jak będzie wyglądać koniec mojej wędrówki. Może powinienem o tym nie myśleć, a po prostu cieszyć się z towarzystwa, jakie napotkam na drodze… - zamilkł na moment i chwycił jej dłoń. Pogłaskał ją lekko.
To było takie… intymne. Abby nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś tak po prostu wziął ją za dłoń i promieniował czystą szczerością. Nawet Marion nigdy nie promieniowała szczerością. Oczekiwaniami oraz pragnieniami… oczywiście. Lecz nigdy nie podała jej na tacy tego, co najbardziej męczyło i dręczyło jej duszę.
- Zdaje mi się, że czasami w tych wszystkich dramatach tracimy to, jak bardzo to na nas wszystkich wpływa. Nikogo nie zaintereuje, jak przeżyliśmy porwanie przez dziwną hybrydę człowieka i technologii. Ale też nie chcę być bohaterem z wiadomości. Mam bardziej na myśli to… że powinniśmy bardziej o siebie dbać. Na serio dbać. Być swoimi przyjaciółmi. Kochać się. Taka sytuacja, jaka była w samochodzie… Ty i Thomas w walce o Bee. Nie masz pojęcia jak bardzo toksyczne to jest. Wydaje się lekkie i niewiele znaczące… Ale nasza grupa nie może być zatruwana przez nic. Mamy wokół siebie w kurwę wrogów. Dlatego błagam, chociażby wspierajmy siebie nawzajem - westchnął.
Arthur opuścił swoje miejsce przytulił się do Abby.
- Bądźmy przyjaciółmi - poprosił jakby rozpaczliwie.
Miał wrażenie, że w każdym momencie Zola wedrze się do pokoju i zaśmieje się w ten charakterystyczny dla niego, okropnie przerażający sposób. Chciał wiedzieć, że wtedy będzie mógł polegać w stu procentach na Abby. Że nie pojawi się znikąd jakaś wymyślona, głupia zagwozdka, która ich poróżni.
- Musimy być zjednoczeni…
Roux ścisnęła jego dłoń.
- Tak… Dokładnie tak. Masz rację. Wiem, że zachowywaliśmy się nieodpowiedzialnie… Sądzę, że po tym, co teraz miało miejsce, sytuacja się zmieni. Będziemy przyjaciółmi Arthurze. Nie martw się - podniosła rękę i pogłaskała go jeszcze po policzku chcąc dodać mu otuchy. Odniosła wrażenie, że tego właśnie potrzebował. Każdego z Douglasów należało traktować inaczej, z odpowiednią dla niego dozą różnych emocji. Wiedziała o tym, poznała ich obu w górach, a teraz poznawała ich jeszcze lepiej. Nie było jej z tym źle. Jakoś… Cieszyło ją to.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline