Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2020, 12:14   #152
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karl miał wrażenie, że przez ostatnich parę dni dręczył go pech, a każda próba wyjścia z opresji pakowała go w jeszcze większe kłopoty.
Mieli iść tylko na zwiad, a skończyło się na strzelaninie i konieczności chowania się po kątach. A na dodatek oberwał, było mu zimno i musiał siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, podczas gdy dokoła grasowały całe stada kotów. A grasowało ich całe mnóstwo, całkiem jakby nikt nie miał nic innego do roboty niż bawić się w poszukiwanie jednej osoby.
Miał tylko nadzieję, że innym się udało. Nie było słychać triumfalnych okrzyków, które towarzyszyłyby złapaniu kogoś, a był przekonany, że ewentualny szczęśliwiec, któremu wpadłby w łapska jakiś uciekinier, nie omieszkałby okazać swej radości w bardzo głośny sposób, który w nocnej ciszy słychać by było w promieniu wielu metrów.
Była więc nadzieja...
Nadzieja tym większa, iż poszukiwanie kogoś po nocy, w mieście, miało podobne szanse, jak szukanie igły w stogu siana - było pracochłonne i zniechęcające.

Gdy w końcu odgłosy poszukiwań ucichły, Karl zabrał się za opatrywanie, prowizoryczne, swoich ran. Nie był medykiem, nie miał bandaży czy innych pomocnych przedmiotów, ale kawał koszuli był lepszy, niż nic. I zdecydowanie lepszy niż wykrwawienie się.
A zimno jakoś dało się wytrzymać. No i lepiej było zmarznąć, niż dać się złapać, chociaż po jakimś czasie Karl doszedł do wniosku, że skoro przestano go szukać, to ze spokojem mógł zejść ze strychu, znaleźć jakiś koc, prześcieradło.
Mógł... ale tego nie zrobił.

Nim nadszedł świt Karl podjął decyzję, od której - zapewne - miało zależeć jego życie. Wziął łuk, kołczan, po czym powolutku zaczął schodzić na dół, starając się, by schody jak najmniej skrzypiały i, co chwila, zatrzymując się i nasłuchując. Coś i gdzieś słyszał, ale miał wrażenie, że odgłosy dobiegają z daleka. Wypadało więc zaryzykować i wyjść na ulicę. A potem, kryjąc się w cieniu, ruszyć w stronę bramy.

Co prawda to był wczesny świt, a nie pełny dzień, więc świat nie przybrał jeszcze pełni barw. A do tego barwy były wytłumione przez tę mgłę. Ale przynajmniej w najbliższej okolicy było widać o wiele więcej niż w nocy. Splądrowane wnętrze domu, w jakim dobrzy bogowie ukryli zbiega przez resztę nocy. Jakieś leżące pod oknem ciało, którego nie widział w nocy. Pod ścianą kolejne. Zdemolowane wnętrze wyglądało jeszcze bardziej przygnębiająco niż w nocnym pośpiechu. Ale nikogo żywego ani na piętrze ani na parterze nie spotkał. Ani przyjaznego ani obcego ani wroga.

Na ulicy sytuacja wyglądała podobnie. Miasto zdobyte i splądrowane przez wroga. Tam i tu widać było ślady ognia czy nawet pożaru. Dobrze, że przy dominującej, drewnianej zabudowie nie poszło z dymem całe miasto. Do tego nie dało się ominąć wzrokiem ani węchem trupów. W większości ludzkich czyli pewnie obrońców i mieszkańców miasta. A, że w tych deszczach i słońcu leżały tak od paru dni przynajmniej to ani woń ani widok nie był przyjemny. Trupy przyciągały padlinożerców. Karl widział jak kruki, szczury, nawet jakiś pies pożywiają się na tym czy innym trupie.

Ale na tyle co pozwalała widzieć mgła to niczego większego niż ten padlinożerny pies nie widział. A widział dość wyraźnie na jakieś dwa budynki wzdłuż ulicy. I coraz słabiej na jeden kolejny. Sądząc po odgłosach nadal ktoś tutaj buszował. Ale chyba gdzieś nieco dalej.

Pies bardziej interesował się padliną, niż kimś, kto mógł się okazać niebezpieczny dla kogoś, kto chciałby go nadgryźć. Na dodatek można było sądzić, iż spokój, jaki zachowywali padlinożercy, dowodził, że dokoła nie znajdzie się nikt, kto mógłby im zagrozić. A skoro nie było nikogo groźnego dla nich, to - tym bardziej - Karl był bezpieczny. Co prawda po ulicach kręcili się jacyś osobnicy, ale - sądząc po odgłosach - byli dość daleko.
Karl jednak nie zamierzał ani odpędzać padlinożerców, ani też szukać szabrowników - wprost przeciwnie - chciał trzymać się jak najdalej tak od jednych, jak i od drugich. Ruszył więc w stronę bramy, trzymając się blisko ścian i co chwila się zatrzymując i nasłuchując, by móc zmienić kierunek wędrówki lub schować się w chwili, gdy usłyszy jakiś podejrzany hałas.

Karl chociaż mniej więcej zgadywał gdzie powinien być mur i brama to jednak w tym obcym dla niego mieście poruszał się po omacku. Zwłaszcza ta mgła utrudniała orientację. Gdyby jej nie było to kto wie, może te mury by było widać gdzieś między ulicami a gdyby doszedł do muru to już tylko kwestią czasu było by wrócić do bramy. A tak to musiał zatrzymywać się, rozglądać i wpatrywać się czy z tej mgły widać jakieś mury czy nie. Za którymś postojem wreszcie je zobaczył ale gdy wyszedł na drogę jaka wiodła wzdłuż nich widział sam mur, bez żadnej wieży. No i pobojowisko zabitych w walce napastników i obrońców. Trudno było ominąć tą gęstwę ciał tak samo trudno jak zignorować ich gnilny smród. Te kilka dni na wolnym powietrzu wyraźnie dawało o sobie znać.

Młody szlachcic z łukiem i ranami pod pancerzem ruszył w stronę w którą wydawało mu się, że powinna być “ich” wieża bramna. Po minięciu kilku domów okazało się, że wybrał właściwy kierunek bo z mgły wyłonił się najpierw zarys wozów tworzących barykadę a chwilę potem zarys wieży. Wrócił więc do miejsca gdzie w nocy rozstali się z Tladinem. Od tamtej pory go nie widział. Chociaż odkąd rozproszyli się by ukryć przed pościgiem właściwie nie spotkał nikogo ze swojej grupy.

Gdy przełaził przez te wozy, skrzynie i beczki jakie ułożono jako ostatnią zaporę mającą zatrzymać wdzierających się napastników usłyszał coś. Jakieś kroki. Dość miarowe, bez pośpiechu. Kilka osób. Zbliżały się gdzieś od strony miasta. Kroki wybijały twardy dźwięk na bruku jakby uderzało w nie coś twardego.

Marszowy krok najbardziej pasowałby do regularnego wojska, jednak tego w zrujnowanym i spalonym mieście nie było. Raczej można było sądzić, iż w stronę bramy lezie grupa kopytnostopych bestii, a z tymi Karl za żadne skarby nie chciałby się spotkać. Z jednym, być może, dałby sobie radę, ale z pewnością z całą bandą. Nie mówiąc już o tym, iż starcie narobiłoby tyle hałasu, że zbiegłoby się pół miasta. Znaczy tych, co miasto zdobyli, spalili i wycięli w pień większość mieszkańców. Z tego też powody Karl nie zamierzał czekać i sprawdzać, kto i po co podąża w jego stronę. Starając się poruszać się jak najciszej, znaną już trasą ruszył jak najszybciej w stronę bramy. Nisko się pochylił w nadziei, że wśród resztek mgły i zalegających ulicę stosów rupieci nikt go nie zauważy.

Wydawało się, że mu się uda. Gdy Karl odskoczył od barykady za jaką się krył i ruszył w stronę bramy. Wciąż słyszał gdzieś tam na bruku te kroki. Nie przyśpieszyły ani nie było słychać żadnego alarmu. Przebył już połowę z tych paru kroków i nic się nie zmieniło. W końcu dotarł do bramy i zaczął się wspinać na tą krajalnicę i stertę trupów pod nią i nad nią. Smród trupów uderzył go mocno w nozdrza. Zakrztusił się i ręka mu się osunęła w głąb kraty. Coś tam spadło czy się potoczyło. Tamci na drodze może usłyszeli to a może coś innego. W każdym razie zorientowali się, że nie są tu sami bo kroki przyspieszyły. Musieli być gdzieś już niezbyt daleko barykady a on miał jeszcze całą bramę trupów do przebycia!

Karl nie zamierzał bawić się w chowanego ani też udawać trupa. Rzucił się biegiem w stronę bramy, chcąc jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie murów.

Bieg przez bramę trudno było uznać biegiem. Raczej gramoleniem się pomiędzy zwałami trupów, po dziurawej kratownicy która leżała niezbyt równo na kolejnych zwałach trupów. Zanim więc Karl przedarł się na do światła w tunelu bramy przeciwnicy go odnaleźli i zaatakowali. Słyszał ich krzyki za sobą oraz słyszał tupot biegnących kroków. O tak, jeśli wcześniej mógł mieć wątpliwości, że to przypadek albo dopiero się rozglądają co się dzieje to teraz już wiedzieli o nim na pewno. I posłali za nim prezenty na pożegnanie. Kolejne przedmioty trafiały w trupy na krajalnicy, bramę i ściany przejścia. Jakieś kamienie, noże, włócznie i toporki. Ale dwa z nich trafiły też w zbiega. Z czego jeden dość słabo bo chociaż dźgnął Karla w plecy i zabolało to jednak chyba na tym się skończyło. Gorzej było z tym drugim który przebił się przez jego skórzaną zbroję i wbił się gdzieś pod łopatkę. Ale zaraz potem skos bramy umożliwił Karlowi zniknięcie z pola widzenia napastników. Jeśli chcieli kontynuować pościg też musieliby pokonać tą samą drogę co on. Przed sobą miał drogę i pole bitwy jakimi szedł w nocy. Las był przesłonięty przez gęste opary mgły.
Pocisk nie tylko nie spowolnił Karla, a wprost przeciwnie - skłonił go do przyspieszenia kroku. Szlachcic pobiegł, przeskakując przez leżące na ziemi przeszkody, głównie trupy, jak najkrótszą drogą, prosto w las. Miał nadzieję, że drzewa, krzewy i mgła skutecznie skryją jego sylwetkę przed ewentualnym pościgiem.
Tuż przy zbawczej granicy lasu obejrzał się za siebie, a potem zniknął wśród drzew, by natychmiast zmienić kierunek wędrówki, myląc w ten sposób ewentualny pościg.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-02-2020 o 13:36.
Kerm jest offline