Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2020, 13:33   #447
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- A co chcesz osiągnąć? - zapytał Jeremy. - Tylko.. choć nie wiem, czy “tylko” to odpowiednie słowo. Ale tylko uratujesz Konsumentów i więzionych Detektywów? Czy chcesz go jeszcze zabić?
- Czy nie będziemy musieli go zabić, żeby ich uratować? - zapytał Edward.
Zapadła cisza.
- Jeżeli tak… - Jeremy zaczął. - To powinniśmy wymyślić jakikolwiek plan pokonania go. Jeżeli dojdziemy do wniosku, że nie da się, to lepiej od razu odpuścić i czekać na IBPI. Kiedy wkroczą siły IBPI, uratują Detektywów czy też to, co z nich zostało. I Konsumentów może też. Nic nie zyskamy, jak podamy się mu na tacy i damy ponownie zamknąć. Nie chcę wrócić do klatki.
- Rzeczywiście - Fanny zerknęła na Alice. - Twoje plany tyczą się tylko tego, jak tam wejść. A nie, co zrobić dalej. Nie możesz planować, że chcesz dostać się tam tylko po to, żeby grać według jego zasad. Przecież tylko i wyłącznie tego chce.
Harper skrzyżowała ręce.
- Czyli mam wsiąść w samolot, zostawić swoich braci i dwie przyjaciółki i odlecieć? - zapytała unosząc brew. Coś się w niej zagotowało.
Jenkins spojrzał na nią. Ten wybuch złości go zaskoczył. Kompletnie nie spodziewał się go. Nagle zrozumiał, że kobieta na czele Kościoła Konsumentów zaproponowała mu udział w misji, której wcale nie zaplanowała. Chciała po prostu zapukać do drzwi frontowych i tu jej strategia się kończyła.
- Nie boisz się, że zacznie pompować w ciebie plazmę…? - zapytał powoli i uważnie. - Czy może tego chcesz tak dla solidarności z pozostałymi…?
- Tak właściwie, od dobrej doby, zastanawiam się… Czy nie byłabym w stanie jej skonsumować… Skoro to piękna esencja fluksu pompowana prosto do jeziora, które ją tłumi. Jednak z grzeczności i uprzejmości w kierunku Fanny, która nie pochwala procederu konsumowania, nie sprawdzałam, czy byłabym w stanie… Jeśli jednak ktokolwiek zdołałby choć na chwilę sprawić, że Zola Zaira osłabłby do poziomu oszołomienia, sądzę, że byłabym w stanie po prostu odebrać mu moce… Tylko tu pojawia się ten jeden warunek do spełnienia - powiedziała poważnym tonem.
- Nie pisałam się na zamiatanie brudów IBPI. Ich skutek zalazł mi za skórę i nie miałam czasu na przygotowanie planu. Do tej pory miałam dwa problemy, was jako zakładników i znikających moich towarzyszy. Jeden się rozwiązał… Czy może jednak nie i zamierzacie sprawiać mi dodatkowe zmartwienia? - zapytała.
- Uważasz, że to, że zapytałam cię, jaki masz plan, oznacza złe intencje z mojej strony…? - zapytał Jenkins. - Kościół Konsumentów jest kolejnym z brudów IBPI, powstał w samym jego środku tak samo, jak Zola Zaira. Gdyby podliczyć, Kościół Konsumentów zabił dużo więcej osób niż on. Tak tylko informuję, że IBPI ma talent do…
Alice uśmiechnęła się. Początkowo delikatnie, potem ten uśmiech lekko poszerzył się.
- Kościół Konsumentów, jedyne co ma związanego z IBPI, to fakt, że jego pierwszy założyciel był mężem Alicii van den Allen. Nie jest kolejnym brudem IBPI. Powinien mieć wspólny cel, ale cała wasza organizacja ma lepsze pomysły, jak chociażby tworzenie masowo armii psychicznie niestabilnych żołnierzy… I wypieprzanie odpadów z portali z każdego z oddziałów do pobliskiego jeziora… Zabawne. Jeden koniec wyspy to oaza relaksacji dla detektywów, drugi to wysypisko… Kościół Konsumentów owszem, miał dość ekstremalne metody działania, ale to przez fakt, że ktoś nie potrafił poradzić sobie jak dorośli ludzie z rozwodem i potencjalnie każdy oddział najchetniej rozstrzelałby każdego chodzącego po ziemi Konsumenta… Bo stanowi zagrożenie… Bo zbiera energię. A wy co z nią robicie? Zbieracie ją dla siły z kosmosu, która Bóg wie co z nią robi… Dlatego… Proszę nie wyjeżdżać mi tu z czymś takim, jak porównywanie Kościoła, do tego, co wasi detektywi tutaj uczynili. Za zgodą, lub bez zgody waszej dyrektorki… To jest dopiero brak poszanowania dla tej planety - powiedziała Alice, wskazując palcem za okno, jakby tam znajdował się gabinet dyrektorki IBPI.
Bee zaśmiała się rozpaczliwie.
“Najpierw rozpęta tutaj burzę, a potem się zmyje i mnie z nimi zostawi.”
- Alice…? - zapytała. - Co chcesz tym osiągnąć…?
Nie rozumiała, jak to się stało, że detektyw pytał ją o plany, w jaki sposób chce uratować Abigail, Thomasa i Arthura… po czym Alice zaczęła się z nim kłócić. Naskoczyła na niego, czy ma odlecieć stąd i nie spodobało się to starszemu mężczyźnie. A potem zaczęła prowadzić wojenki typowe dla Kościoła i IBPI od zarania dziejów.
Oprócz tego zapadła cisza.
- Hmm… to ja pójdę… coś zjeść… - mruknął Edmund i ruszył w stronę wyjścia.
- Nie mam zamiaru dłużej się kłócić. Ta konwersacja nie poszła w kierunku, o jaki mi chodziło. Osobiście, wolałabym, żebyście zostali tutaj i nie ładowali się w nic. Fanny i Brandon poprosili mnie o uratowanie was z potencjalnych kłopotów i to uczyniliśmy, trochę pokrętnie, ale tak się stało. Więc chociaż z poszanowania dla ich troski, nie pakowałabym się na waszym miejscu ponownie w wir walki. Tyle mam do powiedzenia. Jeśli zamierzacie jednak coś robić i zająć się ratowaniem Emmy. Droga wolna. Nie jestem osobą, która ma prawo wam rozkazywać - dokończyła tylko myśl.
Jeremy pokiwał na to głową.
- Sądzę, że możemy iść zamienić słowo z paniami… Tylko potrzebuję się napić… To nieodpowiedzialne z mojej strony, dawać się ponieść emocjom - powiedziała, tym razem zwracając się do Fanny.
Brice zerknęła na nią.
- Rozumiem, że to wszystko jest stresujące pod względem emocjonalnym… - powiedziała. - Ale może odłożymy wizytę u pań? - zapytała powoli.
Uznała, że jeśli Alice zdołała się znienacka pokłócić ze stosunkowo spokojnym Jenkinsem, to z Lotte zaczną wyrywać sobie włosy. Visser po prostu podeszłaby do Alice, chwyciła ją za fryzurę i uderzyła w ścianę. To nie jest tak, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiła. A Katherine wcale nie miała ugodowej i spokojnej natury. Tylko eskalowałaby, choć sama raczej nie wikłałaby się w konflikt.
Poza tym zrobiło jej się trochę głupio, bo to była pierwsza rozmowa Alice z Jenkinsem. A pierwsze wrażenie ciężko było zetrzeć i naprawić. Harper pośrednio zrobiła jej złą robotę. Bo Fanny wcześniej chodziła i wygłaszała dobrą opinię na jej temat. W tej chwili miała wrażenie, że zrobiła z siebie głupią.
- Pomyślmy nad planem u mnie lub u ciebie. Albo u Bee - dodała.
Z Harper jakby uszło powietrze. Nerwowo potarła szyję i zamrugała, zerkając na Bee, Fanny i dwóch detektywów. To był słaby dzień. Wiedziała to odkąd tylko otworzyła oczy i zaczęła analizować sytuację. Przygasła i posmutniała.
- Możesz mieć rację… Chyba się dziś nie nadaję… Chodźmy do ciebie… - powiedziała i poskrobała nerwowo wierzch prawej dłoni, gdzie czasem dokuczała jej blizna po wbitym nożu. Zerknęła na detektywów.
- Przepraszam. Nie zamierzałam was urazić… - dodała tylko. Z wkurzonej, unoszącej za wysoko nos dziewczyny, w ciągu paru minut stała się spięta, spłoszona i jakby nawet zagubiona. Wzięła jednak głębszy wdech i wszystko ponownie wyparowało. Na jej twarzy pojawił się spokój. Nie patrzyła jednak na nikogo i chyba chciała wyjść.
- Wyjdziemy, jeśli pozwolicie - zwróciła się do Jenkinsa i Thomsona.
- Powiedziałaś, że nie jesteś osobą, która ma prawo nam rozkazywać. My nie jesteśmy też osobami, które mają rozkazywać tobie - powiedział Jeremy. - Możesz spokojnie opuścić pomieszczenie, rzecz jasna. Życzę ci powodzenia w twoim planie - dodał. - Przyjmuję przeprosiny, ale raczej nie jest ci przykro. W końcu nie sądzę, żebyś nie wierzyła w choć jedno wypowiedziane słowo. Ja też przepraszam za to, że byłem dla ciebie problemem, będąc w roli zakładnika - uśmiechnął się lekko. Alice nic nie powiedziała, ale teraz rozumiała, co Brandon miał na myśli, wyrażając swoją wcześniejszą opinię o Jenkinsie...
- Do zobaczenia - dokończył.
- Chodźmy już - rzuciła Fanny. Bała się, że Alice zostanie na kolejną rundę pyskówek.
Harper właśnie rozważała to, bo miała parę słów, które chciałaby powiedzieć teraz mężczyźnie, ale uznała, że nie warto. Był stary, mógł dostać zawału, a ona sama też nie powinna się denerwować. Nie musiała być przyjaciółką wszystkich. Zależało jej, by uratować tych ludzi, bo poprosili o to Fanny i Brandon. Ich lubiła, na nich jej zależało. Miała też szacunek do tej małej Emmy. Edmund zdawał jej się w porządku, Jenkins był gburowaty, tymczasem Lotte… Nie dość, że podpadła jej jeszcze w Helsinkach, to ta wizja, nie nastawiła Alice pozytywnie w stosunku do niej. Z jednej strony rozumiała, że mogło to być ostrzeżenie z uprzejmości, ale to nie był dobry dzień na takie sytuacje… Bez słowa odwróciła się i po prostu wyszła.
- Myślę, że czują się na tyle dobrze, że nie potrzebują niańki… Pojedziesz z nami Bee… Ale chciałabym, żebyś nie schodziła na dół - dodała, kiedy już wyszły wraz z Fanny z pokoju. Alice zerknęła na starszą kobietę.
- Przepraszam - przeprosiła jeszcze ją. - Ja się dziś serio nie nadaję chyba do rozmów… Jest Wigilia… Moja rodzina jest porwana… To nie powinno być tłumaczenie, ale czuję się jakbym miała wybuchnąć płaczem i śmiechem, najchętniej waląc kogoś w głowę krzesłem - powiedziała i potarła się po skroni.
Fanny skrzywiła się.
- No cóż, wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji - powiedziała. - Dla nas też jest Wigilia. Co prawda to nie są nasze rodziny, ale wciąż przyjaciele… podpięci do tych maszyn…
- To było straszne, Alice - wtrąciła Bee. - To wyglądało jak fabryka. Jeden boks obok drugiego i te pompy… No i walka Gryli z Zairą. Kilku detektywów przy tym zginęło. Przy tym my wyprowadzaliśmy tych, których moglibyśmy do sań… Nie dziwię się temu facetowi, że nie chciał tam wracać bez planu. Ja też nie chcę. Cudem stamtąd uciekliśmy. Udało się dlatego, bo mała Emma nie dostała jeszcze sukienki z okazji Gwiazdki - zaśmiała się lekko. - Groteska.
- Chcesz odlecieć stąd? - zapytała ją Fanny. - Tylko już się nie denerwuj.
Alice pokręciła głową.
- Nie… Tak właściwie, to wolałabym tam pojechać sama. I po prostu dać mu to czego chce. Nie mam żadnego planu, nie jestem strategiem, tylko śpiewaczką w cholernie trudnym położeniu. Oczywiście wiem, że plan jest potrzebny, ale nie mogę się skupić, kiedy co chwile czekam, aż usłyszę dźwięk przychodzącego sms’a swojego telefonu, na który dostanę zdjęcie odrąbanej kończyny któregoś z moich braci… Żebym się zaczęła wić w agonii. Bo tak działają moi wrogowie… Uwielbiają patrzeć jak się do cholery wiję - powiedziała ponuro.
- To nie musisz martwić się przynajmniej co do SMSów - Bee zaśmiała się nerwowo. - Nie mamy sieci. Choć w sumie mógłby ją włączyć specjalnie dla takiego zdjęcia… Brr… - aż przeszły ją dreszcze.
- Czy to nie jest trochę uwłaczające? - zapytała Fanny. - Jedziesz tam się poddać… Dosłownie się poddać i chcesz mieć nadzieję, że to się dobrze skończy, bo ma dobre serce…
- To dlatego nie chciałaś mnie na początku z sobą wziąć! - Bee nagle zrozumiała.
- Raz jeden… Pojechałam w takie miejsce, w takiej sytuacji z planem jak walczyć… Żeby walczyć. Raz. Skończyło się serią czterech zdjęć odrąbanych wszystkich kończyn mojej siostry, jej śmiercią, jej zdradą i zabiciem mnie na rzecz mojego wroga… Plus Jenny wysadziła jej głowę, więc była chodzącym pod rozkazami bogów śmierci ciałem… Bez głowy, póki pozbycie się bogów nie pozwoliło jej wreszcie spocząć w spokoju, po niemal tygodniu męczarni bez smaku, wzroku, węchu, dotyku i możliwości mówienia… To jest to… Co może mnie powstrzymuje, przed planem - powiedziała i aż jej ton głosu zgrzytnął.
Bee chwyciła dłoń Alice i ścisnęła. Zrobiło jej się przykro. Jednak naprawdę przykro jej się zrobiło, kiedy zobaczyła w swojej wyobraźni Abby i Thomasa rozczłonkowanych. Może to właśnie czekało na nich w Hverfjall.
- W sensie twoja biedna siostra zginęła dlatego, bo chciałaś walczyć, tak? - zapytała Fanny. - Przepraszam, że pytam. Ty zaczęłaś ten temat. Zginęła dlatego, bo miałaś plan?
Harper przekręciła lekko głowę.
- Zginęła, bo uznano, że była mną… Zginęła, bo zamiast się poddać i po prostu sama zginąć, zaczęłam walczyć i dlatego w Helsinkach zginęło aż tyle osób. Bo walczyłam. To jest coś czego nie umiem sobie wybaczyć. Ponoć każdy ma prawo do woli życia, ale gdybym wtedy po prostu odpuściła, zginęłyby tylko dwie osoby, a nie… Ci wszyscy ludzie… Chociaż, kto wie, może cały świat? Nie wiem… Trudno mi się skupić… Po prostu… Mam nieprzyjemne uczucie dejavu, kiedy moi bracia są tam… Ja tu… Zola nie daje kolejnych wytycznych… To tak jakby zamierzał znęcać się nade mną właśnie tą ciszą. Jakby mnie tam zapraszał. Bo to jest jak zaproszenie, prawda? Nie ukrył auta. Pokazał nam gdzie jest… Tak myślę… Że on nas zaprasza… Chciałabym go zabić. Chciałabym mu urwać łeb… Chciałabym, żeby go bolało, ale przede wszystkim, chciałabym, żeby osoby na których mi zależy były całe i zdrowe… Plus obawiam się, że może już nie są i to wszystko byłoby na marne - powiedziała i westchnęła.
Bee i Fanny mogły być pewne jednego. Spokojna maska Alice nie dawała powoli rady utrzymać tego, co próbowała za nią upchnąć.
Barnett rozumiała, że to była misja samobójcza. Zastanawiała się przez chwilę. Doszła do wniosku, że ona nie chce tak po prostu zrezygnować, kiedy w środku męczyli się jej trójka przyjaciół. Było jej tylko szkoda mamy…
- Musimy napisać listy pożegnalne i zostawić je tutaj - powiedziała. - Fanny doręczy je do właściwych osób, prawda? - poprosiła. - Chcę napisać coś, co uspokoi mamę, kiedy mnie już więcej nie zobaczy.
Harper zastanawiała się przez kilka chwil…
- To zabrzmiało, jakbyś planowała, że pojedziemy tam tylko ty i ja - zauważyła.
- A kogo więcej potrzebujesz? - zapytała Barnett. - Twój plan opiera się na oddaniu mu siebie. Brandon i Fanny nie są elementem jego chorych fantazji. On chce tylko ciebie. A ty nie chcesz go ani atakować, ani nic w tym stylu. Nie muszą cierpieć. Nie musicie ginąć - spojrzała na Fanny.
Pewnie Alice będzie zła na nią za to. Jednak Bee nie chciała mieć na sumieniu życia dwóch detektywów. Wydawali jej się dobrymi ludźmi, nie zasługiwali na pompowanie do ich ciał plazmy.
Alice kiwnęła głową.
- Ale nie chcę, żebyś tam jechała, żeby ładować się ze mną do środka - oznajmiła.
- To jest fatalny plan. To jest plan, który zakłada, że przehandluję siebie, potencjalnie w zamian za resztę… Kurczę… Nie tak planowałam sobie te święta - powiedziała cierpko.
- Nie zostawię cię samej - powiedziała Bee. - Nawet jeśli nie mamy żadnego planu. Przyjechałam tutaj po to, żeby przynajmniej wspierać duchem. Czy się boję? Boję się jak diabli. Czy pisałam się na walkę z takim wynaturzeniem. Nie… i tak. Bo będąc Konsumentką i twoją towarzyszką muszę mieć świadomość, że takie potwory istnieją. I że czasami je napotykamy.
Bee zastanawiała się przez moment. Wspominała to, jak Abby ją pocałowała. I to, jak bardzo Thomas chciał być jej przyjacielem. Aż się kłócili z jej powodu. Czy mogła zostać tutaj w hotelu tak, jakby ich nie znała? Jakby jej nie obchodzili?
- Waham się tylko trochę, bo mam mamę w Portland, która będzie za mną tęskniła. Jednak nie wyobrażam sobie powrotu do niej ze świadomością, że wszyscy nie żyjecie. Pewnie nie byłabym w stanie nawet wstać z łóżka. Nie chcę takiego życia. Chcę z tobą iść.
Alice wysłuchała słów Bee i zastanawiała się.
- Nie zasłużyłaś na to, by umrzeć w taki sposób - powiedziała poważnym tonem. Na chwilę Fanny została po prostu wyłączona z rozmowy.
Harper jednak o niej nie zapomniała.
- Nie martw się… To nie tak, że chcemy was wyłączyć… Tak jak powiedziała Bee, ktoś musi przekazać naszą wiadomość. Powrócilibyście do Kirilla Kaverina.
- Spokojnie - powiedziała Fanny. - Nie mam ochoty wcale pakować się tam. Może to znaczy, że jestem złym człowiekiem, ale nie chcę umierać bez powodu. Jestem jednak jedną z tych, którzy nie machają białymi flagami. Nie, żeby było w tym coś złego. Po prostu jestem już za stara, żeby być na łasce kogokolwiek. Zapytajcie jednak Brandona. Pewnie będzie chciał pomóc dwóm ładnym dziewczynom.
 
Ombrose jest offline