Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2020, 13:22   #441
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Nie jesteś jaka? - zapytał Thomas.
Arthur położył dłonie na materacu, nachylając się do przodu. Uderzał lędźwiami w łono Abigail. Czuł wielką przyjemność i nawet nie słuchał, o czym tamta dwójka rozmawiała. To, że słyszał ich głosy okazało się dla niego nawet fetyszem. Naparł do przodu, wchodząc w nią aż do końca. Thomas poczuł, jak pośladki Abby napierały na niego. Jego erekcja już dawno temu skurczyła się. W umyśle czuł podniecenie, jednak jego ciało było przygniecione stałym ciężarem, a zarazem nic go nie stymulowało. Wiedział jednak, że wystarczyło kilka sekund, żeby osiągnął pełną sztywność.
- Podciągnij ją - poprosił Arthur.
Thomas po chwili to zrobił.
- Będziesz grzecznie leżeć? - zapytał ją. - Jeśli cię puszczę?
Jego brat zastygł na chwilę w wyczekiwaniu na nową pozycję.
Abigail westchnęła i otworzyła oczy.
- Oczywiście, że nie… Ja nie jestem grzeczna - powiedziała Roux, ale w jej głosie wyczuć można było zaproszenie do droczenia i drażnienia. Zdawała się zmęczona siłowaniem sama ze sobą i powoli szala w jej głowie zaczęła się przechylać. Chciała ich obu, ale chciała też więcej zabawy i chciała przestać myśleć, bo to myślenie przeszkadzało jej najbardziej.
- Uhm… rozumiem - powiedział Thomas.
Wyszedł zza niej. Jednocześnie pociągnął ją głębiej, tak że już tylko jej łydki i stopy wystawały poza łóżko. Wtem jednak wszedł na nie Arthur. Zgiął jej nogi w kolanach i rozszerzył. Wszedł w nią znowu. Poruszał teraz szybko biodrami.
Thomas natomiast poczuł ulgę, wyzwalając się spod Abby. Przełożył nogę i delikatnie usiadł na jej brzuchu. Zdecydowany ciężar jego ciała opierał się jednak na nogach po obu jej stronach.
- Teraz nie uciekniesz - powiedział.
Patrzył na kobietę pod nim. Wnet jego penis znów był w pełnej erekcji. Thomas splunął na jej piersi i zaczął je masować. Po czym znowu splunął… Zaczął błądzić biodrami… Jego penis wnet przesuwał się po prawej piersi kobiety. Douglas spróbował je obie złączyć, pragnąc miłości hiszpańskiej.
Tego Abby się nie spodziewała. Z jednej strony czuła jak Arthur penetrował jej kobiecość, a z drugiej tuż nad sobą miała Thomasa, który znalazł nowe zastosowanie dla jej biustu, ściskając go i masturbując nim. Roux obserwowała go kilka chwil, a w jej ciele wzrosło przeświadczenie, że to będzie dziwnie satsfakcjonujące, kiedy obaj dojdą od tego, że dobrze im było z nią w łóżku. Zamknęła oczy i po prostu doświadczała. Podniosła ręce nad głowę i ułożyła się wygodniej. Trochę ciężko jej się oddychało, ale to jedynie podkręcało ekscytację. Posapywała zadowolona. Rozchyliła nawet nieco bardziej uda dla Arthura, nie stawiając mu się już tak. Po prostu chciała, żeby wszystkim było dobrze.
Arthur kontynuował. Szybciej i szybciej… Oddychał przez usta. Musiał trochę zwolnić. Jego ręce szukały jakiejś dobre podpory… aż znalazły bardzo nieoczekiwaną. Położył obie dłonie na barkach Thomas, popychając go nieco do przodu swoim ciężarem. Tymczasem jego biodra pracowały zawzięcie, a penis czerpał rozkosz z wnętrza Abby.
Thomas w pierwszej chwili miał ochotę mu uciec, ale uznał, że wczoraj Arthur został dużo bardziej doświadczony, smakując jego nasienia oraz męskości. Niech mu będzie wygodnie. Sam poruszał się delikatnie między piersiami Abby. Spoglądał na swoją męskość pomiędzy jej ściśniętymi sutkami. Następnie na jej twarz. Jak posapywała, jak układała się wygodniej. Nawet podniosła ręce nad głowę…
Wnet lewa ręka Arthura zbłądziła na materac, natomiast prawą wciąż opierał się na Thomasie. Pchnął trzy razy i doszedł wgłąb Abby. Jęknął przeciągle i przymknął oczy, doświadczając orgazmu.
Abigail poczuła jak w jej wnętrzu zrobiło się cieplej i bardziej mokro. Wiedziała, że Arthur doszedł w niej. Jej umysł zaczął na kilka sekund szarżować, ale nie miała na to zbytnio czasu, bowiem Thomas dalej wisiał nad nią i ocierał się o jej klatkę piersiową. Czy on też dojdzie? I ubarwi jej szyją i twarz? Sapnęła na taką myśl, ale wciąż nie otwierała oczu. Czuła się wciąż podniecona, w końcu sama potrzebowała trochę innego rodzaju pieszczot by osiągnąć szczyt. Czuła jednak psychiczną satysfakcję. W życiu by się o nią do tej pory nie podejrzewała.
Arthur głośno oddychał, patrząc na wypływającą z niej jego spermę. Podniósł dłoń i zaczął ją wcierać w srom Abby. Podniecało go to. Nie było to jego intencją, ale sprawiał jej też bezpośrednią przyjemność, wmasowując własne nasienie w łechtaczkę i okolice.
- Dzięki za nawilżenie, bracie - mruknął Thomas cicho. Drżał z chęci osiągnięcia erotycznej satysfakcji. - Ale teraz zejdź na bok.
Arthur wszedł na łóżko. Nie do końca wiedział, co teraz robić, więc zaczął wycierać penisa o części piersi Abby, które nie były pokryte śliną brata. Tymczasem Thomas spojrzał na rozgrzany srom Roux. Oraz na biel spermy Arthura. Wsunął się wgłąb… A następnie opadł całym ciałem na Abigail, przyduszając ją mocno i agresywnie do materaca. Zaczął brać ją dużo mocniej i brutalniej od brata. Miał też więcej sił, niż poprzedniego wieczora, kiedy kręcili film. Mocno ścisnął jej ramię.
Tak jak wcześniej się nad tym zastanawiała, tak teraz doskonale widziała i czuła różnicę. Thomas był bardziej gwałtowny i zaborczy. Może nadal odgrywał się na niej za Bee? Abigail nie była pewna, bo nie mogła się skoncentrować, kiedy brał ją tak szybko, mocno i intensywnie. Do tego wszystkiego jeszcze sam fakt, że obaj ją obserwowali. Że byli braćmi, że tak lubieżnie przyjmowała ich obu w siebie. To wszystko razem podniecało ją i doprowadzało do drżenia. Jedną z dłoni złapała nadgarstek ręki Arthura. Pociągnęła ją do swoich ust i zaczęła ssać jego kciuk, jakby mogła się napić, a tak naprawdę po prostu miała potrzebę odruchu ssania. Zdawało jej się to kompletnie nielogiczne i zabawne, ale nie mogła się powstrzymać i skupienie na tym, pozwalało jej czerpać więcej przyjemności z pchnięć Thomasa. Jej wzrok był pełen błogości i rozkoszy. Była zarumieniona. Było jej z nimi dobrze. ‘Za dobrze’, jak to wcześniej ujęła.
Arthur opadł na bok. Oparł głowę o dłoń. Pozwolił Abigail ssać swój kciuk. Teraz, kiedy zeszło z niego podniecenie, zaczął mieć zalążki wyrzutów sumienia. W żadnym wypadku nie był przyzwyczajony do takich lubieżnych wyskoków. Uznał to za zabawne. W tej chwili nie miał już prawa się wahać. Nie miał pojęcia, jak to możliwe, że podniecenie było w stanie tak bardzo zasnuć umysł… kompletnie zahipnotyzować i popchnąć do niemożliwych czynów. Teraz, kiedy już w niej doszedł, zaczął patrzeć na wszystko racjonalnie. Może to był jakiś mechanizm ewolucyjny, mający na celu stworzenie kolejnego pokolenia. Człowiek tracił nad sobą kontrolę. Jego system wartości i światopogląd nie miały najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko to, żeby dojść w kobiecie. Dopiero potem patrzyło się na wszystko dużo chłodniej. Przecież ona nie była chętna. Może teraz… ale wcześniej na pewno nie. Thomas był jego bratem. Taki trójkąt był okropnie zboczony i lubieżny.
Z drugiej strony Arthur wnet uspokoił się. Obserwował, jak Abby ssała jego kciuk i jak Thomas zagłębiał się w kobiecie. Mijały sekundy i z każdą kolejną oswajał się z tym widokiem i wydawał mu się coraz mniej szokujący. Czy naprawdę był w stanie przywyknąć do czegoś takiego? To właśnie się działo. Doszedł do wniosku, że rzeczywiście nikt na tym nic nie tracił. Ewentualnie Abigail mogła tracić dobre imię, ale film już został nagrany wczoraj i mleko się wylało. Poza tym Roux nie była już częścią normalnego społeczeństwa, w którym mogłaby myśleć o takich standardowych rzeczach, jak opinia przyszłego męża lub sąsiadów. Była Konsumentką. Oni też byli Konsumentami. Często żyli z dnia na dzień i mogli umrzeć choćby za minutę lub godzinę. To było ekstremalne życie. Czy pasowały do niego śluby czystości i pas cnoty? Oczywiście, mogliby spróbować żyć bez seksu, papierosów, alkoholu, może nawet telewizji i pasjansa, ale jaki to miało sens?
Nachylił się i pocałował ją w policzek, jakby dopiero teraz zaczął dbać o komfort psychiczny Roux.
Abigail spojrzała na niego. Wysunęła z ust jego palec, kiedy nachylał się jeszcze nad jej policzkiem i przechyliła głowę, by pocałować go w usta. Złapała go zębami za dolną wargę, lekko. Po czym jej głowa opadła na łóżko i kobieta wydała kolejny jęk z tytułu pchnięć Thomasa. Raz na jakiś czas ocierał się o taki dobry punkt, ale było to za rzadko, żeby dać jej całkowicie satysfakcjonującą rozkosz. Było jej jednak dobrze. Czuła, że zrobiła dla nich coś dobrego. To jej wystarczyło.
Arthur pocałował ją po tym, kiedy złapała jego wargę. Zaczął delikatnie ugniatać jej pierś. Nie dla swojej przyjemności, ale jej. Nawet zastanowił się, czy wsunąć dłoń i zacząć pieścić jej łechtaczkę, ale uznał, że nie będzie przeszkadzał Thomasowi. Ten zresztą i tak przykrywał prawie całkowicie jej ciało. Dopiero po chwili odgiął się. Teraz poruszał się w niej powoli i jakby od niechcenia. Arthur wziął poduszkę i starł nią pot z brzucha Abby oraz wilgoć z jej piersi. Thomas jeszcze kilka razy poruszył się w niej. Następnie znieruchomiał. Roux poczuła kolejną falę ciepła i wilgoci. Sperma obydwu braci zmieszała się w jej wnętrzu…
Abigail była tego całkowicie świadoma. Leżała, czekając aż Thomas się z niej wysunie. Chciała się zaspokoić, choćby palcami. Oddychała nieco szybciej, nadal podniecona i nieco zdyszana tempem, które po rytmicznym Arthurze nadał jej Thomas. Otworzyła oczy i obserwowała to jednego mężczyznę, to drugiego. Czy podobało im się? Czy byli usatysfakcjonowani? Próbowała odczytać to z wyrazów ich twarzy.
Arthur rozmyślał nad czymś, delikatnie i czule głaszcząc jej pierś. Tymczasem Thomas oddychał przez usta, wyprostowany pomiędzy jej nogami. Jego mina przypomniała jej wojownika, który wciąż odczuwał żądzę krwi po zejściu z pola bitwy. Wciąż nie uspokoił się, choć rozkosz orgazmu skutecznie zmywała stres i gniew z jego ciała. Zaczął delikatnie masować płeć Abby, spoglądając na to jak zaróżowiona i wilgotna była.
- Jak się czujesz? - zapytał Arthur. Spojrzał na nią z lekko niepewnym uśmiechem. Jakby spodziewał się, że w każdej chwili Roux wybuchnie płaczem.
Abby westchnęła na dotyk Thomasa, była nadwrażliwa i naprawdę potrzebowała swojego orgazmu.
- Dobrze… Nadal mi gorąco… Ale nie jest mi źle… - powiedziała w odpowiedzi na pytanie Arthura. Nawet przez myśl jej nie przeszedł płacz. Świadomość tego, że właściwie, gdyby naprawdę się opierała, to byłby gwałt, w ogóle do niej jakoś nie docierała. Nie obawiała się ich. Obaj byli przystojni, każdy na swój sposób. Obu lubiła, każdego na swój sposób. Mogła trafić gorzej… A jej zdaniem, trafiła całkiem dobrze.
Arthur nachylił się i pocałował ją w usta. Zauważył, że Abby nie przeżyła orgazmu, choć nie miał kompletnej pewności. To nie było tak, że w każdej chwili bacznie obserwował jej reakcje. Przesunął się w dół, po czym odsunął delikatnie dłoń Thomasa. Nachylił się i musnął końcówką języka łechtaczkę Abby. Poczuł słony smak, jednak prędko przełknął ślinę i zignorował fakt, że pewnie znowu spróbował spermy Thomasa lub swojej własnej. Najpewniej obu. Po tym całym ciężkim doświadczeniu zasponsorowanym przez jego brata mogła chcieć nieco delikatności…
- Mmmm wow… - westchnęła Abigail. Rzeczywiście język Arthura był dobry. Bardzo dobry. Roux rozchyliła uda i odrobinę nakierowała lepiej swoje biodra, by doznawać jak najlepszych pieszczot. Dzięki temu dojdzie szybciej, a zdecydowanie wiedziała, że jeśli będzie ją tak pieścił jeszcze trochę, to to nastąpi. Poddała się więc i pojękiwała, im bliżej była szczytu, tym jej mięśnie napinały się bardziej, a jej jęki stawały westchnięciami o nieco wyższej nucie.
Thomas również przybliżył się, a Arthur ustąpił mu miejsca. Również spróbował jej płci językiem. Wnet obydwoje mężczyźni zaczęli razem pieścić ją na zmianę...

Kiedy wreszcie doznała orgazmu, lekko jej zaświeciło przed oczami i westchnęła z rozkoszy, opuszczając biodra całkiem swobodnie w dół. Uda jej nieco drżały, ale leżała i uspokajała oddech, powoli dochodząc do siebie. W ten sposób, każde z nich, w formie nieoczekiwanego ‘śniadania’ doszło po razie. Oni w niej, a ona dzięki nim. To było dziwne, ale przyjemne. Nie chciało jej się ruszać, choć czuła, że powinna iść się umyć i wypłukać ich nasienie, by nie kusić losu. Była jednak tak przyjemnie rozleniwiona, no i wzięła tamtą tabletkę… Uznała, że może poleżeć jeszcze parę minut. Nawet jej się nie chciało złączać nóg. Po prostu leżała, jak ją pozostawili.
Arthur położył się z jednej strony, a Thomas z drugiej.
- Mam teraz ochotę na porządne śniadanie - powiedział starszy z braci i zaśmiał się.
- Jakbyśmy byli w ekskluzywnym hotelu sci-fi, co nie? - zapytał drugi. - Pójdziemy prosto do Zairy i zażądamy kawę, dżem i croissanty…
- Mówił, że jest tu kuchnia, pewnie mamy do niej dostęp - zauważyła Abby.
- Mam ochotę na jajecznicę, taką na maśle… może z pieczarkami… I świeże pieczywo posmarowane masłem…
- Masz ochotę na masło, co nie? - Thomas jakby zaszydził, ale nie w szczególnie złośliwy sposób.
- Albo sałatkę caprese. Z pomidorami i mozzarellą… czarnymi oliwkami i oliwą z oliwek…
- Robicie mi apetyt tym mówieniem i jedzeniu… - jęknęła i przekręciła się na brzuch. Czuła się teraz dużo swobodniej z prezentowaniem im swojej nagości. Popatrzyła to w lewo na jednego, to w prawo na drugiego mężczyznę.
- Czuję się surrealistycznie, ale dobrze… Podoba mi się… Nie przeszkadza wam to? Że robimy to w taki sposób, we trójkę? - zapytała, chcąc upewnić się, czy to było w porządku. Obawiała się trochę, że komuś się nie podobało, a może po prostu potrzebowała zapewnienia, że wszystko było w porządku i mogli kontynuować to co miało miejsce.
- Nagle myślenie o mojej górskiej chatce sprawia, że się czerwienię… - walnęła, zasłaniając dłońmi twarz. Teraz była świadoma jak wiele sytuacji podczas ich treningu mogło być dwuznacznych i końcowo doprowadzić do stosunku.
Thomas zerknął na nich. Zamyślił się.
- Jesteśmy bliskimi współpracownikami. Wszystkie moje związki nie wypaliły lub zostały zduszone w zarodku. Mam dopiero trzydzieści trzy lata… ale to wydaje mi się ostatnio… “aż” trzydzieści trzy. Nie chcę żyć w celibacie. Dla mnie to chyba najzdrowsze i najbardziej satysfakcjonujące rozwiązanie, jakie istnieje. To, że Arthur jest tego częścią kompletnie mi nie przeszkadza.
Nie chciał powiedzieć, że nawet go podnieca. Jego brat go nie pociągał. Kręciła go jednak myśl, że obydwoje mieli tę samą kobietę jednocześnie. Jakby znowu byli rodzeństwem dzielącym się zabawkami.
- Jesteśmy dorosłymi ludźmi - westchnął Arthur. - Mamy prawo, żeby cieszyć się życiem. Zwłaszcza że w każdej dosłownie chwili możemy umrzeć. Jeśli żyjemy pośrodku fantazji - rozejrzał się po sypialni rodem z filmu science fiction. - To czy nie możemy do tego dołączyć też fantazji seksualnej? - uśmiechnął się lekko. - Jest mi bardzo dobrze. Już przeżyłem małżeństwo i nie poszukuję żony. Mam też dziecko i nie chcę następnych. Przygodne związki uważam za obrzydliwe… ale to nie musi być wcale przygodna relacja…
Abigail leżała chwilę i zastanawiała się nad słowami Arthura.
- Mm… Jeśli stąd wyjdziemy… Jeśli wyjdziemy z tego cali… To możemy… A nawet musimy to jeszcze powtórzyć… - powiedziała poważnym tonem, po czym przeciągnęła się i wreszcie zdecydowała wstać z łóżka. Zerknęła na obu Douglasów i uśmiechnęła się kręcąc głową, po czym ruszyła do łazienki, zmyć z siebie pot, ślinę i ich nasienie. Miała ochotę na ogromne śniadanie i zdecydowanie nie chciała spotkać Zoli Zairy. Oby o nich w ogóle zapomniał.
- To było… bardzo sexy… - mruknął Arthur, patrząc na Thomasa.
Byli już sami.
- Plusy bycia Konsumentem? Piękne dziewczyny? - Thomas szepnął i spojrzał na niego z uśmiechem. - Kto wie, może dołączymy do nas jeszcze Bee?
Arthur nie był taki pewny.
- Uspokój się. Wyhamuj. Ciesz się z tego, co masz. Inaczej twój apetyt cię pochłonie i nigdy nie będzie ci dość. Więcej i więcej… widziałem ludzi, którzy im więcej dostawali, tym byli bardziej nieszczęśliwi.
Thomas w pierwszej chwili chciał mruknąć, żeby przestał mu truć, ale uznał, że tak właściwie Arthur miał rację.
- Mamy się czym cieszyć obydwoje - powiedział i uśmiechnął się lekko.
- Dobra, dość - mruknął mu Arthur. - Teraz natomiast wyglądasz jak ci rybacy z obrazków, którzy złowili metrową rybę. Uważaj, bo jeszcze trochę i zrobisz się na serio obrzydliwy - zaśmiał się.

Czekali, aż Abby wyjdzie z łazienki.

Abigail nie kąpała się krytycznie długo. Ubrała się w rzeczy, które wczoraj zostawili w łazience i w ten sposób była gotowa do podróżowania po budynku. Chciała się przejść po pomieszczeniach, rozejrzeć. Kiedy wyszła, związując gumką mokre włosy zaczęła mówić.
- Tak sobie myślałam, że po śniadaniu powinniśmy przejść się po pomieszczeniach do których mamy dostęp. Włącznie z naszymi pokojami, żeby się rozejrzeć, czy czegoś tam nie wstaw… - zawiesiła głos, spoglądając na obu Douglasów, którzy czekali jej powrotu. Popatrzyła to na Thomasa, to na Arthura.
- No… Wstawił… Czy nie… - zmarszczyła brwi próbując przypomnieć sobie o czym mówiła. Odwróciła wzrok na bok.
- Tak, ja nadal jestem nagi - rzucił Arthur. - A Thomas jest nadal brzydki. Nie masz się co dziwić - rzekł i ruszył pod prysznic.
- Jaki zabawny się zrobił! - Thomas rzucił za nim. Następnie spojrzał na Abby. - Wiedziałaś, że Arthur jest taki zabawny? Ja nie wiedziałem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:26   #442
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Abigail uniosła brew.
- Najwyraźniej porządny seks działa jak pocałunek księcia… Czyni cuda - zażartowała, krzyżując ręce pod biustem. Usiadła na ławeczce, gdzie wczoraj polecono jej siedzieć i czekać. Nie mieli w tej sekundzie nic do roboty, poza właśnie czekaniem.
- Myślisz, że Bee dotarła do Alice? - zapytała, kiedy minęło już kilka minut czekania, aż Arthur skończy mycie.
- Myślę, że Bee gdzieś dotarła, ale nie wiem, czy do Alice - odparł Thomas. - Gryla i gobliny są lepsi od Zoli, bo nie mordują masowo niewinnych ludzi. Nazwij mnie psychopatą, ale nie mam nic przeciwko temu, że zabiera najmniej grzeczne dzieci - rzekł żartobliwym tonem. - W każdym razie nie tworzy sytuacji z dwóch drzew lub Dimmuborgir Guesthouse. Ale to nie znaczy, że jest wielgaśnym aniołkiem, który przybył tylko po to żeby nas wszystkich wyratować i żeby wszystkim było dobrze. Na pewno nie obchodzi ją to, żeby Bee zobaczyła się z Alice, a Bee mimo wszystko jest na łasce Gryli. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, co takiego mogłaby chcieć uczynić. Raczej nie zabije ich wszystkich… więc być może wszystkich uwolni. No bo czemu miałaby więzić? - tak myślał.
Abby kiwnęła głową.
- Mam nadzieję, że wyszli z tego cało. I że my wyjdziemy też… Myślisz, że zdołamy znaleźć Jenny? - zapytała, po raz kolejny zmieniając temat.
- Mam taką nadzieję. Jednak nie zależy mi na tym ekstremalnie - powiedział Thomas. - Bo jak ją znajdziemy, to przecież i tak nie uciekniemy. A Zola będzie mógł nas rozdzielić, jeśli będzie tylko miał taką ochotę, więc takie odnalezienie się nawzajem nie będzie nic znaczyło. Jednak wolałbym zobaczyć ją, że jest cała i zdrowa. To nie jest jakaś moja przyjaciółka i jestem przekonany, że do dzisiaj mylą jej się imiona moje i Arthura, bo nazywa nas inaczej za każdym razem. Jednak jest naszym sprzymierzeńcem - dodał. - Wy macie jakieś wspólne historie za sobą? Clubbing w Madrycie? Zakupy w Paryżu? - uśmiechnął się lekko.
- Niezbyt, ale zdarzyło nam się być na kilku zadaniach wspólnie, pewnie dlatego nie myli mojego imienia z Bee - stwierdziła Abby, wzruszając ramionami.
- Myślę jednak o tym, że jej znalezienie mogłoby poprawić humor Alice… Kiedy już do nas dotrze - wyjaśniła swoje pobudki. Nasłuchiwała, czy Arthur skończył już kąpiel. Zerknęła na Thomasa.
- Lubię cię… I twojego brata… Jesteście inni niż reszta Konsumentów - powiedziała i podeszła do drzwi. Otworzyła je i wyjrzała na korytarz. Czy coś było na nim widać?
Był pusty. Naprawdę mogli spacerować po całej bazie IRWD i Zola nie zamierzał ich zatrzymywać. I tak nie mogli zrobić nic, co by mu zaszkodziło, więc równie dobrze mógł zapewnić im nieco swobody. Zwłaszcza że cieszył się z filmu, który nakręcił wczoraj i nie był na nich zły.
- A czym się tak bardzo różnimy? - zapytał Thomas. - Oprócz tego, że jesteśmy braćmi Alice. Wydaje mi się czasami, że jesteśmy z wami tylko ze względu na pokrewieństwo z nią. Co prawda byłem profilerem w FBI, ale moje umiejętności są zazwyczaj nieprzydatne. Może gdybyśmy zajmowali się śledztwami z całą paletą podejrzanych. Jednak zazwyczaj wszystko dzieje się na dużo większą skale… To nie jest tak jak w powieściach Agathy Christie. Że mamy damę, starą damę, pułkownika, służącego, lorda i pytanie… kto zabił drugiego lorda. Nasze życie to… boom boom pow terroryści! Boom pow samoloty roztrzaskujące się o wieżowce. Boom pow pow miliard bogów mających wielkie moce i ogromną rzeszę niewolników.
Thomas dał lekko upust swojej frustracji.
- Po prostu na samym początku cieszyłem się, że może uda mi się przysłużyć ze względu na moje doświadczenie w FBI. Albo kogoś spektakularnie uratuję dzięki moim mocom. Natomiast akcja zawsze dzieje się gdzieś indziej i jestem statystą. No dobra, spoko… Wiem, że Jennifer również czuła się bezużyteczna, i że nie była w stanie robić tyle, ile chciała… Może to jest cecha wspólna dla wszystkich przyjaciół Alice. Naprawdę chcemy jej pomóc, żeby ją trochę odciążyć, ale wszyscy koniec końców… i tak nie jesteśmy w stanie - westchnął i zwiesił głowę.
Nie planował i nie pragnął żadnych bliższych rozmów z Abby. Czyż nie łatwiej byłoby się po prostu pieprzyć? Ech…
Roux wysłuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia, po czym podeszła do niego i usiadła obok. Oparła mu dłoń na ramieniu.
- To jest na swój sposób klątwa przyjaźni z Harper. Jeszcze nie zauważyłeś? Wszystkich ze sobą łączy, dla wszystkich jest miła i o wszystkich dba… Ale koniec końców jesteśmy jej słabym punktem, w który cały świat będzie uderzał, żeby zranić ją. Jakbyśmy mieli tarczę celowniczą przyklejoną do czoła, już przez sam fakt przebywania przy niej… A jednak to robimy, bo przez jej dramatyczne dbanie o nas, jakoś nas do siebie przyciąga… Na szczęście, żadne z nas nie jest samo. To że nie robimy spektakularnych rzeczy, by jej pomóc, albo innym… Nie znaczy, że nie jesteśmy ważni. Uważam, że jesteś ważny... Tak samo i Arthur, czy Jenny - wyjaśniła, reflektując się by nie zabrzmieć zbyt otwarcie co myślała teraz o Thomasie. Postarała się do niego nieco uśmiechnąć.
- Umyjmy się, ubierzmy i chodźmy jeść. Może Zola uschnie od promieniowania pogody ducha twojego brata - rzuciła typowym żartem ‘starej Abby z treningu w górach’.
Prysznic przestał już lecieć, co znaczyło, że Arthur się wycierał. Natomiast Thomas uśmiechnął się lekko, ale jakby smutno.
- Strasznie mi jej szkoda. Wiem, jaka jest samotna. No i została sama z dzieckiem. Myślę, że dlatego tak bardzo chcesz jej pomóc w tej ciąży. Nawet nie mówi o swoich problemach. Ani razu nie podeszła do mnie i nie powiedziała, jak ciężko jej jest po stracie de Trafforda i że na przykład potrzebuje pomocy. Dusi to w sobie… chyba że tylko mnie wyklucza, a wy macie głębokie i bliskie rozmowy do samego świtu? - zapytał, spoglądając na Abby. - Czy ty w ogóle jesteś jej najbliższą przyjaciółką? Jennifer? Czy ona ma w ogóle jakąkolwiek prawdziwą przyjaciółkę?
Abby pokręciła głową.
- Zdaje mi się, że boi się. Po pierwsze, nie chce psuć nam nastrojów swoim złym humorem, czy słabością, dlatego zawsze stara się uśmiechać, gdy nas widzi. Zwróciłeś na to uwagę? Musi być naprawdę źle, żeby ta jej spokojna postawa, która jest moim zdaniem aktorską maską ze sceny, została zerwana. To co kryje się za nią, to na pewno prawdziwe uczucia Alice, ale ona je tam upycha. Dba o nas, nie pokazując co ją trapi. Po drugie, pewnie boi się mieć kogoś bardzo blisko… Szczerze, odrobinę jej się nie dziwię… Bo zapewne jest świadoma tego, że każdego z nas może stracić, jak Terrence’a. Była bardziej rozmowna wcześniej, zanim nastąpił Mauritius? Wydawało mi się, gdy ją widywałam, że była nieco straumatyzowana po Helsinkach, ale jakoś się trzymała. Tymczasem teraz? Teraz to jest wszystko gra. Dlatego nas potrzebuje… Bo bez nas, całkowicie się posypie. Gdyby nie to dziecko, zapewne już by się posypała. To tylko delikatna kobieta, którą wpakowano w ogromne obowiązki. Ja jej współczuję i szanuję ją. Jej zdolność do dbania o wszystkich. Dlatego chcę jej pomagać - wyjaśniła mu Roux.
- Wiesz, ja ją poznałem na długo przed tobą. Jak śpiewała na deskach opery w Portland. Była piękna, promieniująca życiem i wspaniała. No cóż, nie dostawała za każdym razem głównych ról, ale i tak była w stanie ukraść spojrzenia wszystkich nawet krótkim występem. Zakochałem się w niej. Tak jak mężczyzna zakochuje się w kobiecie. Nie wiedziałem, że jest moją siostrą. I też nie chodziło o to, że chciałem ją przelecieć… Pragnąłem przy niej przybywać. Aby oświetlała mnie światłem zaabsorbowanym z reflektorów bijących ze sceny. Więc wziąłem ją na kolację. Była niewinna, lekka i urocza. Nastoletnia. Wręcz nastoletnia. W którym momencie tak bardzo się zmieniła? Czy to było wtedy, kiedy zaatakowała nas ta mafia? Swoją drogą mafia Konsumentów. Czy to sam Kościół wyciągnął z niej tą lekkość i… ech… Nie sprawiała wrażenia kompletnie beztroskiej. Nie była dzieckiem. Jednak diametralnie zmieniła się przez ostatnie miesiące. Nie wiem nawet, czy ją poznaję. Nie wiem, czy zakochałbym się w niej ponownie, gdybym dopiero teraz ją poznał. Winię za to zmarłego de Trafforda, a najbardziej Joakima Dahla. Wzięli dziewczynę i nagle zrobili z niej prezydenta USA - zaśmiał się. - Trochę za dużo obowiązków na jej głowę. Jest sama i czuje się sama, dlatego bo ją opuścili… Zmyli się… no dobra, szczerze mówiąc, może nie powinienem winić de Trafforda za to, że umarł. Najpewniej nie chciał. Jednak Joakim nie powinien zostawić ją samą z tym wszystkim. W takiej sytuacji, kiedy umarł Terrence. Umarł Abascal. Alice kontra cały świat. Nie dziwię się, że czuje się samotna, skoro wszyscy ludzie, którzy mogliby jej pomóc, są albo ułomni, albo wypierdolili hen daleko. Nawet ci wielcy przyjaciele, jak Kaverin… Myślę, że to kolejne osoby, które czegoś od niej wymagają. Przecież ta cała akcja na Islandii jest po to, żeby włączyć ludzi do jego prywatnej świty. Mamy więc biedną, młodą dziewczynę z Portland. Ładną, ale żadną Wonder Woman. Została wzięta nagle i niespodziewanie w świat najgorszego syfu. Facet zrobił jej dziecko i umarł. W drugim zakochała się, no to się zmył. Ma wiele ludzi przy sobie, ale boi się, że ich utraci. Dlatego nie chce w pełni się do nich przyzwyczaić, bo mogą w każdej chwili zginąć. No i słusznie, bo tak rzeczywiście jest. My tu i teraz jesteśmy zakładnikami. Przypominam, to zwykła dziewczyna z desek portlandzkiej opery. To dla niej dużo, bardzo dużo. I jeszcze jedna rzecz. Musi temu wszystkiemu sprostać. Po prostu musi. Co więcej, powinna osiągnąć największe szczyty i dokonać największych cudów. Dlaczego? Bo jej włosy czasem świecą się złotym kolorem. Dlatego, bo posiada w sobie Dubhe. Czy to błogosławieństwo? Czy może raczej kolejny ciężar? Na pewno jest przez to bardziej wyjątkowa. Jest gwiazdą, a my planetami, które wirują wokół niej w konstelacji Kościoła Konsumentów. Lecz ona w samym tym środku mimo wszystko pozostaje sama. Piękne. Poetyckie. Wkurwia mnie. Chciałbym ją po prostu wziąć, porwać i umieścić w jakimś bezpiecznym pokoju. Jakiejś chatce na wsi. Uprawialibyśmy ogródek i bylibyśmy normalni. W takich warunkach mógłbym opiekować się nią tak, jak brat powinien opiekować się siostrą. Jednak to? - rozejrzał się wokoło. - Tajna baza kosmicznej organizacji i skurwiel, którego nie da się pokonać? Czy my naprawdę nie zasługujemy, żeby być normalni? Żeby prowadzić normalne życie? W którym momencie dokładnie zostaliśmy pozbawieni tego prawa?
Abby wysłuchała go uważnie.
- Za jakiś czas… Po prostu przywykniesz do tego, że nasza normalność, to dokładnie to wszystko co nas otacza… Wiem, że w tej chwili kompletnie się z tym nie zgadzasz, ale lepiej to przyjąć, niż z tym walczyć, no chyba, że zechcesz zerwać kontakt z tym światem, ale i z osobami, które są w jego centrum - wyjaśniła mu Roux. - Dlatego lepiej, gdy trzymamy się razem - dodała. - No i że się rozumiemy w tym, co nas boli i nam doskwiera - poklepała go w rękę.
- Nie martw się, wcale nie chcę uciec i ją pozostawić - powiedział Thomas. - Znam ją od kilku miesięcy, ale i tak czuję silny obowiązek opiekować się nią. Choć… bycie w tym miejscu… - spojrzał na swoje stopy. - Ciężko to nazwać opieką. Może dlatego poczuliśmy taką chuć względem ciebie. Czy możemy zakochać się w kimś, kto nie byłby Konsumentem? Kto nie byłby częścią naszego świata? Nie zrozum mnie źle, to nie było wyznanie miłości. Jednak i tak chcę czasami przytulić kobietę, która wiedziałaby, w jakim świecie żyję. Z czym na co dzień się zmagam. Będzie to pełniejsze, niż one night stand z osobą z jakiegoś klubu. Pewnie to dlatego nawet ułożony Arthur poddał się seksualnej gorączce. Nie jest mi przykro z tego powodu, że cię wzięliśmy. Z drugiej strony wolałbym, żeby stało się to za twoją pełniejszą zgodą. Przykro mi, jeśli uważasz, że cię nie szanuję i wziąłem jak dziwkę. Tak wcale nie jest. Czuję ciekawe emocje ze względu na twoją relację z Bee, jednak nigdy nie przestałem cię szanować. I chciałbym, żebyś to wiedziała - mruknął.
Akurat Arthur wyszedł spod prysznica.
- Coś mnie ominęło? - zapytał jakby z przekąsem. Pewnie słyszał kilka ostatnich głębokich linijek Thomasa.
- Po prostu dogadaliśmy się z Thomasem, a kąpałeś się tak długo, że zaczęliśmy już tematy głębokie… Takie o życiu i śmierci i o tym co nas trapi - powiedziała Abigail. Uśmiechnęła się lekko do Thomasa.
- Wszystko jest ok… Tommy. Idź się wymyj i ubierz. Pora na śniadanie - poleciła mu i wstała. Przeciągnęła się. Dobrze jej się zrobiło, po przeprowadzeniu z Douglasem tej poważnej rozmowy. Miała wrażenie, że od teraz będzie między nimi lepiej… Zerknęła na Arthura.
- Chodź, siadaj… Przytul się i wyznaj mi swe żale - powiedziała, chcąc nieco rozładować atmosferę.
Thomas zniknął za drzwiami, natomiast Arthur przybliżył się. Uśmiechnął się niepewnie.
- Jestem jednym wielkim chodzącym żalem. Przed chwilą na przykład osunąłem się w prysznicu i przez chwilę po prostu płakałem. Poczułem się alkoholikiem, wyrzutkiem, dnem i teraz jeszcze na dodatek gwałcicielem. Nie widzę, żebyś cierpiała. Pewnie będziesz mnie pocieszać, ale nie sądzę, żebym na to zasługiwał. Poza tym to nie ma sensu. Nie można mnie tak po prostu uspokoić. Jestem jedną chodzącą nerwicą. Raczej od zawsze. I najpewniej największą, jaką w życiu widziałaś…
Nie wiedział, dlaczego tak się rozgadał. Ale słowa same płynęły z jego ust. Abigail słuchała. Usiadła i poklepała miejsce obok, by usiadł przy niej. Właśnie to zrobił po chwili.

- Widzę, jak Alice ceni tę ciążę. I jak ty dbasz o nią, żeby doszła do szczęśliwego rozwiązania. Bo co mogłoby być cenniejszego od dziecka, czyż nie? Ech… - westchnął. - Mam czteroletnią córeczkę. Której nie widziałem od miesięcy. Jeśli bycie rodzicem jest takie ważne, to dlaczego nie jestem przy niej? Moja żona opuściła mnie wcale nie dlatego, bo piłem. Zresztą przed śmiercią mojego brata wcale nawet tyle nie piłem. Oczywiście, trochę… ale każdy facet lubi wypić. Opuściła mnie dlatego, bo poświęcałem się pracy. Nie rodzinie. Czasami była dla mnie ważniejsza od żony, córki… Opuszczałem wszelkie ważne święta. Publikowałem ważne artykuły na PubMedzie oraz w wielu różnych czasopismach medycznych. Nawet w Nature. Moja żona uznała, że nie chce spędzić życia z człowiekiem, który tylko wraca do domu po to, żeby mieć materac do spania. Odeszli ode mnie. Potem przez tydzień moja córka była u żony, a przez kolejny tydzień u mnie… tak na zmianę. Nawet było mi to na rękę. Teraz czuję się bardzo chujowym człowiekiem. Ile jeszcze miesięcy minie zanim moja czteroletnia córka przestanie mnie pamiętać? Nawet nie mam po co do niej wracać. Straciłem całą moją karierę. Jestem nikim. Będę nikim, jeśli nie będę z wami Konsumentem. Teraz, niedawno, odnalazłem w sobie wielki testosteron i jak wielki macho wziąłem cię, bo miałem taką wielką, ach, seksualną potrzebę - uśmiechnął się bardzo krzywo. Następnie jednak jego mina pokazała ubolewanie. Zamilkł, chcąc wyrównać oddech. - Czy możesz spojrzeć na mnie i powiedzieć, że moje życie jest idealne. Takie, jakie powinno być? Zanim powiesz, że nikogo życie takie nie jest… ech… - zamilkł.
Abigail wzięła wdech. Podniosła się, po czym przeszła dwa kroki, stanęła przed Arthurem i po prostu przygarnęła do siebie jego głowę, przytulając.
- Wszyscy, każde na swój sposób mamy życia do dupy. Jedyne co możemy robić, to umilać je sobie. Upiększać jakoś, ale nie zmienia to faktu, że większość czasu jest nam źle. Ale właśnie dlatego miłe rzeczy smakują wtedy najlepiej. Bo ich wartość wzrasta. Nie dam ci rozwiązania. Nie powiem, że wszystko jest idealnie. Uważam cię za wartościową osobę, świetnego lekarza. Mam nadzieję, że dalej będziemy się przyjaźnić… - powiedziała i pozwoliła mu spojrzeć w górę. Pogłaskała go jeszcze po czym usiadła obok niego i oparła się o jego ramię swoim ramieniem.
Arthur lubił tę bliskość. Potrzebował jej.
- Myślisz, że mamy jakiś zaplanowany z góry wielki los do Boga? Albo od jakiejkolwiek innej istoty? Bo nie mam pojęcia, w jakie miejsce chce mnie zaprowadzić. Jak będzie wyglądać koniec mojej wędrówki. Może powinienem o tym nie myśleć, a po prostu cieszyć się z towarzystwa, jakie napotkam na drodze… - zamilkł na moment i chwycił jej dłoń. Pogłaskał ją lekko.
To było takie… intymne. Abby nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś tak po prostu wziął ją za dłoń i promieniował czystą szczerością. Nawet Marion nigdy nie promieniowała szczerością. Oczekiwaniami oraz pragnieniami… oczywiście. Lecz nigdy nie podała jej na tacy tego, co najbardziej męczyło i dręczyło jej duszę.
- Zdaje mi się, że czasami w tych wszystkich dramatach tracimy to, jak bardzo to na nas wszystkich wpływa. Nikogo nie zaintereuje, jak przeżyliśmy porwanie przez dziwną hybrydę człowieka i technologii. Ale też nie chcę być bohaterem z wiadomości. Mam bardziej na myśli to… że powinniśmy bardziej o siebie dbać. Na serio dbać. Być swoimi przyjaciółmi. Kochać się. Taka sytuacja, jaka była w samochodzie… Ty i Thomas w walce o Bee. Nie masz pojęcia jak bardzo toksyczne to jest. Wydaje się lekkie i niewiele znaczące… Ale nasza grupa nie może być zatruwana przez nic. Mamy wokół siebie w kurwę wrogów. Dlatego błagam, chociażby wspierajmy siebie nawzajem - westchnął.
Arthur opuścił swoje miejsce przytulił się do Abby.
- Bądźmy przyjaciółmi - poprosił jakby rozpaczliwie.
Miał wrażenie, że w każdym momencie Zola wedrze się do pokoju i zaśmieje się w ten charakterystyczny dla niego, okropnie przerażający sposób. Chciał wiedzieć, że wtedy będzie mógł polegać w stu procentach na Abby. Że nie pojawi się znikąd jakaś wymyślona, głupia zagwozdka, która ich poróżni.
- Musimy być zjednoczeni…
Roux ścisnęła jego dłoń.
- Tak… Dokładnie tak. Masz rację. Wiem, że zachowywaliśmy się nieodpowiedzialnie… Sądzę, że po tym, co teraz miało miejsce, sytuacja się zmieni. Będziemy przyjaciółmi Arthurze. Nie martw się - podniosła rękę i pogłaskała go jeszcze po policzku chcąc dodać mu otuchy. Odniosła wrażenie, że tego właśnie potrzebował. Każdego z Douglasów należało traktować inaczej, z odpowiednią dla niego dozą różnych emocji. Wiedziała o tym, poznała ich obu w górach, a teraz poznawała ich jeszcze lepiej. Nie było jej z tym źle. Jakoś… Cieszyło ją to.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:27   #443
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Arthur nachylił się i pocałował ją w wargi.
- Myślisz, że mogłabyś być jednocześnie moja i brata? - zapytał. - Jednak nawet jeśli cię opuści… na przykład dla Bee… to będę na ciebie czekał. Wiem, że nie jestem taki przystojny, jak Thomas, ani tak zgrabny, jak Bee… ale jeśli będziesz chciała drugiego człowieka u swojego boku… to rozważ mnie.
Przechylił głowę i spojrzał gdzieś w bok.
- Bo boję się… że ja mam tylko ciebie… - kącik jego ust zadrżał.
Abigail zerknęła na niego.
- Nie martw się. Mogę być twoja i twojego brata, jeśli Bee zechce, to i jej, ale jeśli nie… Nieważne co, będziemy się przyjaźnić Arthurze. Obiecuję - przyrzekła i pocałowała go w policzek. Ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Cieszę się, że jesteś tu ze mną… I ty i Thomas - dodała.
Arthurowi trochę zrobiło się przykro, że w tej intymnej chwili poruszyła zarówno Bee, jak i Thomasa… jednak nie było w tym może nic złego. Może powinien tak samo zaprzyjaźnić… zakochać się w Bee… i zaprzyjaźnić się z Thomasem jeszcze mocniej. Już teraz byli nadzwyczaj zgodnym rodzeństwem.
- Przepraszam, że wybrałem sobie tę chwilę na tego typu rozmowy. Ale zazwyczaj nie ma okazji na nie. Dlaczego tak ciężko jest zmusić się do bliskości, kiedy wszystko jest w porządku i dzieje się tak, jak powinno? - zaśmiał się.
Myślał w tej chwili nawet nie tyle o niej, co o swojej córce. Dlaczego uważał ją i żonę za oczywistość zesłaną z niebios i daną na zawsze? Natomiast pozycję w środowisku medycznym cenił tak, jakby od niej zależało jego życie…
- Arthurze… Ponieważ kiedy masz coś cennego, zaczynasz się przyzwyczajać, że to nie zniknie i zajmujesz się innymi rzeczami, które też chcesz posiadać… Jednak sądzę, że wszystko jest ulotne i o wszystko co masz, należy dbać, bo zniknie. Ale to działa w obie strony. To nie tylko twoja wina… Nie wiń wyłącznie siebie. Bo w relacjach między ludźmi współpracują obie strony - oznajmiła.
- Tak między tobą i mną, żeby wszystko działało i ja i ty musimy się starać… - dodała i uścisnęła znów jego dłoń.
Arthur uśmiechnął się lekko. Czy jego żona starała się? Nie sądził. Po prostu go obwiniała… Nie był bez winy, ale ona niczego mu nie ułatwiała. Przecież podążał ścieżkami kariery nie tylko dla siebie… również dla nich. Kiedy odeszły, tylko kariera mu została. Aż do wypadku samochodowego Connora, kiedy stracił także tę jedną, jedyną rzecz, która go określała…
Thomas wyszedł z łazienki. Ujrzał, że Arthur przytulał się do Abby. Uśmiechnął się lekko.
- Głodni? - zapytał.
Abigail pogładziła Arthura po plecach i spojrzała na Thomasa.
- Myślę, że jak wilki. Chodźmy wataha. Pora zjeść - powiedziała i poczekała, aż Arthur ją puści.
- Po drodze do kuchni zajdźmy do tych pokojów… - poleciła.
- Może będą tam świeże ubrania - dodała.

Okazało się, że w kuchni nie było nic prócz kawy.
- No cóż, kawa - mruknął Arthur. - Przynajmniej tyle.
- Jestem całkiem pewny, że Zaira wspomniał, że umieścił zapasy w naszych pokojach.
Ruszyli w tamtą stronę. Thomas i Arthur wnet zniknęli w pomieszczeniach do nich przydzielonych. Abby również weszła do własnego. Ujrzała bochenek chleba, kilka jednorazówek masła, nutelli i dżemu… konserwę mięsną oraz opakowanie żółtego sera w plastrach. Wystarczyło, żeby przeżyła.
Ujrzała niedaleko opakowanie po tabletce, którą zażyła….
Zrobiła sobie kromkę chleba z masłem i nutellą. Należała do tej grupy ludzi, którzy lubili łączyć te dwa smaki smarowideł kanapkowych. Następnie, z czystej nudy podeszła do pudełka i podniosła je. Obejrzała, jedząc dalej kanapkę.

Patrzyła na wiele różnych standardowych napisów. Potem zerknęła na datę ważności. Była lekko wytłoczona i się jej nie spodziewała. Czwartego września 2006 roku.
Jej tabletka poronna była przeterminowana ponad cztery lata.

Abigail zamrugała. Przeczytała napis ‘2006.09.04’. Potem przeczytała jeszcze raz napis ‘Data ważności’.
Jeszcze raz datę.
Jeszcze raz tytuł pod nią…
Jeszcze raz…

Przestała rzuć kanapkę. Ramiona zaczęły jej się trząść.
- Ar…..ARTHURZE! - zawołała tak głośno, że aż jej zadzwoniło w uszach od echa.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=rVeMiVU77wo[/media]

Zola Zaira nucił cicho pod nosem. Znalazł piękny gabinet. Musiał należeć do jakiegoś ważnego człowieka. Piękna, dębowa podłoga oraz elegancka tapeta na ścianach. Pozostawiono również złote lampy. W innym znalazł dwa pozostawione fotele. W trzecim drobny stolik. Ułożył to wszystko na środku. Wyglądało to minimalistycznie, jednak wystarczało.
Na jednym z foteli została ułożony ogromny, czarny kokon. Był wilgotny i błoniasty. Co chwilę w pewnym miejscach błyszczały zielone iskierki.
- Moja piękna - mruknął, zerkając na sferę.
Namalował na nim czerwonym pisakiem permanentnym czerwone, pełne usta, kreskówkowe oczy i zadarty nos. Znalazł taką powierzchnię, która była całkiem sucha i dało się po niej pisać. Czy w tym przypadku - rysować.
- Może ciasteczka? - zapytał.
Na stoliku znajdował się dzbanek herbaty i dwie szklanki. Niestety cukiernicy nie znalazł. Jednak ciastka były świeże, ze sklepu w Reykjahlid.
- Nie chcesz? Będzie więcej dla mnie - zaśmiał się.
Siedział na drugim fotelu. Przed nimi był duży ekran. Zakochani nie patrzą na siebie nawzajem, tylko razem w jednym kierunku. I dlatego też obydwoje oglądali relację na żywo z sypialni trójki Konsumentów.
- Stawiam dwa ciasteczka na to, że Thomas dojdzie pierwszy - rzucił.
Jennifer nie sprzeczała się z nim. Zakochani byli też jednomyślni. Lubił tę Jennifer bardziej, niż poprzednią. Miał nadzieję, że nie będzie się już zmieniała i taką pozostanie. Choć seks z nią był teraz dużo gorszy, o czym zdążył się już przekonać.
Tymczasem de Trafford w środku poruszyła się delikatnie.
Nadchodził czas wyklucia…
Jenny czuła się ściśnięta. Do tej pory to uczucie było nawet przyjemne. Czuła się bezpieczna, otulona i chroniona, teraz jednak zaczęła się czuć niewygodnie. Co więcej, od dobrych dziesięciu minut swędział ją nos i nie mogłą go podrapać, przez co priorytet potrzeby uwolnienia wzrósł o dobre trzydzieści procent.

Na czarnej strukturze zaczęły pojawiać się pęknięcia. Zaczęła strzykać i poruszać się, głównie dlatego, że zawartość również była już teraz w ruchu, coraz bardziej intensywnym. Jenny nie wiedziała gdzie jest, dlaczego… Nie pamiętała za bardzo co się działo, poza tym że była w jakiejś łaźni, przy ścianie. Jej umysł by wygłuszony i powolny. Była w stanie skupić się teraz tylko na tym, że chciała wyjść.
Wysunęła przed siebie dłonie… te nieoczekiwanie przedziurawiły jej schronienie. Na zewnątrz zaczął wylewać się gęsty, smolisty płyn. Nie miał żadnego zapachu. De Trafford dalej dziurawiła błony wokół niej, aż wydostała się na zewnątrz. Zaczerpnęła pierwszy raz powietrza od kilku godzin.
- Och… - mruknął Zola. - Czyli jednak znowu będziemy śliczną parą międzyrasową.
Przez jakiś dwaj obydwoje byli czarni. To do siebie pasowało, ale było nieco nudne. Następnie Zaira przeniósł wzrok na ekran.
- Jedziesz, cowboyu! - krzyknął, kiedy Thomas zaczął masturbować się piersiami Abigail.
Kończyny Jenny były zmęczone i nieco ociężałe, jak po długim mocnym treningu, albo bardzo intensywnym, żywiołowym seksie. Wydostała się i po prostu wypadła na podłogę. Substancja rozlała się wokół niej, zdobiła jej skórę i jej włosy. Powoli ściekała po jej ciele. Jej piersi były nieco powiększone, jej ciało zdawało się takie samo, ale jakby jednocześnie nie do końca. Trudno było określić, jakby cała jego struktura zmieniła się w jakiś niejasny i niewidoczny sposób. De Trafford podniosła ręce i zaczęła ocierać twarz z czarnej mazi. Nie wiedziała na co patrzył Zola. Czuła się zniesmaczona. Czym była umazana? Co było grane? Czuła powoli rosnącą irytację. O dziwo nie chciało jej się ani do toalety, ani jeść… Nawet pić jej się nie chciało. Była zaskakująco syta.
- Co jest… do diabła… - powiedziała zdezorientowana i rozejrzała się po przetarciu oczu.
- Właśnie piliśmy herbatkę. Nie bądź zła, że nie o piątej. Wiem, jak Angielki lubią swoje zwyczaje - rzekł. - To znaczy ty nie piłaś, bo nie chciało ci się pić i też nie ruszyłaś swojego ciasteczka. Oglądałem właśnie spontaniczny seks twoich przyjaciół. Patrz, jacy są piękni - powiedział.
Podszedł do Jennifer i wyciągnął w jej stronę rękę.
- Chodź, umyjemy cię. A potem może… hmm… co takiego robią zakochani w sobie ludzie? - zastanowił się.
Jenny zerknęła na ekran. Jej wzrok jeszcze nie był wyostrzony, ale zauważyła troję ludzi, które… Kopulowało jak jebane króliki…
- Pierdol się… Co to jest? - chlapnęła w niego mazią. Była rzecz jasna niezadowolona i obserwowanie pornola na ekranie wcale nie poprawiało jej nastroju. Z jakiegoś powodu pomyślała, że to sprawka Zoli. Że naćpał ich czymś, albo im kazał się ruchać. Rozpoznała dwóch Douglasów i kręcone włosy Roux. Rzygać jej się zachciało i nie była pewna, czy to z powodu tego co widzi, czy ogólnie.
- Skarbie, ile masz lat? Czy powinienem tłumaczyć, co się dzieje, kiedy mężczyzna i kobieta lubią się nawzajem? W tym przypadku dwóch mężczyzn - mruknął. - To atmosfera tego miejsca. Nie dość, że jesteś na dalekiej Islandii… to jeszcze na samym północnym skrawku wyspy… ponadto w tajnej bazie ukrytej pod ziemią… Opuszczona, wyludniała strefa. Jesteś tylko ty, piękna kobieta i twoje rozbuchane libido. Cholera, mówię teraz o sobie? Czy o nich? Najpewniej o nas wszystkich. Chodźmy do łazienki, umyję cię. Potem może coś zjemy, albo obejrzymy, albo kogoś zabijemy… co tylko chcesz - uśmiechnął się.
Jenny milczała. Na razie pozwoliła mu pomóc sobie wstać. Jej kończyny wydawały się nieco nie chcieć z nią współpracować. Jakby bardziej miękkie i bardziej skłonne do leżenia, niż wypełniania rozkazów, które zlecał im mózg de Trafford.
- Co to za maź - sprecyzowała pytanie. Zniechęconym tonem. Jedyne, kogo chciała zabić, to on. Jedyne co chciała oglądać, to niebo, kiedy wreszcie wyjdzie na wolność z tej dziury. Jedyne co chciała zjeść to cała misa mandarynek, na swojej kanapie w Anglii.
- Nie mam pojęcia - mruknął Zaira. - Moje ciało coś z tobą zrobiło. Chyba przekształciło cię tak, żebyśmy pasowali do siebie jeszcze bardziej.
Jenny skrzywiła się. ‘Jego ciało zrobiło coś z nią, by bardziej pasowali’? Przez jej myśl przeszło jakieś wspomnienie sceny… I macek… Wzdrygnęła się.
Zola podszedł do niej i przytulił ją mocno. Tym samym siebie ubrudził, ale nie przejmował się tym w ogóle.
- Ja mam ochotę wziąć dziś ślub z tobą - powiedział. - A przynajmniej kochać się, znowu.
Pomyślał, że weźmie ją pod prysznicem. Już robił się twardy na samą myśl.
Jennifer zerknęła na niego. Chciał ponownie uprawiać z nią seks. Z jednej strony, miała dość. Z drugiej strony, niemal błyskawicznie jej organizm zareagował na taką wizję podnieceniem. To jej się nie podobało. To nie była normalna reakcja jej ciała. Zdezorientowana spojrzała w dół i zmarszczyła brwi. Nic nie powiedziała. Zacisnęła pięść.
- Jesteś głodna? - zapytał. - Mamy tutaj kuchnię.
Chwycił ją za dłoń i ruszyli w stronę korytarza.
- Mogę ci zrobić jajecznicę. To będzie takie romantyczne! Znasz mnie. Dobrze wiesz, jak lubię romantyczność - uśmiechnął się do niej.
Miał na sobie białą koszulę. Niezapiętą. Oraz białe spodnie. Ten kolor bardzo wyróżniał się na tle jego skóry. Niby proste ubranie, ale na nim wyglądało dobrze. Aż za dobrze.
Jennifer była umazana w czarnej mazi i naga. On też częściowo swój piękny, biały strój pobrudził. Wyglądało to jak dzieło jakiegoś artysty sztuki nowoczesnej.
- Nie jestem głodna… Nie chce mi się też pić… Wolałabym się umyć i ubrać… - ‘i wydostać stąd’, dodała w myślach idąc z nim. Było jej jakoś ciężko chodzić i czuła się ociężała i wkurzona.
- Dobra, idziemy…

Wnet poprowadził ją korytarzem dalej. Otworzył jeden z pustych pokojów. Znajdowały się w nim drzwi prowadzące do łazienki. Wszedł do niej. Pociągnął za szklane drzwi kabiny prysznicowej. Odkręcił letnią wodę. Następnie kurtuazyjnie skłonił się.
- Zapraszam piękną panią do środka - powiedział.
Jennifer popatrzyła na niego trochę nieufnie. Potem weszła do środka pomieszczenia, skanując, czy nie było tu nic podejrzanego. Następnie, kiedy uznała, że to zwykła łazienka, weszła pod prysznic i zaczęła się opłukiwać z czarnej mazi. Teraz znów było widać jej dobrze zbudowaną sylwetkę, kiedy ciemna substancja spływała z wodą, odsłaniając jej jasną skórę dla oczu Zairy. Przegarnęła palcami włosy, wypłukując z nich czarną substancję. Westchnęła i odrobinę podkręciła temperaturę. Niezbyt mocno, ale wolała ciepło.
Zola w tym czasie rozebrał się. Wszedł do środka, ale nie zamknął kabiny. Nie chciał, żeby było zbyt duszno i nie obchodziło go, że nieco wody mogło spaść na podłogę. Przytulił się od tyłu do Jennifer. Był wyższy od niej. Kiedy wysunął głowę, pocałował ją z boku czoła.
Jenny poczuła dreszcz, który przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa aż w dół. Był silny, bardziej wyraźny niż zwyczajne podniecenie. Oparła się rękami o ścianę przed sobą i jęknęła zaskoczona. Sapnęła, otwierając nieco szerzej oczy.
- To nie jest normalne… Co ty mi kurwa zrobiłeś… - zapytała zła, bo w życiu nie reagowała na zwykły dotyk w taki sposób. Wyglądała na zaniepokojoną i jednocześnie gotową, żeby go uderzyć.
- Chyba cię przekształciłem - powiedział. - Moje ciało uczyniło cię moją. Niektórzy zakładają sobie złote obrączki na palce - mruknął. - Nasza więź jest silniejsza. Znajduje się w każdej komórce twojego ciała.
Złapał ją mocno za prawy, jędrny pośladek. Druga ręka powędrowała na pierś. Oblizał wargi, niczym wygłodniały przed obfitym i pysznym posiłkiem. Woda spłukiwała z nich czarną maź kokonu, ale niektóre smugi wciąż pozostawały na nich.
Jenny czuła dotyk Zairy jakby na zupełnie innym poziomie. Była w szoku, bo potrafiła rozróżnić zwyczajny dotyk, od tego dotyku. Jakby dotykał ją bardziej i głębiej, jedynie sunąc palcami po jej skórze. Gdzie Zola mocniej nacisnął, pojawiała się odrobina czerni i zielonych błysków, tak jakby jej skóra reagowała na jego nacisk, dostosowując się. Jenny zerknęła na ślady czerni, które pozostały na jej skórze. Na udzie, biodrze, prawej piersi i brzuchu, spróbowała je potrzeć i spłukać. Jednocześnie poczuła jak jej sutki stały się sztywne i nabrzmiałe, od samego draśnięcia przez palce Zairy. Zrobiło jej się goręcej.
- Nie zgadzałam się na to… - powiedziała, ale jej oddech już stał się nieco przyspieszony. A Zaira zorientował się, że wyczuwał iż była wilgotna. Jakby wiedział, zanim dotknął. Instynktownie. Jakby sam jej zapach mu o tym wszystko wyśpiewał.
- Nie zgadzałaś się też na to, aby urodzić się piękną kobietą. Nie zgadzałaś się na to, żeby posiąść potężną moc. Nie zgadzałaś się na to, żeby być bogatą. Czasami dobre rzeczy dzieją się bez naszej zgody. Takie dobre, jak ta.
Wsunął dłoń między jej pośladki. Pomasował przez chwilę odbyt Jennifer. Następnie jego palce zawędrowały dalej, chcąc wejść wgłąb jej pochwy.
Jenny wypchnęła odruchowo biodra w stronę jego dłoni jakby tylko na to czekała, by wsunął się do środka. Jęknęła.
- Ja… To jest… Nienormalne - wysapała tylko, czując jak bardzo czuła teraz potrzebę jego dotyku. W środku, na skórze… Wszędzie. Miała wrażenie, że potrzebowała, by ją pochłonął i chyba dopiero w tym momencie poczułaby satysfakcję.
Zola przesunął palcami po swoim penisie. Znów był gruby, długi i twardy. Napęczniały. Nie zwlekał ani chwili. Zaczął zagłębiać się w Jennifer. Westchnął z rozkoszy, kiedy jej ciepłe i wilgotne wnętrze otuliło jego żołądź. Następnie wszedł głębiej i głębiej… Tak głęboko, jak tylko mógł. Podniósł dłonie i ścisnął nimi obie piersi de Trafford. Następnie wysunął się lekko… zaczął ją penetrować.
- Jesteś moja - powiedział. - Od teraz zawsze będziesz moja. Nawet jeśli się rozdzielimy… choć nie pozwolę, żeby to miało miejsce… zawsze wrócę do ciebie - rzekł. - Nie spodziewałem się miłości, ta jednak nas opanowała.
Przymknął oczy, chłonąc rozkosz.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:28   #444
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Jenny nie była zbyt chętna by używać takich słów jak ‘miłość’, ‘kochanie’. Dla niej lepiej brzmiało seks, pożądanie, rżnięcie… Nie miały tej problematycznej, sentymentalnej natury. Ona tylko wszystko gmatwała.
A Zola po prostu rozpieprzał wszystko. Jak wulkan, albo jej własne moce.
Jęknęła mając go w sobie. Miała wrażenie, że było dobrze, że tak powinno być i że czuła się doskonale, kiedy cały wszedł w jej ciało. On natomiast poczuł jak mięśnie w jej wnętrzu zareagowały inaczej, mało normalnie, ale tak dobrze. Otuliły go, jakby nie zamierzały go puścić, dodając dodatkowych bodźców przyjemności. Zola się nie mylił, jego ciało przekształciło Jennifer, by pasowała mu. Żeby była jego i żeby odpowiednio zaspokajała jego potrzeby, a on jej. Czuł pod palcami jej twarde sutki i jak chętnie wypchnęła klatkę piersiową w jego dłonie, jednocześnie dociskając pośladki do jego miednicy. Opierała się o ścianę, ale równie dobrze mogliby po prostu leżeć teraz na podłodze, wisieć w powietrzu, albo lewitować bez grawitacji.
- Weź mnie… Oh kurwa… Weź mocniej - poleciła mu przez zęby.
Zola poruszał biodrami jeszcze szybciej. Wtulił się w nią bardziej. Nawet nie wiedział, kiedy to się zaczęło… Ona również nie zauważyła. Jego ciało zaczęło wtapiać się w nią. Powoli traciło dobrze wyrzeźbiony, muskularny kształ. Zaira zastygł w bezruchu na moment, będąc w niej. Jego uda powoli zaczęły sięgać do przodu, jakby były z plasteliny. Objęły uda Jennifer. To samo zaczęło dziać się z łydkami. Brzuchem i torsem też się zespolili. Zaira zaczął ponownie poruszać biodrami, choć teraz nie wychodził już tak bardzo.
- Pokrywam cię… dosłownie - powiedział.
Jego ciało zaczęło otulać jej. Tak jakby był odzieniem, które mogła na siebie wdziać. Zadrżała, bo ją to nieco zaszokowało, ale z drugiej strony, nerwy jej skóry stały się takie wrażliwe tam gdzie ją dotknął. Im dłużej tak się w niej zagłębiał, tym trudniej było jej utrzymać się na nogach, więc po prostu opadła na kolana, wystawiając pośladki w górę i opierając się na czworaka w całej przestrzeni brodzika. Czuła jak bardzo jej ciało chciało wydoić Zolę i nie mogła skupić się na niczym poza myśleniem jak jej dobrze.
- Jeszcze… - wysapała zadowolona.
Wnet całą Jennifer pokrył czarny kombinezon z cętkami świecącymi limonkowym światłem. Ktoś spoglądający na nią z boku mógłby uznać, że jest sama pod prysznicem, choć ubrana w szczególnie piękny, choć dziwny kombinezon. Nawet głowa Zoli zniknęła. Wnet zaczęła pokrywać jej głowę. Teraz byli już z sobą całkowicie zespoleni. De Trafford nie widziała nic, ale wciąż mogła oddychać. Jedyne, co się nie zmieniło, to penis Zoli. Wciąż miał ten sam kształt i był w tym samym miejscu. Wnet jednak zaczął poruszać się w niej niczym młot pneumatyczny. Tym razem nie było żadnych specjalnych wypustek, czy innego rodzaju gadżetów seksualnych wyjętych z przyszłości. Jennifer mogła poruszać się, kombinezon nie pętał jej ruchów. Nie mogła jednak zatrzymać penetracji, cokkolwiek by nie zrobiła. Została na nią skazana… i był to niezwykle rozkoszny wyrok…
- Oh… Oh Boże kurwa… - zajęczała, po prostu kładąc się na kafelkach i brodziku. Było jej dobrze. Całe jej ciało pokrył kombinezon. Może i mogła się poruszać jak chciała, a jej nos i usta były odsłonięte, ale nie widziała niczego, jedynie czuła. Przesunęła palcami po swojej klatce piersiowej. Ścisnęła piersi i przekręciła się, siadając z szeroko rozwartymi udami. Czuła jak mocno ją penetrował i sapała przez szeroko rozchylone usta. Zaraz jednak jej palce odnalazły jej łechtaczkę. Spróbowały ją stymulować przez warstwę, która pokrywała jej ciało. Chciała dojść i chciała by on doszedł. A jakby doszli razem to byłoby najwłaściwiej. Nie myślała teraz jak stara Jenny. Może dziesięć minut tak, ale nie w tej chwili. W tej chwili była Jenny Zairy i ta blondwłosa kobieta zdecydowanie pragnęła, by to co się działo nie minęło, a przynajmniej nie szybko.
Kombinezon był zbyt gruby, żeby sprawiać sobie przyjemność przez niego. Jednak ta próba przypomniała Zairze o tej części jej ciała. Wnet poczuła na łechtaczce wybrzuszenie… oraz ciepły, wilgotny kształt, który ją muskał. To chyba był… język Zoli. Jenny jęknęła głośno. Nie przestawał mocno i szybko penetrować jej. Czuła w sobie cały jego ciężar. Przesuwał się po ścianach pochwy, cały czas się o nią ocierając.
Jednocześnie… Jennifer poczuła przyjemne odczucia dochodzące… z każdego centymetra jej skóry. Kombinezon był dla niej bez wątpienia bardzo dobry. Dopasowywał się idealnie do każdego łuku jej ciała. Zdawał się jakby wilgotny, ale nie do końca. Nie pociła się w nim, choć czuła gorąco.
Było jej bardzo dobrze. Każdy zasłonięty centymetr jej ciała był delikatnie drażniony. Jenny aż miała problemy z łapaniem oddechów, było jej tak dobrze, że półleżała poddając się pchnięciom jego męskości i drażnieniu jego języka. To było odpowiednio wiele, a dostawała nawet więcej.
- Oh tak… Jeszcze… Jeszcze! - zawołała zachwycona w przypływie nadchodzącego orgazmu i z rozkoszy, która ją ogarniała. Było jej dobrze. Wyśmienicie i Zola czuł to najlepiej.
Część kombinezonu zsunęła się z niej. Pojawiło się wybrzuszenie pod jej szyją. Wnet pojawiły się na nim rysy twarzy Zoli. Przez chwilę jeszcze formowała się krtań, żeby mógł mówić. Kiedy nieco uspokoiła się po orgazmie, język na jej łechtaczce rozproszył się i wkrótce znalazł w ustach mężczyzny.
- Jeszcze? - zapytał. - Na przykład… przez całe życie?
Następnie cicho jęknął. Bez wątpienia sam odczuwał nie mniej przyjemności z tego zbliżenia.
Jenny najpierw pokiwała głową na tak… A potem jakby zawahała się i pokręciła nią na nie.
- Chyba bym nie wytrzymała… To jest tyle rozkoszy, że nie da się ruszać… Można tylko… Tylko leżeć i to kurwa doznawać - wysapała. Dokładnie to teraz robiła. Leżała i odpoczywała, a przynajmniej próbowała, bo póki była penetrowana w taki sposób, mogła jedynie posapywać i czekać, aż wreszcie w niej dojdzie.
Nie musiała długo czekać. Wnet zalała ją potężna fala spermy Zoli. Jego penis nie wysuwał się jednak, więc pozostawała w jej wnętrzu. Był niczym korek. Jeszcze nie tracił swojej objętości. Zaira potrzebował nieco czasu, aż wreszcie zdolność mowy wróciła do niego.
- Hmm… no to może z drobnymi przerwami - powiedział.
Wysunął się z niej tak, że uformowała się górna połowa jego ciała do pępka. Ułożył dłonie po obu jej bokach i zawisł nad nią, patrząc na nią z góry. Ich nogi i biodra wciąż pozostawały zespolone.
- Pocałuj mnie. Podziękuj mi za tę przyjemność - powiedział z uśmiechem.
Jenny obserwowała go. Z jednej strony to było chore w jaki sposób oblekał jej ciało. Jak mógł zmienić formę i dosłownie stać się jej odzieniem. Z drugiej strony, chyba nie było bardziej dogłębnego sposobu przekazania komuś jak być jednością. Kanibalizm nie wchodził w grę.
- Nie przyjmuję rozkazów… Ale zasłużyłeś sobie, chcę ci podziękować - powiedziała i uniosła się by złapać go dłonią za szczękę i pocałować.
Był to dziwnie elektryzujący pocałunek. W ten sam dziwny, nienaturalny sposób. Jeżeli przekształcił ją tak, że drżała z rozkoszy chociażby wtedy, gdy ją tylko dotykał… Czy to nie przypominało po części kontrolę umysłu? A jednak wiedziała, że wciąż potrafiła dokonywać własnych wyborów. Miała wolną wolę, tyle że skłaniała się ku czystej rozkoszy, jaką jej dawał.
Wkrótce jednak opuścił jej ciało. Przykucnął nad nią. Pocałował ją krótko raz. Potem drugi. I trzeci. W łazience nie paliło się światło i jedynie pewna jego część dochodziła z drugiego pokoju. W tym półmroku Zola wydawał się kompletnie czarny. Niczym noc. Lub jakby w ogóle go tam nie było… widziała głównie białka oczu i oraz zęby. Dotknął jej piersi i ścisnął ją. Tymczasem jego nasienie zaczęło wylewać się z niej.
Jennifer leżała i obserwowała jak jej się przyglądał. Jak ją dotykał.
- O czym myślisz? - zapytała go. Właściwie interesowało ją to, bo gdyby wiedziała, mogłaby wymyślić jakiś plan działania, a tak? Wiedziała gówno, mogła porównywalnie tyle samo… Pozostało jej liczyć na to, że z jakiegoś powodu zechce odpowiedzieć na to pytanie.
Zola przez chwilę milczał.
- Czy ja wiem? Chyba nie myślę, nie w tej chwili. Tylko doznaję - powiedział.
Miał ochotę położyć dłonie na jej szyi i po prostu ją zamordować. Tak dla jaj. Bawiło go to, jak absurdalna i niepotrzebna byłaby ta śmierć. Kompletnie niespodziewana. Jednak instynkt nie pozwał mu tego uczynić. Każda komórka jego ciała twierdziła, że Jennifer powinna przeżyć. Mógł pobawić się jej trójką przyjaciół, ale ją zostawić w spokoju.
- Nie wiem czemu cię jeszcze nie zabiłem - powiedział.
- Może dlatego, że byś się nudził… Albo jesteś popaprany… Albo może to naprawdę miłość… Kto wie co się roi w twojej głowie… Co planujesz zrobić dalej? Zamordować wszystkich? Zamordować cały świat? - dopytywała.
- Myślisz, że uda mi się przeżyć to wszystko? - zapytał. - Chcę dowiedzieć się tego, czego chcę się dowiedzieć. Jednocześnie miło byłoby wkurwić cały świat. Jestem ciekawy, ile sił trzeba będzie użyć, aby mnie pokonać. I ile osób wezmę z sobą do grobu - dodał. - Tak. To moje życzenie śmierci - powiedział.
Jenny zmarszczyła brwi.
- A czego chcesz się dowiedzieć? - zapytała.
- Myślę, że już i tak dość świata wkurwiłeś… siedzisz w bazie IBPI. Zadzierasz z Kościołem… To już jak niemal dwie dość istotne siły na Ziemi… Kogo jeszcze zamierzasz wkurwić? Bogów? Świętego Mikołaja? - zapytała, krzyżując ręce. Mógł zdechnąć, sama najchętniej by go zabiła, ale z jakiegoś powodu, tylko o tym myślała, a nie atakowała go.
- Czyż nie byłoby to zabawne? - zapytał. - Mógłbym walczyć z samym Bogiem. Zresztą i tak z nim walczę. Skoro to był jego boski plan, żeby uczynić mnie tym, czym jestem, to może ja jestem jego wojownikiem - zaśmiał się. - Jestem zły na wszystko i na wszystkich. Miło patrzeć, jak umierają. Jestem tylko tym, czym mnie zrobili. Muszę robić to, do czego mnie zaprogramowano.
Jennifer westchnęła.
- To bez sensu. Zabijanie bez sensu jest bez sensu. Też napędza mnie gniew, ale kurwa, on ma jakiś sens… A ty zabijasz, bo zabijasz. Jak kwiaciarka, co sadzi tulipany… Sadzi, bo jest kwiaciarką i sadzi… - przewróciła oczami i usiadła. - Chcę odpocząć - zażądała.
Zola usiadł obok.
- Tobie nie zdarzyło się to nigdy? - zapytał. - Zabić kogoś w gniewie? Nie masz kompletnie łagodnego charakteru, sama przyznasz. Czy nie zabiłaś nigdy kogoś, choć nie musiałaś? Jesteś taka święta i masz moralne prawo mnie oceniać?
- Spoko, jedną… Dwie, może pięć osób… Ale nie zasrany batalion… Nie jestem święta, ale ty to możesz co najmniej brać udział w konkursie na dozorcę Piekła… - mruknęła.
- Nawet biednego Zgredka zabiłaś tak po prostu. Jednego z synów Gryli - powiedział. - Jak to było? Pobiegłaś, dotknęłaś go i booom? - wyrzucił ręce w powietrze, symulując eksplozję. - Wiem dobrze, jaką to władzę daje. Kiedy możesz zabrać czyjeś życie tak po prostu, bez większego wysiłku. Jakbyśmy byli bogami. Chcę cię wziąć do Luwru. Wysadźmy odwróconą piramidę i ukradnijmy Monę Lisę. Potem ruszmy do Pizy. Sprawmy, aby Krzywa Wieża już nie była krzywa. Na samym końcu pozbawmy Nowy Jork Statuy Wolności. Bawmy się, Jennifer. Zgodnie z naszymi naturami. Jedyna osoba, która cię ogranicza, to ty sama. Pokazałem ci już, jak można świetnie się pieprzyć. Teraz chcę ci pokazać, jak świetnie można żyć. A po latach spędzonych w więzieniu właśnie życia pragnę. Pragnę też śmierci, jak mówiłem wcześniej. Zdaje się, że koniec końców, cokolwiek się nie stanie, wygram tak czy tak - zaśmiał się.
De Trafford zaczęła myśleć…
- Dobra… Dobra jedźmy… Zabierz mnie. Rozwalmy też ten łuk, co przetrwał wybuch atomowej bomby w Hiroshimie… I jeszcze chcę rozwalić Panteon… - powiedziała i mruknęła.
- Rzućmy Islandię w cholerę i jedźmy stąd… - zaproponowała.
- Tylko skończymy z Alice - powiedział Zola. - I tak właśnie zrobimy. Jak chcesz, to nie muszę jej zabijać. Nazwijmy to gestem dobrej woli - uśmiechnął się. - Pragnę mocno napędzić jej stracha. Dlatego myślę nad kolejnymi atrakcjami. W końcu tutaj trafi. Prędzej czy później odkryje, gdzie jesteśmy i przyjdzie was ratować. Chcę, żeby poczuła się jak dzieciak, który zapuścił się do domu strachów w wesołym miasteczku. W Disneylandzie - uśmiechnął się. - I mam tutaj kilka różnych sprzętów, na przykład drukarka 3D. Po jej ulepszeniu… wow… - mruknął, uśmiechając się niewinnie.
- Ale po chuj to robisz? Na wała ci jej strach… - zapytała Jennifer. Nie rozumiała po co był u strach Harper. Pojmowała jego chęć zabijania ludzi, ale czemu chciał zastraszyć Alice? To było jeszcze bardziej bez sensu.
- Bo nie mam wykrywacza kłamstw. I kiedy zadam jej pytanie, chcę mieć pewność, że odpowie zgodnie z prawdą - rzekł. - Jeśli nie będzie się bała, to na pewno zacznie wymyślać jakieś pokręcone, żałosne strategie. Kiedy przestraszę ją tak bardzo, że zgubi po drodze całą inteligencję… nie będzie zdolna do opowiadania głupot. Widzisz, jaki ze mnie dobry psycholog? To moja druga supermoc - uśmiechnął się. - A poza tym robię to dla frajdy.
- A co to za pytania chcesz jej zadać, że potrzebujesz jej całkowitej szczerości? - zapytała Jenny, mając nadzieję, że zdradzi jej ten szczegół.
Zola już chciał odpowiedzieć, ale uznał, że nie jest to konieczne. Jeszcze zdążyłaby w jakiś sposób uprzedzić Alice o pytaniu. Wtedy mogłaby przygotować sobie gotową, fałszywą odpowiedź.
- Jak Alice tutaj się pojawi, to zadam pytanie i sama się przekonasz - uśmiechnął się. - Na razie czekam. Aż złoży nam wizytę - dodał. - Ale nie będzie to miało miejsca w najbliższej przyszłości, tak się obawiam. Kamery ustawiona dookoła Hverfjall poinformowały mnie, że po zabawach z Grylą udała się z powrotem w stronę północną. Najpewniej do hotelu w Reykjahlid.
Jennifer zmarszczyła lekko brwi. Cóż, to miało sens, jeśli potrzebowała odpoczynku i regeneracji sił. Czy już wiedziała o tej bazie? Czy była kompletnie nieświadoma tego, że znalazła się w jej pobliżu? Jenny westchnęła.
- Zabierz mnie do jakiegoś pokoju, chcę odpocząć - poprosiła po raz drugi.
- Pomyślałem, że moglibyśmy coś razem ugotować, jak prawdziwa para - uśmiechnął się Zola. - Zaprosilibyśmy na wspólny obiad nasz znajomy trójkąt. Kupiłem dwa kurczaki - powiedział. - Jednak nie mam doświadczenia w gotowaniu, więc… sama wiesz - rzekł. - Ale jeśli chcesz, to mogę zaprowadzić cię zamiast tego z powrotem do sypialni. Nie musisz widzieć się ze znajomymi.
Jenny zastanawiała się… Co było rozsądniejsze… Co by zrobił ktoś taki jak na przykład Alice, albo Abby?
- Dobra… To zróbmy ten obiad razem… i zjedzmy w towarzystwie… W grupie ponoć raźniej, bo lepiej smakuje - powiedziała. Tak właściwie powinna się z nimi spotkać, bo przecież mogli nawet nie wiedzieć, czy w ogóle tu była.
- To dokończ prysznic - powiedział Zola. - Ja w tym czasie pójdę po parę świeżych ubrań dla nas - powiedział.
Wyszedł spod prysznica i ruszył w stronę drzwi.
- Tylko nigdzie nie uciekaj - uśmiechnął się lekko. - Wiem, kiepski żart.
Następnie wyszedł na korytarz i nagi ruszył nim w kierunku znanym tylko przez niego.
Jenny zabrała się więc za ponowne obmycie ciała. Nie trwało to długo. Opłukała i umyła się, po czym wyszła, zakręcając wodę. Rozejrzała się za czymś, czym mogłaby się okryć i poczekać w ten sposób na powrót Zairy. Sytuacja zdawała jej się… Chujowa.
Jej ciało zachowywało się co najmniej zajebiście dziwnie, była wciąż zamknięta, ale teraz znajdowała się tu też dwójka braci Alice i Abigail… Co oznaczało potencjalnie kolejne ofiary mordu, bo o ile z jakiegoś powodu przy niej się wstrzymywał, nie miał powodów, by robić to przy nich… Następnie, był cały aspekt przybycia Alice i nastraszenia jej. Miała nadzieję, że rudowłosa zniesie to twardo… No i co dalej? Nawet nie śniła, że ktoś z ich ekipy zdoła pokonać Zolę. Będzie musiała pojechać z nim na wycieczkę? Będzie musiała z nim żyć i dawać mu dupy? Porzucić dotychczasowe obowiązki? Rozpieprzać świat? Trochę ta wizja była kusząca… Trochę jednak biła się z cichym, moralizującym głosem w tyle jej głowy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:31   #445
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
***

Arthur wypadł prosto ze swojego pokoju. Ruszył kilkoma szybkimi skokami w stronę następnego pokoju. Jego serce biło jak oszalałe. Zola zabił Abigail… bez żadnego powodu… a przynajmniej zaatakował ją. Tylko to mogło tłumaczyć ten mrożący krew w żyłach krzyk.
- A-abby - jęknął zdyszany, opierając się o framugę drzwi.
Spojrzał do środka na kobietę, która o dziwo i na szczęście była cała i zdrowa. Trzymała w dłoni jakieś tekturowe pudełeczko, ale nie atakowało jej, więc… czemu krzyczała?
- To nie jest śmieszne… - mruknął. - Ani trochę.
Thomas pojawił się nieco wolniej. Stanął za Arthurem, spoglądając do środka z neutralną miną.
Abigail zadrżała. Spojrzała bardzo powoli na Arthura i Thomasa…
- Przeterminowane - powiedziała tylko. Była w kompletnym osłupieniu. Uprawiała kompletnie frywolny seks z dwoma mężczyznami, przekonana, że ta tabletka ją osłania. Oczywiście miała świadomość, że było minimalne prawdopodobieństwo, że nie zadziała, ale słowo ‘minimalne’ robiło robotę.
A teraz? Teraz okazało się, że uprawiała całkiem zajebiście frywolny seks z dwoma mężczyznami, kompletnie niechroniona i to praktycznie w połowie swojego cyklu. Podniosła wolna rękę i potarła nią czoło.
- Ale co jest przeterminowane? - zapytał Thomas.
Tymczasem Arthur zbliżył się. Wziął do ręki pudełko. Rozpoznał środek.
- No cóż… - rzucił. - To… tylko cztery lata po terminie?
- Nie rozumiem, o co chodzi? - powtórzył jego brat.
Arthur natomiast spojrzał uważnie na Abigail.
- Jeszcze musimy wyjść stąd i przeżyć, aby miało to jakiekolwiek znaczenie - przypomniał. - Nie wiemy, czy doszłoby do zapłodnienia nawet i bez tego leku. Może nie doszło. A jeśli tak, to masz wiele, bardzo wiele opcji… - zawiesił głos. - W zależności od tego, czego byś pragnęła. Ale nie musisz o tym myśleć teraz… - powiedział spokojnie.
Zerknęła na Arthura. Potem na Thomasa i znów na Arthura.
- To nie jest takie proste… Znaczy, no powiedzmy sobie… Cztery lata to jednak sporo, a ja jestem w połowie cyklu… Więc prawdopodobieństwo jest spore. Oczywiście, jest szansa, że nie, ale jeśli? Co jeśli? Przepraszam, że krzyknęłam, chyba trochę się wystraszyłam - podsumowała.
Thomas zamrugał. Arthur zerknął na niego.
- Tak, od seksu z kobietą czasami rodzą się dzieci - powiedział powoli, jak do głupiego. - Nawet jeśli seks jest fantastyczny. W obu znaczeniach tego słowa. I kiedy ma miejsce w bazie science fiction. Płodność wciąż istnieje. Istnieje coś takiego, jak płodność.
Thomas chyba naprawdę nie pomyślał ani razu o tym, że Abigail mogłaby zajść w ciążę. Zaczerwienił się lekko i obrócił bokiem.
- Co jeśli? - Arthur powtórzył, spoglądając na Abigail. - To pytanie, które sobie sama musisz zadać. Jeśli to byłoby moje dziecko, to mogłabyś liczyć na moje wsparcie. Miałoby ojca… - mruknął.
Ta wizja nawet go lekko ucieszyła. Może tym razem byłby w stanie być dobrym ojcem…
Abigail milczała chwilę. Zastanawiała się co ma odpowiedzieć.
- Jeśli zajdę… Nie będę sprawdzać, który dokładnie jest ojcem. Chcę, żebyście zajmowali się nim obaj. Jak swoim… Inaczej was pozabijam - powiedziała poważnym tonem, krzyżując ręce. Wyrzuciła pudełko po tabletce na stolik, koło którego stała i usiadła. Westchnęła ciężko. Za dużo stresu…
- To… szybko eskalowało - mruknął Thomas.
- To uczyniłoby ciebie i Alice pośrednio rodziną - Arthur zauważył. - Byłaby jego ciotką - zaśmiał się.
Thomas spojrzał na niego, jak na wariata.
- O TYM w tej chwili myślisz? - zapytał.
Arthur spojrzał na niego spokojnie. Wzruszył ramionami.
- Już jestem ojcem - powiedział. - To nie jest aż takie straszne. Gorzej jest być dobrym ojcem. Ale Abby chce mu dać dwójkę, więc musimy być dobrzy każdy tylko po połowie.
Thomas wytrzeszczył na niego oczy. On tak po prostu sobie żartował…
- To się dopiero nazywa… Szybkie przeskoczenie w relacji o trzy poziomy… - powiedziała Abigail i zaczęła robić sobie kolejną kanapkę z Nutellą.
- Posiedzicie tu ze mną? Może zjemy razem… - zaproponowała im, skoro już tu i tak byli.
- Hmm… pewnie - powiedział Arthur. - Choć mam ochotę bardziej na coś słonego, niż słodkiego.
Thomas jednak wciąż myślał o poprzednim temacie.
- Nie przesadzajmy… to nie jest tak, że pojedynczy seks i już stuprocentowa płodność. Niektóre pary starają się latami… - zawiesił głos.
- Masz rację - przyznał Arthur. - Choć to nie był pojedynczy seks. Jeśli dobrze pamiętam, to trzy razy z twojej strony i raz z mojej. Czyli cztery.
- Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście mogło do niczego nie dojść, ale lekko się zestresowałam na wieść o nieterminowości tabletki - dodała jeszcze.
- Ciąża to nie choroba - powiedział Arthur.
Thomas spojrzał na niego, jak na człowieka z innej planety. Oczywiście, nie była chorobą, ale zmieniała całe twoje życie… Przynajmniej potencjalnie.
- A nie dał ci nic słonego? - zapytała, zwracając się do Arthura. Miała wrażenie, że ten wspólny posiłek zaczynał nabierać biwakowej natury.
- Kto? - odparł mężczyzna. - Thomas?
Lekarz zerknął na swojego brata, który nawiązał z nim kontakt wzrokowy. Następnie obydwoje zgodnie zapomnieli o tym wątku i zerknęli z powrotem na Abby. Arthur wyciągnął jednorazówkę dżemu i posmarował nią słodką bułkę z rodzynkami i dużą zawartością mleka. Były pakowane po osiem.
Abby ponownie zrobiła sobie kromkę z nutellą. Jadła ją powoli i w zamyśleniu. Postanowiła nie odpowiedzieć na to pytanie, bo najwyraźniej nie mogli opuścić tematu seksu. Zapanowała więc między nimi cisza.

Roux zerknęła to na jednego Douglasa to na drugiego i doszła do wniosku, że naprawdę mogła trafić dużo gorzej. Zola mógł jej dać kogokolwiek. Z nimi czuła się chociaż o tyle spokojniej, że mogła im ufać. Abigail powoli zaczynała się znów uspokajać. Co prawda, pamiętała, że dalej był tu gdzieś Zaira, ale nie niepokoił ich od czasu kręcenia filmu… Czy już przesłał go do Alice? Miała nadzieję, że Harper nie dostała zawału, albo co jeszcze gorsze, nie poroniła…
Abby mogła mieć do siebie pretensje, że pomyślała o Zairze akurat w tej chwili. Bo to tak, jakby go wywołała. Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Miał na sobie złotą koszulę z czarnymi paskami i czarne spodnie. Spojrzał po trójce zebranych.
- Tutaj jesteście - powiedział. - Jak mam się do was zwracać? - zapytał. - Thobbithur? Brzmi jak coś z Władcy Pierścieni. Może Arbbimas? Jaka jest oficjalna nazwa waszego trójkątu? Dowiedziałem się z internetu, że teraz wymyśla się takie fajne nazwy do seksualnych relacji między ludźmi.
Abigail była w połowie ruchu między podniesieniem kanapki i włożeniem jej do ust, kiedy Zaira pojawił się w jej pokoju. Całe jej ciało spięło się. Czuła się teraz, jak taki zjeżony kot, ale raczej trudno jej było się dziwić. Zwłaszcza po tym, co za tekst zaserwował na powitanie. Nie odpowiedziała nic, nieco zawstydzona. Odłożyła kanapkę, którą jadła. Czekała, aż czarnoskóry przejdzie do sedna.
Po co przylazł?
Czego chciał?
Co teraz z nimi zrobi?
Takie pytania krążyły po jej głowie, ale zapewne Douglasowie również w swoich je teraz zadawali.
Thomas wyglądał tak, jakby chciał zaatakować Zolę. To mówił mu instynkt. Był jednak na to zbyt inteligentny. Arthur nie poczuł natomiast kompletnie nic na widok Zairy. Miał świadomość, że był psychopatą i multiseryjnym mordercą. Jednak nie widział go w trakcie zabijania. Na razie tylko zapewnił mu i jego bratu świetny seks, a to było za mało, żeby go nienawidzić. Douglas rzecz jasna go potępiał i nie rozumiał go, lecz nie sądził, żeby miał ich zabić.
- Zolifer zaprasza was na obiad za jakieś cztery godziny… prawie pięć. Macie tutaj minutnik - powiedział i podał im urządzenie odliczające czas.
Następnie położył na podłodze torbę.
- Macie tutaj ładne ubrania. Dress code to sportowa elegancja. Nie planuję żadnej orgii, więc najlepiej załatwcie swoje ogromne potrzeby przed posiłkiem. Jakieś pytania?
Arthur uśmiechnął się lekko. Uważał to prawie za zabawne. Nie bał się też ciąży Abigail… czyżby gdzieś po drodze oszalał? Jednak pierwszy raz od miesięcy nie czuł wcale depresji i nerwicy. Było mu całkiem dobrze. Może to seks usunął z niego wszystkie toksyny.
- Zolifer…? - Thomas zapytał. Jego dłonie lekko drżały z wściekłości.
Abigail zerknęła na Thomasa.
- Zola… fer… Jenni-fer? - odpowiedziała na pytanie Douglasa Roux. Skoro tamtą głupią nazwę ich trójkąta stworzył z połączenia ich imion, to to też musiała być taka nazwa, a w ostatnim czasie, osoba, o której wiedzieli, że Zaira uprawiał z nią seks, była właśnie Jenny, która pasowała do końcówki ‘fer’...
- Gdzie mamy się stawić, na ten obiad? - zapytała. Chciała dodać ‘i czy w ogóle musimy’, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
- Pierwszy pokój na prawo od kuchni. Jest tam stolik i dwa fotele. Trochę to przemebluję jednak do tego czasu. Natomiast teraz pójdę zdrzemnąć się u boku Jennifer. Nie do końca potrzebuję snu, jednak technicznie mamy noc, więc… - zawiesił głos. - A potem wstaniemy i zaczniemy przygotowywać jedzenie. Będzie kurczak.
Thomas zaczął odpuszczać. Rzeczywiście zjadłby kurczaka… Uświadomił sobie, że to było zarówno komiczne, jak i tragiczne, że Zola ułagodził go perspektywą prawdziwego jedzenia… Miał ochotę się śmiać.
Abigail nie miała więcej pytań.
- Czy wszystko z nią ok? - zapytała tylko, mając na myśli Jenny. - Mam na myśli Jennifer - dodała, precyzując swoje pytanie.
- Nie może poradzić sobie z intensywnością rozkoszy i orgazmów, biedaczka - westchnął Zola. - Powinienem pomęczyć ją tak pewnego razu, żeby przeżyła ich co najmniej pięć. Zazwyczaj po jednym dajemy sobie spokój. Nie jestem pewny, czy o to właśnie pytałaś… ale taką dostałaś odpowiedzieć - Zaira uśmiechnął się lekko.
Zastanowił się, czy rzucić jeszcze jakimś komentarzem. Na przykład…
- Co prawda zadowala ją tylko jeden mężczyzna, ale nie uwierzysz, to czasami wystarcza - uśmiechnął się. - Zwłaszcza jeśli ten mężczyzna nie jest do końca człowiekiem - mruknął i wyszedł na korytarz.
Abigail zalała się na moment szkarłatem. Nic nie odpowiedziała, gdy wyszedł. Wzięła tylko swoja kanapkę i zaczęłają dalej jeść. Pięć godzin, to mnóstwo czasu. Zerknęła na minutnik. Zjedzą i co dalej? Nie miała zamiaru uprawiać seksu… Nie bez zabezpieczeń.
- Rozejrzyjmy się trochę po tym miejscu… Musimy jakoś zająć te pięć godzin… - powiedział, zerkając na Arthura i Thomasa.
Obydwoje nawet nie pomyśleli o kolejnym stosunku. Byli młodymi mężczyznami, ale już nie dwudziestolatkami. Nie pragnęli zbliżenia co godzinę.
- Słusznie - rzekł Arthur. - Najpewniej nie znajdziemy nic interesującego, ale też kiepsko tak po prostu to zakładać - powiedział.
- Nawet jak znajdziemy jakiś nóż, to i tak mu go nigdzie nie wbijemy - powiedział Thomas. - Po prostu by go wchłonął i użył przeciwko nam.
Arthur zerknął na niego.
- Nie psujmy w miarę dobrej atmosfery - powiedział. - Na razie jest spokojnie i niech tak pozostanie. Alice na pewno będzie z nas dumna, że nie eskalowaliśmy konfliktów i myśleliśmy o swoim bezpieczeństwie. Nikt na razie nie ucierpiał. Niech tak zostanie - uśmiechnął się. - Masz rację z tym nożem, najlepiej nie próbujmy mu niczego nigdzie wepchnąć.
Roux kiwnęła głową.
- W takim razie dokończmy jedzenie i chodźmy… Zastanawiam się jak duża jest ta baza i do ilu miejsc dał nam dostęp - powiedziała. Chciała się dowiedzieć, czy może było stąd jakieś wyjście, o którym Zola nie wiedział. A gdyby tak przypadkiem je znaleźli i zdołali uciec? To byłoby piękne.
Zbyt piękne.
Pewnie niemożliwe.
Chciała jednak i tak rozejrzeć się po bazie, a na razie… Wróciła do jedzenia kanapek.

***

Alice wróciła do swojego hotelowego pokoju. Jednak tym razem miała w nim spać sama. Co prawda mieli przy sobie czterech dodatkowych detektywów, ale nie było potrzeby brać któregoś z nich do swojego łóżka. Wynajęła dla nich dwa dodatkowe pokoje. Fanny wytłumaczyła, że niektórzy ludzie po prostu nie potrafią pić, na co recepcjonistka pokiwała głową. Nie zapytała o Jennifer. Luksusowe prostytutki miały to do siebie, że lubiły znikać na dobre.
Harper nie miała możliwości sprawdzenia poczty, czy skontaktowania się z kimkolwiek. Czuła się również zmęczona i nie chciała w tym akurat momencie prowadzić dyskusji. Poszła spać… O dziwo nic jej się nie śniło. Żadnych koszmarów, czy paranormalnych kontaktów z innymi ludźmi. Osiem godzin później sama się obudziła. Zegarek na ścianie pokazał godzinę dziesiątą siedem.
Harper zerknęła na zegarek ze znużona miną. Spała osiem godzin. To bardzo długo...
Osiem godzin, to… To przelot do Petersburga, niespodziewany seks z Kaverinem, wylot z Petersburga do Aalborga.
Osiem godzin, to… To Kłótnia z Terrym w hotelu, wyjazd do ogrodów, powrót i wspólna pizza, a potem wyjazd nad wodospad i jego śmierć…
Osiem godzin, to… To za dużo… A ona spała.
Miała wręcz wyrzuty sumienia. Wiedziała, że najpewniej jej organizm potrzebował odpoczynku, ale co mogło się w tym czasie dziać z Thomasem, Arthurem, Abby i Jennifer? Czy byli nadal w bazie w wulkanie? A może już ich przeniesiono?
Czy na Islandii już znajdowali się detektywi? Czy byli tu Konsumenci? Minęły dwie doby, czy Joakim się pojawi? Czy wszyscy zginą?
Zaczęła ją boleć głowa, a nie spała zaledwie od pięciu minut.
Mimo wszystko, podniosła się i pozbierała. Ruszyła do łazienki, wzięła prysznic, a następnie wysuszyła włosy i zebrała je w koński ogon. Ruszyła do pokoju Fanny. Chciała dowiedzieć się, czy kobieta już wstała.
Brice była na nogach od godziny. Zazwyczaj spała pięć do sześciu godzin. To, że tym razem spędziła w łóżku siedem oznaczało, że musiała być naprawdę wykończona. Jak nie fizycznie, to i psychicznie. Jednak nie było po niej widać załamania lub nerwowości.
- Jak kaznodzieja chodzę od pokoju do pokoju i opowiadam im o wszystkim, co miało miejsce - powiedziała do Alice. - Nakreśliłam cię i twoich znajomych w pozytywnym świetle, a IRWD w negatywnym… rzecz jasna. Taki mój prezent dla ciebie. Jednak nie wspominałam im ani słowem o tym, że mogliby porzucić IBPI na rzecz… czegoś innego. To twoja działka - mruknęła.
Alice kiwnęła głową.
- Czyli już maja świadomosć kim jestem… No dobrze… Czy jedli już może śniadanie? Swoją drogą, jak się czują? - zapytała. Rzecz jasna była uprzejma i chciała poznać stan fizyczny detektywów. Zastanawiała się, czy mogli im dziś pomóc? Czy też nie...
- Czują się słabi. Mają ochotę na takie ludzkie rzeczy, jak leżenie w łóżku i oglądanie filmów. Zapychanie się czekoladą. Ale to dobrze, bo to znaczy, że wrócił im apetyt. No i nie jest z nimi tak źle. Nastroje mają kiepskie, ale nie ma się co dziwić. Nikt z nich nie schodził na dół na śniadanie, ale dałam im chleb i słoik Nutelli. Spadek po Jen.
Kącik ust Alice lekko drgnął.
- Mm… To może damy im spokój. Niech odpoczywają… Przejdziesz się ze mną po ich pokojach? Chciałabym się przywitać… - nie miała przy sobie żadnego konsumenta poza Bee. Zastanawiała się, jak Barnett przetrwała noc. Czy dobrze się czuła? Chciała ją zaprosić do ‘obchodu’.
- A kogo chcesz najpierw powitać? W jednym pokoju śpi Lotte z Katherine, a w drugim Jenkins z Thomsonem - powiedziała.
Bee poprosiła o pokój tylko dla siebie. Powiedziała, że chce intymności. To zabrzmiało tak, jak gdyby pragnęła z sobą skończyć, jednak chyba po prostu wolała mieć łóżko tylko dla siebie. No cóż, zasługiwała na nieco wygód.
- Najpierw pójdę do Bee. Zapytam, czy chce nam towarzyszyć, a potem… Może zacznijmy od panów? Jak do tej pory żaden nie nazywał mnie zdrajcą… - powiedziała Alice. Poza tym, Lotte obdarowała ją wizja, po której Harper nie czuła się najlepiej psychicznie, więc zamierzała jak najdłużej odwlekać ich ponowne spotkanie.

Bee czesała włosy. Już dobre pół godziny. Patrzyła w lustro, podziwiając cienie pod oczami. Żałowała, że nie miała takich pięknych, długich i gęstych włosów, jak Abigail. Miała dużo cieńsze i nie chciały wcale rosnąć na długość. Na szczęście nie były kompletnie kiepskie. Lubiła ich głęboką czerń. Lubiła je delikatnie lokować, dzięki czemu zdawały się mieć nieco większą objętość. Były w stanie ją zdobić, ale Bee od dłuższego czasu zastanawiała się, czy nie zafundować sobie dopinek. Postanowiła w tej chwili przejmować się akurat tym. Nie chciała myśleć o Thomasie, jego bracie oraz Abigail. Wyrzuciła z głowy tę biedną dziewczynkę, która została sama w ponurej, zimnej i ciemnej jaskini pełnej demonów. Ignorowała też fakt, że była jedyną Konsumentką, nie licząc Alice. Natomiast przy nich było sześciu detektywów IBPI, którym mogło nagle odjebać. Bee czesała swoje czarne włosy i zastanawiała się, jakby wyglądały, gdyby je utlenić. Z drugiej strony nie była na tyle odważna. Nie chciała zaryzykować, że jej się spalą i będą jeszcze cieńsze i krótsze. Cieszyła się też, że nigdy nie robiło jej się siano i nie miała rozdwojonych końcówek. Jej mama kiedyś pomyślała, żeby nigdy nie zapominała o dostrzeganiu pozytywów. Jedyny pozytyw, jaki Bee aktualnie widziała w swoim życiu, było to, że nie miała rozdwojonych końcówek. Drgnęła, kiedy ktoś zapukał do jej pokoju. Otworzyła drzwi, wpuszczając Alice do środka. Po niej weszła Fanny.
- Mmm… - mruknęła.
Nie miała głowy do takich skomplikowanych wyrażeń, jak “dzień dobry” albo “jak się macie”.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:32   #446
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice przyjrzała się Bee.
- Cześć… Jak się czujesz? Mam zamiar odwiedzić detektywów, masz ochotę wybrać się ze mną? Będę miała dziś dla ciebie zadanie - dodała jeszcze.
- Kiedy pojedziemy do wulkanu. Chcę, żebyś została tutaj z detektywami. Są osłabieni, ktoś musi mieć na nich oko. Mogę na ciebie liczyć? - zapytała.
Barnett czułą się troszkę jak kanarek, który miał się zaopiekować czterema kocurami.
- No… dobrze - powiedziała. - Nie ma problemu. Ale nie chcesz, żebym z tobą pojechała? - zapytała. - Nie potrzebujesz mojego wsparcia? Abby i Thomas nie potrzebują mnie? - mruknęła. Kompletnie zapomniała o Arthurze. - Nie boję się kolejnej konfrontacji. Sytuacje podbramkowe wzmacniają mnie i hartują mój charakter, nie osłabiają - skłamała.
- Nie o to chodzi Bee… Potrzebuję cię. Mam tu tylko ciebie, jeśli chodzi o konsumentów i choć ufam Brandonowi i Fanny, czuję że jesteś mi bliższa… Dlatego właśnie chcę, żebyś tu została. Zostałaś porwana, potem uratowana, by znów trafić w problematyczne miejsce. Chcę, żebyś odpoczęła. Nie chce, by stała ci się krzywda. Wszystkie pozostałe ważne dla mnie osoby są tam na dole… Potrzebuję kogoś tutaj, żeby mieć… Jakąś kotwicę przed popadnięciem w obłęd, jeśli zastanę ich trupy… To nie tak, że odsuwam cię od zadania, po prostu nie chcę zejść tam z tobą i zgubić cię, a potem znaleźć i ciebie… Potrzebuję byś tu była, a jeśli coś będzie nie tak, byś pomogła mi się pozbierać… Dasz radę Bee? - poprosiła szczerze. Było widać, że nie kłamała i to był nieco desperacki akt z jej strony. Harper wiedziała jednak, że jeśli straci wszystkich, to oszaleje. To byłby obłęd, gdyby straciła całą swoją najbliższą Gwardię, przy próbie pozyskania tych kilku cennych osób dla Kaverina. Czekała na odpowiedź Bee. Była samolubna w tej prośbie, ale z drugiej strony, tłumaczyła się tym, że ważne dla niej było bezpieczeństwo Barnett, no i ktoś jednak musiał zostać z detektywami.
- Dam radę - powiedziała Bee. - Ale powiedz mi, co muszę zrobić w przypadku, gdybyś nie wracała… po godzinie? Dwóch? Sześciu? Dobie? Wybacz mi, ale nie pojadę sama was ratować. Chyba, że mnie o to poprosisz, ale nawet nie wiedziałabym, jak dostać się do środka… Myślałam bardziej o tym, żeby pojechać do Akureyri i zwołać tutaj Konsumentów. Bo pewnie nawet nie wiedzą, że jesteśmy tutaj, a nie w Błękitnej Lagunie, prawda?
- Zapewne dostali odczyt z ostatniego punktu, gdzie mój telefon jeszcze wysyłał sygnał, więc wiedzieli, że nie byliśmy już w Lagunie i że byliśmy nad jeziorem. W razie gdybyśmy jednak nie wracali, dajmy na to, do osiemnastej, poinformuj detektywów. Weź ich i jedźcie na lotnisko. Lećcie na drugą stronę wyspy, gdzie jest zasięg… I skontaktuj się stamtąd z Conradem. On zapewne będzie wiedział co robić dalej… - powiedziała cierpko. Gdyby zaginęła… To byłby zapewne armagedon.
Bee cały czas milczała, chcąc wszystko zapamiętać.
- I skontaktuj się z Watahą. Samolot powinien już być aktywny po tych trzech dniach. Weźcie Kirilla i lećcie stąd. To wszystko, w razie gdybym nie wróciła - oznajmiła poważnym tonem.
- Ale wrócisz - Barnett odparła. - Wrócisz.
Na chwilę zapadła cisza. Bee nie wiedziała dlaczego, ale opanowały ją mocne uczucia. Przyszły nagle i znienacka. Jej oczy zaszkliły się, choć wiedziała, że nie powinna płakać.
- Wesołych świąt, Alice - powiedziała.
Harper uśmiechnęła się gorzko…
- Wesołych świąt… Bee - odpowiedziała jej i przytuliła ją. Miała szczerą nadzieję, że wróci. Esmeralda… Prawdopodobnie zabiłaby ją, gdyby nie pojawiła się na wieczornej Wigilii…
Z drugiej strony jeśli szukała osób, które mogły ją zabić, to były całkiem blisko. Nie musiała myśleć o tych w okolicach Manchesteru.
Bee również przytuliła ją mocno.
- Przepraszam, że nie mogę ci lepiej pomóc. Jeśli to przeżyjemy… to zacznę intensywny trening. Będą czołgać się przez błoto, skakać przez przeszkody i tym podobne. Ale dopiero od wiosny, bo bardzo choruję po wysiłku w zimie. Nawet jeśli jest w ciepłym pomieszczeniu - powiedziała i odsunęła się nieco.
Alice poklepała ją po ramieniu.
- Nie musisz zostawać komandosem Bee. Wystarczy, że dalej będziesz sobą, kiedy wrócę… Jesteś super jaka jesteś - obiecała i uśmiechnęła się do niej.
Barnett uśmiechnęła się. Miło było słyszeć takie rzeczy. Nie uwierzyła Alice, nie miała się za superbohaterkę. Ale liczyło się dla niej, że Harper chciała jej mówić miłe rzeczy.
- To idziesz ze mną na obchód? Dobrze byłoby cię przedstawić detektywom, skoro z nimi zostaniesz - wyjaśniła.
- Tak - powiedziała Barnett. - Tylko zarzucę coś na siebie - powiedziała.
Wyprała w nocy swój sweter. Sprawdziła, czy już wyschnął, jednak był miejscami wilgotnawy. Uznała, że pójdzie w takim razie w koszulce, którą miała na sobie. Nie czuła się w niej zbyt komfortowo, gdyż chodziła w niej już któryś dzień. Jednak powinna wystarczyć. Na szczęście nie pachniała źle, choć Bee zaczęła się zastanawiać, jak długo wytrzyma bez swojej garderoby i pralki. Nawet nie chodziło o to, że lubiła się stroić. Bardzo często zmieniała ubrania, żeby ludzie nie myśleli, że nie dba o swoją higienę.
- A jednak nie zarzucę. No dobra.
- Prowadzić do chłopaków? - zapytała Fanny.
W tym czasie podziwiała storczyki na parapercie. Jeden był biały, drugi różowy i trzeci fioletowy. Miały bardzo dużo kwiatów. Nie była ogromną fanką ogrodnictwa, ale musiała coś robić, kiedy kobiety się przytulały i miały emocjonalne rozmowy.
- Tak, prowadź proszę - poprosiła Alice, spoglądając na Fanny. Była gotowa na rozmowę z pozostałymi detektywami. Chciała zjeść jakiś lekki posiłek i ruszyć do wulkanu.
Brice ruszyła korytarzem. Detektywi i Konsumenci zajmowali razem całe piętro. Sześć pokojów to było dużo jak na tego typu ośrodek. Zapukała do drzwi. Wnet otworzył je mężczyzna. Miał czarne, gęste włosy zaczesane na żelu do góry. Ubrany był w niebieską koszulkę, czarną bluzę i bokserki.
- Hej… - mruknął Edmund Thomson. - Cała wizytacja - rzucił, zerkając na trzy kobiety. - Zapraszam - rzekł i stanął bokiem, umożliwiając wejście do środka.
Na łóżku siedział Jeremy Jenkins. Był schludnym mężczyzną w średnim wieku. Patrzył przed siebie i myślał intensywnie. Zdawało się, że nawet nie zauważył trzech kobiet, które weszły do środka.
- Wybaczcie nam to małe najście, ale chciałam z panami porozmawiać. Jak się panowie czują? - zapytała spokojnym, uprzejmym tonem.
Ed zaśmiał się, wracając na swoje łóżko.
- Cudownie! - krzyknął.
Roztaczał urok jednego z tych mężczyzn, którzy zawsze jednocześnie wracają z jakiejś imprezy i się na jakąś wybierają. Bez względu na porę dnia, czy dzień w tygodniu.
- Fanny już mówiła, że mnie przedstawiła, ale nie mieliśmy do tej pory okazji na oficjalne powitanie… Jestem Alice Harper - przedstawiła się. Miała nadzieję, że szybko złapie z nimi kontakt, zamienią parę zdań i będzie mogła przejść dalej. Mieli dziś na głowie dwie spore rzeczy… Po pierwsze wulkan, a po drugie, wyciągnięcie tej małej dziewczynki. Nie zapomniała o niej. Nie sądziła, by Gryla zrobiła jej krzywdę, skoro była dla niej taka ważna, jednak dobrze byłoby jej tam nie porzucać.
- Edmund Thomson - przedstawił się Australijczyk.
- Jeremy Jenkins - drugi mężczyzna mruknął, ale jeszcze nie spojrzał na nie.
Przez chwilę zapadła cisza.
- Dziękujemy za ratunek - powiedział młodszy mężczyzna. - Nie wiem, czy go potrzebowaliśmy, ale wiele pomógł - rzekł. - Odpoczywam przed moją następną akcją.
Rudowłosa pokiwała głową.
- Cieszę się, że doszli panowie do siebie. Chciałabym, aby panowie odpoczęli, skoro przez ostatnich kilka dni znajdowali się panowie w niekomfortowych warunkach. Bee - Alice wskazała Barnett dłonią.
- Moja towarzyszka zostanie dziś tu z wami w hotelu, kiedy ja, Fanny i Brandon będziemy zajęci rozwiązywaniem do końca sprawy Zairy… Chciałabym poruszyć również temat towarzyszącej wam wcześniej dziewczynki… Mamy dwie opcje i chciałabym je wam przedstawić. Chyba, że macie jakieś swoje pomysły, przemyślenia, obiekcje? - Alice okazała im szacunek, a przynajmniej miała nadzieję, że jej się to udało. Starała się być uprzejma i nie urazić ich niczym.
Edmund skinął głową.
- Wracam do tej jaskini - powiedział. - Jenkins natomiast stara się przygotować mnie na każdą ewentualność - mruknął. - Nie będę siedział bezczynnie, kiedy Emma jest tam sama. Jeśli jest ktoś na tej planecie, kto potrafiłby ją uratować, to jestem to na pewno ja.
Jeremy skinął głową.
- Nie wiemy tylko, czy będziesz w stanie swobodnie przenikać przez ściany jaskini - powiedział. - Może mieć szczególne właściwości. Szkoda, że nie sprawdziłeś tego, kiedy tam byliśmy. Co nie jest twoją winą, rzecz jasna - westchnął.
Alice zastanawiała się.
- A jest pan w stanie przenikać przez istoty potencjalnie żywe, oraz struktury w pełni przesycone energią? Które promieniują fluxem? To nie podniesie pańskiego PWF? Przypominam, że byli państwo w Lagunie, ze względu na potrzebę obniżenia jego poziomu - zauważyła Alice. Jej oczy zaświeciły na złoto, kiedy zaczęła przyglądać się mężczyźnie. Czy poziom jego energii był podwyższony?
Tak. Był wysoki. Edmund nie był Paranormalium, ale jako Parapersonum również posiadał znaczące moce.
- Potrafię przeniknąć przez wszystko tak długo, jak wstrzymuję oddech - powiedział. - Również przez istoty żywe. To mój charakterystyczny sposób walki. Wyrwać komuś serce prosto z piersi i rzucić na podłogę - uśmiechnął się lekko.
- Jaki dżentelmen. Z takimi szczegółami przy trzech damach… - mruknęła Fanny.
Alice uniosła brew.
- To znaczy, że trudno mieć przed panem sekrety, no i… jakby to ująć… Musi pan być niezwykle ujmujący, że łapie aż za serce… - powiedziała Harper spokojnym tonem. Rzecz jasna bawiła się w gierkę słowną, która była żartem, jednak ona sama utrzymywała spokojną, nieco może wypraną emocjonalnie minę. Uświadomiła to sobie i zdołała wykrzesać lekki uśmiech, kącikiem ust.
- Daj spokój - powiedział. - Jenkins to pan. Mi możesz mówić po imieniu - rzekł. - Wiesz, jak ono brzmi.
- Przyjrzałam się pańskiemu… Twojemu poziomowi energii. Jest mocno podwyższony. Nie wiem, czy to zdrowy pomysł, byś ładował się w skały naładowane setletnią energią. Choć osobiście uważam, że powinniśmy uratować Emmę, to sądzę, że samobójcza, jednoosobowa misja, to odrobinę… Lekkomyślny pomysł, zwłaszcza, że zaledwie wczoraj uszli panowie cało od seryjnego mordercy, a także losu bycia do końca życia szwaczkami - wyraziła swoje zdanie.
- Nie no… - Edmund zawiesił głos. - To prawda, że dałem ciała na samym początku, kiedy nas porywał. Z drugiej strony moja moc ma limity. Nie mogę wstrzymywać oddechu w nieskończoność. On natomiast może korzystać ze swoich zdolności bez ustanku… niewyrównana walka. Choć myślę, że mogłem to lepiej rozegrać - westchnął. - Zdaje mi się, że mógłbym uciec Gryli. I wziąłbym przy tym z sobą innych. Bo jak kogoś dotknę, to potrafię uczynić go niematerialnym tak długo, jak ja jestem niematerialny. Nie mam pewności, ale bo tak jak Jenkins mówi, te ściany mogą mieć zabezpieczenia. Lofthellir to fortreca. Nawet w skalnych ścianach są pochowani skalni strażnicy.
- Moja propozycja jest taka… Albo poradzimy sobie z Zairą, a potem wydostaniemy i Emmę… Albo poleciłabym wam poczekać na przybycie IBPI. Miałam nieprzyjemną okazję zamienić wczoraj dwa słowa z waszą panią dyrektor i najpewniej w ciągu doby zwali tu pół batalionu uzbrojonych najemników… Wiem, że lubuje się w takich metodach, dlatego sądzę, że to najbezpieczniejsza opcja. Przynajmniej w waszym stanie zdrowia - splotła ręce za sobą.
- To nie takie proste - powiedział Jenkins. - Zanim zostaliśmy przejęci, udało mi się wysłać wiadomość do IBPI. Dokładniej rzecz biorąc, to do mojej przyjaciółki Polly, Koordynator z Portland. Która powinna być obecnie na pierwszym urlopie od wieków na Bahamach. Nie sądzę, żeby w takim razie czytała Zbiór Legend… - Jeremy zaśmiał się lekko. Jakby czuł się zawstydzony. - Zapomniałem, że nie ma jej w pracy. Nie miałem w tamtej chwili też czasu na rozmyślania, wcisnąłem ostatniego odbiorcę poprzedniej wiadomości z listy, czyli ją. Poprosiłem o wsparcie. I żeby nie pakowali się tutaj z bronią, bo Zola ją wykorzysta przeciwko nim. Zapewne do tej pory Polly już dowiedziała się, że zaginąłem i może zalogowała się do Zbioru Legend. Najprawdopodobniej przekazała dalej informację o zdolnościach Zoli. Sądzę, że właśnie dlatego nie ma ich jeszcze. Bo zastanawiają się nad ofensywą. Sama powiedziałaś, że Alicia lubuje się w takich metodach, więc inne może mieć nieprzemyślane.
- Sądzę też, że planuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, a więc pozbyć się Zoli i najpewniej dopaść mnie, z dość oczywistych względów samego faktu, że ośmieliłam się naruszyć waszą spokojną, bezpieczną i cudowną oazę wypoczynku. Sanktuarium zdrowia. Czy Fanny powiedziała wam, jaki był powód mojego znalezienia się na Islandii? - zapytała.
- To nie przybyłaś tutaj, żeby oglądać tysiące ptaków nad Myvatn z lornetką? - Edmund odparł pytaniem. - Bo widzisz, my tu właśnie z tego powodu przybyliśmy - uśmiechnął się krzywo. - Zdaje się, że dopatrzyliśmy się jednego szczególnie drapieżnego ptaszka. Czy może raczej on dopatrzył się nas.
Thomson zastanowił się przez chwilę.
- Wydaje mi się, że mógłbym go zabić. Jeśli udałoby mi się przedostać do niego i zgnieść jego mózg lub serce zanim zmieni formę. Problem jest taki, że wszędzie wokół starej bazy IRWD są kamery i zobaczy moje próby wkradnięcia się z odległości kilometrów.
- Lofthellir zdaje się łatwiejsze do penetracji mimo wszystko… - Jenkins ostrożnie przyznał. - Gryla jest osłabiona, a te jej skrzaty nie są szczególnie groźne. Problemem są skalne golemy i inne uśpione stworzenia. Jednak może Edowi udałoby się zakraść i wyrwać stamtąd Emmę.
- Sieć jest wyłączona, więc nie mielibyśmy sposobów na komunikację, jeśli coś w jaskini poszłoby nie tak. Jeśli jednak chcesz tam ruszyć… To mimo wszystko sądze, że nie powinieneś jechać tam zupełnie sam, choćby nawet druga osoba miała siedzieć w aucie i czekać aż wrócisz… Swoją drogą to ciekawe… Jak to wszystko funkcjonowało w czasach, kiedy nie było komórek… Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… Nieważne. Tak czy inaczej, więc jaka jest wasza decyzja? - zapytała, zerkając to na Edmunda, to na Jenkinsa.
Jenkins uśmiechnął się.
- To były prostsze, dużo lepsze czasy - niespodziewanie rozmarzył się. - Bez Kościoła Konsumentów. Bez cyfryzacji tego stopnia i, no właśnie, komórek. Pojawiałeś się ze swoim partnerem w małej wiosce w zachodniej Walii i odkrywaliście lokalne tajemnice tego miejsca. Nie mieliśmy tego typu wrogów. Zbiór Legend to była ogromna biblioteka w każdym z Oddziałów. To miało swój klimat. Wchodziłeś do niej przed misją i szukałeś danych. Potrzebnych tomów, wycinków z gazet i tym podobne. Teraz masz do tego dostęp w każdym miejscu na Ziemi. Wystarczy, że wyciągniesz komórkę z kieszeni. IBPI bardzo zmieniło się przez ostatnie dwadzieścia lat. Choć myślę, że dynamicznie zmieniało się od samego początku… - mruknął Jenkins.
Fanny kiwała głową i wzdychała sentymentalnie. Wszyscy zignorowali pytanie Alice.
- Tak to bywa z czasem… Przemija, biegnie do przodu… Wszystko się zmienia… - powiedziała, dalej spokojnym tonem, choć wewnątrz narosła w niej mała kupka irytacji. To nie był czas na nostalgię, teraz trzeba było działać.
- Pojedziecie do jaskini? - zapytała więc obu mężczyzn wprost.
- Najpierw chcę usłyszeć twój plan na infiltrację Hverfjall - powiedział Jenkins.
Zwrócił na nią oczy. Na pewno spodziewał się wszystkiego, tylko nie “pojadę tam i może jakoś to będzie”.
Alice uniosła brew. To było dobre pytanie.
- Opcja jeden, wykorzystamy tunel, który wykopała Gryla, powinien jeszcze nie stwardnieć mimo czasu, który upłynął. Tylko, że to sporo kopania… Wierzę jednak, że Brandon lepiej radzi sobie z łopatą, niż z kilofem… - zaproponowała rozwiązanie numer jeden.
- Opcja numer dwa, nieco desperacka, skoro ma kamery, na pewno będzie wiedział, że przyjeżdżam. Spróbuję go więc sprowokować, by nas wpuścił. W końcu, czegoś ode mnie chce, nie zabije mnie i jak mniemam towarzyszących mi osób, póki tego nie dostanie… Opcja numer trzy, kompletnie bez sensu, ale rzecz jasna musiała wpaść mi do głowy, znajdę drzwi i zapukam. Może zamiast nieuprzejmości, po prostu otworzy. Jest szaleńcem, jakoś mi to do niego pasuje, tego poziomu ekscentryzm… - wyraziła wszystkie swoje pomysły.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:33   #447
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A co chcesz osiągnąć? - zapytał Jeremy. - Tylko.. choć nie wiem, czy “tylko” to odpowiednie słowo. Ale tylko uratujesz Konsumentów i więzionych Detektywów? Czy chcesz go jeszcze zabić?
- Czy nie będziemy musieli go zabić, żeby ich uratować? - zapytał Edward.
Zapadła cisza.
- Jeżeli tak… - Jeremy zaczął. - To powinniśmy wymyślić jakikolwiek plan pokonania go. Jeżeli dojdziemy do wniosku, że nie da się, to lepiej od razu odpuścić i czekać na IBPI. Kiedy wkroczą siły IBPI, uratują Detektywów czy też to, co z nich zostało. I Konsumentów może też. Nic nie zyskamy, jak podamy się mu na tacy i damy ponownie zamknąć. Nie chcę wrócić do klatki.
- Rzeczywiście - Fanny zerknęła na Alice. - Twoje plany tyczą się tylko tego, jak tam wejść. A nie, co zrobić dalej. Nie możesz planować, że chcesz dostać się tam tylko po to, żeby grać według jego zasad. Przecież tylko i wyłącznie tego chce.
Harper skrzyżowała ręce.
- Czyli mam wsiąść w samolot, zostawić swoich braci i dwie przyjaciółki i odlecieć? - zapytała unosząc brew. Coś się w niej zagotowało.
Jenkins spojrzał na nią. Ten wybuch złości go zaskoczył. Kompletnie nie spodziewał się go. Nagle zrozumiał, że kobieta na czele Kościoła Konsumentów zaproponowała mu udział w misji, której wcale nie zaplanowała. Chciała po prostu zapukać do drzwi frontowych i tu jej strategia się kończyła.
- Nie boisz się, że zacznie pompować w ciebie plazmę…? - zapytał powoli i uważnie. - Czy może tego chcesz tak dla solidarności z pozostałymi…?
- Tak właściwie, od dobrej doby, zastanawiam się… Czy nie byłabym w stanie jej skonsumować… Skoro to piękna esencja fluksu pompowana prosto do jeziora, które ją tłumi. Jednak z grzeczności i uprzejmości w kierunku Fanny, która nie pochwala procederu konsumowania, nie sprawdzałam, czy byłabym w stanie… Jeśli jednak ktokolwiek zdołałby choć na chwilę sprawić, że Zola Zaira osłabłby do poziomu oszołomienia, sądzę, że byłabym w stanie po prostu odebrać mu moce… Tylko tu pojawia się ten jeden warunek do spełnienia - powiedziała poważnym tonem.
- Nie pisałam się na zamiatanie brudów IBPI. Ich skutek zalazł mi za skórę i nie miałam czasu na przygotowanie planu. Do tej pory miałam dwa problemy, was jako zakładników i znikających moich towarzyszy. Jeden się rozwiązał… Czy może jednak nie i zamierzacie sprawiać mi dodatkowe zmartwienia? - zapytała.
- Uważasz, że to, że zapytałam cię, jaki masz plan, oznacza złe intencje z mojej strony…? - zapytał Jenkins. - Kościół Konsumentów jest kolejnym z brudów IBPI, powstał w samym jego środku tak samo, jak Zola Zaira. Gdyby podliczyć, Kościół Konsumentów zabił dużo więcej osób niż on. Tak tylko informuję, że IBPI ma talent do…
Alice uśmiechnęła się. Początkowo delikatnie, potem ten uśmiech lekko poszerzył się.
- Kościół Konsumentów, jedyne co ma związanego z IBPI, to fakt, że jego pierwszy założyciel był mężem Alicii van den Allen. Nie jest kolejnym brudem IBPI. Powinien mieć wspólny cel, ale cała wasza organizacja ma lepsze pomysły, jak chociażby tworzenie masowo armii psychicznie niestabilnych żołnierzy… I wypieprzanie odpadów z portali z każdego z oddziałów do pobliskiego jeziora… Zabawne. Jeden koniec wyspy to oaza relaksacji dla detektywów, drugi to wysypisko… Kościół Konsumentów owszem, miał dość ekstremalne metody działania, ale to przez fakt, że ktoś nie potrafił poradzić sobie jak dorośli ludzie z rozwodem i potencjalnie każdy oddział najchetniej rozstrzelałby każdego chodzącego po ziemi Konsumenta… Bo stanowi zagrożenie… Bo zbiera energię. A wy co z nią robicie? Zbieracie ją dla siły z kosmosu, która Bóg wie co z nią robi… Dlatego… Proszę nie wyjeżdżać mi tu z czymś takim, jak porównywanie Kościoła, do tego, co wasi detektywi tutaj uczynili. Za zgodą, lub bez zgody waszej dyrektorki… To jest dopiero brak poszanowania dla tej planety - powiedziała Alice, wskazując palcem za okno, jakby tam znajdował się gabinet dyrektorki IBPI.
Bee zaśmiała się rozpaczliwie.
“Najpierw rozpęta tutaj burzę, a potem się zmyje i mnie z nimi zostawi.”
- Alice…? - zapytała. - Co chcesz tym osiągnąć…?
Nie rozumiała, jak to się stało, że detektyw pytał ją o plany, w jaki sposób chce uratować Abigail, Thomasa i Arthura… po czym Alice zaczęła się z nim kłócić. Naskoczyła na niego, czy ma odlecieć stąd i nie spodobało się to starszemu mężczyźnie. A potem zaczęła prowadzić wojenki typowe dla Kościoła i IBPI od zarania dziejów.
Oprócz tego zapadła cisza.
- Hmm… to ja pójdę… coś zjeść… - mruknął Edmund i ruszył w stronę wyjścia.
- Nie mam zamiaru dłużej się kłócić. Ta konwersacja nie poszła w kierunku, o jaki mi chodziło. Osobiście, wolałabym, żebyście zostali tutaj i nie ładowali się w nic. Fanny i Brandon poprosili mnie o uratowanie was z potencjalnych kłopotów i to uczyniliśmy, trochę pokrętnie, ale tak się stało. Więc chociaż z poszanowania dla ich troski, nie pakowałabym się na waszym miejscu ponownie w wir walki. Tyle mam do powiedzenia. Jeśli zamierzacie jednak coś robić i zająć się ratowaniem Emmy. Droga wolna. Nie jestem osobą, która ma prawo wam rozkazywać - dokończyła tylko myśl.
Jeremy pokiwał na to głową.
- Sądzę, że możemy iść zamienić słowo z paniami… Tylko potrzebuję się napić… To nieodpowiedzialne z mojej strony, dawać się ponieść emocjom - powiedziała, tym razem zwracając się do Fanny.
Brice zerknęła na nią.
- Rozumiem, że to wszystko jest stresujące pod względem emocjonalnym… - powiedziała. - Ale może odłożymy wizytę u pań? - zapytała powoli.
Uznała, że jeśli Alice zdołała się znienacka pokłócić ze stosunkowo spokojnym Jenkinsem, to z Lotte zaczną wyrywać sobie włosy. Visser po prostu podeszłaby do Alice, chwyciła ją za fryzurę i uderzyła w ścianę. To nie jest tak, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiła. A Katherine wcale nie miała ugodowej i spokojnej natury. Tylko eskalowałaby, choć sama raczej nie wikłałaby się w konflikt.
Poza tym zrobiło jej się trochę głupio, bo to była pierwsza rozmowa Alice z Jenkinsem. A pierwsze wrażenie ciężko było zetrzeć i naprawić. Harper pośrednio zrobiła jej złą robotę. Bo Fanny wcześniej chodziła i wygłaszała dobrą opinię na jej temat. W tej chwili miała wrażenie, że zrobiła z siebie głupią.
- Pomyślmy nad planem u mnie lub u ciebie. Albo u Bee - dodała.
Z Harper jakby uszło powietrze. Nerwowo potarła szyję i zamrugała, zerkając na Bee, Fanny i dwóch detektywów. To był słaby dzień. Wiedziała to odkąd tylko otworzyła oczy i zaczęła analizować sytuację. Przygasła i posmutniała.
- Możesz mieć rację… Chyba się dziś nie nadaję… Chodźmy do ciebie… - powiedziała i poskrobała nerwowo wierzch prawej dłoni, gdzie czasem dokuczała jej blizna po wbitym nożu. Zerknęła na detektywów.
- Przepraszam. Nie zamierzałam was urazić… - dodała tylko. Z wkurzonej, unoszącej za wysoko nos dziewczyny, w ciągu paru minut stała się spięta, spłoszona i jakby nawet zagubiona. Wzięła jednak głębszy wdech i wszystko ponownie wyparowało. Na jej twarzy pojawił się spokój. Nie patrzyła jednak na nikogo i chyba chciała wyjść.
- Wyjdziemy, jeśli pozwolicie - zwróciła się do Jenkinsa i Thomsona.
- Powiedziałaś, że nie jesteś osobą, która ma prawo nam rozkazywać. My nie jesteśmy też osobami, które mają rozkazywać tobie - powiedział Jeremy. - Możesz spokojnie opuścić pomieszczenie, rzecz jasna. Życzę ci powodzenia w twoim planie - dodał. - Przyjmuję przeprosiny, ale raczej nie jest ci przykro. W końcu nie sądzę, żebyś nie wierzyła w choć jedno wypowiedziane słowo. Ja też przepraszam za to, że byłem dla ciebie problemem, będąc w roli zakładnika - uśmiechnął się lekko. Alice nic nie powiedziała, ale teraz rozumiała, co Brandon miał na myśli, wyrażając swoją wcześniejszą opinię o Jenkinsie...
- Do zobaczenia - dokończył.
- Chodźmy już - rzuciła Fanny. Bała się, że Alice zostanie na kolejną rundę pyskówek.
Harper właśnie rozważała to, bo miała parę słów, które chciałaby powiedzieć teraz mężczyźnie, ale uznała, że nie warto. Był stary, mógł dostać zawału, a ona sama też nie powinna się denerwować. Nie musiała być przyjaciółką wszystkich. Zależało jej, by uratować tych ludzi, bo poprosili o to Fanny i Brandon. Ich lubiła, na nich jej zależało. Miała też szacunek do tej małej Emmy. Edmund zdawał jej się w porządku, Jenkins był gburowaty, tymczasem Lotte… Nie dość, że podpadła jej jeszcze w Helsinkach, to ta wizja, nie nastawiła Alice pozytywnie w stosunku do niej. Z jednej strony rozumiała, że mogło to być ostrzeżenie z uprzejmości, ale to nie był dobry dzień na takie sytuacje… Bez słowa odwróciła się i po prostu wyszła.
- Myślę, że czują się na tyle dobrze, że nie potrzebują niańki… Pojedziesz z nami Bee… Ale chciałabym, żebyś nie schodziła na dół - dodała, kiedy już wyszły wraz z Fanny z pokoju. Alice zerknęła na starszą kobietę.
- Przepraszam - przeprosiła jeszcze ją. - Ja się dziś serio nie nadaję chyba do rozmów… Jest Wigilia… Moja rodzina jest porwana… To nie powinno być tłumaczenie, ale czuję się jakbym miała wybuchnąć płaczem i śmiechem, najchętniej waląc kogoś w głowę krzesłem - powiedziała i potarła się po skroni.
Fanny skrzywiła się.
- No cóż, wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji - powiedziała. - Dla nas też jest Wigilia. Co prawda to nie są nasze rodziny, ale wciąż przyjaciele… podpięci do tych maszyn…
- To było straszne, Alice - wtrąciła Bee. - To wyglądało jak fabryka. Jeden boks obok drugiego i te pompy… No i walka Gryli z Zairą. Kilku detektywów przy tym zginęło. Przy tym my wyprowadzaliśmy tych, których moglibyśmy do sań… Nie dziwię się temu facetowi, że nie chciał tam wracać bez planu. Ja też nie chcę. Cudem stamtąd uciekliśmy. Udało się dlatego, bo mała Emma nie dostała jeszcze sukienki z okazji Gwiazdki - zaśmiała się lekko. - Groteska.
- Chcesz odlecieć stąd? - zapytała ją Fanny. - Tylko już się nie denerwuj.
Alice pokręciła głową.
- Nie… Tak właściwie, to wolałabym tam pojechać sama. I po prostu dać mu to czego chce. Nie mam żadnego planu, nie jestem strategiem, tylko śpiewaczką w cholernie trudnym położeniu. Oczywiście wiem, że plan jest potrzebny, ale nie mogę się skupić, kiedy co chwile czekam, aż usłyszę dźwięk przychodzącego sms’a swojego telefonu, na który dostanę zdjęcie odrąbanej kończyny któregoś z moich braci… Żebym się zaczęła wić w agonii. Bo tak działają moi wrogowie… Uwielbiają patrzeć jak się do cholery wiję - powiedziała ponuro.
- To nie musisz martwić się przynajmniej co do SMSów - Bee zaśmiała się nerwowo. - Nie mamy sieci. Choć w sumie mógłby ją włączyć specjalnie dla takiego zdjęcia… Brr… - aż przeszły ją dreszcze.
- Czy to nie jest trochę uwłaczające? - zapytała Fanny. - Jedziesz tam się poddać… Dosłownie się poddać i chcesz mieć nadzieję, że to się dobrze skończy, bo ma dobre serce…
- To dlatego nie chciałaś mnie na początku z sobą wziąć! - Bee nagle zrozumiała.
- Raz jeden… Pojechałam w takie miejsce, w takiej sytuacji z planem jak walczyć… Żeby walczyć. Raz. Skończyło się serią czterech zdjęć odrąbanych wszystkich kończyn mojej siostry, jej śmiercią, jej zdradą i zabiciem mnie na rzecz mojego wroga… Plus Jenny wysadziła jej głowę, więc była chodzącym pod rozkazami bogów śmierci ciałem… Bez głowy, póki pozbycie się bogów nie pozwoliło jej wreszcie spocząć w spokoju, po niemal tygodniu męczarni bez smaku, wzroku, węchu, dotyku i możliwości mówienia… To jest to… Co może mnie powstrzymuje, przed planem - powiedziała i aż jej ton głosu zgrzytnął.
Bee chwyciła dłoń Alice i ścisnęła. Zrobiło jej się przykro. Jednak naprawdę przykro jej się zrobiło, kiedy zobaczyła w swojej wyobraźni Abby i Thomasa rozczłonkowanych. Może to właśnie czekało na nich w Hverfjall.
- W sensie twoja biedna siostra zginęła dlatego, bo chciałaś walczyć, tak? - zapytała Fanny. - Przepraszam, że pytam. Ty zaczęłaś ten temat. Zginęła dlatego, bo miałaś plan?
Harper przekręciła lekko głowę.
- Zginęła, bo uznano, że była mną… Zginęła, bo zamiast się poddać i po prostu sama zginąć, zaczęłam walczyć i dlatego w Helsinkach zginęło aż tyle osób. Bo walczyłam. To jest coś czego nie umiem sobie wybaczyć. Ponoć każdy ma prawo do woli życia, ale gdybym wtedy po prostu odpuściła, zginęłyby tylko dwie osoby, a nie… Ci wszyscy ludzie… Chociaż, kto wie, może cały świat? Nie wiem… Trudno mi się skupić… Po prostu… Mam nieprzyjemne uczucie dejavu, kiedy moi bracia są tam… Ja tu… Zola nie daje kolejnych wytycznych… To tak jakby zamierzał znęcać się nade mną właśnie tą ciszą. Jakby mnie tam zapraszał. Bo to jest jak zaproszenie, prawda? Nie ukrył auta. Pokazał nam gdzie jest… Tak myślę… Że on nas zaprasza… Chciałabym go zabić. Chciałabym mu urwać łeb… Chciałabym, żeby go bolało, ale przede wszystkim, chciałabym, żeby osoby na których mi zależy były całe i zdrowe… Plus obawiam się, że może już nie są i to wszystko byłoby na marne - powiedziała i westchnęła.
Bee i Fanny mogły być pewne jednego. Spokojna maska Alice nie dawała powoli rady utrzymać tego, co próbowała za nią upchnąć.
Barnett rozumiała, że to była misja samobójcza. Zastanawiała się przez chwilę. Doszła do wniosku, że ona nie chce tak po prostu zrezygnować, kiedy w środku męczyli się jej trójka przyjaciół. Było jej tylko szkoda mamy…
- Musimy napisać listy pożegnalne i zostawić je tutaj - powiedziała. - Fanny doręczy je do właściwych osób, prawda? - poprosiła. - Chcę napisać coś, co uspokoi mamę, kiedy mnie już więcej nie zobaczy.
Harper zastanawiała się przez kilka chwil…
- To zabrzmiało, jakbyś planowała, że pojedziemy tam tylko ty i ja - zauważyła.
- A kogo więcej potrzebujesz? - zapytała Barnett. - Twój plan opiera się na oddaniu mu siebie. Brandon i Fanny nie są elementem jego chorych fantazji. On chce tylko ciebie. A ty nie chcesz go ani atakować, ani nic w tym stylu. Nie muszą cierpieć. Nie musicie ginąć - spojrzała na Fanny.
Pewnie Alice będzie zła na nią za to. Jednak Bee nie chciała mieć na sumieniu życia dwóch detektywów. Wydawali jej się dobrymi ludźmi, nie zasługiwali na pompowanie do ich ciał plazmy.
Alice kiwnęła głową.
- Ale nie chcę, żebyś tam jechała, żeby ładować się ze mną do środka - oznajmiła.
- To jest fatalny plan. To jest plan, który zakłada, że przehandluję siebie, potencjalnie w zamian za resztę… Kurczę… Nie tak planowałam sobie te święta - powiedziała cierpko.
- Nie zostawię cię samej - powiedziała Bee. - Nawet jeśli nie mamy żadnego planu. Przyjechałam tutaj po to, żeby przynajmniej wspierać duchem. Czy się boję? Boję się jak diabli. Czy pisałam się na walkę z takim wynaturzeniem. Nie… i tak. Bo będąc Konsumentką i twoją towarzyszką muszę mieć świadomość, że takie potwory istnieją. I że czasami je napotykamy.
Bee zastanawiała się przez moment. Wspominała to, jak Abby ją pocałowała. I to, jak bardzo Thomas chciał być jej przyjacielem. Aż się kłócili z jej powodu. Czy mogła zostać tutaj w hotelu tak, jakby ich nie znała? Jakby jej nie obchodzili?
- Waham się tylko trochę, bo mam mamę w Portland, która będzie za mną tęskniła. Jednak nie wyobrażam sobie powrotu do niej ze świadomością, że wszyscy nie żyjecie. Pewnie nie byłabym w stanie nawet wstać z łóżka. Nie chcę takiego życia. Chcę z tobą iść.
Alice wysłuchała słów Bee i zastanawiała się.
- Nie zasłużyłaś na to, by umrzeć w taki sposób - powiedziała poważnym tonem. Na chwilę Fanny została po prostu wyłączona z rozmowy.
Harper jednak o niej nie zapomniała.
- Nie martw się… To nie tak, że chcemy was wyłączyć… Tak jak powiedziała Bee, ktoś musi przekazać naszą wiadomość. Powrócilibyście do Kirilla Kaverina.
- Spokojnie - powiedziała Fanny. - Nie mam ochoty wcale pakować się tam. Może to znaczy, że jestem złym człowiekiem, ale nie chcę umierać bez powodu. Jestem jednak jedną z tych, którzy nie machają białymi flagami. Nie, żeby było w tym coś złego. Po prostu jestem już za stara, żeby być na łasce kogokolwiek. Zapytajcie jednak Brandona. Pewnie będzie chciał pomóc dwóm ładnym dziewczynom.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:34   #448
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice westchnęła.
- Tak się domyślam… Jednak mimo wszystko jednak wolałabym, żeby towarzyszył tobie… - odpowiedziała i ruszyła w stronę pokoju Brandona.
Akurat mył zęby, kiedy im otworzył drzwi.
- Uż e icie? - zapytał.
- Nie, już od dłuższego czasu jesteśmy na nogach - rzuciła Brice. - Zdaje się, że ty spałeś z nas wszystkich najdłużej. I dobrze, w sumie - wzruszyła ramionami.
Alice obserwowała chwilę Brandona.
- Chcę, żebyś towarzyszył Fanny. Chcę, żebyście w razie, jeśli nie wrócimy, o osiemnastej, udali się w podróż powrotną do Kirilla Kaverina - powiedziała spokojnym tonem.
Baird poszedł wypłukać usta. W tym czasie przez otwarte drzwi słuchał kolejnych słów Alice.
- Zamierzam pójść i rozwiązać sprawę z Zolą bez walki. Odzyskaliśmy detektywów, więc spełniliśmy obietnicę… - powiedziała wprost.
Brandon zastanowił się.
- To jest dobra wymiana? - zapytał. - Nadzieja na odzyskanie kilku osób jest cenniejsza od życia Gwiazdy? Nie masz najmniejszego powodu przypuszczać, że okaże ci łaskę… To jest psychopata. Jego mózg dosłownie zwariował z powodu podwyższonego PWF. Więc jest to szaleństwo obiektywne. Jest aż tak tragicznie, że chcesz się poddać?
- Jest powód, dla którego nie chcę walczyć… Gdybym mogła stać się niewidzialna. Gdybym umiała się teleportować… Mogłabym go oszukać, ale nie umiem ani tego, ani tego - odpowiedziała, rozkładając dłonie. - Nie chcę stracić mojej rodziny - dodała.
- Hmm… - Brandon rzekł. - Myślisz, że jak to się może zakończyć? W najlepszym scenariuszu? Bo w najgorszym, to każdy chyba spodziewa się odpowiedzi.
Bee poruszyła się. Najchętniej wolałaby już jechać. Im dłużej to się przeciągało, tym bardziej czuła się nieswojo.
- Ja pójdę napisać list do mamy - powiedziała. Spojrzała na Alice, jakby oczekując na pozwolenie.
Kiwnęła głową.
- Idź… - poleciła jej. Tymczasem rudowłosa wróciła spojrzeniem do Brandona.
- W najlepszym scenariuszu… Pewnie będzie próbował dostać to, czego ode mnie chce. Ja zdołam wyhandlować siebie w zamian za wolność pozostałych… No i znudzi się. Bo jeśli się znudzi… To pójdzie znaleźć nowe zajęcie. Dla niego to wszystko zabawa, jest szalony… Więc jeśli nie będzie miał już rozrywki, uda się szukać następną, ale liczę na to, że nim to nastąpi, dorwie go już IBPI - powiedziała, wzruszając ramionami.
Brandon pokiwał głową.
- A czego oczekujesz ode mnie i od Fanny? Wspomniałaś, żebyśmy poszli do Kaverina. Ale do tego czasu? Mamy tu sobie po prostu siedzieć i oglądać seriale…? - zawiesił głos.
Bee w międzyczasie ruszyła do swojego pokoju. Fanny zerkała na Brana i na Alice.
Alice uniosła brew.
- Możecie zająć się znajomymi, możecie spróbować pomóc im uwolnić Emmę, jeśli was nosi… Po prostu nie chcę, byście wpadli w ręce Zairy - wyjaśniła co myślała na ten temat.
- Mam wrażenie, że to mój obowiązek, aby cię powstrzymać. Ciebie i Bee. Gdybyśmy się dłużej znali i byli prawdziwymi przyjaciółmi, uderzyłbym cię mocno w głowę, aż straciłabyś przytomność. Zapakowałbym cię do samolotu lecącego gdzieś daleko stąd i powiedziałbym, że kiedyś mi za to podziękujesz. Tak powinienem zrobić. Jednak nie znamy się aż tak długo… więc nie mam prawa zabierać ci możliwości podjęcia tej decyzji… - westchnął. - Droga wolna… - mruknął.
Harper podniosła rękę i poklepała Brandona po ramieniu.
- Jesteś dobrym przyjacielem - powiedziała i kiwnęła głową.
- Hmm… - mruknął Baird. To zabrzmiało tak, jakby wątpił.
- Ale obawiam się, że zwlekanie spowoduje, że zacznie się niecierpliwić i mordować moich bliskich… - westchnęła.
- ...oby jedynie zwlekanie - powiedział Brandon. - Będę trzymał za to kciuki. W sensie za to, że wystarczy pojechać tam jak najszybciej - powiedział, ale przybrał pokerową twarz. Co sugerowało, że raczej w to nie wierzył.
- Oczywiście, że nie chcę tam iść, ale bardziej nie chcę mieć ich na sumieniu. W święta - dodała.
- Wesołych świąt - powiedział Baird.
Spojrzał na nią tak smutno. Tak, jakby miał ujrzeć ją na oczy po raz ostatni w tej właśnie chwili. Właśnie taką miał ją zapamiętać. Stojącą w tym momencie i wyglądającą tak jak teraz. Zrobił zdjęcie fotograficzne pojedynczym mrugnięciem i zachował je w swojej pamięci.
Oparł się o framugę drzwi i spojrzał na nią smutno. Nic nie mówił, ale też zdawało się, że nie oczekiwał żadnej rozmowy.
- Pójdę teraz napisać list… Przekażę go wam… Przekażecie go dalej, w razie jeśli nie wrócę - poprosiła. Po czym obróciła się i ruszyła do siebie. Musiała pomyśleć…
- Dobrze - rzucił za nią mężczyzna. - Powodzenia.
Nie zamykał drzwi. Spoglądał na plecy Alice, jak odchodziła. Było mu przykro i czuł wyrzuty sumienia.
- To dorosła kobieta - szepnęła mu Fanny. - To jej decyzja - mruknęła Brice, stojąc przy nim.
- Ale to nie jest decyzja, którą podjęłabyś. Ja jej też bym nie podjął.
- Ale nie jesteśmy za nią odpowiedzialni - skontrowała. - Nie jesteśmy jej rodzicami.
Brandon skrzywił się. Zacisnął dłoń w pięść, jakby chciał uderzyć nią w ścianę.
- Wszystko ci jedno, bo to Konsumentka - powiedział. - Ale to też młoda dziewczyna, która…
- Nie, Brandonie, nie - westchnęła Fanny. - Wcale nie jest mi wszystko jedno - powiedziała i obróciła się do niego plecami. Ruszyła do swojego pokoju.

Alice w swoim pokoju usiadła i zaczęła patrzeć na trzy puste kartki. Powinna na nich coś napisać, ale nie miała pojęcia co. Oczywiście, że chciała napisać coś do Kirilla, coś do Esmeraldy i do Joakima… Choć z jakiegoś powodu miała wrażenie, że ten ostatni nie otworzyłby tego listu…
Nie wiedziała, co ma napisać i było to dość frustrujące…

W końcu do Esmeraldy napisała, że jest jej przykro, że nigdy więcej jej nie zaśpiewa… Bo grać i tak już od pewnego czasu nie mogła. I że jej przykro, oraz że powinna zainwestować w lepszą muzykoterapeutkę. I że dziękuje jej za jej przyjaźń.

Do Kirilla napisała, że jej przykro, że nie wyszło tak, jak planowali. Ma nadzieję, że Fanny i Brandon mu pomogą i że będzie się opiekował swoją dziewczyną.

Pozostał list do Joakima… Potarła nerwowo skroń.
‘Przykro mi… Że tak wyszło… Ale wierzę, że jeśli umrę, to wywrócisz dwa wymiary, żeby mnie znaleźć. Jak ja Ciebie. A.’

Uznała, że to wystarczyło. Dodatkowo zrobiła notatkę dla Conrada, aby skontaktował się z Joakimem jako ponownie głównym dowodzącym Kościoła. Wszystkie listy opisała elegancko do kogo były. Wszystko było gotowe. Nie czuła się jednak lepiej. Wzięła wszystkie kartki i ruszyła dać je Fanny.
Tam napotkała już Bee.
- I to zdjęcie też? - pytała Brice.
- Tak, wydrukowali mi je w recepcji. Jest tam bardzo miła pani.
Alice rzuciła kątem oka na kartkę. Przedstawiała… Bee i Sharifa na tle jakiejś ściany i przypadkowych pnączy. Habid był ponury i patrzył się ponuro w obiektyw, a Bee uśmiechała się i zerkała na niego.
- Przygotowałaś listy? - zapytała Fanny, przenosząc wzrok na Alice.
Harper kiwnęła głową. Rozłożyła listy i znów je złożyła w kupkę.
- Gotowe… Jeśli nie wrócimy przed 18, proszę, abyście wraz z Brandonem udali się do Kaverina… I przekazali mu te listy… - wyjaśniła. Nie komentowała zdjęcia, choć zjeżyła się nieco na nie. - Powinnyśmy już jechać - powiedziała, spoglądając na Bee.
Barnett chwyciła wydruk i prędko dopisała jeszcze na drugiej stronie aktualną datę. Zastanawiała się przez chwilę, po czym dopisała drukowanymi literami “IRAK”.
- Proszę nie zapomnij dołączyć tego do listu - powiedziała do Fanny. Następnie zerknęła na Alice. - Jestem już gotowa. Tylko nałożę na siebie kurtkę. Za kwadrans przy recepcji? - zapytała.
- Tak… - powiedziała i ruszyła do siebie. W końcu miała tam swój płaszcz. Musiała wziąć swoje rzeczy i ruszyć do tej recepcji. Stresowała się, ale nie widziała innego wyjścia.
Wszyscy pochowali. Nie było żadnego komitetu pożegnalnego. Alice zeszła sama na parter i tam czekała już na nią Barnett. Była ubrana i gotowa do wyjścia. Nie uśmiechnęła się na widok Harper, ale skinęła jej głową.
- Spokojnie - powiedziała. - Nie denerwuj się, cokolwiek by nie miało miejsca.
Przez chwilkę zerknęła na brzuch Alice, ale szybko odwróciła wzrok. Oczywiście, że miała na myśli jej ciążę, choć z drugiej strony nie chciała też jej o niej przypominać. Harper tylko bardziej zestresowałaby się.
“Ciekawe, co by powiedział na to de Trafford, gdyby żył”, pomyślała Barnett. “Poświęcenie Alice i ich dziecka za nadzieję na uratowanie jego drugiego dziecka, Jennifer. To byłaby ciężka decyzja. Przynajmniej śmierć zesłała na niego tę łaskę, że już nie musi być tak doświadczany, jak my.”
Rudowłosa wskazała Bee wyjście.
- Chodźmy… Komu w drogę, temu czas… - dodała. Zamierzała prowadzić. Ruszyła do samochodu.

***

W pomieszczeniu znajdował się długi stół. Tak właściwie to były dwa złączone z sobą biurka. Dostawiono do tego pięć obrotowych, biurowych foteli. W rezultacie pokój wcale nie przypominał jadalni, ale mógł pełnić jej funkcję. Na środku znajdowało się kilka półmisków. Na dwóch znajdowały się pieczone kurczaki, natarte solą, pieprzem, estragonem, słodką papryką i masłem. Zostały nadziane cebulą, cytryną, pietruszką, rozmarynem i tymiankiem. Zola zrobił dobre zakupy. Na trzecim, dużym talerzu umieszczono lekką sałatką z papryki i pomidorów. Były pokrojone i skropione oliwą z oliwek. Na czwartym umieszczono małe ziemniaki. Obrane, ugotowane w osolonej wodzie i odcedzone.
- Czy macie zwyczaj modlić się przed posiłkiem? - Zaira zapytał, uśmiechnięty. Miał na sobie elegancką białą koszulę, sportową czarną bluzę i dresy
Jenny zerknęła na niego, siedząc obok. Była, podobnie jak cała reszta, ubrana w to, co jej dał. Zerkała na dwóch braci Alice i Abigail. To była… Najdziwniejsza wieczerza, jaką mieli okazję mieć. Nie mówiła do nich za wiele, bo wolała nie prowokować Zoli, dodatkowo, jak tylko na nich patrzyła, widziała wyrywki porno, które wcześniej oglądał Zaira…
- A ty masz w zwyczaju się modlić? - zapytała.
- Czasami rozmawiam z sobą, jeśli to masz na myśli - odpowiedział Zola.
Thomas nic nie powiedział. Tak właściwie był już głodny. Wcześniejsze zapasy zostały wyczerpane już dawno temu. Nie mieli dżemu, nutelli, ani chleba. A zapachy unoszące się w pomieszczeniu, były cudowne. Cieszył się też, że Jennifer była cała. Spodziewał się po części jakiejś przepaski na oku. Nic takiego.
- Chyba nie jesteśmy szczególnie religijni - powiedział Arthur. - Bardzo apetycznie wygląda to wszystko. Dużo czasu zajęło przygotowanie tego pysznego obiadu? - zerknął na de Trafford.
Jenny wzruszyła ramionami.
- Kilka godzin… - powiedziała, bo pomagała Zoli. W końcu chcieli gotować wspólnie. A przynajmniej Zaira chciał, aby to ona mu towarzyszyła. Zerknęła na Zolę, czekając kiedy zezwoli im na jedzenie.
Abigail tymczasem obserwowała Jennifer. Wyglądało na to, że była cała. Miała nadzieję, że Zaira nie wyprał jej mózgu.
- Widać te godziny - powiedział Arthur. - Dużo pracy, która nie poszła na marne.
Zola pokiwał głową.
- Przed siedmioma laty bardzo lubiłem gotować - powiedział. - Jennifer okazała się nie mieć większego doświadczenia w tym zakresie. Myślałem, że ja też już zapomniałem, jak włączyć kurek z gazem. Okazało się, że jeżeli naprawdę włożyć całe swoje serce w dane hobby, to nawet gdyby cały świat wokół ciebie zmienił się… Nawet gdybyś ty też w ogóle nie przypominał siebie… To wyuczone umiejętności zostają. Spróbujcie proszę mojego… naszego kunsztu - zaproponował. - Jako gospodarz najpewniej powinienem nakładać. Niech tak też będzie.
Wstał i przybliżył się do pierwszego półmiska. Miał duży nóż, którym zaczął rozdzielać drób na części.
- Dla mnie to odmiana - powiedział. - Przez kilka ostatnich dni żywiłem się głównie ludzkim mięsem. Ale smakuje tak samo jak kurczak. To, co mówią, to prawda. Wierzcie mi na słowo - zaśmiał się rozkosznie.
Jenny nie skomentowała. Obserwowała jak nakładał kurczaka. Abigail tymczasem cała spięła się. Jedzenie mięsa ludzi nie brzmiało najlepiej. Było to dość paskudne.
- Dzięki - powiedziała tylko krótko Jenny, kiedy jej talerz był napełniony.
Zola uśmiechnął się do niej uprzejmie. De Trafford doszła do wniosku, że gdyby ktoś go kompletnie nie znał, mógłby w ogóle nie wyczuć aury szaleństwa. Tuż przed chwilą co prawda Zaira wspomniał o kanibalizmie, jednak jego uśmiech zdawał się szczery i pochodzący z głębi serca. Choć w rzeczywistości tego serca nie było. W pobliżu tego typu osoby wszystkie komórki w ciele człowieka powinny wibrować z niepokoju. Obecnie Jennifer nawet nie była w stanie bać się go tak naprawdę. Ta zmiana chyba miała miejsce wraz z tym, co jej zrobił. Jej serce chciało bić szybko, ale z powodu rozkoszy, a nie niepokoju. Na krótki moment nawet straciła wątek. Spojrzała na swoją dłoń, która podniosła się o centymetr. Gdyby nie zapanowała nad sobą, zapewne spontanicznie dotknęłaby ramienia czarnoskórego. Jakby została zahipnotyzowana…
Thomas bez zbędnych słów zaczął jeść.
- Smakuje jak zwykły kurczak - powiedział lekko zaskoczony.
Spodziewał się jakiegoś podstępu, jednak mięso nie zostało chyba nastrzykniętę narkotykami lub trucizną…
- Bardzo smaczny - Arthur skinął głową. - A jak tobie smakuje? - spojrzał na Roux.
Abigail jadła powoli. Kiwnęła głową.
- Jest ok… - powiedziała i lekko uśmiechnęła się do Arthura. Zaraz jednak jej mina wróciła do wcześniejszego spięcia. Nie miała ochoty na gadanie i przebywanie w pobliżu Zoli.
Jenny tymczasem zaczęła jeść i stwierdziła, że jej głód był jakiś niewyobrażalny, a uderzył ją z pełną mocą, kiedy zabrała się za kurczaka.
- Mhmmm świetne - wymamrotała, kiedy przełknęła i uniosła się kącikiem ust, zerkając na Zairę. Wszyscy zdawali się spędzać obiad przed Wigilijny w najbardziej dziwnych warunkach, w jakich kiedykolwiek mogli… i jak na razie nie było źle.
Sam Zola również zaczął jeść. Zagryzł wargę, kiedy dostrzegł lekki problem. W sałatce było chyba nieco za dużo oliwy z oliwek, ociekała nią. Zdawało się, że wizja idealnego obiadu wciąż nie została zrealizowana.
- Gdybyście mieli napisać list do Świętego Mikołaja, to o co poprosilibyście go? - zapytał.
Miał przygotowanych kilka tematów tego typu. Jako gospodarz nie mógł pozwolić na to, aby przy stole zapadła kompletna, ponura cisza.
Arthur zastanowił się.
- Zależy jaki budżet miałby ten Mikołaj - odparł. - Ale wybrałbym się na wycieczkę do jakiegoś miasta we Włoszech. Na przykład Wenecji.
Thomas nie zamierzał odpowiadać na tego typu debilne pytania.
- A ja bym się wybrała w góry… - odpowiedziała Abby. Zdecydowanie chciałaby pobyć w górach, odpocząć. Poobserwować wschód słońca nad ośnieżonymi szczytami.
Jenny zastanawiała się.
- Niebieskiego Jacka Danielsa - odpowiedziała prosto.
- A zamiast tego tylko czarny Zola Zaira - westchnął mężczyzna żartobliwie. - Powinienem podać alkohol, to prawda. Ale po pierwsze w ogóle o nim nie pomyślałem… po siedmiu latach w więzieniu łatwo odzwyczaić się od jego smaku. A po drugie, nie powinniśmy być pijani. To prawda, że cały świat jest naszym przyjacielem, ale niektórzy ludzie o tym nie pamiętają - powiedział. - Pewnie lada moment zacznie się szturm na Hverfjall - zerknął machinalnie na zegarek. - A właśnie, Abigail, jakie góry są twoje ulubione?
- Góry Skaliste - odpowiedziała. Sporo czasu spędziła rzecz jasna w Ameryce, a obaj Douglasowie powinni wiedzieć, że właśnie te góry były jej ulubione… Jennifer podparła brodę dłonią, bo powoli zaczęła już kończyć. Dojadała jednego z ziemniaków.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:35   #449
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Wenecja, Stany Zjednoczone… Cholera, a podobno zakochani patrzą w tym samym kierunku - zaśmiał się Zaira. - Chociaż wiem z doświadczenia, że nie zawsze tak jest. Ja i moja Jenny nie zgadzamy się we wszystkich kwestiach. Co nie zmienia faktu, że i tak się kochamy. Najważniejsze, żeby w łóżku się zgadzać. Może czas na pamiątkowe zdjęcie? - zapytał. - Wszyscy patrzymy się w ten oto róg.
Wskazał jeden z kątów pomieszczenia, w którym znajdowała się wycelowana w nich kamera.
- Uśmiechnijmy się i pomachajmy.
Jenny uniosła rękę, ale nie machała. Poprosił, a ona miała dziwną wewnętrzną potrzebę sprawiać mu przyjemność. Abigail nie podniosła ręki, ale spojrzała na Jenny, marszcząc lekko brwi. Czemu to zrobiła? Też była tu zakładnikiem… Czy Zola jednak coś jej zrobił? To wzbudzało niepokój w Roux.
Thomas odwrócił się i z westchnieniem spojrzał do obiektywu. To samo uczynił Arthur, ale ten rzeczywiście pomachał i uśmiechnął się. Choć to był nie tyle radosny uśmiech, co bardziej z serii “cóż za groteskowa scena, czasami życie układa się w taki dziwny sposób…”.
- Jest! - Zola ucieszył się. Jak gdyby mrugnięciem uwiecznił tę scenę. Choć najpewniej kamera cały czas ich nagrywała. - Jak się cieszę!
Nachylił się i pocałował Jennifer w policzek.
- Już najedliśmy się. Chyba więc pora na seks - rzekł. - Choć z drugiej strony z pełnym żołądkiem to nie jest aż tak przyjemne. Może innym razem - powiedział.
Jenny nie odsunęła się. Nadstawiła tylko policzek. Abigail tymczasem na słowa o seksie spięła się i zerknęła niepewnie na Zolę, ale zaraz jednak zmienił zdanie, przez co wyraźnie jej ulżyło. Nic nie mówiła, ale chciała wiedzieć, co teraz mieli robić…
- To ja może pozmywam… - zaproponowała Roux, chcąc się wynieść z zasięgu Zairy. Miała nadzieję, że po prostu pozwoli im się rozejść.
- Hmm… chwila… nie - mruknął Zaira.
Zastygł w bezruchu. Thomas po części spodziewał się, że mężczyzna zawiesił się. Jakieś jego paranormalne procesory usmażyły się. Zastygł w bezruchu, patrząc na ścianę. Nawet nie mrugał.
- Ciekawe… - zawiesił głos. - Co to za taktyka?
Abigail przechyliła głowę.
- O czym mówisz? - zapytała powoli, zadając pytanie, które najpewniej wszyscy mieli teraz na końcach języków.
- Mamy dwie owieczki, które zajechały sobie samochodzikiem nad krater. Spodziewałem się jakiegoś złączonego sojuszu IBPI i Kościoła Konsumentów. Wielkich bombowców, które będą zsyłać na nas bomby z nieba. Choć po części zabezpieczyłem się przed takim rozwiązaniem, zapraszając was na obiad i przetrzymując tamtych detektywów.
Zamilkł na moment.
- Na czym polega ich fortel? - nie mógł tego zrozumieć.
Abigail zerknęła na Jennifer, potem na Thomasa i Arthura. Czy to była Alice? I kto? Chyba nie Bee… Co one planowały zrobić? Miała nadzieję, że to był jakiś skomplikowany plan… Aż nagle przyszło jej coś do głowy… Czy Alice może…? Wstrzymała oddech i pokręciła głową.
- Nie… Raczej nie… - mruknęła cichutko.
- Raczej nie co? - zapytał Zaira, zerkając na nią.
Jeżeli Alice pojawiła się tutaj z Bee, to musiały być bardzo pewne siebie. Musiały mieć jakąś kartę przetargową. Zola miał nadzieję, że to nie było to, o czym myślał. Ale skoro tak po prostu chciały tutaj wparować, to gdzieś tam siedziała związana jego babcia. Nie wiedział, w jaki sposób ją porwały… zresztą też nie było jej w Błękitnej Lagunie… Może jednak nie to? Czuł się lekko zdezorientowany ruchem ze strony Alice. Spodziewał się, że prędzej czy później stawi się przy Hverfjall. Jednak spodziewał się całego wojska Konsumentów. Negocjatorów, sił opancerzonych. Nie.
- Jaka nuda - skrzywił się.
Chciał mieć spektakl. Dlaczego nie chciały mu go dać…? Zaira zaczął się irytować.
Abigail przechyliła głowę.
- Może chce z tobą rozmawiać? - zaproponowała. Nie chciała, by Zaira się denerwował. Miała niepokojące wrażenie, że Alice mogła planować przetargować się za nich. To byłoby straszne, ale… w jej stylu, biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo jak jej na nich zależało.
- Ale kto? - zapytał Thomas, zerkając na Roux.
- Alice - szepnął Arthur.
- Alice? Przecież tu nie ma… Ach… Kurwa - Thomas skrzywił się. - Po co ona tu jedzie?
Zaira zerknął na niego.
- Abigail uważa, że po to, aby ze mną porozmawiać. No cóż. No to ze mną porozmawia. Dobrze, że już rozstawiłem wszelkie świąteczne dekoracje.
Czyli dlatego jednak przyszedł do nich i kazał im z zamkniętymi oczami przejść na obiad. Wyglądało na to, że nie tylko gotował w trakcie tych pięciu godzin.
Abby sapnęła.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytała ostrożnie Roux.
- Zabić was wszystkich i powiesić za flaki przy wejściu - Zola uśmiechnął się. Zerknął na nią w oczekiwaniu na reakcję.
Kobieta wzdrygnęła się i skrzyżowała ręce.
- Po co, przecie to nie pasuje do wystroju świątecznego - rzuciła Jenny. Nie miała zamiaru patrzeć na śmierć Konsumentów.
- To zależy, kto co lubi świętować - powiedział Zaira.
Thomas spiął się. Chwycił mocniej nóż i widelec. Gdyby był w stanie zabić nim czarnoskórego mężczyznę, oficjalnie stałby się największym twardzielem we wszechświecie. Czuł w sobie coraz większą agresję. Wzmagała się z każdą minutą, kiedy tylko był przy Zoli. Z drugiej strony wiedział, że musiał trzymać swoje emocje na wodzy. Poza tym wiedział, że Zaira ich nie zabije. Przynajmniej nie teraz. Tak podpowiadał mu instynkt profilera. Zaira powiedział to tylko dlatego, bo czuł się znudzony i zirytowany jednocześnie.
- A chciałabyś, żebym ich nie zabijał? - zapytał Zola, zerkając na Jennifer. Uśmiechnął się mocno. - Jak mocno byś tego chciała…?
- Bardzo mocno… - odpowiedziała Jenny i zacisnęła dłoń na brzegu stołu.
Nie skorzystała z mocy, co było… Zadziwiające, bo Konsumenci widzieli, że lekko się zaczynała gotować, a taki stan rzeczy był czymś niesamowitym, bo de Trafford potrafiła z bardziej błahych powodów wysadzać innych, albo różne przedmioty. Tym razem jednak wstrzymywała się.
- Bardzo bardzo bym chciała - dodała.
- Ja bardzo chciałbym ciebie - mruknął i nachylił się, żeby pocałować ją głęboko w usta. Ręka Jen dalej była zaciśnięta na brzegu stołu, ale kiedy ją pocałował rozluźniła się, a ona dała mu się pocałować, rozchylając usta.
- Musisz mnie stale rozpraszać - szepnął jeszcze Zola, odchylając się i patrząc na nią dłużej.
Arthur uznał to za całkiem seksowne. Spoglądał na nich. Już od dłuższego czasu czuł się mocno odrealniony. Tak właściwie nie było to aż takie nielogiczne. Znajdowali się w opuszczonej bazie tajnej organizacji, udawał brata imperatora międzygwiezdnego, uprawiał seks z koleżanką i bratem, potencjalnie stał się ponownie ojcem… Ktoś musiałby rzeczywiście zginąć na jego oczach, aby Douglas poczuł niepokój. Co nie znaczyło, że nie szanował Zairy. Nie chciał go prowokować. Tak długo, jak nie będzie go drażnił, tak wszystko będzie w porządku. Pojawienie się Alice wszystko to gmatwało, bo kompletnie burzyło delikatną równowagę, która uformowała się przez ostatni czas pod Hverfjall. Zaczął zastanawiać się, czy gdyby nie Harper, poszliby teraz uprawiać seks. Arthur nie miałby nic przeciwko orgii.
“Wow”, pomyślał, uzmysławiając to sobie.
Thomas tymczasem skrzywił się i spojrzał w bok. Poczuł w przełyku gulę z niepokoju. Wcale nie uwierzył Zairze, że ich nie zabije. Wyobrażał sobie ich wszystkich powieszonych za flaki. Czekał w każdej kolejnej sekundzie ataku czarnoskórego mężczyzny, choć ten na razie nie następował… Zerknął na Jennifer i Abigail. Najchętniej chciałby z nimi porozmawiać na osobności. Z bratem też. Co zamierzali zrobić? Jaki mieli plan? Nie mieli żadnego planu. Miał nadzieję, że Alice za to miała planów za nich wszystkich.
- To może pogadaj z Alice, załatw to czego od niej chcesz i chodźmy uprawiać seks - powiedziała Jenny. Na samą myśl o stosunku z Zolą zrobiła się mokra.
- Mam na ciebie ochotę… - dodała.
Roux drgnęła powieka na to, jakim tonem Jennifer wypowiadała się do Zairy. Czy to był syndrom sztokholmski? Czy to była jakaś gra? Kobieta nie miała pojęcia co działo się w głowie de Trafford. Martwiła się o nią… I o Alice, gdy się dowie.
Zaira poczuł erekcję. Gdyby nie Harper, wziąłby ją tu na tym stole. Nie zważając na obecność pozostałej trójki ludzi. Zola nie był świętoszkiem, ale też nie posiadał szczególnych erotycznych pragnień. Wystarczała mu w zupełności Jennifer. Oraz intymny seks w odosobnieniu. Obecność ludzi nie ekscytowała go. Tyle że de Trafford ekscytowała go wystarczająco, żeby zapomnieć o tym, że tutaj byli.
- Ja na ciebie też… - mruknął.
- Wow - szepnął Arthur, który również był niedaleko od osiągnięcia erekcji.
Widział, że Jennifer również odpuściła i pozwoliła sobie cieszyć się chwilą. Nie było w tym nic złego. Syndrom sztokholmski pomagał wytrzymać trudne sytuacje, jeśli to właśnie był ten syndrom. Na pewno ludzie nie czuli z jego powodu gorzej w każdym razie, a tylko lepiej.
Zaira westchnął i wstał. Zaklaskał.
- Czas wszystko przygotować - powiedział.

***

Bee czuła, jak jej ręce drżały z niepokoju. Miała wrażenie, że dobrowolnie wraca do piekła.
- Zaira może nie ma rogów, ale jest takim Szatanem - powiedziała. - Miejsce lądowania Szatana według mitologii chrześcijańskiej. Czy tak? No cóż, to my wybieramy się do piekła, aby uratować z niego niewinne dusze.
- Na to wygląda Bee… To by nie była moja pierwsza wycieczka do odpowiednika piekła, czy zaświatów jak kto woli, w którejś z mitologii… Mam jednak cichą nadzieję, że ostatnia… - powiedziała Alice i miała nadzieję, że świat nie zrozumie jej życzenia opatrznie i po prostu ją zabije… Co prawda wtedy już więcej by takich miejsc nie zwiedzała, ale… Nie o to jej chodziło. Zaparkowała samochód jak najbliżej się dało i teraz przemierzyły trasę do centrum wulkanu. Stał tu samochód. Alice zajrzała do środka. Czy był otwarty? Mogłaby chociaż wyjąć swoją torbę… Poza tym, nie bardzo wiedziała czego i gdzie szukać. Rozglądała się za jakimiś kamerami.
- No dalej Zola… Masz mnie na miejscu! Wpuść mnie! - zawołała w końcu.
Bee również podeszła do samochodu. Po części miała nadzieję, że ujrzy w nim leżącą broń, czy coś w tym stylu. Mogłaby ją wziąć… i co dalej? Uświadomiła sobie, że posiadanie pistoletu nie uczyniłoby ją bardziej bezpieczną. Wręcz przeciwnie.
- Alice, tutaj coś jest - powiedziała.
Nie znalazła broni, ale znajdowała się tam kartka A4. Pojedynczy wydruk. Zdjęcie. To było to wzniesienie na środku Hverfjall. Zaznaczone czerwonym markerem kółko wskazywało jeden jego obszar.
“Zapraszam!”
Nawet w charakterze pisma Zairy było coś, co niepokoiło Barnett. Tymczasem Harper znalazła swoją torbę. Była w nienaruszonym stanie.
Alice wyjęła z niej rękawiczki. Nie czuła się komfortowo bez nich. Lubiła mieć kilka par, które po prostu zmieniała codziennie w zależności od garderoby. Dokładnie to uczyniła teraz. Westchnęła. Wzięła kartkę i spojrzała na Bee.
- Idziemy - zakomenderowała i ruszyła w stronę nasypu… pagórka… wzniesienia? Nie była pewna czym ono było, ale najwyraźniej tam była droga do środka.
Nie musiały długo czekać. Kiedy tylko przybliżyły się w odpowiedni punkt, wrota otworzyły się. Jak gdyby znajdowała się tutaj fotokomórka, jak w supermarkecie. Choć najpewniej przejście zostało zdalnie rozwarte.
W środku było trochę ciemno, przynajmniej z początku. Potem jednak światła zapaliły się. Ujrzała jedynie okrągły podest na środku. Najpewniej trzeba było na nim stanąć. Ale wtedy… nie będzie już odwrotu…
Alice zerknęła na Bee… Po czym wykonała krok do przodu. Obróciła się i zamierzała wypchnąć ją na zewnątrz, nim podest ruszy, lub drzwi się zamkną. Nie chciała, by Barnett znalazła się w sytuacji zagrożenia… I miała nadzieję, że jej to wybaczy.
- Ugh… - Barnett jęknęła.
Atak Harper nie był nawet taki silny… Jednak Bee kompletnie nie spodziewała się go. Instynktownie podniosła do góry ręce. Nawet nie zdążyła, choć nie obroniłoby ją to, gdyż straciła balans. Jej nogi ugięły się i upadła do tyłu.
- N-nie… - Bee wyrzęziła. Bolały ją pośladki i nieco plecy. Wsparła się jednak na dłoniach i spojrzała na Alice.
W tej chwili była przekonana, że Zola w jakiś sposób przejął kontrolę nad jej umysłem. Tak, jak przejmował kontrolę nad procesorami i komputerami. Że zobaczy jej oczy świecące na zielono, jak gdyby była robotem…
- Wybacz Bee… Ale naprawdę nie chcę, by coś ci się tam stało… Poczekaj tu na mnie… - poprosiła. Miała nadzieję, że drzwi się zamkną, podest zjedzie, czy cokolwiek, bo obawiała się, że Barnett mimo wszystko uprze się i będzie chciała do niej dołączyć.
Wstawała już, kiedy drzwi zaczęły się zamykać. Spięła się i skoczyła naprzód, ale potem cofnęła się. Bała się, że przygniotą ją wrota i w ten sposób zginie. Nie bała się śmierci… to znaczy bała się jej, ale spodziewała się, że umrze. Tyle że nie chciała, aby miało to miejsce w aż tak głupi sposób.
Wnet Harper została sama po drugiej stronie. Pomieszczenie było puste, nie licząc okrągłego podestu na środku. Było tutaj nieco cieplej, niż na zewnątrz. Może dlatego, bo pomieszczenie było osłonięte od wiatru. Alice spojrzała na ściany. Coś spływało po jednej z nich. Czarne gluty powoli ściekały na podłogę. Brały się z klatki wentylacyjnej umieszczonej tuż pod sufitem.
Alice obserwowała ściekającą ciecz. Zola napchał nawet wentylację tą substancją? Westchnęła. Rozejrzała się, czy była tu jakaś kolejna wskazówka pozostawiona przez mężczyznę.
Było cicho. Nic się nie działo. Alice jednak czuła lekkie dreszcze, słysząc nieprzyjemny odgłos Plazmy. Zaczęła czołgać się po ziemi w stronę podestu. Przypominała nieco ślimaka w pospiechu. Miotał się, a i tak nie był szybki.
Harper wzdrygnęła się. Czy to coś… Zamierzało zrobić jej krzywdę?
To rzecz jasna była jej pierwsza myśl na ten temat… Druga przyszła dopiero po chwili…
- Jen? - zapytała.
Wnet Plazma przestała ściekać. Minęła jakaś minuta, kiedy znalazła się na podeście. Było jej kilkanaście litrów, tak oceniając na oko. Nie poruszyła się poza tym i nie zrobiła nic więcej. Na podeście wciąż było miejsce. Alice mogła stanąć na nim, nie dotykając czarnej substancji.
Postanowiła więc, że nie będzie jej deptać, czy dotykać. Nie dlatego, że się brzydziła, tylko na wszelki wypadek. Nie wiedziała, czy naprawdę była to Jen, czy też coś zgoła innego, więc po prostu zamilkła. Ponownie się rozejrzała. Zastanawiała się co miało nastąpić teraz. Była w środku… Zabije ją? Pewnie najpierw będzie chciał odpowiedzi, na bóg wie jakie pytania… Alice skrzyżowała ręce i westchnęła. Obawiała się… Kto by się nie bał w takiej sytuacji.
Nic się nie działo.
Harper uniosła brew. Czy coś przeoczyła? Rozejrzała się po podeście i po okolicy. Koniec końców, podeszła do podestu i stanęła na nim.
Ten zaczął się opuszczać. Czarna plazma bulgotała lekko tuż obok jej stóp. Może jeśli rzuci na nią nieco podkładu, to zamieni się w Jennifer. To był kiepski żart, ale Alice poczuła ukłucie niepokoju, kiedy zaczęła zagłębiać się sama wgłąb ziemi… Wnet winda stanęła, a tuż przed nią pojawiły się wrota. Była przylepiona do nich kartka.

Cytat:
Żołądki niekiedy bywają pełne informacji! Powie ci to każdy patomorfolog. Zamień się w jednego z nich.
- Z
Tuż obok kartki był przylepiony taśmą długi nóż myśliwski.
Alice zerknęła na nóż. Wzięła go, odczepiając i zerwała też kartkę. Zrobiła ostrożny krok, by nie wejść w Plazmę i czekała, czy drzwi się otworzą… Czy Zola zamierzał kazać jej kroić jakieś zwłoki, by znaleźć odpowiedź w ich wnętrzu? To zapowiadało się… paskudnie. Cieszyło ją, że nic nie jadała przed wyjazdem tutaj.
Drzwi otworzyły się.

Znalazła się w dość dużym lobby, które było niegdyś zapewne recepcją. Dostrzegła kilka ekranów, ale całość była przygaszona. Nie mogła za wiele dostrzec, rozglądając się dookoła. Znajdowało się tutaj kilka reflektorów ułożonych tuż pod sufitem. Oświetlały zwisające z niego liny. Liny kończyły się pętlą wokół kostek. To był cały rząd ciał podwieszonych jedno za drugim. Tworzyły swoisty szlak. Przypominały nieco eksponaty muzealne ze względu na to, jak zostały podświatlone. Z drugiej jednak strony kojarzyły jej się ze świniami zawieszonymi w rzeźni.
Tuż przed sobą widziała nieruchomego mężczyznę. Miał na sobie czarne spodnie i czarną koszulkę. Jego dłonie zostały spięte kajdankami, a potem przybite gwoździami do reszty ciała. Zapewne po to, aby były w odpowiednie pozycji, jako że mężczyzna wisiał do góry nogami jak pozostali. Miał piękną, bladą, porcelanową twarz. Czarne, całkiem długie włosy opadały lekkimi lokami ku podłodze. To był Joakim. Miał zamknięte oczy i twarz zastygłą we wiecznym spokoju.
 
Ombrose jest offline  
Stary 01-02-2020, 13:37   #450
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice raz widziała Joakima lewitującego do góry nogami… Zola nie mógł tego wiedzieć, ale jego dobór scenerii tylko wywarł na niej mocniejsze wrażenie. Wciągnęła gwałtownie powietrze i przekręciła głowę na bok.
Nie ma go tutaj. To nie jest Joakim. - tak sobie powiedziała w myślach… Był jednak tak… Dobrze oddany. Alice rozchyliła lekko usta i podeszła bliżej, żeby się przyjrzeć. To nie był on…
To… mógł być on… ale najpewniej nie był… Nie widziała ani kropli krwi, choć mógł zostać tak idealnie wyczyszczony. Jego twarz zdawała się woskowa w tym słabym świetle. Widziała jego usta, jego nos, jego oczy… Co prawda były przykryte powiekami, jednak wszystko się zgadzało. Czy straciła przytomność i to jej się śniło? Skąd Zola wytrzasnąłby taką idealną replikę?
Nie mogła się powstrzymać i musiała sprawdzić. Podniosła dłoń i sprawdziła, czy może dotknąć… Czy był zimny, czy ciepły? Czy to było prawdziwe ciało, czy jakiś trik? Była kompletnie osłupiała.
Był zimny… jednak… to nie było ludzkie ciało. Kiedy dotknęła policzków mężczyzny, okazały się z jakiegoś tworzywa sztucznego. Jednak wyglądały realistycznie. Może też za sprawą kiepskiego oświetlenia oraz charakterystycznej pozycji, która w sobie wyglądała tak niestandardowo. Nawet jeśli Alice już widziała kiedyś Dahla do góry nogami.
Odetchnęła z ulgą. Zamknęła na moment oczy, uspokajając nerwy, które przez kilka sekund już w niej buzowały. Podniosła dłoń i potarła palcami skroń, jakby lekko rozbolała ją głowa. Rozejrzała się… Czy kolejnymi zawieszonymi ciałami, byli następni ludzie, których znała?

To był mężczyzna w garniturze. Całkiem ładnym, granatowym. Marynarka nie była zapięta, przez co przebijała biała koszula. Widziała rysy twarzy Terrence’a. Był drugą lalką wiszącą z sufitu. Wyglądał tak spokojnie… To była ta sama mina, co Joakima. Mogłaby przysiąc, że gdyby go dotknęła, to drgnąłby i się przebudził. A przynajmniej poczułaby gumowatą fakturę gnijącego ciała. Jednak to był kolejny niezwykle realistyczny manekin.
Jej serce zabolało. Nie widziała go. Nie oglądała jego zdjęć. Poprosiła o schowanie ich. Dlatego zderzenie się teraz z obrazem Terrence’a, zabolało. W to, że Joakim mógłby nie żyć nie wierzyła. Brakowało jej go, ale bardziej czuła przed nim respekt i wstyd. Terry pocieszał ją, na swój sposób pomógł jej pozbierać się po Helsinkach… Był, póki jej go nie odebrano. Przełknęła ślinę, ale zbladła nieco. Ruszyła dalej…

To ciało było nagie. Zostało przepasane jedynie zakrwawioną, czerwoną szarfą po biodrach, przykrywającą krocze. Widziała nacięcia i blizny na ciele. Widziała jednak, że znajdowały się w przypadkowych, złych miejscach. A wiedziała, jak Kirill Kaverin wyglądał nago. Wielokrotnie widziała go bez ubrań. Mimo to… jego przystojna twarz i blond włosy zostały oddane idealnie. Ten widok był nie mniej poruszający, jako że z powodu nacięć na ciele Rosjanin wygląda tak, jak gdyby został poddany torturom przed śmiercią.
Mimo wszystko, Alice poczuła bardzo dziwne wrażenie, które na kilka sekund ją ogarnęło.
Byli tu wszyscy trzej naraz… W rzeczywistości, nigdy nie byłaby w stanie osiągnąć tej perfekcji. Obecności całej tej trójki w jednym pomieszczeniu. Tak spokojnych. Tak wyciszonych. Nie byłoby to miłe wydarzenie, gdyby naprawdę miało miejsce. Cofnęła się kilka kroków, by móc przez moment napawać widokiem trojga ciał. Fakt… To bolało, ale z drugiej strony, sprawiło jej dziwną przyjemność…
Czy to był pierwszy stopień do szaleństwa? Nie… Raczej jej pragnienia, które z oczywistych powodów nigdy nie będą spełnione. Zamknęła na moment oczy, zapisując taki widok w myślach, a następnie przeszła dalej. Ile było tych ciał? Czy były jakieś jeszcze? Co dokładnie miała tu robić?
Następnie ujrzała ciało Abigail, Thomasa, Arthura, Jennifer i na samym końcu, wisienka na torcie, Natalie. Oprócz tego nie było więcej wskazówek. Jedynie szlak podwieszonych ciał. Jedno za drugim. Przerażający widok, jednak dziwnie piękny zarazem. Alice tak bardzo została rozproszona tymi dekoracjami, że nawet nie zauważyła, kiedy Plazma zniknęła. Nawet nie miała pojęcia, czy gdzieś uciekła, czy też może rozproszyła się dosłownie.
Wyglądało więc na to… Że skoro dostała nóż… A ciała wisiały podwieszone… Czy miała więc użyć go w taki sposób, jak myślała? Dostać się do ich żołądków? Najpierw jednak sprawdziła, czy mogła przejść gdzieś dalej, nie czyniąc tego.
Niestety wszystkie pomieszczenia były zablokowane. Alice zrozumiała, że Z miał najwyraźniej kompletną kontrolę nad bazą IRWD. Nie dziwiło to. Skoro z taką łatwością potrafił przejąć kontrolę nad tą główną i jeszcze nowszą pod elektrownią, to ta nie mogła mu się oprzeć w żaden sposób. Harper nie dostrzegła czytnika linii papilarnych, ale przy niektórych drzwiach znajdowały się keypady. Nie znała jednak kombinacji, więc były bezużyteczne.
Westchnęła i cofnęła się więc do ciał. Podniosła rękę i sprawdziła, czy mogła przeciąć ich brzuchy, dostając się do żołądków… Najpierw jednak… Przeszła się i sprawdziła, czy wszystkie ciała były sztuczne.
Na szczęście… wszystkie.
Większość manekinów została stworzona z dziwnej substancji przypominające plastik nowej generacji. Alice wydawało się, że gdyby był on zwyczajny, to dostrzegłaby od razu, że nie ma do czynienia z ciałami. Być może miała przed sobą jakąś inną substancję, niewyprodukowaną jeszcze przez człowieka. Może Zola miał do niej autorskie prawa. Kończyny, szyja, klatka piersiowa i twarz były twarde we wszystkich ciałach. Brzuchy jednak w środkowej części zdawały się miękkie. Pokrywała je inna substancja przypominająca gumę.
Po upewnieniu się, że wszystkie ciała były sztuczne, Alice nie miała już zbytnich oporów… By zacząć ciąć. Nadal sprawiało jej to dziwny dyskomfort, bo to jednak byli ludzie których znała, ale chwyciła się myśli, że tylko ich podobizny… Zaczęła więc od Joakima i przeszła dalej… Kolejno sprawdzając, czy Zola ukrył coś w ich żołądkach.
Kiedy tylko wbiła nóż w brzuch Joakima… ujrzała drobną strużkę krwi, która z niego wypłynęła. Kiedy pogłębiła nacięcie, ukazało się jeszcze więcej czerwieni…
Wzdrygnęła się… Na moment jej serce zaczęło bić szybciej, po tym jak stanęło… To były manekiny? Nie były? A może jednak był prawdziwy? Może to co go pokrywało było tylko sztuczne, ale naprawdę był prawdziwy? Alice cofnęła rękę i zerknęła w górę. Czy była w stanie ściąć go z tej liny? Może gdyby położyła go na ziemi, to byłoby lepiej…
Niestety nie. Zdawało się, że Zola chciał, aby wbiła nóż głęboko w jego brzuchu i pociągnęła aż do dołu, nie bacząc na wylewającą się krew. Która miała spowić całe ciało Joakima i skapywać z jego głowy na podłogę. Oczywiście sama również ubrudzi się przy tym. Manekin był wykonany w dobrej skali. Alice nie miała w oczach miary, ale wzrost mężczyzn przynajmniej z grubsza odpowiadał prawdzie. Harper była od nich nieco niższa. Na dodatek lalki zostały podwieszone tak, że znajdowały się jeszcze wyżej. Alice mogła stanąć na palcach, a i tak nie dosięgłaby liny powyżej kostek. Zresztą nawet jeśli… musiałaby piłować ją nożem bardzo długo. Była gruba i wytrzymała, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Zrezygnowała. Opuściła się więc i westchnęła. bycie zalewaną… Krwią? Czyją? Czy była ciepła, czy zimna? Sprawdziła jeszcze tylko to… Po tym zaczęła po prostu ciąć. Była zła. Wkurzyło ją to…
Krew była zimna. Nawet nie była pewna, czy to na pewno krew. Może woda z czerwonym barwnikiem. Nie pachniała w żaden szczególny sposób. Pogłębiła nacięcie. Ujrzała płyn wylewający się obficie na ubrania Joakima. Splamił jej dłonie i buty. Kiedy już zbiornik w ciele został opróżniony, znalazła w środku kapsułkę. Dokładnie taką samą, jakie znajdował się w jajku niespodziance.
- Gnój… - powiedziała cicho Harper… Wzięła przedmiot i obejrzała. Jeśli nie była w stanie stwierdzić co było w środku, dopiero wtedy spróbowała ostrożnie otworzyć przedmiot.
W środku znajdowała się karteczka.

Cytat:
Wyobrażasz sobie, jak szczęśliwe i zwyczajne byłoby jego życie, gdyby nie Dubhe? Gdyby pozostał z żoną, córką, synem i pracował do dzisiaj w IBPI… Być może wbiłaś w niego nóż dzisiaj, ale nie miało to miejsce po raz pierwszy.

Pierwsza cyfra: 4
Tutaj był tak naprawdę pierwszy, poważny cios. Alice stała i patrzyła na kartkę. Tak. Wiedziała o tym… Czasem o tym myślała, kiedy nie mogła spać. Jednak dołączenie do tego wszystkiego siostry Alicii dodatkowo nie poprawiało sytuacji. Alice przełknęła ślinę, która miała lekko gorzki smak, ze smutku. Pokręciła jednak głową. Wzięła kartkę i wsadziła do kieszeni płaszcza i ruszyła do kolejnego ciała… Było ich kilka… obawiała się teraz co za pytania kryły się w każdym kolejnym z nich.

Następnie przyszła kolej na Terrence’a. Zanim jednak miała wbić w niego nóż, musiała rozpiąć jego koszulę. Wokół robiło się jakby zimniej. Alice uzmysłowiła sobie, że to najpewniej dlatego, gdyż krew - sztuczna czy też nie - lekko przemoczyła ją w kilku miejscach. Z drugiej strony poczuła uderzenie gorąca.
Rozpinanie jego koszuli było… Nostalgiczne… Męczące dla jej psychiki, bowiem zamiast skupić się na tu i teraz, jej myśli odjechały do wielu sytuacji, w których robiła dokładnie to… Rozpinała guziki jego koszuli. Zaschło jej w gardle, nim skończyła. Spojrzała na nóż, potem na punkt, w którym powinna zacząć ciąć… Głowa ją rozbolała, ale mimo to, wbiła nóż i przecięła.

Cytat:
Przed tobą był silnym i poważanym mężczyzną, z którym bali się zadzierać. Zmieniłaś go najpierw w cudzołożnika, a potem w trupa.

Czwarta cyfra: 5
Rudowłosa spoglądała na kartkę. Następnie zerknęła na nóż. Obróciła go w dłoni chwilę patrząc w swoje blade odbicie w stali. Jej oczy stały się dużo bardziej zmęczone. Mimo to schowała kartkę i skierowała się do Kirilla. Z nim było prościej, bo jego ciało było nagie. Mogła od razu przeciąć i wyciągnąć kartkę. Jej rękawiczki były zrujnowane cieszyło ją, że miała parę zapasową… Założy ją jednak dopiero, gdy skończy.

Cytat:
Gwałciciel. Naprawdę potrafisz wydobywać z ludzi to, co w nich najlepsze. I choć nie wykluczyłaś go ze swojego życia, to wcale nie przestał się ciąć…

Piąta cyfra: 1
To było… dziwne. Bo o ile Zola mógł przewidywać, że sypiała z de Traffordem… Może nawet wiedział to na pewno, jeśli ktoś przyuważył ich na balkonie w Le Suffren, a IBPI zebrało tę informację. Może wystarczyło nagranie, jak razem wchodzili do jednego apartamentu z pojedynczym łożem małżeńskim, aby wysnuć prawidłowy wniosek… to Zaira nie miał prawa wiedzieć o tym, co wydarzyło się w sypialni w Sankt Petersburgu. Czy on… naprawdę wiedział o niej wszystko…?
A jeśli tak, to z jakiego źródła? To pytanie nurtowało ją najbardziej. Zwinęła kartkę, wsunęła do kieszeni i przeszła dalej. Przed nią była Abby, następnie jej bracia, potem Jenny i Natalie… To był cholernie długi kod… A Zola wybierał bolesne teksty… Co takiego miała jej do wyrzucenia Abby? Od swoich braci pewnie też zdobyłaby cały wpis w książce niezadowolonego klienta… to samo tyczyło się Jenny… No i Natalie… Wszystko się zaczęło, od tej… Cholernej Natalie… Alice miotała się między smutkiem, a złością.

Cytat:
Twoja bliska współpracowniczka, na której możesz polegać? A może po prostu chodząca kamera i podsłuch, która jest przy tobie tylko dlatego, bo Joakim kazał jej pisać raporty?

Ósma cyfra: 8
Alice zmarszczyła lekko brwi. Podniosła wzrok… Przypuszczała, że tak mogło być. Wiedziała, że Abby zdawała mu raporty, ale i tak lubiła jej charakter… Schowała kartkę i ruszyła do swoich braci. Zaczynała się trochę już zbytnio niecierpliwić i niepokoić. Zaczęła się więc nieco bardziej spieszyć.

Cytat:
Rodzeństwo bywa dla siebie niemiłe, jednak ty złamałaś serce swojego brata. Kompletnie niechcący, po prostu będąc sobą. Jego siostrą. Swoją drogą, nie wiem, czemu wycofałaś się. Romans z Thomasem byłby najzdrowszym, jakie w życiu miałaś.

Druga cyfra: 6
Cytat:
Ten akurat jest chodzącą porażką. Najpewniej chciałaś, ale nawet ty nie zdołałabyś popsuć mu życia bardziej, niż sam to sobie zrobił. Może tę cechę macie wspólną. Gen autodestrukcji…

Siódma cyfra: 2
Alice schowała obie kartki. Do tej pory podłoga pomieszczenia była już poważnie ubarwiona krwią. Tak samo jak ręce rudowłosej. Pozostała jej już tylko Jenny i Natalie… Ruszyła więc i do nich.

Cytat:
Czy tylko ojca ją pozbawiłaś? Czy byłby zachwycony, widząc to, jaką osobą stała się po jego śmierci? Czy ty to w ogóle dostrzegasz? Może i tak. Ale jak zawsze jesteś bezradna…

Trzecia cyfra: 1
Cytat:
Straciłam głowę, bo pomylono mnie z tobą. Dlaczego to ja musiałam umrzeć? Czemu nie umarłaś tak, jak powinnaś? Chciałaś zastąpić mnie na miejscu kochającej córki i siostry? Przecież było miejsce dla nas obojga…

Szósta cyfra: 6

Ostatnia wiadomość była napisana z pierwszej osoby i Alice obawiała się, że coś takiego Natalie mogłaby jej powiedzieć… To jednak nigdy nie nastąpiło, dlatego otrzymanie kartki z tymi informacjami… Co wszyscy potencjalnie mogli jej zarzucać, było jak nieprzyjemny, psychologiczny zabieg… Zwłaszcza, że Harper wiedziała, że to jedynie czubek góry lodowej. Doskonale radziła sobie ze wszystkimi zarzutami, kiedy był przy niej Terrence… Ale teraz go nie było i on również miał zarzuty…

Odeszła od ciał. Ściągnęła rękawiczki i wyrzuciła je na podłogę. Schowała nóż do kieszeni płaszcza i założyła te wcześniejsze. Następnie wyjęła kartki i zaczęła je układać, by stworzyć ośmiocyfrowy ciąg.
‘4 6 1 5 1 6 1 2 8’
Ruszyła do pierwszych drzwi z klawiaturą i spróbowała go wpisać. Zgadywała bowiem, że któreś miał jej otworzyć.
Troje drzwi odmówiły jej, jednak czwarte odbezpieczyły się i wpuściły ją do środka. Rozległ się nagrany głos z jakichś niewidzialnych głośników. Musiały znajdować się w drugim pomieszczeniu.
- Tak po prostu przecięłaś wszystkich, jak gdyby nigdy nic, zebrałaś karteczki i wpisałaś kod. Nawet ręka ci nie zadrżała. Najwyraźniej jesteśmy bardzo podobni do siebie, Alice. Obydwoje mamy w dupie ludzi, których skrzywdziliśmy i zabiliśmy - powiedział Zola.
Ujrzała pokój. Byłby kompletnie pusty, gdyby nie telewizor i krzesło.
- Robi różnicę świadomość, że to tylko chory wymysł czyjegoś umysłu. Że to tylko chore wyobrażenie… Chociaż te słowa… Są trafne - powiedziała cierpko. Podeszła do krzesła przed telewizorem. Rozejrzała się, czy nie było tu nic więcej… Usiadła.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172